Czerwony smok

By Sabanda5

1.1K 65 14

Niepozorne miasto będące w sąsiedztwie z lasem tętniącym magią nawiedziła pewna tajemnicza postać. Na pograni... More

Czerwony smok : Rozdział 1
Czerwony smok:Rozdział 2
Czerwony smok: Rozdział 3
Czerwony smok: Rozdział 4
Czerwony smok: Rozdział 5
Czerwony smok: Rozdział 6
Czerwony smok-Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 13
Rozdział 14

Rozdział 12

51 3 0
By Sabanda5


 Jeszcze nim weszli do miasta, a już zauważył, że coś z nią jest nie tak. To nie rany były tego powodem. Jej chód był niezgrabny, co kilka kroków chwiała się, a raz prawie upadła. Ligarium nawet w takiej dawce nie mogłoby tak szybko zadziałać. Co chwilę zerkała na niebo i widząc coraz więcej chmur, przyspieszała kroku. Sprawiało to, że potykała się jeszcze częściej. Zaproponował jej nawet pomoc w chodzeniu, ale odrzuciła ją zwierzęcym warknięciem. Owinnik cały czas szedł z nimi krok w krok i nie spuszczał Leonarda z oka.


Serce doradcy zabiło niespokojnie, gdy spostrzegł ludzi przy dziurze w murze. Nie było ich wielu, ale prawie każdy z nich był uzbrojony. Strażnicy z budowlańcami oceniali szkody, jednak po ich twarzach było widać, że mieli okazję opić sukces związany z przepędzeniem potwora. W jego głowie roiło się wiele odpowiedzi na różne pytania. Co on zwykły doradca robił za miastem? Myślał nawet o przekradnięciu się blisko nich. Złapany zbudziłby jednak jeszcze więcej podejrzeń. Że też przyszło mu do głowy, że przez wyrwę w murze będzie miał krótszą drogę do domu.

Andegora również niechętnie spojrzała na tych ludzi. Nie zatrzymała się, jednak szła za Leonardem chwiejnym krokiem.

Mężczyźni skierowali głowy w stronę dwójki przybyszów zmierzających w ich stronę. Najbardziej przytomni strażnicy natychmiast wstali do nich,  było ich trzech. Alkohol nie uderzył jeszcze im do głowy, i to oni trzymali resztę na miejscu. Rozpoznali Leonarda, gdy tylko się do nich zbliżył kobietę znali tylko z widzenia.

- Stać! Co wy tu robicie!? Nikt nieupoważniony nie powinien znajdować się jeszcze poza murem-Najstarszy z nich nie przypominał sobie by, widział kogoś z tej dwójki jak, wychodzili, a stróżował dzisiaj cały dzień. Leonard spojrzał na ponurą twarz z kilkudniowym zarostem. Zdecydowanie nie chciał z nim walczyć. Staną naprzeciw niego i wiedział co, ma powiedzieć.

 - Musicie więc wybaczyć memu hrabi. Posłał mnie poza miasto bym...ocenił szkody, jakie smok poczynił w okolicy. Mówiłem mu, że to niebezpieczne, ale sami rozumiecie. Wykonuję tylko swoją pracę-Największym przywilejem służenia możnemu było powoływanie się na jego rozkazy. Był tego w pełni świadom i chętnie z tego korzystał. Znał jednak swoje miejsce i nigdy nie wykorzystał tego, by zaszkodzić swemu panu.


- Ci możni nigdy nie pomyślą nim, wydadzą rozkaz. Znalazłeś coś wartego uwagi?- Nie był zadowolony z postępowania hrabiego Edwarda. Tak jak wszyscy tego dnia interesowało go jedno.

- NAJLEPIEJ ŁEB SMOKA ! POWIEDZ, JEŚLI MASZ CHOCIAŻ OGON! CHĘTNIE ZAPŁACIMY! - Nagle zawołał donośnym pijackim tonem strażnik siedzący pod murem. Anegora spojrzała na niego z odrazą wymalowaną na twarzy. Jeden z trzech strażników którzy stali przy Leonardzie, podszedł do siedzące i zdzierżył go w łeb.

- Wybaczcie, ciężko dzisiaj o dobrych ludzi. Szczególnie dzisiaj... Zerkną jeszcze na pozostałych stróży stojących przy murze, gotów ich zganić za chociaż oznakę niesubordynacji. Niespodziewań się, że ktoś tedy będzie chciał przejść.

- Każdemu zdarza się gorsza chwila, nie każdy musi o tym wiedzieć- doradca mrugną do niego porozumiewawczo. Szczerze nie interesowało go co strażnicy, robią pod murem. Chciał tylko znaleźć się w środku-Niczego nie widziałem, poza zniszczeniem i smoczą krwią.

- Szkoda. Hmmm... To jednak dobry znak, łowcy będą mieli dzisiaj robotę-uśmiechną się pod wąsem- A ty? Mieszkasz tu chyba od niedawna, prawda?

Ledwo udało jej się wypowiedzieć zduszone „tak". Strażnik natychmiast zwrócił uwagę na jej złamaną rękę.

- Znalazłem ją w takim stanie w pobliżu. Powiedziała, że wielka gałąź, którą złamał smok spadła na nią i przygniotła rękę.

- To cud, że jej nie zaatakował! Tylko co ona tu robiła?

- Też próbowałem się dowiedzieć, ale jak sam pan widzi, biedaczka jest w szoku. Ledwo słowo jest w stanie z siebie wydusić. Musi dojść do siebie - Andegora rzuciła alchemikowi oburzone spojrzenie. Nie odezwała się ani słowem. Szybko przystosowała się do nowej roli, ofiary ataku na miasto.

- To straszne co te potwory robią z niewinnymi ludźmi! Mam nadzieję, że łowcy go ubiją.

- I oby się tak stało!

- No cóż, nie będziemy was zatrzymywać. Niech Bogowie mają was pod swoją opieką!

- I wzajemnie! - Leonard rzucił na odchodne. Przeszli przez wyrwę nie mogąc się ukryć przed spojrzeniami pijanych budowlańców, mamroczących coś pod nosem.

  Przekraczając wyrwę, znaleźli się w otoczeniu wielu rozbitych cegieł i kawałków zniszczonego dachu, jednego z budynków. Ludzie będący z dala od muru, niepewnie poruszali się po ulicach. Niepokój związany ze smoczym atakiem jeszcze ich nie zostawił i większość starała się być ostrożna. Ci, których strach opuścił już, zaczynali świętować ocalenie miasta. Radośnie zaglądali do karczmy albo zapraszali do siebie bliskich. Wielu ludzi pozostało ukrytych w domach, obawiając się o własne życie. Deszcz zaczął padać dokładnie w tej chwili kiedy się tu znaleźli, zmuszając tych, co zdążyli wyjść do schowania się w mieszkaniach. Andegora poruszyła nerwowo głową, zupełnie jakby czegoś się obawiała.


- Chodźmy stąd jak najszybciej! - ruszyła przodem, ale znowu omal nie upadła. Mimo tego próbowała poruszać się tak szybko na ile pozwalało jej ciało.

- Jestem za tym, abyśmy się pospieszyli, ale nie możesz się nadwyrężać. Zwolnij, bo stracisz wszystkie siły-Radził jej. Widział, że nie doszła do siebie po walce. Owinnik nie odzywał się tylko szedł za nimi. On również przyspieszył kroku, gdy poczuł krople deszczu na sierści.

Dopiero w połowie drogi przez miasto przewodnik spostrzegł czemu Andegorze zależało na pośpiechu. Woda spływała po jej ciele i ubraniach w nienaturalny sposób. Jej włosy były chaotycznie ułożone jakby rosły w górę i straciły swój złoty blask, ale nie wyglądały na mokre. Za to nad jej głową deszcz napotykał opór, jak gdyby spływał po czymś długim i spadał na wydłużoną twarz. Suknia była mokra, ale krople płynęły jak po łuskach i spadały swobodnie w miejscach, gdzie suknia się rozszerzała, zupełnie, gdyby jej nie było. Leonard zatrzymał się i  wpatrywał się w nią pytająco. Spostrzegła to i przystanęła domyślając się, o co chodzi.

- Później ci to wytłumaczę. Chodźmy nim, okażę się, że ktoś ma twoją spostrzegawczość! - Ruszyła dalej.

Wyprzedził ją z łatwością. Niedługo po tym znaleźli się pod budynkiem, w którym mieszkał. Cali mokrzy i mający dość tego przeklętego  deszczowego dnia. 

Gdy znaleźli się w środku Smoczyca automatycznie się ożywiła. Badawczo przyglądała się pomieszczeniu, które znała tylko z opowieści Uru. Leonardowi ani się śniło zostawiać ją tu samą. To był jego dom i jego zasady! Panował półmrok, więc porozpalał lampy oliwne. Owinnik, który wszedł tuż za nimi, szybko znalazł swoje miejsce na krześle, na którym wygodnie się ułożył i zwinną się w kłębek. Nie zasypiał, ciągle czuwał nad wszystkim.

- Czy używasz iluzji? - Spytał wprost, przykładając lampę do jej twarzy. Ledwo widoczne cienie łusek zdradzały jej prawdziwą postać. Krople wody spływały po przezroczystych rogach. A w tej chwili skóra przybrała nieco żywszą barwę, bliższą czerwieni.

- Domyśliłeś się. Jesteś bystrzejszy niż myślałam-Odsunęła lampę.

- To, że jestem człowiekiem, nie znaczy, że nie mam zielonego pojęcia o magii. Myślałem, jednak że iluzja jest opanowana tylko przez subtelniejsze istoty... Ludzi, leśne duchy, wam przypisujemy tylko umiejętności maskowania. Gdyby się ktoś o tym dowiedział...- Zasłonił okna, by nie wpadło tu żadne nierozsądne oko.

- I sądziłeś pewnie, że jestem zmiennokształtna! To by dopiero była magia! Gdybyśmy byli zmiennokształtni już dawno, bylibyście naszymi niewolnikami! - zaśmiała się głośno. Opadła na pobliski fotel i syknęła z bólu.

- Tak sądziłem. Czyli że to wszystko, ta twarz i suknia to tylko iluzja? Niesamowite.

- Owszem. Jest wiele spraw, które musimy sobie wyjaśnić Leonardzie. Na przykład to, że nazywanie mnie smokiem nie jest poprawne w stronach, z których pochodzę. W tych jednak jest to tolerowane.

- Jesteś czymś innym? - zdziwił się. Znalazł krzesło, na którym usiadł. Nie podobało mu się, że zajęła jego ulubiony fotel.

- Jak by ci to wyjaśnić by twój ludzki umysł, to pojął? Już wiem! Wyobraź sobie drzewo, z którego wyrastają trzy różne gałęzie, każda w innym kierunku. Drzewo reprezentuje smoki. Wielkie gady, mogące latać i ziać ogniem. Wszystkie gromadzą złoto. Gałęzie zaś to trzy oddzielne rasy wywodzące się z nich. Są smoki, które są jak ten, którego widziałeś, maszyny do zabijania, inteligentne, ale bardzo impulsywne i brutalne. Istnieją wiwerny, o których mogłeś słyszeć. Najbardziej oddalona gałąź. Mniejsze głupsze i posiadające tylko dwie pary kończyn niemogące nawet w pełni wykorzystać swego potencjału magicznego! Za to działające w zorganizowanych grupach. To bardzo niebezpieczna cecha. I jesteśmy my. W moich stronach nazywają nas żmijami. Jesteśmy jak smoki, ale mniejsi i nie tak silni. Za to lepiej opanowaliśmy magię. Jest nas najmniej, ale za to opanowaliśmy sztukę ukrywania się. A w dodatku potrafimy zmniejszyć swoje rozmiary zależnie od otoczenia i natężenia magi zawartego w nim. Nie nazywaj tego zmiennokształtnością. Gdyby tak było, nie musiałabym, martwić się o deszcz. My i smoki mamy jednak pewną rzecz wspólną. Nie cierpimy, kiedy ktoś porównuje nas do wiwern. Wszyscy walczymy między sobą o wpływy na danym terytorium. Stąd ta walka- Ziewnęła, pokazując zakrzywione do tyłu, ostre zęby, których teraz nie starała się ukrywać. Powieki coraz częściej się zamykały w trakcie opowiadania historii. Ligarium zaczynało działać i osłabiać jej skupienie, przez co jej iluzja powoli przestawała działać. Co nie zmieniało faktu, że ciągle była niebezpieczna.

 Leonard siedział cicho i analizował to, co powiedziała. Słyszał o tym, że smoki dzielą się na wiele odmian. Nigdy jednak nie mówiono mu o żmijach. Był więc niezwykle ciekaw co jego gość, ma jeszcze do powiedzenia. Nie mógł się jednak dać zwieść. Równie dobrze mógł to być postęp, by wykraść jego księgi. Starał się nie patrzyć na masywną, starą szafę, w której leżały zamknięte na klucz. Ani na skrytkę w podłodze gdzie go trzymał. Nadal uważał ją za groźną istotę, która może go zwieść. Nie mógł jej jednak zostawić samej tusz po walce. Chciał wiedzieć, po co tu dokładnie przybyła, nim zaśnie.


- Pomogę ci z ręką, ale mam jedno pytanie. Po co to wszystko? Ta postać, iluzja, przybycie do Ostii?

Andegora nie mówiła . Zastanawiała się co może mu powierzyć i na ile zaufać. Po chwili podjęła decyzję.

- Ktoś sprawił, że utknęłam w tej formie. Teraz szukam kogoś lub czegoś, co mnie uwolni. Pewnie myślisz, że uwięziono mnie za karę. Może dla tego kogoś to prawda, ale żadna istota nie zasługuję na taki los. Nieważne, smok, człowiek, demon domowy. Nikt nie powinien, czuć jak jego własna magia, pali go od środka, próbując, się wydostać na zewnątrz, sam będąc dla siebie klatką! To nic dobrego-spuściła głowę. Niespodziewana się, że człowiek, któremu nie daje spokoju, pomoże jej w walce. Czuła, jednak że może być przydatnym sojusznikiem. Gdyby jednak teraz spróbował jej zaszkodzić, mogła polegać na Uru. Mikstura działała na nią coraz skuteczniej i czuła, że wkrótce pogrąży się we śnie. Wraz z jej działaniem przestawała odczuwać obrażenia zadane w trakcie walki.

Zasnęła, a działanie Ligarium ściągnęło z niej niemal całą iluzję. Leonardowi ciężko było uwierzyć, że prosty eliksir nasenny jest w stanie zniwelować działanie magicznego zaklęcia. Magia, która ukrywała jej prawdziwą formę, wyparowała niczym mgła. Była prawie nieruchoma. Owinnik położył się obok fotela, na którym siedziała i nie przestawał obserwować Leonarda. Był znacznie mniej rozmowny od ostatniego spotkania, ale czuł się tu znacznie swobodniej od tego czasu. Nie odczuwał już takiego strachu przed właścicielem mieszkania. Gdy chciał, potrafił być zabójczy.

Nie mógł mu jednak zabronić przemieszczać się po jego własnym domu. Ciekawski alchemik miał dość dużo czasu, by znaleźć czysty papier i ołówek, a następnie dokładnie przerysować symbole widoczne na łuskach Andegory. Zbyt go intrygowały, aby tego nie zrobił. Poza tym to mogła, być jedyna okazja, by to zrobił. Niektóre z nich wydawały mu się bardzo znajome, inne widział pierwszy raz. Czuł, jednak że dawno temu widział już taki układ magicznych wzorów. Pamięć nie chciała mu jednak zdradzić gdzie. Gdy chciał schować rysunki w bezpiecznym miejscu, usłyszał głośne pukanie do drzwi. Krople potu popłynęły mu na twarzy, a on znieruchomiał, rozglądając się po całym pokoju-"Cholera"- pomyślał patrząc to na śpiącą Andegorą, to na nie schowane rysunki. Wiedział, że teraz nie ma sposobu, by ją przebudzić i kazać ponownie użyć iluzji. Uru również to zauważył. Wiedział, że musi pomóc człowiekowi, jeśli chce ratować swoją panią.

- Pomóż mi ją przenieść do innego pokoju! Szybko!- Zawołał do czarnego kota, który natychmiast przybrał naturalną formę.

 Podniesienie jej i przeciągnięcie do drugiego pomieszczenia było ogromnym wyzwaniem. Dlatego obaj postanowili ją przesunąć wraz z fotelem. To również nie było łatwe. Pchając wspólnie fotel, udało się to im jednak. Narobili tym samym sporo hałasu, jaki był związany z przesuwaniem mebla po podłodze. Pukanie zaś nie ustawało i towarzyszył mu mocny męski głos. Gdy więc skończyli przenoszenie, wybiegli z tego pokoju i w pośpiechu zatrzasnęli drzwi. Leonard nie patrząc nawet na Owinnika pobiegł otworzyć, dobijanemu się mężczyźnie. Nie potrafił zachować spokoju, gdy ujrzał w wejściu twarz, którą niedawno spotkał w karczmie. Rosły, mimo ciągłego garbienia się mężczyzna, o ciemnobrązowych oczach w których, było widać otchłań bez dna, spoglądał zdenerwowany na doradcę hrabi. Na ramieniu trzymał młodszego mężczyznę, który tak samo, jak on był łowcą. Z jego klatki piersiowej spływała krew i zakrwawiała zbroję, wyglądającą na własnej roboty, z charakterystycznym niebieskawym połyskiem. Blondyn rozpoznał w niej Malichajską stal. Wiedział wiec, że człowiek nie może byle łowcą. Nie każdego było stać na wyroby z tego surowca. Paulus bez zastanowienia wszedł do mieszkania alchemika. Położył on swego bladego kompana na ławie, na której Leonard zwykł czytać i zapisywać ważne rzeczy. Starszy łowca jako jedyny spośród trzech przyjaciół mógł być dzisiaj na polowaniu. Przewodnik Ignis, niespodziewał się go tu i w pierwszej chwili myślał, że Paulus odkrył prawdę. Spojrzał surowo na gospodarza.


- Jesteś ten Leonard tak?! Słyszałem, że masz zadatki na cyrulika i wiesz jak leczyć! Nie wiem co do wszystkich czartów, robiłeś, ale rusz dupę i pomóż Kahanowi!- sapał głośno, jakby dopiero co tu przybiegł, niosąc rannego. Sam również miał na sobie parę niegroźnych zadrapań, lecz większość krwi na nim należała do rannego. Uru, który zdążył tylko, zamienić się z powrotem w kota, zjeżył sierść na jego widok i staną pod drzwiami, próbując zablokować przejście swoim ciałem. Łowca zignorował zwierzę.

- Ja... Tak wiem coś o tym, ale w mieście jest przecież cyrulik! Jestem pewny, że by was przy...- Szorstki głos Paulusa natychmiast przerwał mu wypowiedź.

- Nie miał czasu, zajmował się oparzonymi z rana. Zrób coś, bo nie może zginąć przez takie głupstwo!

- Zrobią co w mojej mocy, ale nie mogę niczego obiecać- Leonard był ciekaw, o jakie głupstwo chodziło. Tak samo co się stało. Był pewien, że smok odleciał na tyle daleko, by łowcy go, nie znaleźli. Nie miał czasu się nad tym dłużej zastanowić. Wyją owinięty w materiał nóż z pobliskiej szafki. Odwiną go ostrożnie i rozciął koszulę rannego. Ujrzał trzy ślady długich pazurów na ciele, sięgających od klatki piersiowej aż do brzucha.

- Co się stało?- Zapytał najpierw. Musiał wiedzieć, z jaką bestią mieli do czynienia. Po tym, jak to powiedział, wyją czyste tkaniny i nasączył je wodą.

- Szukaliśmy smoka. Głupiec poszedł za daleko, bo zobaczył dużo bestię. Myślał, że to smok. Gdy jednak się zbliżył, wyskoczył ze znienacka na niego bies i trafił go przednią łapą. Zarzuciłem na niego sieć i odciągnąłem potwora od Kahana. Uciekliśmy, ale on został ranny. Nie mam pojęcia co ten potwór, robił tak daleko od lasu!- Mówił z dużym przejęciem. Sam był zmęczony, więc usiadł na krześle. Bez zastanowienia zaczął pić wino, które było na stole, by się uspokoić.

- Rozumiem- Leonardowi ulżyło. Wiedział już, że nie było to żaden zatruty ani magiczny atak. Zabrał się więc za oczyszczanie rany. Chciał poprosić Uru o pomoc, ale bał się zrobić to w obecności innego człowieka. Spojrzał na twarz ofiary biesa, był blady i cały zlany potem. Trząsł się w nieprzytomności. Siwooki się nie zastanawiał, w tej samej szafie co wcześniej trzymał wino, znalazł spirytus. Najpierw polał nim ranę, a potem siłą napoił nim rannego. To nie był jego pierwszy raz. Już parę razy pomagał rannym lub chorym ludziom. Radził sobie dobrze z pospolitymi chorobami i prostymi ranami. Czasami też przyrządzał specyfiki na bóle głowy i bezsenność. Nigdy nie robił niczego skomplikowanego. Istniało zbyt duże ryzyko, że może się nie udać. Gdy pacjent się nieco uspokoił, głos zabrał Paulus.

- Nieźle ci idzie. Miałem do czynienia z ludźmi, którzy uważali się za medyków, ale umieli tylko upuszczać krew i dobić rannego! - Odszedł od stolika z winem, by spojrzeć jak wyglądał stan jego towarzysza.

Musiał zrobić coś jeszcze z ranną. Trzeba było zatrzymać krwawienie i przyspieszyć jej zasklepienie. Leonard jak najszybciej chciał się pozbyć nieproszonych gości, ale nie mógł odmówić  pomocy. Najgorsze były dwie rzeczy. To, że w pobliżu pacjenta leżą kartki z rysunkami magicznych wzorów, które łowca mógł zauważyć. Nie martwił się tym aż tak. Wątpiłby ktoś taki był w stanie je rozpoznać. Drugą rzeczą było to, że potrzebne opatrunki i maść znajdywały się w drugim pokoju, w którym spała Andegora. Wiedział, że jeśli otworzy drzwi, łowca może dostrzec nieludzką istotę. I co wtedy zrobi? Cokolwiek by to nie było, na Bogów Leonard nie chciałby to, się wydarzyło w jego domu! Co jednak powinien zrobić? Teoretycznie Uru mógłby uchylić na tyle drzwi i przejść przez nie, tak by smokobójca nie mógłby zobaczyć, co jest w środku. To było jednak ryzykowne. I jaką miał pewność, że demon domowy go usłucha? O ile na wsi posiadanie demona domowego nie było niczym dziwnym, tak posiadanie go w mieście było czymś nietypowym. Jak to potem wyjaśni? Musiał jednak ratować człowieka, jak najmniej ryzykując życie Ignis. Demon domowy z pewnością wydawał się mniej podejrzany od żmija którego Paulus mógłby przypadkiem zobaczyć.

- Uru, proszę cię, przynieś mi opatrunki i potrzebną maść. Są w pierwszej szufladzie po prawej!- powiedział, patrząc wprost na niego. Stwór pokręcił w jego stronę głową, wskazując kocią łapą na łowce, który patrzył na nich teraz zdezorientowany. Leczący, kiwną głową i starał się go przekonać za pomocą różnych gestów. Owinnik w końcu westchną z niechęcią i przeistoczył się ponownie. Na ten widok łowca omal się nie spadł z krzesła. Uru nic sobie z tego nie robiąc, doskoczył do klamki i uchylił drzwi na tyle, by móc się przez nie przecisnąć, ale by nie pozwolić, zobaczyć człowiekowi co jest w środku. Mimo usilnych prób faktycznie nic nie widział. Spojrzał więc pytająco na Leonarda.

- Tak to mój demon domowy. Przygarnąłem go kiedyś i od tego czasu mi służy- Na te słowa demon, który zamkną drzwi, burkną. Następnie podał alchemikowi potrzebne przedmioty. Wrócił pod drzwi nie, zmieniając formy. Tym razem postanowił obserwować łowcę.

- Myślałem, że żyją tylko na wsi-powiedział cicho.

- Nie lubią żyć w miastach, to prawda. Dzięki temu, że przygarnąłem go za młodu, udało mi się go jednak przyzwyczaić.

- Ciekawe. Umie jakieś sztuczki?- Łowca podszedł do stwora i nachylił się nad nim.

- Głównie przynosi rzeczy i pomaga mi w domu. Ma niezwykle czuły węch więc umie rozpoznać zapach lekarstw. Nie uczyłem go żadnych cyrkowych sztuczek- Starał się wymyślić na bieżąco, co tylko mógł. Jednocześnie smarował leczniczą maścią ranę.

- Mógłbyś go sprzedać za dość sporą cenę na targu w stolicy. Jakiś szlachcic na pewno kupiłby go za ładną cenę jako atrakcję-Uśmiechną się do Owinnika.

- Jechać aż taki kawał drogi do stolicy?! Wolę już mieć tu u siebie dodatkową pomoc niż narażać życie w podróży. Poza tym one źle znoszą podróże- Leonard doskonale wiedział, o jakim targu w stolicy była mowa. Był już tam przed laty.

- Rozumiem. Wiesz dość sporo o tych stworach. Też bym nie chciał się pozbywać darmowej pomocy, gdybym taką miał-Wyciągnął rękę w stronę Uru chcąc go dotknąć

- Radzę tego nie robić! Chyba że chcesz stracić palce. Nie ufa obcym- na te słowa mężczyzna, odsuną się od demona. Leonard uśmiechną się, na myśl, że doświadczony łowca obawia się ugryzienia niewielkiego stwora. Właśnie skończył nakładać opatrunek. Rosły mężczyzna dostrzegł to i podszedł do towarzysza. Nie trząsł się on już i zapadł w głęboki sen. Jego oddech był powolny i regularny. Z czasem powinny wrócić kolory i siły.

- Wyjdzie z tego?

- Tak. Rany nie są głębokie i powinny się goić nieco szybciej po użyciu maści. Musi teraz odpoczywać, by dojść do siebie. Wkrótce powinien się wybudzić, to kwestia paru godzin...- Ostanie słowa wypowiadał z niechęcią. Bał się, że ranny łowca tu zostanie, a gdy się obudzi zobaczy Andegorę. Alchemik nie chciał widzieć dzisiaj żadnych śmierci.

-Zalecam go zabrać w miejsce, gdzie będzie mógł odzyskać siły.

- Nic się nie stanie, jeśli go przeniosę? Mógłby znowu zacząć krwawić- Paulus martwił się o przyjaciela po fachu. Wolał go tu zostawić do momentu przebudzenia. Dbał o kompanów jak o braci.

- Dlatego radzę uważać. Jedno nieostrożne szarpnięcie i cała moja praca na marne. Najlepiej ostrożnie go przenieś do pobliskiej gospody. Jeśli coś się z nim będzie dziać, będę tu cały dzień. Trzeba mu tylko zmieniać opatrunek. Doświadczony łowca powinien umieć zrobić coś takiego. Chyba że się myślę?

- Nie. Zabiorę go w takim razie - Leonard odsuną się by Paulus, mógł zabrać rannego. Faktycznie chwycił go bardzo delikatnie, gdy to robił, zerkną na kartki, leżące w pobliżu. Nie pytał o ich znaczenie. Alchemik zabrał je natychmiast, nie mówiąc, do czego służą rzeczy narysowane na nich. To nie jego interes. Nie wierzył by łowca mógł mieć pojęcie o takich rzeczach.

  - Mam u ciebie dług. Jeszcze się zobaczymy- Wyszczerzył wielkie końskie zęby, próbując się uśmiechnąć się i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Leonard dopiero po minucie od ich odejścia odetchną z ulgą. Spojrzał z niechęcią na krew, jaka została na blacie. Następnie jego oczy powędrowały w stronę Owinnika.


- Zapomnij o tym! Nie jestem twoim sługusem, a tamto zrobiłem tylko by ten mózg wołowy nas wszystkich, nie posiekał!- Znikną za drzwiami. Doradca zaś ciągle trzymał rysunki dziwnych symboli.




Continue Reading

You'll Also Like

55.6K 5.2K 24
Odebrano mu ją. Uwięziono. Ukryto. Gdy Souline trafiła w ręce wroga, potwór czyhający pod skórą króla Ognia, wypełznął na wierzch. Ames zrobi wszystk...
151K 6.8K 88
Ja tylko tłumacze !!! Jest to historia Rubi która przeżywa swoje 54 życie... jest już tym trochę zmęczona więc postanawia wieść leniwe i spokojnie ż...
2.3K 514 35
Scarlett po ukończeniu 17 lat udaje się na Eryndor do Akademii Czarów, gdzie trafiają wszyscy obywatele posiadający wysoki rodowód magiczny z landów...
952K 42.6K 58
Książę Wilków i zwykła córka rolników... On wybiera ją ze wszystkich kobiet w Królestwie na swoją żonę. Ona dowiaduję się, że przebywanie w miejscu n...