DECEIVERS ━ MORIARTY ( 2 ) ✔

By astralvcid

8.1K 1K 1.3K

𝐃𝐄𝐂𝐄𝐈𝐕𝐄𝐑𝐒. ❝ czasami to nie ludzie się zmieniają. to maski, które spadają im z twarzy. ❞ ━━━ gdy biz... More

𝐏𝐑𝐄𝐋𝐔𝐃𝐄
𝐓𝐑𝐀𝐈𝐋𝐄𝐑
𝐒𝐎𝐔𝐍𝐃𝐓𝐑𝐀𝐂𝐊
𝐈'𝐌 𝐒𝐓𝐈𝐋𝐋 𝐒𝐓𝐀𝐍𝐃𝐈𝐍𝐆┃𝐀𝐊𝐓 𝐈
01 ; JEGO TWARZ
02 ; STARE ŚMIECI
03 ; DAWNY WRÓG
04 ; ZNALEŹĆ ROSIE
05 ; POZDRÓW MAMĘ
06 ; JA WIEM
𝐔𝐍𝐃𝐄𝐑 𝐏𝐑𝐄𝐒𝐒𝐔𝐑𝐄 | 𝐀𝐊𝐓 𝐈𝐈
07 ; OSTATNI DESZCZ
08 ; DROGI PRZYJACIEL
09 ; ODYSEJA
10 ; DROGA DO PIEKŁA
11 ; BRIDGWATER
12 ; CIUCIUBABKA
13 ; KTOKOLWIEK ZAATAKOWAŁ
14 ; SAMI W DOMU
15 ; RODZINA MORAN
16 ; ŚWIĘTEJ PAMIĘCI
17 ; W ŚNIEGU
AKT III | THE FINAL COUNTDOWN.
18 ; DRUGI LISTOPADA
19 ; HISTORIA MOJEJ EX
20 ; WSZYSTKIE MASKI ZDJĘTE, ODLICZANIE ROZPOCZĘTE
21 ; TEN, KTÓRY JEST WINNY
22 ; JAK TO SIĘ WSZYSTKO KOŃCZY
24 ; OSTATECZNA DECYZJA ( FINAŁ )
25 ; ŚWIĄTECZNE DZIEJE
KONIEC.
KONTYNUACJA.

23 ; CZAS NA NIKOGO NIE CZEKA

201 26 51
By astralvcid

   ohgod, ten rozdział tak mi się nie podoba xD



rozdział 23 ; czas na nikogo nie czeka

❝ nie bój żaby, elsa. ❞






  Jim wciąż nie mógł ocknąć się z tego, co się stało. Zamarł, spanikowany i miał wrażenie, jakby wszystko przestało istnieć.
Gdy podbiegli do niego Sherlock wraz z Johnem, nawet nie zwrócił na to uwagi. Nie mógł się pozbierać nawet wtedy, gdy detektyw pomógł mu wstać i stanął z nim twarzą w twarz, trzymając go za obie ręce.

  — Moriarty, spójrz na mnie — mówił niczym przez mgłę ze śmiertelną powagą w głosie. — Sebastianowi nic nie będzie. Musimy przenieść się w bezpieczniejsze miejsce. Nie możesz się poddawać. Słyszysz?

  Irlandczyk kiwnął powolnie głową, patrząc się pusto w przestrzeń. Wciąż przed oczami widział Sebastiana, który nagle zbladł, a z jego twarzy zniknął uśmiech. Na dłoniach Jima spoczywała jego krew. Krew Sebastiana. Czuł, jakby był w koszmarze.

  — John jest lekarzem. Zobaczy, co da się zrobić.

◈ ━━━━━━ ⸙ ━━━━━━ ◈


  Udało im się dotrzeć do domku, który wcześniej wypożyczyli i do tej pory stał pusty. To właśnie w tym miejscu wydarzyło się wiele rzeczy, które rozwinęły bardziej relacje pomiędzy dwójką największych wrogów. Przybyli tutaj z olbrzymią niechęcią do siebie, a wrócili niedługo później jako wspierający się sojusznicy.
Jakże ironicznie potoczył się ich los. Teraz ta sama osoba, która niegdyś została oblepiona ładunkami wybuchowymi przez Jima, teraz pomagała uratować mu jego partnera. Starał się zrobić wszystko w jego mocy, bo przecież lubił Sebastiana i jego honor nigdy by mu nie pozwolił porzucić człowieka, który potencjalnie mógł stracić życie. Czas uciekał nieubłaganie, jego córeczka była w niebezpieczeństwie, a jednak chciał poświęcić czas na to, żeby pomóc pewnemu mężczyźnie.
  Położyli Sebastiana na sofie w salonie. Postrzelony był osłabiony, w potwornym bólu zaciskając zęby, jednak wciąż starał się dobrać dobrą minę do złej gry. Z rany leciała krew, na którą John skupiał uwagę i wciąż ją zaciskał. Jim oraz Sherlock stali tuż obok, gotowi na jakiekolwiek polecenia, żeby pomóc w tej sytuacji. Serce Irlandczyka biło szybko, a żołądek zaciskał z nerwów. Jego dłonie wciąż dygotały, co detektyw dostrzegał i próbował jakoś uspokoić bruneta, jednak nic do niego nie docierało, żadne słowo.

  — Będę potrzebował apteczki, jeżeli będzie jakaś w domu — doktor Watson zwrócił się do Sherlocka, wciąż naciskając na ranę. — A jak nie to, znajdź czysty materiał czym można zatrzymać krwawienie. I chociażby taśmę klejącą. I zadzwoń po karetkę.

  Detektyw kiwnął głową i od razu wybiegł z salonu w poszukiwaniu wspomnianych rzeczy, a Moriarty stanął po środku pomieszczenia, łapiąc się za głowę.

— A-a ja? Co ja mam zrobić? Jak mam pomóc?

  Jeszcze nigdy nikogo nie ratował. Nigdy nie zależało mu na tym, żeby jakaś osoba przeżyła postrzelenie, dlatego teraz nie miał pojęcia, jaki krok wykonać żeby pomóc.
Nie uzyskał odpowiedzi od Johna. Podszedł do sofy i dołączył w tamowaniu krwi, której wciąż przybywało.

  — Co z jego stanem, doktorze Watson? — zapytał z trudem, próbując przełamać emocje chwytające go za gardło.

  — Sebastian miał szczęście. Pocisk nie trafił w żaden organ, więc jedynym problemem jest to, ile krwi traci. Gdyby nie to, że powstrzymałem jej trochę jeszcze na zewnątrz, w tym momencie byłby już martwy.

  Jim czuł się trochę lepiej z tą wiadomością, która oznaczała, że wciąż były szanse na przeżycie jego ukochanego. Nie mógł go stracić, właśnie teraz, gdy teraz był dla niego całym światem. Gdy w końcu oboje wiedzieli, że mogą być ze sobą i to nadawało sens w życiu Moriarty'ego. Wciąż nie mógł uwierzyć, jak bardzo zaczął zmieniać się od współpracy z Sherlockiem. Wiedział także, że Watson wciąż odczuwał do niego dystans, jednak nie było to niczym zaskakującym. W końcu wcześniej groził mu i prawie go zabił. Miał jednak dług wobec tego mężczyzny.

  — Czyli przeżyje? — zapytał cicho, wpatrując się w Sebastiana, który w milczeniu próbował nie odpłynąć w stan błogiego snu.

  — Jeżeli Sherlock się pośpieszy... — Watson zmarszczył brwi, wciąż powstrzymując krwawienie. — Ale raczej będzie w porządku.

  — Dziękuję, doktorze Watsonie — Jim zmusił się na wykrztuszenie tych dwóch słów. Nie sądził, że kiedykolwiek będzie mówił coś takiego do kogoś pokroju głupiego, przeciętnego człowieka.

  Blondyn popatrzył na niego lekko i westchnął głęboko, nie będąc pewnym, czy ma przyjąć podziękowania. W końcu widział, że Moriarty się starał... Skąd jednak miał pewność, czy ten szaleniec zabije ich wszystkich w momencie, gdy odzyska prywatne informacje o nim?

   — Jeszcze nie dziękuj — wyminął chłodno.

  Sebastian uśmiechnął się pod nosem.

  — J-jim...

  Irlandczyk prędko rzucił się na kolana, tuż przy sofie, gdzie leżał jego ukochany.

  — Tak? — zapytał, łapiąc go za dłoń. Jeszcze nigdy nie widział Sebastiana tak słabego i bladego.

  — Jestem z ciebie dumny — stwierdził słabo. — Tak strasznie dumny. Zmieniasz się z dnia na dzień. Coraz bardziej przypominasz człowieka...

  Jim zaśmiał się płytko i pocałował dłoń mężczyzny, wpatrując się w niego swoimi dużymi, błyszczącymi oczami.

  — Będę go bardziej przypominał, jeżeli nie umrzesz. Tak więc nie umieraj, gnoju.

  — Okej, postaram się.

    Do salonu wbiegł Sherlock z dużą, ciemnoczerwoną apteczką z dużym plusem i otworzył ją, a następnie rzucił na stolik koło sofy.
John wyciągnął z niej szwy, tymczasem Jim pomagał w powstrzymywaniu krwawienia. Jego dłonie były ubrudzone krwią Sebastiana, jednak wcale go to nie obchodziło. Do tej sprawy mógł brudzić sobie ręce, w końcu bez swoich ludzi i tak nie miał większego wyboru.

   — Karetka wezwana? — zapytał John swojego partnera, nie spuszczając wzroku z rany, którą właśnie zaczął ostrożnie zszywać.

   — Tak, już powinni być w drodze — odparł detektyw.

   Sebastian syknął cicho, gdy ostre szwy wbijały mu się w skórę, jednak wciąż starał się przyjmować to wszystko "na klatę". W końcu był mężczyzną i chciał pokazać Jimowi, że jest wytrzymały, żeby mu zaimponować. Sam nawet nie wiedział po co, skoro Moriarty przyjmował go obojętnie jakim był. A przynajmniej miał taką nadzieję. Czy miał jednak kogoś poza nim? Oczywiście, że nie. Więc nawet, jeżeli Sebastian byłby tchórzliwym beksą, Irlandczyk i tak by to zaakceptował, bo nie miałby innych kandydatów do przyjaźni z nim.
  Gdy John skończył zszywać ranę, polał na nią wodę utlenioną, która zaczęła się intensywnie pienić. Sebastian ścisnął dłoń Jima, próbując w ten sposób zamaskować ból. Następnie doktor wojskowy opatrzył ranę tak, żeby więcej nie krwawiła.

  — Dobrze — podniósł się, ocierając dłonie. — Powinno starczyć jako prowizoryczne zabezpieczenie.

  Jim uśmiechnął się promiennie.

  — A jak je sobie zerwiesz te szwy... — odezwał się do Sebastiana wesoło. — ...to będziesz je sobie zszywał zębami.

  — Moriarty, prze...

  John nie dokończył zdania, bo Sherlock zauważył coś na czole partnera. To był czerwony laser. Jego oczy natychmiastowo zdawały się powiększyć w wyniku szoku. Podbiegł do Jima i Johna, rzucając ich na podłogę akurat, gdy rozległy się głośne huki wraz z akompaniującym dźwiękiem rozbijanych szyb. Pociski świstały nieprzerwanie nad głowami wszystkich, który ułożeni byli w leżącej pozycji. Cały dom był pod ostrzałem.
Sebastian pomimo rany ześlizgnął się na podłogę i teraz leżał tuż koło Jima, który zasłaniał sobie uszy przez głośne dźwięki. Brunet spojrzał najpierw na niego, a następnie na ranę.

  — Wiem, że na podłodze jesteś bezpieczniejszy, ale nie powinieneś się ruszać!! — próbował przekrzyczeć rząd ludzi w maskach, który marnował kolejne serie pocisków.

  — Tak jest lepiej, uwierz mi!

  Mężczyźni przeturlali się pod stół, a Sherlock skierował na podłodze do swojego pokoju, gdyż tam miał pistolet.

  — Zaraz podejdą do okien i zaczną strzelać w dół — stwierdził Jim, unosząc wzrok do góry.

  Znowu choroba psychiczna dała o sobie znać w postaci zmiany nastroju, gdyż w ułamku sekundy jego chęć przeżycia i lęk przed pociskami zmieniła się w nudę oraz zirytowanie. Miał już dość tego wszystkiego. Starali się go zabić, a to on przecież powinien się teraz dobrze bawić i wysyłać swoich ludzi żeby zabijali jego wrogów. Westchnął gorzko, marszcząc brwi w niezadowoleniu. John spojrzał na niego zlękniony. Co jeżeli teraz wpadnie na jakiś nieprzewidywalny pomysł i doprowadzi do ich końca?
Jednak Jim starał się to wszystko wstrzymywać. Miał ochotę wstać i dać się zastrzelić, bo nie widział powodu żeby to tak dalej toczyć, ale z drugiej strony chciał się teraz uczyć emocji z pomocą Sherlocka i teraz miał dla kogo żyć. Nic nie było tak bezwartościowe, jak wmawiała mu to Eurus.

   — Moriarty...? — John chrzaknął nerwowo. — Nie świruj teraz.

  Irlandczyk przekrzywił głowę i popatrzył na niego z szerokim uśmiechem.

   — Za kogo ty mnie masz? — zapytał słodkim głosem.

  Kolejna kula świsnęła koło ich głów, a Sherlock wciąż nie wrócił z pokoju, do którego się skierował.
John westchnął, nie odpowiadając na pytanie. Zamiast tego, ostrzegł Jima przed kolejnym pociskiem, którą wyminęli.

   — Musimy poczekać, aż skończy im się amunicja. Chyba, że mają zapa...

  Następna seria pocisków zaczęła roznosić się tuż nad nimi, a z podziurawionych ścian spadały drewniane wiórki. Biedni właściciele domku. Gdy wrócą z wypoczynku zafundowanego przez ekscentrycznego Irlandczyka, który przedstawił się im jako "Richard Brook" będą żałowali, że przyjęli jego ofertę i zgodzili się wynająć mu dom na dzień Guya Fawkesa. Żadne wakacje nie były warte ich domu.
  Wkrótce pojawił się Sherlock, który człapiąc po podłodze i z bronią w dłoni wślizgnął się pod stół, gdzie czekali na niego pozostali. Doktor Watson wydobył z siebie oddech ulgi, jakby był wdzięczny, że nie musiał już sam radzić sobie z Jimem.
   Tymczasem owy mężczyzna skupił swoją uwagę na Sebastianie, który ściskał swoją obandażowaną ranę w bólu. Moriarty'ego zaczął irytować fakt, że jeszcze nikt mu nie pomógł.

   — Gdzie ta karetka?! — zapytał Sherlocka z wyraźnym rozdrażnieniem.

  Wyjrzał kawałek za stół, patrząc jak pociski wlatują w ścianę. Jeszcze tam strzelali, jakby nie mogli pomyśleć i zacząć strzelać w dół.

  — No przecież nie wejdą w sam środek linii ognia! — odparł detektyw. Gdy zobaczył, jak Jim się wychyla, szybko pociągnął go na dół pod stół. — Uważaj trochę!

  Brunet rześko położył się na plecy, patrząc w szalonej radości na spód drewnianego mebla. Wszyscy patrzyli na niego, jakby był obłąkany.
A rzecz w tym, że był.

  — Kurczę, jeżeli my to przeżyjemy, to będę opowiadał o tym moim wnukom. Niby to niemożliwe, bo jestem z Sebastianem, a dwóch facetów nie może mieć dzieci, zacznijmy od tego... Ale od czego jest surogatka! Wzięłoby się jakąś kobietę, jeden z nas by, no wiecie, oddał swoją część i no... Nie, żartuję. Nie lubię dzieci. To krzyczące demony.

  — Ty jesteś krzyczącym demonem — Sebastian obrócił oczami pomimo osłabienia. Stracił na tyle krwi, że z uwagą mógł słuchać bezsensownej paplaniny swojego partnera i uważać, iż ma ona jakikolwiek sens.

  — Najlepszą częścią egzystencji dzieci jest to, że koniec końców każde z nich kiedyś umrze. Wyobraź sobie jednak jakbyśmy mieli domek gdzieś przy naturze... W tym domku potomka wyglądającego jak ja...

  Fantazjowanie zostało przerwane przez głos jednego z byłych pracowników Moriarty'ego, który stał niedaleko okna. To, co powiedział sprawiło, że wszyscy zesztywnieli ze strachu.

  — Wrzućcie tam granat, szybko!

  Mężczyźni pod stołem w przerażeniu wymienili między sobą spojrzenia. Parę sekund na ucieczkę, a oni nie dokąd uciekać i jak zabrać ze sobą postrzelonego, który nie miał siły na to, żeby się ruszyć.
Sherlock osłonił Johna, a Jim chwycił Sebastiana za umięśnione ramię i zamknęli oczy, przygotowani na wybuch...
  Jednak na zewnątrz stało się coś, co powstrzymało ich przed rzut granatem. W oddali rozległ się krzyk.

   — Nie ruszać się!

  Ludzie w maskach przestali strzelać w środek domu, a zamiast tego pociski zdawały się teraz wędrować w całkowicie innym kierunku. Było ich dużo, a w tym krzyki różnych osób.
Odpowiedź była dość prosta — akurat w porę przyjechał zespół MI5.

  — Jesteście okrążeni, rzućcie broń!

   Nastąpiła cisza, a następnie rozległy się uderzenia karabinami o ziemię. Jim na kolanach wyszedł spod stołu, a następnie ostrożnie wyjrzał przez okno. Ludzie w maskach, jego dawni pracownicy, byli okrążeni przez antyterrorystów, którzy kiedyś zatrzymali go, gdy włamał się do Tower of London. Niezwykle bawiła go ta ironia. 
  Jego śmiech sprawił, że wszystkie głowy odwróciły się w jego stronę, a mundurowi byli gotowi, żeby w niego strzelić. Zanim tak jednak się stało, podjechało czarne Audi, z którego pośpiesznie wyszedł Gregory Lestrade.

   — Zabierzcie ich — powiedział do zespołu, a oni posłusznie zaczęli prowadzić zamaskowanych do dużych pojazdów, którymi wcześniej przyjechali.

  Inspektor od czasu Molly mniej spał. Widać to było przez ciemne wory pod oczami oraz zaniedbana fryzura. Popatrzył na Jima z niepewnością, nie wiedząc dokładnie co z nim zrobić.
Nagle podjechała także karetka, z której zaczęli wychodzić medycy.
  Sherlock i John wyszli spod stołu, pomagając Sebastianowi także się spod niego wygrzebać. Gdy detektyw i jego partner ukazali się w wybitym oknie, Greg odetchnął ze spokojem, podchodząc prędko do okna. Zaskoczeniem było jednak, że z Audi wyszedł także Mycroft, ubrany w drogi garnitur. Obejrzał dookoła miejsce z ostrożnością, a następnie spojrzał na swojego braciszka bez żadnych emocji.

  — Jesteście cali? — zapytał inspektor. Nawet nie zwrócił uwagi na Jima.

  — My tak — kiwnął głową detektyw. — Ale Sebastian Moran niezbyt. Dobrze, że przyjechała karetka.

  O wilku mowa, medycy weszli do środka i skierowali się do pokrytego kawałkami szkła salonu, gdzie przebywała czwórka mężczyzn. Od razu rzucił im się w oczy ten obandażowany. Zajęli się nim, podczas gdy pozostali pogrążeni byli rozmową.

  — Nie słuchasz się mnie, bracie mój — mówił Mycroft, patrząc na uśmiechniętego Jima od ucha do ucha.

  — Nie rozumiesz. On jest pomocny — odparł Sherlock oschle. Zamilknął na chwilę, a zaraz potem dodał: — Można powiedzieć nawet, że mu ufam.

  Lestrade popatrzył z zaskoczeniem najpierw na Sherlocka, potem na Mycrofta, na Jima, a następnie znowu na Sherlocka.

  — Naprawdę? — zapytał nerwowo. — Akurat jemu? Groźnemu kryminaliście?

Moriarty uśmiechnął się do niego czarująco, zerkając od czasu do czasu na Sebastiana, który był brany do karetki. Poczuł uczucie ulgi, że teraz zajęli się nim profesjonaliści. Chociaż on był już bezpieczny. Należał mu się odpoczynek. A nie przeżyłby, gdyby nie pomoc Johna i za to Moriarty był mu wdzięczny.
  Starszy Holmes westchnął, ze skwaszoną miną patrząc bez słowa na Jima, który nie wygląd, jakby miał zabić Sherlocka w obecnym momencie. Znał swojego brata bardzo dobrze, a ten by nie zaufał byle komu.

   — Zostało wam dziesięć minut. Jeżeli się pospieszycie, może uda wam się odebrać Rosie.

  Detektyw kiwnął i mężczyźni rzucili się w kierunku wyjścia. Jednak gdy detektyw wraz z Johnem ruszyli, Jim został zatrzymany przez Mycrofta.

  — Tak? — Irlandczyk ze spokojem popatrzył na wysokiego mężczyznę za stłuczoną szybą.

  Holmes zmarszczył brwi i westchnął, poprawiając niebieski krawat w paski.

  — Jeżeli mój brat ci ufa... To ja też. Nie zepsuj tego.

  — Nie bój żaby, Elsa.

Moriarty przyjął te słowa do swojego (jednak wcale nie tak martwego, jak mogłoby się wydawać) serca, chociaż nie powstrzymał się przed małą ironią.

  — I Moriarty...

  — Tak?

  Mężczyzna kiwnął głową zdecydowanym ruchem.

  — Skop temu porywaczowi mu dupę.

  Jim roześmiał się szaleńczo i podążył za Sherlockiem i Johnem.

  Zaczynał lubić Mycrofta.
 

Continue Reading

You'll Also Like

48.5K 1.8K 42
Maddie Monet, najstarsza z córek Camdena Monet zostaje rozdzielona z braćmi na kilka lat. Bliźniaczka Tony'ego i Shane'a odnajduje się w swoim nowym...
15.3K 1.4K 16
Draco kocha syna ponad wszystko. Dlatego, kiedy była żona planuje odebrać mu dziecko, Draco zwraca się o pomoc do ostatniej osoby, o której by pomyśl...
5.8K 368 4
Od zakończenia wojny nikt nie widział Harry'ego. Pewnego dnia Potter stwierdził, że wyjdzie pod zaklęciem maskującym do baru w którym spotkał Severus...
4.5K 234 25
(Wszystkie zdjęcia są z Pinterest'a).