Matthew spoglądał niepewnie na dwa raporty z sekcji zwłok. W obu przypadkach nie dało się określić, co dokładnie było przyczyną śmierci. Patologom wyszły sprzeczne ze sobą dane, nawzajem się wykluczające. Jeden z lekarzy, który badał oba ciała, nawet stwierdził, że ofiary topiły się oraz płonęły równocześnie.
- Jest aż tak źle? - wymamrotała Cassandra, podchodząc do biurka swojego partnera.
- Yhym - odpowiedział jej Matt, nie odrywając wzroku znad dokumentów. Tak wiele pytań, a tak mało odpowiedzi. - Zaryzykowałbym stwierdzenie, że jest nawet gorzej. Nie wiemy, czego chce morderca, kim jest, ani kim są ofiary. Nie wiemy nawet, jak dokładnie zginęły.
Kobieta westchnęła, spoglądając czule na swojego towarzysza. Była od niego o osiemnaście lat starsza, miała męża oraz odchowane dwie córeczki. Matthew za to był dopiero po trzydziestce, miał całe życie przed sobą, mimo że dwa lata temu dopiero co wziął ślub, już zbliżał się do rozwodu. Cassandra nie mogła powstrzymać się przed traktowaniem go jak młodszego brata. Strasznie przejmowała się jego losem, zwłaszcza tym, że ostatnio zaczynał popadać w alkoholizm. Martwiła się o niego, lecz nigdy nie powiedziała o tym wprost, gdyż Matt nienawidził, kiedy ktoś się nad nim rozczulał. Zwłaszcza, gdy chodziło o ludzi z pracy. Mimo młodego wieku chciał uchodzić za profesjonalistę, a nie młodzika, któremu dopiero co dano do ręki broń.
- Drugą ofiarą również był nastolatek, prawda? - Westchnęła, opierając się o blat biurka. Było ono strasznie zabałaganione, wszędzie walały się papiery, zgniecione butelki, czy też resztki jedzenia, dlatego kobieta nie miała zbyt dużo miejsca, by położyć ręce. Musiała odsunąć parę kubków po kawie, do śmieci się nie zmieściłyby, ponieważ kosz przy stole był zapełniony aż po brzegi. - Miejmy nadzieję, że nie będzie więcej ofiar. Serce mi się kraja, gdy myślę o tym, co muszą przeżywać rodzice tych dzieci.
- Nadal nikt się do nas nie zgłosił w celu identyfikacji zwłok. Nie wiemy nawet, czy mają rodziców - odparł zimno mężczyzna. Mimo że Cassandra praktycznie wisiała nad nim, nie podniósł wzroku. Za bardzo pochłonięty był raportem z sekcji i chęcią połączenia jakoś obu spraw.
- No tak, ale każde dziecko ma rodzica - mruknęła, robiąc nadąsaną minę. Wyglądało to kuriozalnie, ponieważ Cass była już lekko podstarzałą kobietą, na jej jasnej twarzy łatwo dostrzegało się zmarszczki, które usilnie próbowała zakryć makijażem, a stroiła miny jak kilkuletnia dziewczynka. Zupełnie inaczej wyglądał Matthew, który robił wszystko aby wyglądać chociaż trochę starzej. Zapuszczał nawet brodę, by móc ukryć swoją nastoletnią twarz. Wiele osób pozazdrościłoby mu tego wyglądu, dużo kobiet mówiło mu nawet, że bez problemu mógłby zostać aktorem lub modelem, lecz jemu on bardzo przeszkadzał, w końcu przez to nie był brany w pracy na poważnie.
- Nie wszystkie, w sierocińcach nie mają - powiedział, notując coś w swoim notesie. Co ciekawe jego notatki wyglądały na bardziej zabałaganione od biurka, chociaż mężczyzna miał naprawdę ładny charakter pisma.
Kobieta wywróciła oczami.
- Ale ktoś musiał je spłodzić i urodzić, prawda? Żaden człowiek nie pojawia się sam z siebie na świecie.
- Szkoda, że niektórych rodziców przerasta wychowanie swoich własnych dzieci. - Westchnął, przypominając sobie swoją ostatnią kłótnie z żoną. Mężczyzna naprawdę nie chciał mieć potomstwa, nie był na to gotowy, lecz jego wybranka serca nie rozumiała tego.
Zapanowała między nimi niezręczna cisza.
- Jak myślisz te dzieciaki były z sierocińca? - odezwała się w końcu Cassandra. Chciała jakoś pomóc Mattowi w sprawie.
- Raczej nie, wtedy na pewno zgłoszono by sprawę - mruknął, przymykając powieki i odchylając się do tyłu na fotelu. - Na moje to dzieciaki, które uciekły z domów i których nikt teraz nie szuka. Rodzice pewnie zbyt zajęci są piciem, by zorientować się, że zniknęły.
- Och... - Kobieta uświadomiła sobie, że jest to całkiem prawdopodobne. Jej dziecięcy grymas zastąpiony został przez smutek. Z daleka widać było żal bijący z jej oczu. Nie wyobrażała sobie, że kiedykolwiek mogłaby porzucić swoje dzieci, jednak świadomość, że tacy ludzie istnieją, przytłaczała ją.
- Nasz zabójca dobrze wybierał ofiary - kontynuował policjant, nie zwracając większej uwagi na reakcję swojej partnerki. - Wybrał takie dzieciaki, których nikt nie będzie szukał.
- To straszne... - wymamrotała Cassandra. Chciała powiedzieć coś więcej, lecz nagle do gabinetu detektywów wpadł ich kapitan. Jego rozbiegane spojrzenie i spływający po karku pot od razu dało znać wszystkim policjantom, z 8-9, nie tylko Cass i Mattowi, że coś się stało.
Jego następne słowa to potwierdziły.
- Ktoś ukradł zwłoki.
***
Izzy była demonem.
Bardzo seksownym demonem.
Dlatego też zajęcie trochę czasu studentowi medycyny, który asystował jednemu patologowi było dla niej tak proste jak odebranie dziecku cukierka. Ale takiemu małemu, które jeszcze nie pojmuje świata i nie wie gdzie kopnąć aby zabolało.
- Więc pracujesz tutaj? - zadała jedno z najbardziej bezsensownych pytań na podryw jakie istnieją, jednak nie miała innego pomysłu, jak mogłaby do niego zagadać. Student wyglądał na takiego, który rzadko kiedy wychodzi z domu.
- Tak, znaczy nie, znaczy tak. - Słowa mu się plątały. A wzrok błądził po ciele dziewczyny. Nie wiedział czy patrzeć w jej piękne, piwne oczy, czy w ogromny biust dodatkowo wyeksponowany przyciasną, żółtą bluzką.
- A ty? Też lubisz zwłoki? - Był boleśnie świadomy tego, że to była jedna z najdłuższych rozmów z płcią przeciwną, którą kiedykolwiek przeprowadził. Dlatego za nic nie chciał jej kończyć, nawet jeśli oznaczało to zadanie naprawdę idiotycznego pytania.
- Co? - Zdziwiła się Izzy, patrząc na mężczyznę jak na wariata. Była demonem, dzieckiem piekieł, nie sądziła, że kiedykolwiek ją jakiś człowiek zadziwi. A tu proszę, nekrofil.
- Co? - powtórzył po niej tępo. - Po coś musiałaś tutaj przyjść, a tylko zwłoki są jedyną ciekawą rzeczą w tym pomieszczeniu.
- Ja pierdole, Anthony serio za mało mi za to płaci - mruknęła do siebie, tak by mężczyzna nie mógł tego usłyszeć. - Ależ, nie ja tu jestem dla ciebie, wpadłam, bo zobaczyłam cię na ulicy. Od razu skradłeś moje serce - powiedziała, kładąc swoją chudą dłoń na jego grubym ramieniu. Krótki dotyk od razu sprawił, że mały koleżka stał na baczność.
Izzy niepewnie zamrugała.
"To się nie dzieje" - pomyślała, przełykając ślinę i zabierając z powrotem rękę.
- Jezu tak, boże tak, chwila, nie uciekaj! - Gdy to mówił demonica była już przy drzwiach wyjściowych. Dostała telepatyczną wiadomość o tym, że Anthony zwinął już ciała i że może bezpiecznie opuścić pomieszczenie, które, pomijając zdziwaczałego studenta, i tak nie było zbyt przytulne. Gabinet patologa był tak bardzo pusty, że aż ją to przygnębiało, zwłaszcza, że Izzy uwielbiała przytulne miejsca - on taki nie był. Biurko, trzy krzesła i białe ściany. Niczym w psychiatryku.
- Sorka, Romeo. Chyba nie jesteś mym Romeo - wymamrotała, trzaskając drzwiami.
***
- Wolałabym szukać mordercy, niż kraść zwłoki. Zwłaszcza, że jeszcze dostałam tę gorszą robotę - warknęła Izzy, krzyżując ręce na piersi.
- Ależ oczywiście to ty miałaś gorzej. Ja wcale nie musiałem zbierać części ciała do czarnych worków i wynosić je za pomocą portalu. Wcale.
- Wolałabym już macać nieboszczyki, niż raz jeszcze dotknąć tego kolesia. Kurwa mać. - Izzy kopnęła ze złością w czerwoną poręcz mostu pokutnego. Mieli zamiar kontynuować rytuał, ale dziewczyna była zbyt poirytowana by móc to zrobić.
Chciała się najpierw porządnie wyżyć, nim wróci do krojenia zwłok.
Anthony nic nie odpowiedział, wywrócił tylko oczami od razu zabierając się do pracy. Nie chciał tracić dnia, zwłaszcza, że wiedział, że policja niedługo zauważy braki w asortymencie.
Ale to i lepiej, może w ten sposób przyspieszy ich działanie. Może na coś się przydadzą i pomogą mu znaleźć mordercę, czy też osobę, która chciała zawładnąć demonem.
- Nie wierzę, że pozostawiłeś szukanie mojego brata tej pierdolonej łowczyni demonów, a mi kazałeś zarywać do spasionego prawiczka. - Posłała mu mordercze spojrzenie. - Zapętliłeś chociaż obraz na kamerach?
- Tak, tak, nie masz się o co martwić. A teraz trzymaj to. - Podał jej jeden z worków. - Kontynuujmy rytuał.
- Gardzę tobą.
- Wiem.
Kiedy czarownik oraz demonica zbawiali dusze, pewna nastolatka stała się czarownicą.
///
Geez, zdążyłam. Myślałam już, że nie skończę dzisiaj tego rozdziału, ale udało się. Wiwat ja. Następny będzie w tygodniu, chyba. Jeśli się wyrobię. Ogólnie chce by były przynajmniej 2 chaptery tygodniowo. Może mi się uda.
Jezu jutro poniedziałek, ja nie chcę.
Jeszcze na 7:10 lekcje. Kto układał ten plan.
<muzyka w mediach tak jakoś na dobry sen. Uwielbiam musicale.
~Riisny