Isaaca poznałam w szkole. Z tą myślą prowadziłam jego samochód. Maureen siedziała na bocznym siedzeniu, oglądając się cały czas na tylną kanapę. Tam był Isaac i Razjel, a pomiędzy nich wciśnięty siedział Zimny, o czarnych włosach i okrąglej twarzy.
Musimy mieć jakiś plan, usłyszałam głos w swojej głowie. Rosalie, wiem, że mnie słyszysz. Musimy mieć plan.
Maureen wydawała się być zajęta wszystkim, tylko nie przekazywaniem mi myśli. Jeśli ja słyszałam jej, to ona mogła czytać moje.
Nie możemy niczego zrobić. Scott ma plan. On zawsze ma plan. Co z Isaacem?
Maureen jeszcze raz na dłużej obejrzała się do tyłu. Przez chwilę jakby oceniała jego stan.
Budzi się. Będzie dobrze.
I wtedy, kącikiem oka zauważyłam błysk pod siedzeniem. Nie zabrała kuszy do hotelu. Nadal mieliśmy element zaskoczenia.
Podjechaliśmy na parking szkolny. Boisko znów było oświetlone, jakby miał się tam rozegrać jakiś mecz. Dostrzegłam samochód Dereka za nami, ze Stilesem za kierownicą. Zatrzymałam się jak najbliżej boiska.
Zasady były jasne. Musieliśmy wygrać, za wszelką cenę.
Zimny wytargał Razjela i Isaaca, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Maureen zwarła się ze mną spojrzeniem. Obie kiwnęłyśmy głowami, jak w wojsku. Zobaczyłam, jak drugi Zimny wyciąga z samochodu Theo i Dereka i ciągnie ich na boisko. Wysiadłyśmy z ociągnięciem.
- Razjel wydobrzeje. Zadbałam o to. – powiedziała Maureen i wyciągnęła spod siedzenia kuszę. – Idziemy.
Wkroczyłyśmy na boisko w pełnym rynsztunku. Wiatr rozwiewał włosy Maureen, a ja dostrzegałam, jaki jej zapach wywołuje szał wśród Zimnych. Nie było ich dużo. Więcej niż nas, ale nie znacznie. Między wampirami dostrzegałam twarz ludzkie, najprawdopodobniej łowców.
- Już jesteście. Jak cudownie. – głos Willa przetoczył się po boisku.
Kawałek przed nami leżały nieruchome ciała. Lydia, Scott, Brett, Malia, Liam, Isaac, Theo, Razjel i Derek. Stiles szedł o pół kroku za mną i Maureen, ściskając w rękach broń. O dziwo, nie był to kij, tylko jeden z karabinów rodzeństwa Kavanaugh.
- Stilinski, odłóż to, zanim zrobisz sobie krzywdę! – Aaron uśmiechnął się kpiarsko. Stał obok Willa
- Poczekamy, aż stado Prawdziwego Alfy skończy swoje leżakowanie. – Will odwrócił się do swoich sługusów.
Stanęliśmy we trójkę wśród naszych przyjaciół. Niektórzy już poruszali się, inni budzili. Spojrzałam na Isaaca, który powoli otwierał oczy. Kucnęłam przy nim i dotknęłam dłonią jego miękkiego policzka.
- Będzie dobrze. – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
- Skoro moja córka postanowiła być Joanną d'Arc. – zaczął Will. – To chętnie poświęci swoje życie dla ważnej sprawy, prawda? Maureen, złotko. Po co ci ta kusza? Rozumiem, że z autopsji wiesz, że lepiej być uzbrojoną, ale nie przesadza...
Nie skończył Maureen posłał bełt prosto w twarz Willa. Jedynie Aaron zdążył zatrzymać pocisk kilka cali od czoła mojego ojca.
- Nadal masz urazy za Billy'ego? Kochanie, to było lata temu.
Maureen już go nie słuchała. Naciągała drugi bełt na cięciwę.
Wysunęłam się do przodu, zostawiając moich towarzyszy za plecami. Bridget zrobiła to samo, ale Will uniósł dłoń, by ją zatrzymać. Poczułam rozdzierający ból w czaszce i nie widziałam nic. Ciemność nagle pojawiła się, a całe boisko w niej utonęło.
- Wiesz, że nie masz wyjścia, Rosie... I nawet mnie nie poprawiaj.
- Zawsze jest wyjście! Wyłaź z mojej głowy.
- Nigdzie się nie wybieram, złotko. Pamiętasz kolejność, tylko nie płacz zbyt mocno. Wiesz, jak nie lubię ckliwości.
- Prędzej cię zabiję, niż ich tkniesz.
- Odważne słowa. – w mojej głowie rozległ się śmiech. – Bardzo odważne. Ciekawe czy nadal będziesz taka odważna jak...
Nie dokończył. Za moimi plecami rozległo się warknięcie. Ciemność rozbiegła się i kiedy obejrzałam się za siebie, zobaczyłam wilkołaki, wszystkie w zmienionych postaciach stały na ugiętych nogach. Wszystko było z nimi w porządku. Oczy Scotta błyszczały czerwienią. Stiles obejmował Lydię, Maureen stała tuż obok Razjela, który nadal w brudnej koszuli, trzymał przed sobą jej kuszę.
- To moja broń. – rzucił, z cieniem uśmiechu na twarzy.
Znów spojrzałam w stronę Willa i serce zamarło mi w piersi. Miał Edythe.
- Opadła troszkę szczęka, McCall? – wrzasnął Aaron.
Gdzieś w zastępach mignęli mi Beth i Eric. Przełknęłam głośno ślinę. Scott wepchnął mnie za siebie, to samo zrobił Isaac. A więc staliśmy tam, na samym środku boiska, tam, gdzie wszystko się zaczęło.
Grobowa cisza opanowała to niecodzienne zgromadzenie. Will rzucił mi jedno wyzywające spojrzenie.
- Więc, będziecie walczyć? Dobrze. Do ataku.
Wilkołaki ruszyły w tej samej chwili co Zimni. Maureen zdążyła wyciągnąć swój miecz i gwiazdki do rzucania. Zręcznie wypuściła dwie, które rozpłupały czaszki dwóm wampirzycom, pędzącym prosto na mnie.
- Zabierz Lydię! – rzuciłam do Stilesa. Kiwnął głową i pociągnął Lydię w stronę szkoły.
Wyciągnęłam pistolet od Maureen. Ten był ciężki. Kiedy ruszyłam z nim przed siebie, i Łowca z długim warkoczem rzucił się ku mnie, wycelowanie w jego głowę nastąpiło machinalnie, a zaraz z naciśnięciem spustu, bezwładne ciało bez głowy opadło na ziemię. Szybko omiotłam wzrokiem boisko.
Isaac walczył z zwalistym Łowcą o ogorzałej twarzy. Kawałek dalej Scott właśnie rozorał pazurami wampira. Derek i Razjel stali do siebie plecami i odpierali ataki. Maureen w tej chwili zrobiła unik, i jednym płynnym ruchem odcięła głowę Łowcy i wampirowi, a ostrze błysnęło w blasku świetlówek. Brett Talbot i Malia cięli pazurami kolejnych napierających, a Liam wyswabadzał się z uścisku kobiety o ładnych rysach. Jedynym mankamentem było to, że miała tylko jedną rękę.
Musiałam dostać się do Edythe. Popędziłam przed siebie, w jednej ręce trzymając nóż w drugiej pistolet. W pędzie po prostu dźgałam napierających na mnie przeciwników.
Bitwa trwała. Usłyszałam gdzieś krzyk Maureen, a zaraz potem jej włosy zafalowały w powietrzu i przeleciała przez boisko, lądując na trybunach.
Edythe tam była. Stała obok Willa w letniej sukience ubabranej krwią, choć sama nie była ranna. Popatrzyła na mnie, i natychmiast pokręciła głową.
Wtedy poczułam ten dziwny ból w prawym ramieniu. Kiedy się obejrzałam, strzała sterczała mi z ręki. Zakręciło mi się w głowie, ale adrenalina działał jak należy. Złamałam drewniany korpus, ale grot nadal został w moim ramieniu. Obejrzałam się do tyłu w tym samym momencie, w którym bezwładne ciało Theo poszybowało w górę i spadło kilka stóp ode mnie. Namierzyłam wzrokiem Maureen, zbierającą się z trybun. Wyglądała na rozkojarzoną, ale to była Maureen.
Cofnęłam się do naszej linii oporu. Przeraźliwy ból otoczył całe moje ciało. Padłam na ziemię zginając się w pół. Czułam, jakby ktoś miażdżył każdy kawałeczek mojego ciała. Wiedziałam, że to Will. Krzyk wydzierający się z mojego gardła był chyba jeszcze gorszy. Miałam wrażenie, że czas się zatrzymał. Nóż upadł gdzieś obok mnie. Chwyciłam głowę w dłonie, wrzeszcząc jak opętana.
Czyjeś ciepłe ręce natychmiast dotknęły mojego obolałego ciała. Ono płonęło. Ja płonęłam.
- Rosalie. – głos mamy przedarł się przez moje krzyki. Płakała. – Już dobrze. To tylko iluzja, Rosie. Tylko iluzja. Możesz go zwalczyć, możesz.
Ona nie wiedziała jak to jest. Nie miała pojęcia, jak to jest być wypalanym od środka. Jednak w miejscach, w których trzymała na moim ciele swoje ręce, ból ustępował. Otwierałam powoli oczy. Edythe klęczała przy mnie. Moja mama była bezpieczna.
Spojrzałam w niebo. Na tle reflektorów zobaczyłam dwie czarne smugi, śmigające nad moją głową. Spojrzawszy w lewo, dostrzegłam dwie postacie, lądujące z pełną gracją na murawie. Kiedy obie postacie się odwróciły, miałam ochotę krzyknąć.
Wyglądali jak Razjel i Maureen, tylko trochę starsi, ale nadal tak samo onieśmielający.
Kochani, chce skończyć publikacje wraz z zakończeniem roku. Symbolicznie postawić ostatnią kropkę fazy czwartej.
Zbliżamy się do zakończenia!