Lauren bardzo rzadko się spóźniała i jeżeli znalazłaby się w sytuacji, która wymagałaby od niej podania jednej zalety, to bez zawahania wybrałaby swoją punktualność. Jednak dzisiejszy dzień nie należał do tych najlepszych, gdyż całą noc spędziła na samotnym projektowaniu z lampką wina... A raczej butelką. Papierosy i alkohol stały się teraz dla niej coraz częstszym nawykiem i zaczęła sobie z tego zdawać sprawę. Chociaż nie, żeby jej to jakoś strasznie przeszkadzało, bo niestety palenie sprawiało przyjemność, a wino smakowało aż za dobrze.
Za oknem szalała burza, a deszcz nie zamierzał odpuścić nawet na moment. Lauren pogrążona w dwugodzinnym śnie, nawet nie zamierzała dzisiaj opuszczać swojego mieszkania, które zapewniało jej dziś wszystko, czego potrzebowała - ciepła, kawy i głupiego filmu na Netflixie. W końcu sobota to zbawienny wolny dzień. Niestety nie dla każdego. Ze snu wyrwał ją najgorszy dźwięk na świecie - jej własny telefon. Z przerażeniem zerwała się z łóżka, myśląc, że właśnie zaspała do pracy, jednak natychmiast uzmysłowiła sobie, iż to nie ten dzień. Telefon niestety nie zamierza jej odpuścić, dlatego odebrała ten nieznany, męczący numer.
- Tak? - spytała zmęczonym głosem.
- Hej wiem, że jest sobota, jednak mój klient ma często dosyć... - mężczyzna po drugiej stronie zawahał się, szukając odpowiedniego określenia. - Niestałe plany... Dlatego, gdybyś miała dziś czas, podrzucić te nieszczęsne plany i wszystko, byłbym wdzięczny.
- Znaczy... - Lauren, próbując przetworzyć wszystkie słowa w swojej głowie, zmrużyła oczy i z wielkim wysiłkiem starała się sobie przypomnieć, z kim rozmawia.
- Przepraszam, czy rozmawiam z Lauren Ha...
- Tak! - kobieta momentalnie rozbudziła się, zdając sobie sprawę z tego co się dzieje. - Znaczy, jasne nie ma żadnego problemu, oddam w swoim biurze i będą dziś do odbioru.
- O, och...- Luke w tym momencie sam poczuł lekkie zakłopotanie. - Nie miałem na myśli biura, ale jeżeli to problem, to jasne odbiorę je jakoś w międzyczasie.
- Nie, nie ja myślałam, że mam... - Wow, myślałaś Lauren? - Dostarczę je, nie ma żadnego problemu i tak nie skończyłam jednej rzeczy, którą muszę wyjaśnić z...
- Cudownie! - przerwał jej z wyczuwalną ulgą. - Jakbyś dała radę być za dwie godziny, to byłbym wdzięczny.
- Nie ma żadnego problemu, ale czy mam zabrać wszy... - Luke niestety nie dał jej dokończyć i momentalnie się rozłączył.
Lauren z wielkim bólem głowy oraz całego ciała, dosłownie zsunęła się z łóżka i jakimś cudem doczołgała do kuchni. Stwierdziła, że ciepła, zielona herbata będzie lepszym wyjściem, niż mocna kawa. Jej żołądek raczej by tego nie wybaczył, a woli dziś z nim nie wdawać się w dyskusję. Stwierdziła, że zamiast śniadania woli się umyć, pomalować i w miarę ładnie ubrać. Wiedziała, że ten zły nawyk w końcu się na niej odbije, ale w tym momencie miała to głęboko w poważaniu. Świeże włosy, lekko różowa pomadka i beżowa marynarka dawały złudne przekonanie o jej w miarę dobrym samopoczuciu, gdy tak naprawdę miała wrażenie, że przed chwilą została przejechana przez ciężarówkę. Dodatkowo w taką pogodę niestety zamówienie taksówki graniczyło z cudem, dlatego z bólem ruszyła w stronę najbliższej stacji metra. Wcisnęła się do środka pojazdu, próbując z całych sił nikogo nie dotykać i przede wszystkim - przetrwać. Kątem oka widziała wracających imprezowiczów oraz zaspanych ludzi jadących do pracy. Czuła się dokładnie tak samo jak te dwie grupy, tylko że połączone w jedno. Westchnęła, widząc swój przystanek i z trudem przecisnęła się do wyjścia. Teraz czekał ją tylko spacer, w tym bezdusznym deszczu. Rozłożyła parasol i ruszyła w mniej więcej znanym jej kierunku.
Godzina ósma rano nie była najprzyjemniejszą, a zwłaszcza w sobotę. Nawet już nie mogę zarwać nocy i spać do piętnastej? - Rzuciła z przekąsem w swoich myślach. Przemoczony płaszcz sprawiał, że miała coraz większą ochotę rozpłakać się na środku chodnika i gdy w końcu zauważyła odpowiedni dom, wspięła się na schody z bolesnym westchnięciem. Tym razem nie zrób z siebie jeszcze większej idiotki - pomyślała i zadzwoniła dzwonkiem do drzwi. Po chwili otworzył jej Tom, który z lekkim poczuciem winy, wpuścił Lauren do środka.
- Naprawdę przepraszam, że tak z samego rana cię tu ściągam, ale...
- Praca rozumiem. - znowu mu przerwała, za co dała sobie mentalnego kopniaka w kolano.
- Tak... - uśmiechnął się zmieszany i momentalnie sięgnął po jej zmoczony parasol.
- Wezmę to do... - na moment się zawahał. - W sumie nie wiem gdzie, tutaj praktycznie nic nie ma.
- Jeszcze. - blondynka uśmiechnęła się ciepło i wskazała na wiadro stojące w miejscu przyszłej wyspy kuchennej. - Nie dokończyłam wszystkiego, potrzebuje dokładniejszych...
- Hmm?
- Nie za bardzo wiem czego tak, naprawdę chcesz. - odparła i wyciągnęła swojego laptopa z torby. Tom zaprowadził ją na kanapę i usiadł obok. - Zrobiłam sypialnię, zaczęłam kuchnię i trochę salonu, ale...
- Wow, to jest... - szatyn z podziwem spojrzał na jej twarz. - Jesteś naprawdę pracowita, kiedy zdążyłaś to wszystko zrobić?
- Och, ja... W sumie... - Lauren z zawahaniem uruchomiła odpowiedni program i pokazała mu pierwszy projekt.
- Wybacz, to głupie pytanie. - uniósł jedną brew, dokładnie badając swoja przyszłą sypialnię. - Te drzwi są chyba w trochę dziwnym miejscu?
- Spokojnie to okna. - wskazała palcem na miejsce, w którym drzwi faktycznie się znajdują. - O tutaj są.
- Jasne...- Tom zdawał się dokładnie wszystko analizować, co wydawało się wyjątkowo urocze. Zazwyczaj nikt nie rozumiał jej projektowych bazgrołów, a on jednak bardzo się przykładał, aby pojąć jak najwięcej.
- Okej, tutaj jest kuchnia i z nią mam najmniejszy problem, jednak salon do mnie kompletnie nie przemawia.
- Dlaczego?
- Nie czuję tego pomieszczenia.
- To znaczy?- Tom z lekkim zakłopotaniem rozglądnął się wokół siebie.
- Ten róg mi kompletnie nie pasuje, ale... - Lauren wskazała na winowajcę. - Ale to tylko kwestia czasu i będzie idealnie.
- W to nie wątpię. - posłał jej kolejny uśmiech. Dziewczyna odparła tym samym i momentalnie pomyślała o swoich przyszłych zmarszczkach w tym miejscu.
- Czy jest coś konkretnego, co chciałbyś mieć w tym rogu? - spojrzała w to nieszczęsne miejsce. - Może coś tu przenieść?
- Hmm... - zamyślił się na moment. - A gdyby to był twój dom?
- Mój? - uniosła brwi i dała sobie moment na zastanowienie. - Chyba postawiłabym tu choinkę.
- Choinkę? - Tom parsknął delikatnie i spojrzał na jej zakłopotaną minę.
- To głupie wybacz, ja nawet nie wiem, czy ty w ogóle...
- Nie, nie!- przerwał jej natychmiast. - Choinka to całkiem... Może jak kiedyś będę miał rodzinę, to będzie idealne miejsce na nią. Zostawmy ten róg wolny.
- Jasne. - kiwnęła głową i wyjęła natychmiast mały notesik. - Meble w kuchni mają być białe? Podoba Ci się taki projekt?
- Chyba wolę brązowe.
- Brązowe, jasne...- zanotowała. - Mahoń, czy...- przerwała, widząc jak Tom, nieporadnie odpisuje na wiadomość w telefonie.
- Tak, tak mahoń - odparł zmieszany.
- Tom, jeżeli nie masz na to teraz czasu, to naprawdę możesz mi dać znać później. I tak miałam przyjść w innym dniu.
- Kurczę, teraz mi głupio, że tak cię tu ściągnąłem z samego rana, a nie potrafię dać Ci większych szczegółów... - przeczesał swoje włosy palcami i spojrzał się na nią. - A gdybym wysłał Ci zdjęcia na maila? Jakieś inspiracje?
- Tak! To świetny pomysł! - pokiwała głową z entuzjazmem i od razu napisała mu na wyrwanej karteczce swój adres.
- Naprawdę cię przepraszam, za ten dzień. - zaczął całkowicie poważnie. - Moja praca jest... Nieprzystosowana do innych osób.
- Spokojnie, rozumiem to całkowicie. Dla mnie praca jest najważniejsza. - Posłała mu słaby uśmiech i ugryzła się w język, by nie dogryźć sobie samej na głos. No tak praca przez którą nie masz już narzeczonego.
- Zrobiłaś dla mnie naprawdę już dużo, jestem w szoku.
- Znaczy, wiesz... - posłała mu zawadiacki uśmieszek. - W końcu to moja praca, za to mi płacą.
- Nie da się ukryć. - mruknął.- Nie będę cię dłużej zatrzymywać. - zerknął na swój zegarek i pomógł Lauren zebrać jej rzeczy. Blondynka pośpiesznie udała się do wyjścia, a on wraz z nią. Pożegnał ją i zamknął drzwi, na których oparł się i zjechał w dół. Usiadł, wzdychając głęboko, gdyż czuł się jak największy idiota na całej planecie. Było mu cholernie wstydu, a gdy zobaczył, że Luke próbuje już tym razem się do niego dodzwonić, wiedział że doleje jedynie oliwy do ognia.
- Halo?
- Tom! Piszę do ciebie od godziny! Co z tobą jest nie tak? - zaczął z wyrzutem.
- Przepraszam, ale była u mnie... - westchnął, trzymając swój ton w ryzach.
- Wiem, że była! Kazałeś mi w końcu do niej zadzwonić!
- To była ważna sprawa, płacę za to niemałe pieniądze, sam o tym wiesz. - odparł z lekkim wyrzutem.
- I nie mogło, poczekać do czekaj... - Luke przerwał na moment. - Czterech dni nie mogłeś poczekać?
- Mogło mnie nie być wtedy, wiesz, że z dnia na dzień coś się dzieje.
- Ale pierdolisz.
- Słucham? - Zdziwił się na jego słowa, zupełnie tak jakby to była jakaś nowość.
- Pierdolisz głupoty, a zaraz będziesz coś więcej.
- Nie coś, tylko... - Tom oburzył się i momentalnie zrozumiał jego insynuacje. - Luke! Jesteś zwykłym chamem.
- A ty piętnastolatkiem, czy to coś zmienia w naszej relacji?
- Jestem dorosły, a ty wciąż jesteś niekulturalnym człowiekiem.
- Mhm, gdybym był kulturalny, to zarabiałbyś mniej. - Luke tym razem wygrał tę potyczkę słowną i poczuł się dobrze ze swoim zwycięstwem, natomiast Tom zamilkł.
- Po co tak właściwie dzwonisz?
- Wyjeżdżasz za miesiąc, wiec szykuj się i przestań odpierdalać jak nastolatek.
- Luke jesteś idiotą.
- Ty też, cześć. - rozłączył się, pozostawiając Toma w głupiej rozterce. Może i zachowywał się jak nastolatek, ale czy jego życie nie było wtedy łatwiejsze? Jedyne czym się przejmował to, co zjeść na obiad ugotowany przez jego mamę lub kiedy pójść pograć w głupią piłkę nożną. Jak mógł doprowadzić do tak beznadziejnego punktu w jego życiu?
Wesołych Świąt! Mam nadzieję, że spędzacie ten czas w miarę spokojnie. Ja się spięłam na coś małego, czyli taki rozdzialik. Znów mam nadzieję, że się podobał! Dobra, a teraz nie przeszkadzajcie sobie i wracajcie do jedzenia pierogów od babci i serniczka.