Czerwony smok

By Sabanda5

1.1K 65 14

Niepozorne miasto będące w sąsiedztwie z lasem tętniącym magią nawiedziła pewna tajemnicza postać. Na pograni... More

Czerwony smok : Rozdział 1
Czerwony smok:Rozdział 2
Czerwony smok: Rozdział 3
Czerwony smok: Rozdział 4
Czerwony smok: Rozdział 5
Czerwony smok: Rozdział 6
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14

Czerwony smok-Rozdział 7

67 4 0
By Sabanda5

 I tak oto wstało słońce, rozpoczynając nowy dzień. Dzień, który był oderwaniem od monotonii zwykłych mieszkańców miasta Ostii i okolic. Pozwalającym uwolnić się od codziennej rutyny i ciężkiej pracy. Dziś nikt nie pracował, nikt się nie martwił. Mężczyźni toczyli beczki z winem, kobiety chodziły z jedzeniem wystrojone w jasne suknie z długimi koralami na szyi. Artyści znikli z ulic, rozpływając się bez śladu, ustępując miejsca scenie i kolorowym dekoracjom. A wesołe dzieci nosiły kukły i odgrywały sceny z mitów i legend tej krainy. Tak oto mieszkańcy szykowali się do obchodzenia ostatnich dni lata, by pożegnać złotych Bogów. Nikt nie wydawał się narzekać, wszyscy wyglądali na uradowanych. Tak oto mieszkańcy szykowali się do święta obchodzonego hucznie przez trzy dni. Nawet złotowłosy nie był zmartwiony mimo tego, co spotkało go cztery dni temu. Nie martwił się przeszłością, przyszłością czy tym, co krążyło mu do niedawna z tyłu głowy. Pomimo czucia pustki z braku jednej jedynej myśli na temat pewnej istoty. Zachowywał się jakby nic nadzwyczajnego go, nie spotkało. W głębi duszy wiedział, że to złudne uczucie. Że gdy tylko ją zobaczy znowu, ogarnie go strach. Gdyby tylko mógł nawet teraz, wykrzyczałby wszystkim prawdę, ale przysięga zmuszało go do milczenia. Jedyne co mógł teraz to zachować spokój i czekać na obrót spraw. 


Nawet wielmożny hrabia Edward tak jak każdy brał udział w wielkim święcie. W związku z tym wszyscy służący mieli wolne. Jedyny dzień w roku, kiedy można było zapomnieć o wszelkich smutkach i skupić się na obecnej chwili. Stary Dared zamkną swój warsztat i zmusił swoją pomarszczoną twarz do uśmiechu. Całego wydarzenie nie rozumiała tylko jedna istota. Nie wiedziała czemu ludzie zwykle skupieni tylko i wyłącznie na swoich sprawach nagle rzucili wszystko i chodzili uradowani. Nie rozumiała, po co rozwieszają ozdoby, czemu dorośli dają więcej swobody swoim młodym niż na co dzień. Nie wiedziała czemu posępny Dared się uśmiecha „Skąd tyle w nich radości?" Pytała w myślach. Jak oni nagle zmienili swoje nastawienie? Siedziała samotnie na schodach swojego tymczasowego mieszkania, ubrana w zwykłą lianą suknię. Ludzie spoglądający na nią byli, zmieszani widząc jej wygląd. Z początku obawiała się, że mogła nie ukryć swoich smoczych cech. Po dokładnym obejrzeniu siebie nic takiego nie spostrzegła.



Leonard pomagał rozwieszać dekoracje, kiedy z zajęcia i dobrego nastroju wyrwało go uczucie palące szyję. Wpierw złapał się za nią. Nie czuł gorąca, paliło go od środka. Wyczuwając, że nie jest sam powoli odwrócił się, spoglądając na wierzę ratusza. Zegar wybijał dokładnie dwunastą, gdy pod nią stała ona. Miała założone ręce i spoglądała prosto na niego. Czuł, że ma do niego sprawę. Na jej widok wszystkie wspomnienia związane z ostatnimi wydarzeniami wróciły. Pobladł, a Andegora nadal tam stała, nieważne ile razy mrugną oczami. wmawiając sobie, że to sen, a może koszmar. Czuł, że powinien do niej podejść. Miał nadzieję, że odpowie mu na jego pytania. Oderwał się więc od swojego zajęcia i podszedł do niej, niepewnym krokiem mając nadzieję, że nikt nie zauważy jego niepokoju. Nie chciał wciągać kogokolwiek w tę sprawę kto mógł tego nie zrozumieć. Gdy się zbliżał zielonooka, uśmiechnęła się lekko, ale co w jej wypadku oznaczał ten uśmiech? Nie wiedział. Zostawił dekorację, by z nią porozmawiać.

- Nareszcie cię znalazłam! – zawołała. Doradca spodziewał się, że miała dla niego ważną sprawę. Po co inaczej starała się go szukać?

- Po co tu przyszłaś? I dlaczego szyja mnie pali? – pytał zaniepokojony. Czuł, że żar powoli gaśnie. Nie przywykł jeszcze do tego.

- Cóż nie sądziłam, że będzie ci to przeszkadzać. Oznacza, że cię szukam. Jedno z efektów zaklęcia, jakie na ciebie założyła- wskazała na szyję jakby, znajdował się tam jakiś punkt, który tylko ona widziała.


- Co mi zrobiłaś?! – Nie był zadowolony z tego, co go spotkało. Tymbardziej, że nie wiedział co się z nim dokładnie działo, gdy stracił przytomność. Pamiętał jedynie, że znalazł się półświadomy pod drzwiami swojego domu. Czy odprawiała czary nad nim, gdy stracił świadomość wraz z tym dziwacznym stworem? Nie wiedział.

- Sam złożyłeś przysięgę, zgadzając się na konsekwencję, związane z nią – Na każdym kroku przypominała mu o ostatnich wydarzeniach.

- A jaki miałem wybór? – W każdej innej rzeczywistości wybrałby przysięgę. Za wszelką cenę chciał uniknąć przedwczesnej śmierci. Nawet jeśli wiązało się to z klątwą.

- Mogłeś wybrać śmierć. Czyżbyś chciał się wycofać? – Spojrzała mu prosto w oczy. Czuł, że byłaby zdolna zabić go nawet tej chwili i w tym miejscu. Co jej zależy na życiu kolejnego człowieka?

- Czego chcesz? – Postanowił od razu przejść do rzeczy. Chciał mieć to już za sobą.

- Mam wiele pytań. Przede wszystkim co to wszystko ma znaczyć? - rozwarła szeroko ramiona, chcąc nimi objąć całe miasto.


- Chodzi ci o święto? Świętujemy odejście Złotych Bogów, czyli koniec lata-Leonard SIĘzdziwił . Uświadomił sobie, że przecież obiecał jej pomóc oswoić się jej z ludzkim światem.

- Panowie Słońca? O nich mówisz? Czcicie ich? – Wyraźnie się zdziwiła.

- Tak ich nazywacie? Nie słyszałem jeszcze by ktokolwiek ich tak, nazywał-Na chwilę zapomniał o wewnętrznym niepokoju. Zaciekawiło go to, co powiedziała.

- To stara nazwa, tylko istoty stare jak my jeszcze ją pamiętają- Wzruszyła ramionami. Leonard nie był pewien co rozumieć przez znaczenie słowa „my". Smoki? Wszystkie istoty magiczne?

Znalazł w pobliżu stołek, na którym usiadł. Był zaciekawiony tym, co „Potwór" ma do powiedzenia.

- A jak nazywacie pozostałych Bogów? – spytał wyraźnie zaintrygowany.

- Powracająca Bogini, Panowie Słońca lata, trzech Wędrowców jesieni. I cztery duchy zimy. Co ma to jednak do rzeczy?! - odpowiedziała szybko. Nie chciała o tym dzisiaj mówić.

- Po prostu mnie to ciekawi-wpatrywał się w nią jak dziecko. Ciekawość zawsze górowała u niego nad strachem.

- To ty masz odpowiadać na moje pytania! Powiedz mi więc to, co wiesz o tym waszym święcie! Ten wasz zbiorowy ludzki entuzjazm mnie przeraża-Do tej pory niedane było jej się spotkać z takim zachowaniem u tego gatunku. Nie przywykła do ludzkiego spokoju i radości.


- Dziś jest dzień, w którym Złoci bogowie odchodzą i aby ich godnie pożegnać, obchodzimy dzień odejścia lata jak co roku. Ludzie tu wierzą, że gdy się godnie ich pożegna, to niczego nie zabraknie jesienią. Dlatego urządzamy wielki festyn trwający trzy dni. Jeden dzień dla Solema, drugi dla Aesta, a trzeci, by przywitać jesiennych jeźdźców.

- Jesteście naprawdę naiwni, jeśli sądzicie, że to zwróci uwagę Bogów – Prychnęła smoczyca.

- Jak rozumiem, nie czcicie Bogów? – Sam sądził, że obchodzenie świąt na cześć Bogów nie wiele zmienia. Lubił jednak te tradycje. , Z jakich powodów nie potrafił wyjaśnić, robił się wtedy spokojniejszy. Wiązał też z tym świętem wiele przyjemnych wspomnień z czasów, kiedy jego rodzina jeszcze żyła.

- My nie musimy im udowadniać wierności. Zrobiliśmy i tak wiele dla nich w trakcie Nocy Cha.. – Nie skończyła rozpoczętego zdania, gdy przed nimi pojawiła się Lady Kadii ubrana w jasnoróżową suknię oplecioną złotą wstęgą. Leonard natychmiast wstał, smoczyca spojrzała na nią, uśmiechając się niepewnie. Nie lubiła się przed kimś kłaniać.

- Lady, miło nam cię widzieć! – Leonard opuścił głową, na wznak szacunku.

Blond włosa nie powtórzyła tego gestu. Po zachowaniu swego przewodnika domyśliła się, że kobieta, którą wcześniej poznała, że ona musi być kimś, stojącym wyżej w ludzkiej hierarchii.

- Mi też miło cię widzieć i ciebie też Andegoro. Nie przygotowujesz się do święta? Gdzie twoja suknia?- Wysoka kobieta spojrzała na lianą suknię, która nie jak dorównywała ubraniu Lady.

- Ja... - Nie wiedziała co odpowiedzieć, nikt wcześniej nie krytykował jej wyglądu w ten sposób.

- Andegora jest tu od niedawna i nie zna naszych zwyczajów. Może ty ją wprowadzisz w nasze tradycje Lady? – Szarooki przerwał milczenie swojej jak się wydawało Lady Kadii, towarzyszki.

- Doprawdy? W takim razie musisz iść ze mną! Mamy nie wiele czasu a ty jeszcze musisz się odpowiednio ubrać – Służące, które przyglądały się z boku natychmiast podeszły do blondwłosej.

- Nie ma takiej potrzeby! – Zaprotestowała, nie wiedząc jak, powinna się, zachować w takiej sytuacji. Nie chciała iść z tą kobietą. Ledwo ją znała. „Czemu ci, których przynajmniej raz ocaliłam, muszą za mną podążać?" Spytała siebie w myślach. Czasami żałowała, że okazuje tyle wrażliwości na inne istoty.

- Owszem jest. W ten dzień każdy musi obchodzić to święto! Nie możesz więc odmówić, chyba że chcesz mnie obrazić. Proszę cię, chodź więc ze mną i, pozwól mi się odwdzięczyć za to, co dla mnie, zrobiłaś. – Kobieta wydawała się inna dla Ignis niż na początku. Czuła od niej pewność siebie i gotowość podołania każdemu zadaniu. Ciężko było komuś takiemu odmówić.

- W takim razie muszę się zgodzić-Tym razem to ona nie chciała negocjować z człowiekiem. Powlókłszy się za Lady Kadii rzuciła groźne spojrzenie Leonardowi, który złapał się za szyję w odruchu, myśląc, że znowu rzuci jakieś zaklęcie. Gdy odeszła poczuł ogromną ulgę, że ma ją z głowy na tę część dnia.

I tak cztery kobiece postacie wędrowały na tle miasta, przemieszczając się między wielokolorowymi budynkami. Jedna z nich szła tuż obok prowadzącej, mimo że miała ochotę się wycofać na tył, nie mogła okazać tego, że chce się schować.  

 W tym czasie do miasta przybywali mieszkańcy okolicznych wsi, a także dalecy podróżni, odwiedzający swe rodziny. Przybyliby raz na jakiś czas się z nimi spotkać, a potem odejść, choć pewnie znajdą się też ci, którzy będą chcieli zostać. Leonard stał przed własną szafą i myślał nad tym, jaką rzecz wybrać. Zgodnie z panującym zwyczajem w święto Złotych Bogów trzeba było wybrać przedmiot, z którym wiążą się złe wspomnienia i emocje, po czym rzucić to do ognia płonącego na placu głównym. W ten oto symboliczny sposób miało się zapomnieć o wszelkich nieprzyjemnych wspomnieniach. Były to różne rzeczy, broń, jeśli dotyczyło to ran lub morderstwa nią dokonaną. Ulubiona zabawka rzucona do ognia świadczyła o złym dzieciństwie, bukiet kwiatów o zdradzie lub truciźnie. Ludzie w tę noc palili więc wiele rzeczy, a ogień płoną jeszcze następny dzień dla tych, którzy nie zdążyli. Trzeciego dnia gasł. Wierzono, że Solem i Aest zabierają ze sobą złe rzeczy, znikając wraz z ostatnim zachodem słońca na końcu lata. Blond włosy jednak nie wiedział co wybrać. Spojrzał na zakurzone księgi na szczycie szafy. Od bardzo wielu lat chciał je spalić. Rzucić je w gorące płomienie i pożegnać przeszłe wspomnienia. Bał się to jednak zrobić. Obawiał się dwóch rzeczy z nimi związanymi. Tego, że ich dawny właściciel przyjdzie po nie i o nie zapyta. Odpowiedź mogłaby wtedy bardzo go rozgniewać. Jednocześnie doradca czuł, że któregoś dnia skorzysta z tych ksiąg, co mogłoby sprowadzić go na tę samą drogę co byłego właściciela. Był też jeszcze jeden powód. Księgi te przypominały mu, że za wszelką cenę musi uniknąć śmierci, nie może umrzeć przedwcześnie. Za każdym razem, gdy na nie patrzył, nachodziły go nieprzyjemne wspomnienia. Odwrócił więc głowę w stronę okna, którego widział ludzi odświętnie ubranych, dzieci dorosłych i starców, wędrujących do centrum miasta. Pełen obaw o dziś postanowił wyjść i do nich dołączyć.


Gdy dotarł na miejsce nad placem, widać było niebiesko pomarańczowe od samego słońca niebo. W powietrzu unosił się zapach dymu przemieszany ze słodkim i kuszącym aromatem jedzenia wystawianego w tym dniu na stołach wokół centrum placu. Na środku, na którym paliło się już wielkie ognisko niedawno podłożone drewno szybko, znikało, pożerane przez ogień, wraz z przedmiotami o różnej wartości dla byłych właścicieli. W objęciach płomieni będącymi zupełnie bezwartościowymi. Takim właśnie przedmiotem stała się jedna z ksiąg znienawidzonych przez Leonarda. Dlaczego nie spalił wszystkich? Zapewne dlatego że wszystkie księgi były razem zbyt ciężkie, by je tu donieść. Z ulgą wpatrywała się jak płomienie pożerają niechciany przedmiot. Mimo sceptycznego nastawienia do takich zwyczajów i obrzędów Leonard za każdym razem czuł się lżej, gdy pozbywał się rzeczy związanych z niechcianymi przedmiotami. Zawsze miał nadzieję, że dzięki temu zapomni o tym, co go spotkało. Jakby za pomocą jednego zaklęcia można było odczynić wszystko, co się stało. Tak się jednak nigdy nie działo.

Kobieca postać zupełnie nie zwracała uwagi na to, co działo się wokół niej. Zupełnie jakby ogień ją do siebie wołał. Ubrana w niespecjalnie wygodną suknię starała się być wyprostowana i nie zwracać na siebie uwagi. Wyczuła również obecność naznaczonego przysięgą, jednak nie zawracała sobie nim głowy w tej chwili. Nim znalazła się dokładnie w tym miejscu, skupiła się na obserwacji ludzi, wyrzucających rzeczy do ognia. Nie wiele interesował ją ten zwyczaj. A nawet jeśli nie miała nic co, mogłaby spalić w obecnej chwili, poza suknią, która ograniczała jej swobodę ruchu. Jak się okazało im wyższe stanowisko człowieka w społeczeństwie, tym mniej wygodne ubranie musi nosić. Szczególnie niewygodne dla istoty nienoszącej zwykle ubrań, ale teraz nie miała za wielkiego wyjścia. Choć myśli szeptały, że wejście w płomienie rozwiąże wszelkie problemy jej i wszystkie problemy innych ludzi wokoło. Wtedy jednak znowu musiałaby szukać kryjówki. Głód szybko oderwał ją od tych myśli, to też szybkim krokiem mijając mieszkańców pokierowała się do stołu nie opodal. Smakując to słodkie kulki zrobione z ciasta i polane miodem, spostrzegła miejscowego doradcę tego zadufanego w sobie hrabi, którego imienia nie pamiętała. Nie podobało jej się jak hrabia, patrzył na nią łakomym wzrokiem, kiedy tu przyszła, gdy była w towarzystwie Lady Kadii. Obserwowała Leonarda dłuższą chwilę, nie udzielała mu się radość innych ludzi. Andegore chciała sprawdzić, czy człowiek znowu przerazi się na jej widok. Nie odczuwała, jednak potrzeby, by do niego podejść. Aż do momentu, gdy spostrzegła spory kwadratowy przedmiot w dłoniach Leonarda. Od razu wyczuła, że nie jest to zwykła księga. Starała się jednak nie budzić podejrzeń, młodzieńca. Nie zdążyła jednak zareagować, gdy nagle rzucił przedmiot do ognia. Odruchowo wyciągnęła ręce, chcąc złapać księgę, która była nasiąknięta magią. Smoczyca znajdywała się jednak zbyt daleko by to zrobić. Czuła zapach spalonego papieru, który ulatywał wraz z magią w nim zawartą. Jej magiczny zmysł nie mylił się nigdy. Mógłby to być co prawda inny magiczny przedmiot. Ile to już takich znalazła w niedawno opuszczonych ludzkich siedliskach? Ona jednak była pewna, że to zaczarowana księga. Tylko jak znalazła się w rękach kogoś takiego jak Leonard?  

  Człowiek stał sobie spokojnie, gdy poczuł ciepły oddech z tyłu głowy. Odwrócił się i bał się nawet ruszyć. Nie wiedział czego Ognisty Pomiot może od niego tym razem, chcieć. Andegora tym razem nie była tak przerażająco, jak ostatnio. Ubrana w długą, aksamitną jasnopomarańczową suknię wcale nie wydawała się taka groźna jak, wtedy pod lasem. Wizualnie nie różniła się niczym od dobrze żyjącej kobiety. Wyczytał jednak z jej ślepi, że ma mu coś do powiedzenia.

- Ten wasz cały zwyczaj, to palenie rzeczy. Właściwie, po co to robicie? – Spytała naiwnie niczym dziecko.

- Nie tłumaczyłem ci tego dzisiaj rano? – Spojrzał na nią pytająco.

- Ach no racją! Cóż my nie mamy takiej pamięci do takich drobiazgów-Na moment zakryła twarz dłonią, Leonard nie wiedział jak interpretować ten gest.

- Nie szkodzi, a ty nie masz czegoś, co chciałabyś się pozbyć? – Spytał, starając się sprawiać pozory rozmowy dwojga ludzi.

- Czegoś, pozbyć się i owszem. Wasze płomienie jednak nie załatwią sprawy. Hmm... pozbyć się irytujące osoby już tak!- Nie wiedział, czy chodziło o niego, czy o kogoś innego – A ty co wrzuciłeś do ognia? – Spytała wprost – Niepokój doradcy powrócił ponownie, przełkną ślinę, jakim cudem nie zauważył wcześniej jej obecności? Czemu ją to interesuję? To jego sprawa czego się pozbył.

- Osobista własność – Odpowiedział zdecydowanie. Chciał dać jej znać, że nie ma prawa wyciągać od niego takich informacji.

- Być może nic mi do tego. Większość rzeczy, których pozbywają się ludzie to bezwartościowe śmieci. Widziałam jednak jak niektórzy głupcy, wyrzucali w ogień prawdziwe skarby. To bardzo nieprzyjemny widok dla takiej istoty jak ja - mówiąc to ciągle, wpatrywała się w ogień, ale teraz była świadoma tego, co się wokół niej dzieje. Czuła, że uda się wyciągnąć od Leonarda prawdę.

- Może po prostu nie chcą mieć z tymi rzeczami nic wspólnego. Po co więc dręczyć sobie nimi umysł, kiedy można je zwyczajnie spalić-zacisną pięści. Był pewien, że widziała co, wyrzucał.

- Ta księga, musiała bardzo męczyć twoje sumienie-na dźwięk tych słów doradcy zmroziło krew w żyłach. Brakowało jeszcze tego, żeby zaczęła mieszać się w jego prywatną przeszłość.

- Nawet jeśli to nie muszę ci tego mówić! – Odrzekł, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.

- Owszem, musisz! Miałeś mi służyć, nie pamiętasz? Uru za bardzo cię oślepił? - gdy to mówiła, poczuł jak, pali go szyja.

Miał ochotę popchnąć ją w ogień. Raczej jej by to nie zabiło, ale może chociaż obnażyło smoczą formę. Przecież nie złamałby przysięgi w ten sposób, nic by nie powiedział. Nie wspominając o tym, że wtedy nikt by nie wątpił w to, co zobaczył. Jednak wtedy by zaprzeczył powodowi zawarcia przysięgi. Zginą by zapewne, a to właśnie śmierci chciał uniknąć. Zrobił to w końcu po to by ta bestia nie, spaliła miasta. Tylko on mógł ją powstrzymać. Tak myślał. I zapewne nabawił się heroizmu od hrabiego Edwarda.

- Na co ci wiedza o tej księdze. Spaliłem ją, więc nie dowiesz się już co było w niej zapisane- z trudem odpowiedział.

- Na razie po nic. Po prostu zastanawia mnie, po co ci magiczny przedmiot? Nie wyglądasz na maga, Leonardzie-zarówno słowo „magiczny" jak i „mag" powiedziała szeptem.

- Bo nim nie jestem. Pomyśl, jaki normalny mag pali swoje księgi-również ściszył głos, ale raczej dlatego, że było mu coraz trudniej mówić. Nagle palące gardło uczucie zniknęło. Odsunęła się od niego.

- Masz rację. Nie jesteś nim. Jeszcze kiedyś do tego wrócimy- się odsunęła . Nie dlatego że chciała zakończyć rozmowę. Czuła, że ktoś jej się przygląda. Od spojrzenia urzędnika w złotych oprawkach, nie wyczuła dobrych intencji. Od samego początku wiedziała, że nie jest to nikt z dobrymi intencjami. Wróciła wiec do stołu z jedzeniem. Znów skupiła wzrok na bawiących się ludziach.

Popatrzyła rzecz jasna najpierw na młodą kobietę zajętą rozmową z kimś, jej włosy miały dziwny kolor. Na pierwszy rzut oka wydawały się czarny, dobrze oświetlone przez ogień zdradzały jednak fioletowy połysk. Miała na sobie jasnobrązową suknię zdobioną niebieskimi koralikami, znacznie skromniejszą od tej, którą nosiła Lady Kadii. Brat nie różnił się znacząco poza lepszym strojem niż ten, który miał sobie i jak się zdawało jaśniejszą skórą nie, zmienił się za bardzo. Pił jakiś napój i przyglądał się gościom. Anegora podeszła do Lady, by wypytać o nich. Zastanawiało ją jakim cudem rodzeństwo rabusi może tu przebywać.

- A ci, co za jedni?!- spytała szeptem.

- Bliźnięta Lifran. Anis i Alina. Nie radziłabym ci się z nimi zadawać. Ponoć są dziećmi herszta leśnych zbójców. Którzy grasują po drugiej stronie lasu. Nikt ci tego Andegoro, jednak nie powie. Jedynie ich zachowanie i sposób bycia zachowanie sugeruję, że jak najbardziej są jego dziećmi. Czasem o zmierzchu napadną kogoś nietutejszego. Ponieważ zwykle zrabowane osoby szybko opuszczają miasto ciężko im coś udowodnić. Ponoć to właśnie ich ojciec potajemnie przekupuję straż by on, mogli swobodnie działać. Strażnicy boją się ich złapać, z obawy przed tym, że zbójcy zablokują trakt handlowy. Tylko stali mieszkańcy są bezpieczni. Dlatego oboje są zupełnie bezkarni. Moim zdaniem już dawno powinni zrobić porządek z nimi wszystkimi a ich ojcu ściąć głowę. Tak nie może być by przejezdni, nie mogli spokojnie tu, przebywać!

- To wiele wyjaśnia-nie wiedziała, że sprawy tak się mają. Najwyraźniej nie byli tacy groźni, jeśli dali jej spokój.

- Tylko nie mów mi, że cię napadli! - Zaniepokoiła się kobieta. Miała Andegorę za gościa i osobę, która pochodziła z dobrze utrzymującej się rodziny. Jak inaczej wyjaśnić, że zwykła kobieta ma odwagę zadzierać z dobrze postawionym urzędnikiem?

- Spotkałam oboje na ulicy. Nie zdążyli mi jednak nic zrobić. Coś ich chyba spłoszyło.

- Dzięki Bogom! - spojrzała w górę. Niesamowitym szczęściem było uciec parce rabusi. I pomyśleć co by się mogło stać, gdyby napadli ją w slumsach!

- Zostawię cię teraz Lady Kadii, jest jeszcze tyle rzeczy do zobaczenia - gdy odchodziła lekko, skinęła głową na wznak szacunku. Powoli zaczynała rozumieć ludzkie zwyczaje.

Nie mogła jednak tutaj przebywać ani chwili dłużej. W tym tłumie robiła się coraz bardziej zdezorientowana. Zbyt wiele kolorów, zapachów i dźwięków, było tu by, mogła czuć się swobodnie. Nie przywykła do bycia otoczoną przez tylu ludzi. Natychmiast opuściła miejsce świętowania, znikając w nadchodzącej nocy.

Po rozmowie z Andegorą, Leonard nie miał ochoty z kimkolwiek zamienić słowa. Miał szczerą ochotę się upić. Wiedział, że to pomoże mu przynajmniej na chwilę zapomnieć o tym, co go spotkało. Niestety ku niemu zmierzał właśnie hrabia. Z drugiej strony może to był właśnie idealny pretekst, by się upić. Było święto więc nikogo nie będzie to dziwić. Znał hrabię dobrze i wiedział, że człowiek ten nie stroni od alkoholi. Szczególnie w dzień taki jak ten. Zauważył, że hrabia zaczął nawet bez niego.

- Skąd znasz tę kobietę-hrabia spytał mając na myśli Andegorę.

Leonard myślał co mu odpowiedzieć. Nie powie w końcu, że spotkał ją w lesie i teraz musi jej usługiwać, gdyż Andegora jest ziejącą ogniem bestią, która jeśli Leonard nie zrobi co ona, chce może spalić miasto. Nie tu potrzeba kłamstwa, z resztą niewidzialna pieczęć na szyi i tak nie dałyby mu o tym powiedzieć. Zważywszy na fakt, że owa płomienista istota może być gdzieś w pobliżu, kłamstwo było jedynym sensownym rozwiązaniem.

- Jest moją dawną znajomą, z czasów, kiedy wyjechałem do stolicy. Nie zna tych stron więc pomagam jej się tu odnaleźć- Hrabia niewiele wiedział o tym, co Leonard robił swego czasu w stolicy Zeranii, więc nie zadawał pytań o szczegóły.

- To dlatego wygląda tak egzotycznie! No, ale nie mówiłeś, że jest ze stolicy!

- Bo nie jest, pochodzi z daleka. Przebywała tam tylko, u kogoś z rodziny-Leonard nalał sobie jakiegoś trunku, który czekał na niego na pobliskim stole.

- Nic was nie łączy ? Tak? – Leonard domyślał się już, do czego jego chlebodawca zmierza. Nie był to dobry znak.

- Nie, znamy się tylko, nic poza tym!- Zaprzeczył, żeby cokolwiek z nią go łączyło. Poza rzecz jasną przysięgą wzmocnioną silną magią, ale poza tym nic.

- Zaciekawiła mnie, nie ukrywam. Możesz mi coś o niej więcej powiedzieć – Ciągle go dopytywał, ona musiała mu wpaść w oko, doradca tego właśnie się obawiał. Słabości hrabiego do kobiet, ile to już razy był świadkiem tego, kiedy któraś uwiodła jego chlebodawcę, po czym zostawiała go nie, chcąc, mieszkać z dala od stolicy?

- Wiem to, czego Hrabia zmierza. Powiem tylko to nie, jest kobieta dla Pana! To modliszka zabierze Hrabi wszystko! Poza tym nawet nie jest wysoko urodzona! – Zapomniał dodać, że wszystko, co mu zabierze, jest równoczesne ze spaleniem tych rzeczy, ale to nie wielka różnica.

- Sam to ocenię. Miło się z tobą rozmawiało. A teraz muszę iść zamienić parę zdań z kilkoma osobami – Nim doradca zdołał coś odpowiedzieć, hrabia szybko znikną w tłumie.

Leonard tylko spojrzał ponuro na hrabiego Edwarda, myśl o tym, że ma kolejną osobę, którą będzie musiał chronić przed Pomiotem Zniszczenia, nie podobała się mu. Co mógł na to jednak poradzić? Pozostało mu się tylko upić.

Wieczór oraz noc minęły tak jak co roku. Ludzie bawili się i tańczyli wesoło przy ciepłym ognisku, w którym już dawno spłonęły przedmioty związane z ich nieszczęściem. Iskry wirowały na wietrze, nadając uroku, rozświetlonemu przez lampy placowi. Smacznie pachnące jedzenie szybko znikało ze stołów. Nie wiadomo kiedy kobieta z niepokojąco zielonymi oczyma rozpłynęła się w mroku. Leonard nie widział jej przez resztę nocy. Hrabia również jej nie spotkał, na jego szczęście. Rano na placu znajdywało się nie wielu ludzi, a resztki jedzenia, walały się pod stołem. Istota wielkości średniego psa wydawała się nimi zainteresowana. Zwabiona zapachem pysznego jadła obgryzała teraz w najlepsze kości z resztek mięsa. Zjadała całe ogryzki i dopijała to, co nie zostało rozlane i znajdowało się w naczyniach. Stworzenie nie było wybredne jadło wszystko, co wpadło, w jego czteropalczaste łapy. Nikt go nie zauważał, skrywał się sprytnie między stołami w cieniu. A nawet jeśli ktoś widział to zapewne za dużo, wypił. Owinnik, więc bez większych przeszkód objadł się w najlepsze. Po obfitym śniadaniu postanowił opuścić to miejsce, dopychając się jeszcze kawałkami ciasta czekoladowego. Żadne zwierzę nie ośmieliło się do niego podejść. Dopiero po jego odejściu zwierzęta również zabrały się za resztki, jeśli jakieś pozostały.

Dziwaczny stwór wracał teraz do swojej kryjówki. Z ociężałym brzuchem, przemieszczał się znacznie wolniej między uliczkami, których nie dotknęły jeszcze promienie słoneczne. Zdecydowanie zjadł za dużo, jedzenia odbijało się po całym żołądku. Zatrzymał się, więc pod niewielką zacienioną kamienicą. Usiadł pod schodami jak gdyby nic. Wtem spadła na niego ciemność! Nagle znalazł się we wnętrzu ciemnej lnianej torby, z której nie mógł znaleźć wyjścia. Miotał się na wszystkie strony. Bez skutku. Ktoś bardzo mocno związał torbę, która teraz stała się więzieniem dla Owinnika. Potem był tylko strach.  

Continue Reading

You'll Also Like

31.8K 1.7K 131
Moja młodsza siostra, która mnie nękała, zmieniła się! "Ja? Związałam cię? Moją siostrę?" Dlaczego, dlaczego nagle mówisz formalnie? Nie pamięta na...
42.4K 2.6K 178
Tłumacze to manhwe na discordzie jeśli ktoś chciałby przeczytać zapraszam Demoniczny kultywator, Xie Tian, uważa się za jedynego słusznego kandydata...
49.6K 3.7K 57
Deku to 16-sto letnia omega żyjąca w świecie 5 królestw. Królestwo z którego pochodzi deku jest na 4 pozycji pod względem siły więc by zapewnić sobie...
182K 11.2K 108
Chłopak kulił się w swojej celi, nie miał imienia, przynajmniej już nie. Kiedyś jego ojciec wołał go nim, jednak minęły lata od kiedy ostatni raz je...