Lauren z zaciekawieniem zerkała na swoją nową znajomą z pracy, o której niestety nie wiedziała kompletnie nic. W głowie cały czas zadawała sobie pytanie, dlaczego nie spytała o jej imię, kiedy była na to idealna pora. Teraz siedziała obok niej w taksówce, czując się jak największa idiotka na całej planecie. Tak po prostu ma ją spytać: Hej jak masz na imię? W sumie to całkiem normalne Lauren. Nad czym ty się kurwa zastanawiasz i od kiedy masz problem ze spytaniem się o czyjeś imię? Dlaczego ja w ogóle mówię do siebie w trzeciej formie? Blondynka potrząsnęła delikatnie głową i wyjęła telefon, by udawać, że także jest czymś ważnym zajęta. Otworzyła jakąkolwiek pierwszą lepszą aplikację ze swoimi social media i zaczęła ją przeglądać.
- Pan jednak skręci tu w lewo. - szatynka wychyliła się i oznajmiła zupełnie nieoczekiwanie. Niestety, ale Lauren znała Londyn gorzej, niż zawartość swojej największej torebki, dlatego nie chciała nawet zbytnio dyskutować. Spojrzała na szatynkę, która kompletnie niewzruszona spoglądała w ekran swojego telefonu i zdawała się być całkiem rozbawiona i zainteresowana konwersacją, którą prowadziła.
-W lewo? Jak pani prosi. - mężczyzna odburknął i tak jak sobie zażyczyła, wykonał odpowiedni manewr.
-I tu w prawo i niech pan się zatrzyma przy tej kawiarni. - szatynka posłała zawadiacki uśmiech w stronę Lauren i wróciła do wykonywania poprzedniej czynności.
-Kawiarni? - blondynka szepnęła w jej stronę, po czym zaczęła się wiercić i obserwować dokładnie jazdę.
- Nie chcesz chyba iść na spotkanie, gdzie team, w którym Cię wtedy nie było, dostaje opierdol od drugiego zarządu. - burknęła z niewzruszonym wyrazem twarzy, tak jakby to kompletnie nic nie znaczyło.
-A Ty nie powinnaś tam być? - Lauren uniosła jedną brew i spojrzała na nią ze zmartwioną miną.
-Kochana długo pracujesz już w tej firmie? - szatynka uśmiechnęła się ciepło, zupełnie tak jakby miała przed sobą niewinną, malutką dziewczynkę.
-Tak, praktycznie od skończenia studiów. - odparła całkowicie poważnie.
-I dalej się nie nauczyłaś, że bezsensowne, nerwowe spotkanie, jest trochę gorszym wyborem od zajebistego śniadania?
-No... - zawahała się, gdyż poczuła jakby znów na przerwie, w liceum koleżanki próbowały ją namówić na ucieczkę z lekcji. - No niby tak.
- Tutaj kończymy? - mężczyzna odwrócił się i spojrzał na kobiety z lekkim zdenerwowaniem.
- Tak, dokładnie tu.
Kobiety wysiadły z taksówki i skierowały się w stronę baru lunchowego, który o tej godzinie świecił jeszcze pustkami. Skierowały się w stronę miejsca przy oknie i zajęły się wyborem śniadania. Lauren zdawała się być lekko zmieszana przez aktualną sytuację. Z pewną dozą niepewności spoglądała na Brytyjkę, która wyjątkowo nie pasowała do jej dotychczasowych znajomych. Była niezwykle głośna, śmiała, sarkastyczna i co lepsze nie dawała sobie wejść na głowę.
- Oddam Ci połowę za przejazd. - blondynka oznajmiła i zaczęła szukać swojego portfela w torebce.
- Nawet nie znasz mojego imienia, a chcesz mi oddawać pieniądze. - uśmiechnęła się, żeby odrobinę rozluźnić widocznie zestresowaną koleżankę.
- Ach, tak... - spojrzała na nią i wyciągnęła dłoń w jej kierunku - Lauren.
- Esther, miło mi. - kobieta odwzajemniła uścisk i spojrzała za swoje ramię, w stronę lodówki z kanapkami. - A zamiast grzebać w torebce, możesz mi kupić tamtego bajgla.
- Jecie tutaj bajgle? - blondynka uśmiechnęła się niepewnie.
- Jasne, że tak. - odparła niemal od razu. - Obrzydza mnie typowe angielskie tłustsze od mojego poprzedniego szefa śniadanie.
Lauren zaśmiała się i podeszła w stronę kasy, by zamówić dwa napoje i upragnionego przez Esther bajgla.
- Proszę. - podała jej talerzyk i szklankę z wodą, a sama zajęła się parzeniem malinowej herbaty.
- Mmm, tego potrzebowałam... - Esther z pasją wgryzła się w swojego ukochanego bajgla z szynką parmeńską i kozim serem, po czym spojrzała na marnie wyglądająca herbatę swojej koleżanki.
- Coś nie tak? - Lauren zauważyła jej pełen dezaprobaty wzrok i delikatnie się zdziwiła.
- Masz zamiar to coś pić?
- To... znaczy? - uśmiechnęła się nerwowo, po czym wyjęła kolorową torebkę herbaty i położyła na talerzyku obok.
- Przecież to jest najtańsze aromatyzowane za przeproszeniem gówno, a nie herbata.
- Znaczy... - dziewczyna zastygła w ruchu, nie będąc pewna, czy Esther żartuje, czy naprawdę w tym momencie łamie jedno z przykazań Brytyjczyków, trzymając w swojej dłoni filiżankę z owocową herbatką Tetley.
- Wybacz, nie znam się tak dobrze na herbatach. - odparła zawstydzonym głosem. - Jeszcze trochę mi brakuje wiedzy.
- Królowa by Ci tego nie przebaczyła, ale ja mogę Cię nauczyć dobrego smaku. - posłała jej oczko.
- W takim razie kiedy zaczynam pierwszy wykład? - Lauren delikatnie zachichotała.
- Hola, hola edukacja w Anglii jest płatna.
- To znaczy, ile bajgli wynosi semestr? - uśmiechnęła się zawadiacko, czując, że łapią kontakt.
- Hmm... Zależy od mojego humoru i ilości poświęconych godzin. - również się uśmiechnęła, biorąc łyk wody.
- Nie widziałam Cię wcześniej w pracy, jesteś w moim oddziale tak?
- Tak, tak. Pracuje jako asystentka dyrektora oddziału, którego zapewne już poznałaś... - przerwała na moment. - Uprzedzając Twoje pytanie, to mnie nie miałaś szansy poznać, bo dopiero dzisiaj wróciłam do pracy z mojego miesiąca miodowego.
- Och, gratuluję w takim razie.
- Dzięki, a Ty Lauren, jak mniemam, nie jesteś stąd? Zazwyczaj plotki w biurze rozchodzą się szybciej niż prędkość światła, ale wiadomość o Twoim transferze dotarła do nas dosłownie w ostatnim dniu.
- Naprawdę? Jestem z Australii, zaczęłam tam pracę w firmie i...
- Widzę, że nieźle Cię wessało, hm?
- To znaczy?
- Nie wiem, czy dałabym radę tyle przepracować dla tej firmy. - mruknęła z pogardą i dopiła ostatni łyk wody. Lauren lekko się zdziwiła i wolała na razie nie wspominać, że jej historia z tą firmą jest troszkę dłuższa.
- Wiesz, lubię to robić, zwłaszcza że teraz będąc tutaj, mogę podziwiać moje ulubione style.
- Widzę, że jesteś jedną z tych, które kochają europejski przepych?
- Nie wiem, czy bym to tak nazwała, ale coś w tym rodzaju.
- Hmm, rany zazdroszczę Ci... Gdybym mieszkała w cieplej Australii, w życiu nie zapuściłabym się tu w Londynie.
- Serio? Od zawsze mi się wydawało, że Brytyjczycy wcale nie kochają aż tak Australii.
- Proszę cię. - Esther spojrzała na nią z powagą. - Dałabym chyba wszystko za święta Bożego narodzenia na plaży.
- Ja jednak bardziej przepadam za typową angielską pogodą i tym, że mogę tu ubierać przeróżnej maści płaszcze.
- Ooo proszę, a jednak jest coś w Tobie z Brytyjki.
- Mój ojciec jest Brytyjczykiem - oznajmiła z lekkim przekąsem.
- Ale herbaty nie nauczył cię już pić. - sarknęła.
- Cóż bywa... - wzruszyła ramionami i z bólem serca dokończyła picie swojego napoju.