Czerwony smok

By Sabanda5

1.1K 65 14

Niepozorne miasto będące w sąsiedztwie z lasem tętniącym magią nawiedziła pewna tajemnicza postać. Na pograni... More

Czerwony smok : Rozdział 1
Czerwony smok:Rozdział 2
Czerwony smok: Rozdział 3
Czerwony smok: Rozdział 4
Czerwony smok: Rozdział 5
Czerwony smok: Rozdział 6
Czerwony smok-Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14

Rozdział 9

64 5 0
By Sabanda5

 
     Wynurzyła się z ciemności między drzewami. Poprawiła rysy swojej bladej „twarzy" by wyglądały na bardziej ludzkie. Następnie zamrugała parę razy swoimi wielkimi oczyma, nie było ani śladu po jej smoczych pionowych źrenicach.


Wracała do miasta po południu, kiedy jak to określają ludzie Złoci Bogowie ostatni raz, spoglądają na nich z tak bliska. Zauważywszy, że ścieżka, którą szła, jest niedaleko posiadłości Hrabiego Edwarda, postanowiła, przyjrzeć się miejscu regularnie, okradanego z jabłek przez jej przyjaciela. Poruszając się bezszelestnie co, zapewniała jej obecna przeklęta postać. Znalazła się na pokrytym zieleniom wzniesieniu. Będąc przystosowana do patrzenia na wszystko z góry świetnie, widziała ludzi w sadzie, jak i koło domu hrabiego. W końcu oba te miejsca były blisko siebie. Nie wiele osób pracowało. Znaczna ich część odpoczywała w cieniu drzew lub zajmowała się pomniejszymi porządkami. Hrabia Edward przepadł, zaszywając się w domu, spędzając zapewne czas z odpowiednim dla niego towarzystwem. Jeśli ktoś miał tu najwięcej roboty to opiekunki, które zajmowały się dziećmi swoich chlebodawców. Małe stadko młodych biegało rozwydrzone po podwórzu, grając w grę, którą nazywano potocznie „Berkiem". Gra ta przywodziła Ignis pewne wspomnienia, ale nie zajrzała tu by powspominać. Jednemu z tych dzieci dokładnie dziewczynce o włosach jak węgiel uratowała życie. Jej czysta aura magiczna przyciągała wszelkie magiczne stwory. Rina nadal była w wieku narażonym na ciągłe porwania przez istoty żądne magii. Gdyby Ignis wtedy przypadkiem jej nie dostrzegła ludzkie dziecię, zostałoby marionetką jednego z tych groźnych stworów, jakie zrodziła puszcza. Smoczyca nie wyczuwała już żadnej niebezpiecznej istoty w pobliżu. Liczyła na to, że dziewczynka przestanie, chodzić sama do lasu puki, nie podrośnie. Nie zamierzała jej drugi raz ratować. Takie dzieci uznawała tylko za sam kłopot. Oderwawszy się więc od rozmyśleń, poszła do miasta. Ten zgred Dared pewnie się wściekał, że jej ciągle nie ma.

Po minięciu bramy wejściowej i krótkiej rozmowie ze strażnikami o tym, jak minęło im święto, szybkim krokiem chciała wrócić do swojego tymczasowego mieszkania.

- A więc- Ludzsiee zarrajmójąrr sstylee szaasssu-wymamrotała ze żmijowym akcentem, który wyróżniał się warczeniem i syczeniem. To cud, że ktokolwiek był w stanie ją zrozumieć. Oczywiście nikt poza łowcami i niektórymi uczonymi nie wiedział, że smoki potrafią naśladować różne odgłosy. Ignis było to bardzo na rękę.


Gdy podniosła głowę, postanowiła poświęcić swój czas na, przyjrzeniu się białej kamiennej świątyni, stojącej naprzeciw niej. „Jak ważna musi być to budowla, że ludzie używają tego surowca, by uchronić ją przed ogniem?" Zastanowiła się w myślach.
Wyróżniała się na tle pozostałych budowli. Z daleka można było ujrzeć jej symetryczność, z czterech stron miała podłużne prostokątne wejścia podpierane rzędami kolumn, które prowadziły do środkowej części świątyni w kształcie okręgu. Nad wejściem, przed którym stała blond włosa widniały płaskorzeźby, przedstawiające, jak się domyślała Bogów w ich prymitywnej wersji. Wyczuwała wysiłek, jaki został włożony by coś takiego, powstało. I jeśli miałaby spalić całe miasto najbardziej szkoda byłoby jej świątyni.

Podziwianie owej struktury przerwał jej czyjś głos. Niemal błyskawicznie się odwróciła na dźwięk Leonarda, który wyrósł jak spod ziemi. Mrużył oczy co, świadczyło, że na zewnątrz był dopiero od niedawna. Zastanawiała się jak, nie spostrzegła blondyna, ubranego w prostą białą koszulę i szare spodnie. Krople potu na czole świadczyły o tym, że upał nie przeszkadzał tylko jej.

- Witaj- powiedział, po czym również pokierował wzrok w stronę świątyni.

Nie odezwała się, a jedynie, spojrzała na niego porozumiewawczo.

- Czemu ta świątynia tak cię interesuje? - spytał zaintrygowany filozoficznym wyrazem twarzy Andegory.

- Interesuje to duże słowo! Po prostu rzuciła mi się w oczy! To jaki Bóg jest tak ważny, że stawiacie mu świątynie? - w jej głosie można było wyczuć nutę drwiny.

- Wszyscy. Nie często tu zaglądam. Mogę ci jednak powiedzieć, że w środku znajdziesz pomnik każdego z Bóstw- Mimo iż alchemik był sceptycznie nastawiony do religii posiadał podstawą wiedzę na ten temat.



-Tu czci się wszystkich?

- Tak, czemu pytasz?

- Po prostu byłam w miejscach, gdzie czci się każdego z osobna lub wyklucza się niektórych a czasem wymyśla się nowych.

- Skąd wiesz takie rzeczy!? - Leonard był zaskoczony, że smok może interesować się religią.

- Przed tragiczną śmiercią ludzie zwykle wykrzykują imiona wszystkich znanych im Bogów prosząc ich o cud. Rzadko kiedy to działa- odpowiedziała. Doradca podejrzewał, że nabyła tę wiedzę poprzez doświadczenie, toteż przełkną ślinę na samą myśl.

- Słyszałem, że w niektórych miejscach oddaje się kult innym istotom. Dajmy na to strażnikom lasu oddając im żywcem ludzi w ofierze- szarooki nakierowywał rozmowę na pożądany temat.

- Tacy ludzie są głupi! Tylko dają im możliwość dominacji i pożywienie! - prychnęła.

- Coś w tym musi być, jeśli w lasach czasem znikają ludzie. U nas ostatnio przepadło kilkoro dzieci.

- Wiem, do jakiego pytania zmierzasz. Czy ja porwałam Rine? Co jej zrobiłam? Nie chciałam cię jeszcze wciągać w świat poza waszym wzrokiem jako mego przewodnika. Jeśli chcesz jednak poznać prawdę to twoja wola- świat, o jakim mówiła skrywał mroczną tajemnicę.

- Chcę znać prawdę-odrzekł zdecydowany. Nie miał pewności co do tego, co robiła w lesie, ale siostrzenica hrabiego Edwarda. nie była jedyną zaginioną.

- Jest jeszcze jedna rzecz, którą musisz zrobić.

- Jaka?- Leonard obawiał się kolejnej przysięgi. Szlag by go trafił, gdyby musiał znowu coś obiecać przed smokiem.

- Stawiasz mi obiad. Co tak patrzysz nie było mnie w mieście prawie dwa dni, a nie będę opowiadać ci nic z pustym żołądkiem.

- Porządku- Leonard uśmiechną się głupkowato. Nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji.

Oboje skierowali się zatem w kierunku karczmy. By porozmawiać tak jak smok z człowiekiem. Nie poczuli się obserwowani przez kapłana Bogini Losu stojącego niedaleko wejścia do świątyni. Człowiek w szatach pokornego, mnicha znikną w progu budowli odprowadzając swoim spojrzeniem parę istot, których drogi przypadkiem się spotkały.

***

Andegora uniosła się gniewnie opierając swoje dłonie o drewniany stół, który zarysowała ostrymi pazurami. Jej oczy jarzyły się wściekłą zielenią a twarz niepokojąco poczerwieniała. Była gotowa puścić karczmę z dymem, żeby tylko ukarać winowajców całego cierpienia jej pobratymców. Trójka ludzi wyposażonych w miecze i łańcuchy z ostrymi hakami rozmawiała sobie beztrosko przy tutejszym piwie. Wybuchali gromkim śmiechem i poklepywali się po plecach niczym starzy przyjaciele, którzy spotkali się po wielu latach, ale to, co mówili budziło w Ignis iście smoczy gniew. Gładko rozmawiali między sobą o tym, jak uśmiercali jej pobratymców. Jak zadawali im rany i ucinali kończyny.
Zupełnie jakby cudza śmierć była dla nich niczym. Pokazywali sobie blizny z takich starć.
Leonard widział wyraźnie jej gniew. Siedział przy niej i patrzył z niepokojem to na nią to na smoczych łowców. Jeśli czegoś nie zrobi rozpęta się krwawa jatka. Smoczyca kontra trzej doświadczeni smoczy zabójcy. To nie mogło się skończyć niczym dobrym. Złapał blond-włosom za ramie. Ona natychmiast spojrzała na niego pytająco i z pewną złością. Alchemik myślał, że zaraz wyładuje się na nim i go pobije. Przełkną jednak ślinę i spokojnie rzekł.

- Czerwienisz się. Usiądź i uspokój się-Na te słowa oprzytomniała i patrząc nieco ludzkim wzrokiem usiadła na krześle. Nadal nie spuszczała oczu z trójki mężczyzn siedzących w pobliżu.

- Cokolwiek chcesz zrobić, nie opłaci ci się to-Jego głos nadal był nie wzruszony, choć w środku Leonard był gotów do panicznej ucieczki z krzykiem. Nauczył się tej techniki jakiś czas temu.

- Owszem da, satysfakcje z zemsty za moich pobratymców - mówiła dusząc w sobie gniew.

- Da ci też uzbrojoną Ostiańską straż przed karczmą i kolejnych smoczych łowców gotowych, by ciebie zabić- Tym razem ściszył głos by nikt przypadkiem ich nie usłyszał.

- Skoro mieliby mnie zabić to, czemu mnie powstrzymujesz? - nachyliła się w oczekiwaniu na odpowiedź.

- Wątpię by się im udało- uśmiechną się. Słyszał już legendy o smokach. I nawet jeśli były wyolbrzymione wiedział, że nie łatwo byłoby ją zabić.

- Eh... Ciekawe czy jakby przy tobie rozmawiano o wyrżnięciu całej twojej rodziny to byś tak samo mówił-Na końcu cicho warknęła.
Zapewne nadal by o tym rozmawiali, gdyby na horyzoncie nie pojawił się wąsaty karczmarz ze sporym drewnianym talerzem soczystej pieczeni. Jej zapach roznosił się po całej karczmie robiąc apetyt tym paru osobom będących tu z różnych powodów. Ku ich zawodzie mięsiwo powędrowało do doradcy i asystentki tutejszego rzemieślnika. Pieczeń polana dziwnym sosem w kolorze marchwi wylądowała przed Ignis, która w obecnej chwili była skupiana tylko i wyłącznie na swoim posiłku. Leonard mógł się tylko przyglądać jak w najlepsze delektuje się obiadem. Z doświadczenia wiedział, że nie wolno nawet tykać smoczego jedzenia, dopóki smok się nie naje. W przypadku Ignis można było stracić rękę. A co dopiero kiedy byłby to w pełni sprawny smok. Ku zdziwieniu Leonarda zostały jeszcze trzy kawałki mięsa, które doradca chętnie zjadł.

 - Moja rodzina nie żyje- odpowiedział ponuro na ostatnie zdanie zielonookiej


-... Tym bardziej powinieneś mnie rozumieć. Tylko zemsta daje pewność, że zrobiliśmy to, co mogliśmy dla bliskich- nie było w niej współczucia.

- Nie mam na kim się mścić. Zabiła ich choroba- tylko on miał tyle szczęścia w nieszczęściu, by przeżyć.

- Ach... Z losem nikt nie wygra- odpowiedziała zimno.

- Nie byłbym tego taki pewien- wiedział, że niektórzy porzucają wszystko by uciec przed przeznaczeniem. Znał ten przypadek zbyt dobrze.

Milczał przez moment rozglądając się czy ktoś nie nasłuchuję się ich rozmowie. Wszyscy wokół byli zajęci jedzeniem i piciem. Nikogo nie obchodziło kto przychodzi do karczmy, dopóki nie sięgał po monety lub nie wszczynał awantur.

- Więc chcesz wiedzieć co robiłam wtedy w lesie- ściszyła głos.

- I co z Riną? - dodał.

Milczała zbierając swe myśli. Nie wyczuwając ciekawości od innych ludzi zabrała się za swoją opowieść z pamiętnej nocy.

-Udałam się do lasu z osobistych powodów. Nie musisz ich znać. Wędrowałam między ciemnymi wysokimi drzewami, by znaleźć się jak najdalej od ludzkich oczu. Ściemniało się to też liczyłam, że nikt z was nie będzie głupi, by pałętać się tu po zmierzchu. Czułam na sobie spojrzenia wielu istot, przez część z nich nie byłam mile widziana. Jak z resztą w każdym miejscu, w jakim do tej pory się zjawiłam. Nie ośmieliły się jednak one do mnie podejść ani zaatakować. To rozsądnie z ich strony. Szukałam pewnej polany, by jakby to ująć, móc „rozprostować skrzydła". Gdy ją w końcu znalazłam było już całkiem ciemno, ale dla mnie to bez różnicy. Uzbierałam więc trochę drewna i rozpaliłam spore ognisko. Płomienie niemal tańczyły w ciemnościach obawiałam się, że mogą coś przyciągnąć to też się spieszyłam. W którymś momencie pojawił się ten przeklęty Srighhh! Nie spodziewałam się go tu o tej porze. Stwór spojrzał na mnie tymi swoimi pustymi ślepiami. Myślałam, że przeprowadzi szarżę. On jednak w przednich łapach miał coś małego, coś, co żyło. Po chwili spostrzegłam, że to ludzkie dziecko i że jest dużo bardziej zajęty tą małą niż moją obecnością. Domyślasz się co chciał z nią zrobić? Powiem ci! Zjeść! Nie normalnie zjeść jak zwierzę, nie. Najpierw chciał wyssać z niej całą magię. Potem pewnie zostawiłby ją na pastwę innych stworów lub zjadłby resztę. Obrzydliwe! Pewnie dziwisz, że taka istota jak ja się tym brzydzi. Ja jednak nie respektuję żerowania na niewinnych i bezbronnych stworzeniach, tym bardziej młodych a szczególnie dla magii. Żerowanie na cudzej magii przybliża nas do demonów Leonard. A  obowiązkiem jest niszczenie demonów, gdy te się tylko pojawią. To też spojrzałam temu rogaczowi w oczy i bez ostrzeżenia zaczęłam biec na niego. Ten nie spodziewał się ataku. Głupi staną na tych swoich tylnych kopytach, zdążyłam się schylić i w trakcie tej akcji zabrać młodą. To nie był koniec. Musiałam mu pokazać, że nie jest jego zdobyczą. To też, gdy tylko ją chwyciłam podskoczyłam i ugryzłam go w bark. Oj jakbym była w swojej prawdziwej formie to skosztowałabym sarniny i dziczyzny w jednym i jeszcze smakowałoby jak kurczak, ale frras shrre, nie byłam! To też rzucił mnie na ziemię. Na całe szczęście udało się mi wydobyć z siebie nieco magii i zionęłam w niego ogniem. To go przepłoszyło. Czując, że nie mogę tu dłużej zostać, nie mogłam dziewczynki po prostu zabrać do waszego siedliska. To coś mogło na mnie jeszcze czekać! To było zbyt niebezpieczne. Do tego ten okropny ból w grzbiecie z powodu... - Tu przerwała zupełnie jakby uświadamiając sobie, że nie może mówić o wszystkich rzeczach-Skupiłam więc magię w swojej przedniej łapie i nakreśliłam okrąg ochronny dla małej by żadne Lrri nie mogła jej tknąć. Gdy miałam pewność, że moje zaklęcie działa. Ułożyłam małą pośrodku okręgu. Uwierz mi, jeśli zamiast człowieka, magiczny stwór spróbowałby ją zabrać z tego miejsca natychmiast zajarzyłby się ogniem, który by nie znikł, dopóki ten by się nie oddalił dość daleko. Tuż po tym wróciłam do swoich spraw. I nagle pojawiasz się ty. Ku mojemu zdumieniu. Prędzej spodziewałam się tego frask shrre Srighha niż ciebie. Niestety widziałeś mnie. A więc nie mogłam zostawić cię tak zignorować. A teraz siedzimy tu-mówiła szeptem. To też Leonard nie wiedział, czy sprawia jej to problem z wymową, czy parę słów, które usłyszał faktycznie należały do smoczej mowy.

 Alchemik myślał nad tym, co powiedziała. Nie wyczuł w jej głosie kłamstwa. I mimo że nie wiedział, o jakim stworze mówi, wierzył jej. Zaginięcia dzieci zdarzały się jeszcze przed jej przybyciem. Było bardzo prawdopodobnym, że była tam tylko przypadkiem. Chciał zamówić coś do picia wstrzymał się jednak z zawołaniem karczmarza widząc jak Andegora Kieruje swoją głowę w stronę wyjścia gdzie znalazła się trójka smoczych łowców.


- Nie będę cię zatrzymywał. Proszę cię tylko byś zrobiła to w granicach ludzkiego rozsądku- powiedział alchemik z dużym naciskiem na „ludzki rozsądek". Czuł, że smoczyca jest po prostu zagubiona. Co nie zmienia faktu, że nadal się jej bał.

- Od kiedy to potrzebuje twego pozwolenia?- Spytała z irytacją.

- To prośba. Nie znacie tego pojęcia?

Nie odpowiedziała. Kiwnęła tylko głową, trawiąc nowe słowo, po czym odsunęła się od stołu i poszła bezszelestnie za smokobójcami.

- Nie wiem, czy biała jaszczurka powinna przebiec im drogę, czy czarna, powinna stanąć na jej drodze- Myślał nad tym, komu się poszczęści w tym starciu a komu nie.

Trzech przyjaciół po udanym pobycie w karczmie rozmawiało ze sobą w najlepsze. Akurat zmierzchało, kiedy jeden z nich spostrzegł coś na dachu.

- Hej Gregor, Paulus tam coś się tam poruszyło! - przyjaciel w skórzanej zbroi wskazał palcem dach jednej z kamienic.

- To pewnie kot! - odrzekł różowy na policzkach Paulus.

- Za duże jak na kota- zaprzeczył tezie najstarszego łowców.

- Pewnie już uciekło! - Todris nie widział wyraźnie od starcia z burzowym smokiem w pobliskich górach.

Nagle z miejsca, w którym widziano domniemanego kota potoczyły się wielkie, stare beczki na wino. Spadły prosto na łowców roztrzaskując się z hukiem na ziemi uwalniając tym samym swoją zawartość, jaką były ziemniaki. Mężczyźni leżeli teraz cali posiniaczeni na ziemi jęcząc z bólu zadanym ich przez siłę uderzenia. Najgłośniej z bólu jęczał Gregor, prawdopodobnie miał złamaną nogę, zważywszy na fakt, iż była nienaturalnie wygięta. Todris, który stał bokiem do beczek miał zmiażdżoną rękę i wypluł dwa zęby.
Paulus, który był najdalej od beczek oberwał najmniej. Był posiniaczony i lewa noga go bolała przeokropnie.
Zdołał się podnieść i chwycić swój miecz. Gdy spojrzał w stronę, z której nadleciały beczki ujrzał cień dwunożnej istoty o długich rogach i szmaragdowych oczach, które wzbudziły w łowcy strach.

- Co to za czart!? - wyszeptał stojąc sparaliżowany.

Odpowiedziała mu cisza. Tajemnicza postać znikła równie szybko co się pojawiła. Zapewne wspiąłby się na dach i pobiegł za nią. Jednak swoich przyjaciół nie mógł zostawić. Pozostał więc na miejscu czuwając jakby potwór zechciał wrócić.

Continue Reading

You'll Also Like

1.4K 67 7
Szesnastoletnia Valentina Gilbert, to albinistka z czarnymi oczami. Całe swoje życie spędziła w Chicago, ze swoją szczęśliwą rodziną, i przyjaciółmi...
31.6K 1.7K 131
Moja młodsza siostra, która mnie nękała, zmieniła się! "Ja? Związałam cię? Moją siostrę?" Dlaczego, dlaczego nagle mówisz formalnie? Nie pamięta na...
40.1K 3K 61
Od dwudziestu lat wampiry muszą żyć w ukryciu, ponieważ moc czarowników się rozwinęła i stała na tyle potężna, że zdołała pokonać krwiopijców. Króles...
137K 7.1K 101
Została dodatkowym członkiem rodziny Blackmak, która oczerniła cesarza i zmieniła go w tyrana. Zaciemniony tyran ma obsesję na punkcie głównej bohate...