Plaga

By oxygen6

106K 6K 578

Kiedy Plaga spustoszyła Ziemię, każdy musiał zadbać o siebie. Rodzina, przyjaciele, szkoła - To wszystko, co... More

Drogą wstępu
Przedstawienie postaci
I
KSIĘGA PIERWSZA
II
III
IV
V
VI
VII
VIII
IX
X
XI
XII
XIII
XIV
XV
XVII
XVIII
XIX
XX
XXI
XXII
XXIII
XXIV
XXV
XXVI
XXVII
XXVIII
KSIĘGA DRUGA
XXIX
XXX
XXXI
XXXII
XXXIII
XXXIV
Epilog

XVI

1.6K 110 5
By oxygen6

Ta noc ciągnęła się niemiłosiernie. Ciągle miałam w głowie ostatecznie słowa z dziennika tej dziewczyny. Przez to natomiast nie mogłam się uspokoić i zasnąć.

— „Strzeż się słabości, bo słabość jest pierwszym krokiem do śmierci.'' — powtórzyłam ponownie słowa po cichu.

Kilka godzin temu, kiedy jeszcze księżyc wisiał na niebie, zrozumiałam, że czekanie na sen nie ma sensu, więc przeniosłam się na miejsce do siedzenia pod oknem. Przyjemność sprawiało mi wpatrywanie się w ciemność przeradzającą się w światło. Wydawało mi się to, wręcz ironiczne. Ten moment, gdy niebo zmienia kolory, była to najcudowniejsza chwila w ciągu dnia. Pełna radości nawet w tych ciemnych czasach. Uśmiechnęłam się krótko, zapominając na chwilę o tym, co znajdowało się w dzienniku.

Nigdy, nawet przed Plagą, nie byłam typem osoby, która śmieje się na głos, czy przeżywa radość na zewnątrz. Nie oznaczało to, że nigdy się nie cieszyłam. Jednak nie miałam w zwyczaju obchodzić się z tym przy wszystkich. Chciałabym powiedzieć, że to przez zlepek wydarzeń z podstawówki, które mnie zmusiły do przyjęcia takiej postawy, ale zawsze byłam skryta w tej sprawie. Lubiłam poznawać nowych ludzi, ale czasem miałam wrażenie, że w tych relacjach byłam strasznie sztuczna. Jak robot wysłany do ludzi bez żadnych informacji na temat tego, jak postępuje którykolwiek z nich.

Kiedy jednak byłam sama. Kiedy nikt mnie nie widział, a mnie nachodziła fala ciepła, wtedy kąciki ust unosiły się do góry, a ja cieszyłam się tą chwilą.

Dziennik mimowolnie wypadł mi z ręki, lądując obok mnie na miękkich poduszkach. Uchyliłam lekko okno, chcąc zaznać trochę świeżego powietrza, ale w momencie, gdy tylko to zrobiłam zamiast przyjemnego chłodu, dopadł mnie okropny smród.

To mnie wybudziło z tego sielankowego obrazu.

Zerwałam się na nogi, zabierając ze sobą zeszyt i pobiegłam w stronę pokoju obok.

— Jonathan? — weszłam do pomieszczenia, widząc szeroko otwarte drzwi. Jednak nie dostrzegłam nikogo w środku.

— Coś się stało? — Podskoczyłam przerażona, słysząc za sobą męski głos. Kiedy tylko się odwróciłam, dostrzegłam Jimmy'iego stojącego na schodach.

— Gdzie byłeś? — spytałam zdziwiona, co takiego mógł robić na dolnym piętrze na, którym w końcu panował okropny burdel.

— Chciałem sprawdzić, czy może nie ma czegoś jadalnego w kuchni — przyznał z lekkim wstydem.

— W tym bałaganie i syfie? I co? Udało się?

Na chwilę zapadła cisza. Dobrze wiedziałam, jaka będzie jego odpowiedź, ale widząc jego podenerwowanie, patrzyłam się na niego jakby wzrokiem, chcąc wyciągnąć z niego odpowiedź.

W końcu zobaczyłam, jak zarzuca ramionami i wtedy powiedział:

— Oj, przecież wiesz, że nic nie znalazłem. Tam jest taki syf, że jedyne co znalazłem to pleśń... i to porządną.

— Okej, możesz mi oszczędzić tych szczegółów? Musisz pójść ze mną coś sprawdzić — powiedziałam, po czym minęłam go i zbiegłam na dół.

— Ktoś tu dopiero powiedział, że schodzenie tam jest bez sensu... Niech ci będzie — westchnął i ruszył za mną.

Na dole panował taki bałagan, jak zapamiętałam. Tajemnicza plama nadal była na swoim miejscu, kanapa nadal pozostawała tak samo rozwalona, a walające się wszędzie przedmioty nie ruszyły się ani o krok.

Rozejrzałam się wokół i odnajdując wzrokiem, to czego szukałam, przecisnęłam się przez leżące na podłodze przedmioty prosto w kierunku jadalni. Tam znajdowały się szklane drzwi prowadzące na taras.

Gdy tylko je otworzyłam, buchnął w naszym kierunku okropny zapach.

— Co to jest? — zapytał chłopak, zatykając przy tym nos.

— Tego właśnie chcę się dowiedzieć.

Poczynając pierwszy krok ku nieznajomemu miejscu, przeszłam na mały zaniedbany taras znajdujący się, najwidoczniej, z tyłu posiadłości. Od razu zrozumiałam, co wydaje taki obrzydliwy smród.

Na samym środku ogrodu znajdował się ogromny worek pełen śmieci, a między nimi leżało ciało wielkości nastolatka. Podchodząc bliżej, dostrzegłam, że była to dziewczyna. Miała bladą twarz pokrytą wrzodami. Jej brązowe włosy przypominające teraz zaschniętą trawę były tak rozłożone, że ułożyły się w coś na kształt słońca. Oczy miała zamknięte, a usta sine. Gdy tylko dostrzegłam jej ciało, spojrzałam na dziennik w mojej ręce i dotarło do mnie, kto to jest.

— Spójrz na to! — Odwróciłam się na chwilę od dziewczyny, by zobaczyć, co dostrzegł Jonathan. Martwe szczury.

— Klimaty niczym z "Dżumy" — próbowałam zażartować z całej tej sytuacji, ale ciało nastolatki leżące przede mną sprawiło, że moje słowa zabrzmiały dość sztucznie.

Schyliłam się nad ciałem ze smutkiem w oczach. Widziałam wiele zła w przeciągu ostatnich lat, ale to poruszyło mnie do głębi. Może było to spowodowane wcześniejszym czytaniem zapisków dziewczyny. Prawie czułam się, jakbym ją znała.

Miała problemy jak każda nastolatka. Jednak jak to bywa u każdego w tym wieku, było to coś, co w przyszłości, miało minąć. Ona jednak nie dostała na to szansy.

Nagle mój wzrok zwróciła bransoletka na jej nadgarstku. Tak naprawdę, oprócz pokrywającego ją brudu wszystkie jej ubrania przetrwały i, gdyby nie blada twarz w kolorze kredy pomyślałabym, że musiała zemdleć. Z lekką niechęcią odwróciłam lekko jej dłoń, by dostrzec wyszyty napis na biżuterii z muliny " Charlesa Avenire''. Teraz poczułam się jeszcze gorzej.


♠ ♠ ♠


Notatnik ledwie udało mi się wcisnąć do i tak zapełnionego już plecaka. Kiedy tylko udało mi się zapiąć go do końca, byłam gotowa do drogi. Jonathan czekał na mniej już na zewnątrz. Najwidoczniej nie czuł potrzeby, by przebywać w tym miejscu, ani chwili dłużej. Mnie natomiast krążyła po głowie jedna myśl „co jeszcze znalazłabym w tym pokoju, gdybym tu została?". Z niewiadomego powodu czułam potrzebę, by dowiedzieć się czegoś więcej o Charlesie. Chciałam wiedzieć, kim była osoba leżąca w ogródku pomiędzy śmieciami i martwymi szczurami.

Jednak dobrze rozumiałam, że musieliśmy iść. Zostanie tutaj nie, miało żadnego celu dla naszego przetrwania. Te dość nieestetyczne otoczenie mogłoby nam nawet zaszkodzić. Dlatego, kiedy stanęłam w drzwiach ostatni raz, spoglądając na ścianę plakatów, byłam pewna, że jest to dobre. Zamknęłam za sobą drzwi na dobre, pozostawiając Charlese Avenire w spokoju, w jej własnym powalonym świecie.

— Najwyższy czas, żebym i ja wróciła do swojego powalonego świata — powiedziałam do siebie, kierując się w stronę schodów, by po chwili zniknąć kompletnie z tej posiadłości.

Na początek musieliśmy się wydostać z tego miasteczka, a im szybciej, tym lepiej. Oboje czuliśmy się zdeterminowani, by na zawsze zapomnieć o rozpadających się budynkach i górach śmieci pozostawionych tam przez dawnych lokatorów. Dlatego nic dziwnego, że nasze tempo było o wiele szybsze niż wcześniej, gdy to powolnymi krokami sunęliśmy do przodu. Zanim się obejrzeliśmy, wylądowaliśmy na skrzyżowaniu, nad nami wisiały wyłączone światła drogowe, a po bokach jezdni znajdowały się pojedyncze budynki. Stacja, super market, kościół, domy, parki — wszystko to mijaliśmy, nie oglądając się za siebie, czekając na ostateczny cel. W pewnym momencie wszelkie budynki znikły i znaleźliśmy się na szerokiej drodze otoczonej jedynie drzewami. Chwile potem jednak jezdnia zaczęła się zwężać, a ja zobaczyłam pierwszy znak McDonalda. Szliśmy prosto nieskuszeni amerykańską tradycją. Z każdą chwilą wyłaniało się coraz więcej budynków, aż w końcu dotarło do mnie, że to jest cywilizacja. Czułam się, jakbym wróciła do domu. Z każdej strony otaczał nas jakiś sklep — po lewej dostrzegłam Walmart.

— Franklinton — odezwał się nagle Jimmy.

— Co? — spojrzałam na niego zdziwiona.

— Według mapy jesteśmy teraz w dzielnicy Franklinton. To blisko centrum.

I faktycznie. Po kilkunastu minutach byłam w stanie dostrzec piętrzące się w oddali wieżowce. W tym momencie mapa odeszła na bok. Wiedzieliśmy już gdzie iść, nie wiedzieliśmy jedynie, co nas tam czeka.

Przeszliśmy pod wiaduktem, kierując się w stronę centrum, aż w końcu dotarliśmy nad wodę. Pamiętałam, że według mapy centrum miasta znajdowało się po przeciwnej stronie kanału, więc bardzo ucieszył mnie ten widok. I nie tylko dlatego, że przybliżało nas to do celu, to miejsce było po prostu piękne. Po drugiej stronie rzeki widać było wielkie budynki, muzea, parki — coś, do czego warto byłoby iść taki kawał drogi. Tu przed nami malowała się piękna trawa i cudowna kamienna ścieżka. Jedynym minusem była siatka poprowadzona tuż obok drogi. Nie wiedziałam, po co ktoś ją tu postawił, ponieważ nie było żadnej tabliczki, ale płot w pewnych miejscach był poszarpany, a w gdzieś widniała nawet wielka dziura w kształcie ludzkiej głowy. Sprawiało to, że powstawał kontrast — ideał i zniszczenie. Dwie przeciwne strony tej samej kuli.

Idąc przed siebie, wpatrywałam się w ciemną taflę wody. Nie byłam w stanie dostrzec dna. Rzeka musiała być na tyle brudna, że utrudniała dostrzeżenie czegokolwiek.

Nie było to jednak to, czego się spodziewałam. Po dwóch latach upadania spodziewałam się, że na ulicy będą leżeć martwe ciała, a wszystko wokół będzie zniszczone. Jednak będąc tu, miałam wrażenie, jakby nic się nie wydarzyło. Jakby Plaga nigdy nie nadeszła. A to nie przestawało mnie niepokoić.

Przeszliśmy dróżką pod mostem prowadzącym na drugą stronę i weszliśmy wyżej, by móc po moście przedostać się na drugą stronę rzeki.

— Nie mogę uwierzyć, że nam się udało! — powiedziałam uradowana.

Im głębiej szliśmy, tym bardziej ogarniał mnie smutek. Jak to było możliwe, że wszystko pozostało nienaruszone? Jedyne co rzucało się w oczy to obezwładniająca pustka. Jakbyśmy trafili do jakiegoś miasta duchów. Nie było tu ani jednej żywej duszy. Czy to człowieka zdrowego, czy nawet Zarażonego? W innych miastach było podobnie, ale w wielkim mieście fakt ten rzucał się mocno w oczy i pozostawiało to dziwne uczucie niepokoju. Miałam wręcz wrażenie, że jeśli krzyknęłabym coś w przestrzeń, odpowiedziałoby mi jedynie echo, które rozprzestrzeniłoby się po całym mieście.


♠ ♠ ♠


Po wszystkim, co przeszłam, wydawałoby się, że w końcu rozumiałam czym była Plaga. Jednak otaczający mnie świat każdego dnia udowadniał mi, jak mało tak naprawdę wiem.

Nie rozumiałam jak to, było możliwe, że gdziekolwiek bym się ruszyła, panowała pustka. Nie wiedziałam co myśleć, patrząc na wysokie wieżowce, kompletnie nienaruszone. Puste ulice. Brak zagłady. Jakby to wszystko działo się tylko i wyłącznie w mojej głowie.


♠ ♠ ♠


Szliśmy trochę po omacku, wgłębiając się coraz bardziej w miasto, starając się przy tym zapamiętać kombinację dróg, jakimi tu trafiliśmy. Chcieliśmy bowiem potem mieć możliwość odwrotu, w razie jakby sprawy na miejscu nas przerosły.

Przechodziliśmy właśnie koło kolejnego zniszczonego budynku, gdy usłyszałam jakiś dźwięk. Przypomniało mi się od razu, jak siedziałam z pistoletem przy szybie na stacji benzynowej. Wtedy również usłyszałam coś niepokojącego. Moje przeczucie mnie nie zawiodło tamtego dnia i czułam, że dziś było podobnie. Czułam, że nie byliśmy sami.

— Chodź! — pociągnęłam Jonathana za sobą w przeciwnym kierunku od hałasu. Chłopak skołowany pobiegł za mną przy okazji, próbując wydobyć ode mnie informację na temat mojego zachowania.

— Słyszałam coś. Nie wiem co, to było, ale... — Wzięłam głęboki oddech — Nie chciałam ryzykować.

— Okej. Spokojnie. To na pewno nic takiego — próbował mnie uspokoić, kładąc przy tym rękę na moim ramieniu, gdy ja łapałam oddech po biegu.

— Chyba powinniśmy znaleźć sobie jakieś bezpieczne miejsce — zaproponowałam, gdy już się uspokoiłam.

Zanim jednak chłopak zdążył jakkolwiek mi odpowiedzieć ponownie, usłyszałam hałas. Tym razem jednak był głośniejszy i byłam pewna, że Jonathan też to usłyszał.

Poczułam, jak strach mnie paraliżuje. Na chwilę zapanował spokój i wydawało się, że niebezpieczeństwo minęło. Nawet nie wiedziałam, jak bardzo się myliłam.

♠ ♠ ♠

Od Autora:

Na samym początku chciałam przeprosić za tak długą nieobecność. W ostatnim czasie miałam strasznie dużo do nauki. Trzy kolosy już za mną. Chociaż jeszcze wiele przede mną. Jednak znalazłam chwilę, by wrzucić ten rozdział i postaram się znaleźć czas na to, byście nie musieli znowu tyle czekać.

Przy okazji muszę poprawić pewne rzeczy w opowiadaniu. Ostatnio dostałam dość negatywną recenzję, która z jednej strony mnie zasmuciła, ale czuję też pewien rodzaj mobilizacji.

Dlatego byłabym wdzięczna za wasze opinie odnoszące się do tego rozdziału jak i do wszystkiego co jak dotąd opublikowałam. Ponieważ najbardziej zależy mi na waszej opinii — moich czytelników.

Od razu uprzedzam, korekta tego rozdziału została wykonana bez pomocy bety. Użyłam do tego internetowej aplikacji, gdyż nie ufam swoim zdolnością. Proszę, jeśli znajdziecie jakiś błąd, dajcie mi znać. Jednak nie bądźcie dla mnie surowi pod względem interpunkcji.

Continue Reading

You'll Also Like

492K 48.4K 63
Rok 2053 Wysoko rozwinięte badania genetyczne doprowadziły do powstania wielu odmian ludzi. Rodzice zapragnęli wybierać cechy własnych dzieci, mimo ż...
331K 25.6K 54
W Antarze panuje wojna. Prawowity władca zaginął w tajemniczych okolicznościach, a jego miejsce zajął Czarny Mag o niespotykanej dotąd mocy. Jedyny...
199K 11.7K 32
Książka fantasy, inna niż wszystkie. Zastanawialiście się kiedyś czy wampiry, wilkołaki, magowie i inne nadnaturalne stworzenia znane dotąd z filmów...
931K 65.7K 58
Od kilku miesięcy wrze w Londyńskich mediach. Londyn doczekał się swoich wybawców. Od jakiegoś czasu jednak ludzie należący do terroryzującego kraj...