Yuta z cichym westchnieniem ulgi położył się wreszcie do łóżka. Nie mógł uwierzyć, że w trakcie jednego dnia przeżył tyle co podczas całego roku szkolnego. Bolało go wszystko, a najbardziej głowa. Pierwszy raz podziękował w myślach, że przed nim weekend, podczas którego będzie mógł w ciszy i spokoju poświęcić swój cały czas nauce. Rodziców znów miało nie być w domu, jeszcze lepiej.
Miał zamknięte oczy i już miał zaczynać powoli odpływać, kiedy jego telefon zawibrował. Podniósł niechętnie głowę i zorientował się, iż urządzenie leży po drugiej stronie pokoju. A dopiero co delektował się wygodnym łóżkiem i zarzekał w duchu, że już nigdy z niego nie wyjdzie.
Ze zbolałą miną podszedł do biurka i jeszcze większa ogarnęła go irytacja, gdy na ekranie zobaczył kilka nieodebranych połączeń od takiego jednego nerda.
Wrócił do leżenia w miękkiej pościeli, położył sobie telefon na czole, uprzednio wybierając numer do Taeila. Najwyżej zaśnie podczas rozmowy, trudno. Nie musiał czekać długo, aż rówieśnik odbierze.
— Żyjesz! — wydarł się chłopak, a Yuta pogratulował sobie umieszczenia komórki na głowie zamiast przy uchu, bo teraz mógłby go już nie mieć. I słuchu też.
— A miałbym nie? — spytał sennie. Naprawdę nie żartował w tym szybkim zaśnięciem.
— Specjalnie poszedłem dzisiaj po lekcjach do biblioteki i zastałem tam tylko Sichenga. Serio myślałem, że ci coś zrobił i ukrył zwłoki między regałami.
Yuta otworzył szeroko oczy i błyskawicznie usiadł, sprawiając, że telefon spadł z jego czoła, odbił od łóżka i wylądował na podłodze z trzaskiem. Przynajmniej specjalna obudowa zrobiła swoje i nie musiał się martwić o potłuczone boki bądź ekran.
— Yuta?
— Powtórz — rozkazał chłopak, podnosząc urządzenie i przykładając je do ucha. Czuł szybkie bicie serca. Musiał usłyszeć jeszcze raz te kilka słów wypowiedzianych przez kolegę, bo inaczej nie uwierzy.
— Myślałem, że Sicheng cię zabił i zwłoki gdzieś tam leżą...
— Nie to! Wcześniej. — Jego głos zabawnie się załamał z tych emocji.
— Więc — zaczął Taeil, próbując przypomnieć sobie swoją wcześniejszą kwestię — poszedłem do biblioteki i zobaczyłem Sichenga.
Telefon po raz kolejny upadł, ale tym razem szczęśliwie na pościel. Czyli jednak przyszedł! Yuta dziękował i jednocześnie gratulował sobie samemu w duchu za swoją wspaniałomyślność w związku z ominięciem szkolnego azylu spokoju szerokim łukiem i uniknięcia przedwczesnej śmierci. Warto czasami mieć jakieś złe przeczucia.
Uradowany przez chwilę zapomniał o koledze, który, podczas jego małego samouwielbienia, nie przestawał mówić.
— ...czy ty mnie słuchasz w ogóle? — spytał zirytowany Taeil, wzdychając ciężko. — Gdybym się w porę stamtąd zmył to mnie też by nie widział...
📚
Taeil skończył ostatnią lekcję. Po zajrzeniu do klasy Yuty i stwierdzeniu, iż już zdążył się ulotnić, poszedł wolnym krokiem w stronę biblioteki. Miał małą nadzieję, że przez ten czas spaceru szkolnymi korytarzami chłopak zdąży wszystko w niej zrobić i będą mogli razem wrócić do domu. Zdążył zapomnieć o starciu ucznia z nauczycielką matematyki oraz małej karze Chińczyka, która nieco rozgniewała Yutę, więc nie przyszło mu do głowy, aby porządnie upewnić się czy Japończyk na pewno jest w bibliotece.
Wreszcie dotarł i zajrzał do środka przez szybę, oddzielającą duże pomieszczenie od korytarza, a po chwili mocno tego pożałował. Sicheng zobaczył Taeila szybciej i już patrzył na niego groźnie, przez co ten już zaczął drżeć ze strachu. Chińczyk wzbudzał w nim nieco więcej negatywnych emocji niż pozostała trójka wielkiej czwórki przez swoje zachowanie.
Sicheng kiwnięciem głowy kazał do siebie podejść. Taeil z szeroko otwartymi oczami i głębokim oddechem wykonał polecenie, uprzednio witając się cicho z siedzącą za biurkiem bibliotekarką, która prawdopodobnie żyła teraz w słodkiej niewiedzy. Miał ochotę ją poprosić, żeby poszła z nim albo przynajmniej miała pod ręką telefon z wbitym numerem na pogotowie.
Stanął dwa kroki od chłopaka w czarnym mundurze, nadal nie mając odwagi podnieść głowy i na niego spojrzeć.
— Miło cię widzieć. — Usłyszał cichy głos, a zaraz potem poczuł, jak ktoś ciągnie go za ramię plecaka. Nie opierał się, po prostu posłusznie szedł na ścięcie.
A Yuty nadal nigdzie nie było.
Sicheng kierował się do najdalszego i najbezpieczniejszego kąta biblioteki, gdzie oczy najważniejszej w niej kobiety ich nie dosięgną, zaś uszy nie usłyszą. Jego zachowanie na powrót zmieniło się na chłodne i wywołujące nieprzyjemne dreszcze. Przyparł wystraszonego Taeila do jednego z regałów, patrząc mu przy tym głęboko w oczy.
— Gdzie on jest? — wyszeptał przez zaciśnięte zęby Chińczyk, a bezbronnemu chłopakowi serce podeszło do gardła.
— K-kto? — Tylko na tyle było go w tym momencie stać.
— Jeszcze pytasz? — Sicheng ścisnął mocno policzki Taeila, sprawiając, że ktoś trzeci mógłby się zaśmiać z jego twarzy, jednak śmiech był ostatnią czynnością, jaką mogliby w tej sytuacji robić. — Ten kujon Nakamoto. Twój koleżka. Czemu go tutaj nie ma?
Taeil zbladł i natychmiast pożałował, że nie zadzwonił do Yuty z pytaniem czy przyszedł do biblioteki. Widząc wykrzywioną irytacją twarz Chińczyka i oczy ciskające raz po raz pioruny, miał w głowie całkowitą pustkę. Przecież nie powie, że zaraz przyjdzie, ani, że jednak sobie odpuścił, skoro kompletnie nie wie co jego kolega właśnie robi. W dodatku Yuta w pewnym sensie miał pilnować Sichenga, żeby wykonał swoją karę, chociaż nikt tego w prost nie oznajmił.
— No? Gdzie on jest? — Chińczyk ponowił swoje pytanie, czyniąc uścisk mocniejszym i tym samym sprawiając, że w myślach Taeila pojawił się ogromny czerwony napis „Zaraz umrę".
— Nie wiem — szepnął zgodnie z najprawdziwszą prawdą.
— Kłamiesz.
— N-nie — powiedział nieco głośniej, tak, by nie alarmować bibliotekarki. — Nie miałem z nim kontaktu od przerwy po waszej matematyce. — Z trudem mógł wymawiać kolejne słowa.
Sicheng mruknął coś niezrozumiałego pod nosem, zapewne jakieś przekleństwo i puścił Taeila, który osunął się na podłogę z cichym jękiem. Obraz przed oczami nagle zaczął wirować, a temperatura ciała niebezpiecznie się ochładzała i ocieplała. Ledwo wstał i już miał w miarę normalnie wyjść spomiędzy regałów, kiedy usłyszał za sobą ciche, acz wypowiedziane z mocą słowa:
— Będę na niego czekał. Niech nie myśli, że może sobie tak bezkarnie uciekać. Przekaż mu.
📚
Yuta słuchał w napięciu krótkiej opowieści kolegi o małej walce i ucieczce z tej sytuacji z duszą na ramieniu oraz sercem w gardle. Stwierdził, że prawdopodobnie on, gdyby jednak postanowił pójść tam po lekcjach, przeżywałby to samo, jednak sto razy gorzej.
Przez cały ten czas chodził po pokoju jak nakręcony, udeptując przy tym ścieżkę.
— On jest nieobliczalny — powiedział Taeil, kończąc swój monolog. — Nie mam zielonego pojęcia dlaczego tak jest, ale ta cała akcja jest jakaś pojebana.
— Mogłeś serio zadzwonić.
— Wielkie dzięki! Ty mi lepiej powiedz gdzieś się szlajał.
Tym razem to Yuta opowiedział o wszystkim co go spotkało po małym postanowieniu opuszczenia chociaż raz dla dobra zdrowia swojego biblioteki i pójścia do domu. Nie pominął nawet takiego szczegółu jak tablica z czerwonymi rysunkami i zdjęciami. Taeil był równie zaskoczony tym odkryciem co on wtedy, gdy wchodził do schowka na miotły dla woźnego.
— Przerażające. Nie miałem pojęcia, że ktoś aż tak może mnie prześwietlić. Ciekawe co tam napisali.
— Akurat naszych nie dostałem, ale...
Yuta odłożył na chwilę telefon i podszedł do torby, na której dnie leżały złożone na pół cztery kartki podarowane mu jako zapłatę za milczenie. Cóż, mimo wszystko nie dotrzymał słowa i o nielegalnych kartotekach uczniów wie już aż pięć osób. Wyciągnął je, jednak samemu nie miał za bardzo odwagi, żeby dokładniej się im przyjrzeć.
— Ale? Denerwujesz mnie dzisiaj — skwitował Taeil rozgniewany. — Przez ciebie prawie zginąłem i jeszcze...
— To tylko twoja wina — uciął Yuta i westchnął ciężko. — Przypuszczam, że Youngho dał mi wszystkie zebrane przez nich informacje na temat wielkiej czwórki.
Zapanowała chwila ciszy.
— Kopalnia złota — stwierdził chłopak po drugiej stronie słuchawki.
— Właśnie — przytaknął mu Japończyk. — Dlatego przyjdziesz i mi pomożesz.
— Będziemy bogaci?
— Być może.