Plaga

By oxygen6

106K 6K 578

Kiedy Plaga spustoszyła Ziemię, każdy musiał zadbać o siebie. Rodzina, przyjaciele, szkoła - To wszystko, co... More

Drogą wstępu
Przedstawienie postaci
I
KSIĘGA PIERWSZA
II
III
IV
V
VI
VII
IX
X
XI
XII
XIII
XIV
XV
XVI
XVII
XVIII
XIX
XX
XXI
XXII
XXIII
XXIV
XXV
XXVI
XXVII
XXVIII
KSIĘGA DRUGA
XXIX
XXX
XXXI
XXXII
XXXIII
XXXIV
Epilog

VIII

2.7K 165 19
By oxygen6

Nasze głowy gwałtownie odwróciły się w kierunku dźwięku, by dostrzec ogień pożerający fasadę kościoła.

Spoglądaliśmy w bezruchu jak języki ognia pochłaniają budynek, a deski odpadają, by powoli pozwolić, by wszystko rozpadło się w kawałki.

Przywodziło mi to na myśl powolne obumieranie świata. Budynek upadał spokojnie, pozostając majestatyczny i prosty do samego swego końca. Niczym każde istnienie, które upadło w przeciągu ostatnich lat. Pod koniec nikt nie chciał podważać własnych poglądów i własnej wartości, która była jedyną rzeczą, która pozostała stała po całej tej masakrze zwanej - życiem.

— To musiało tam być. — Usłyszałam słowa Jonathana pomiędzy świszczącym dźwiękiem ognia i upadających desek. Miałam wrażenie jakby wszystkie dźwięki były przytłumione, jakbym znajdowała się za jakąś magiczną szybą oddzielającą mnie od wszystkiego tego.

Moment w, którym dotarły do mnie słowa chłopaka, a moment kiedy dotarło do mnie ich znaczenie dzieliła spora różnica czasu. Coś jak dekady, milenia. W momencie, gdy ponownie wróciłam do ,,tu i teraz'' miałam wrażenie jakby było już po wszystkim.

Jimmy nadal jednak znajdowała się tam gdzie wcześniej — przy drodze, z rękami owiniętymi w okół kolan, a ja tuż obok niego — tak samo jak przed wybuchem. Wszystko pozostało niezmienne.

Wszystko oprócz fasady małego przydrożnego kościółka, którego wielkość runęła niczym domek z zapałek.

— Musimy iść — powiedziałam, gdy tylko odzyskałam jasny ogląd na sytuację. Szybko podniosłam się na równe nogi i podałam chłopakowi rękę, by pomóc mu wstać.

— Myślisz, że to tam było?

— Nie wiem, ale nie mam zamiaru ryzykować. Teraz już nie możesz wejść do środka, więc chodźmy. — Spojrzałam na niego z nadzieją, ale nie wydawał się przekonany. Wycofałam rękę i przewróciłam oczami. — Nie rozumiesz, że ten ogień miał nam pokazać, że nie rozdajemy kart? Niezależnie od tego, czy było to zamierzone. Ta osoba mogła być w koście i zginąć razem ze wszystkim w środku, ale mógł też kryć się w polu, w lesie. Może nadal tu być i czekać, aż poczujemy się zbyt bezpiecznie. Ale prawda jest taka, że teraz nigdzie nie jest bezpiecznie, a to oznacza, że nie możemy się zatrzymywać. Nigdy — odezwałam się trochę zbyt podniesionym tonem. Napływała do mnie wściekłość przez to, że zamiast iść ramię w ramię z moim towarzyszem niedoli musiałam mu tłumaczyć dlaczego to co nas otaczało nie było żadną dziecięcą bajką.

— Czyli mamy iść. Dokąd? — W jego oczach widać było wątpliwości. Wątpił w nasz plan, a raczej jego brak. — Chciałaś odnaleźć auto. Co teraz? Może powinniśmy się cofnąć?

— Nie! — krzyknęłam nagle wywołując zdziwienie na twarzy Jimmiego jak i u siebie. — Nie chce się cofać. Proszę, chodźmy dalej. Wszystko jest lepsze niż zostanie tu, z tymi ciałami i porozrzucanymi deskami. Zacznijmy iść, a w trakcie obmyślimy plan, dobrze?

— Boisz się?

— Po prostu chcę już stąd odejść. Jak najdalej stąd. — Wściekłość zamieniła się w strach. Spoglądałam ukradkiem na ciała leżące obok czerwonego auta i pozostałości budynku. Mój głos pod wpływem strachu zaczął przybierać formę szeptu.

— Więc chodźmy — odpowiedział Jonathan wstając z miejsca.

Spojrzałam zdziwiona na niego nie spodziewając się takiej kompletnej zmiany postawy. Jeszcze kilka minut wcześniej zachowywał się jak rozkapryszone dziecko, które chciało odegrać się na przeciwniku, teraz wyglądało na to, że poddał się temu co miało nastąpić.

Byliśmy zwierzyną, musieliśmy uciekać.

Chwyciłam jego dłoń i pozwoliłam się podciągnąć do góry. Otrzepałam się z ziemi i założyłam plecak na ramiona gotowa do dalszej drogi.

♠ ♠ ♠

Ile było możliwości w życiu tyle dróg bez wyjścia, niekończących się rozwiązań, błędów i problemów. Życie było wielką pułapką na muchy, która z każdą próbą uwolnienia się przyduszała nas jeszcze mocniej. Śmierć w takich okolicznościach zdawała się być błogosławieństwem.

Jednak zanim przyjdzie koniec trzeba przejść przez własne piekło. Własne problemy zesłane dla nas. Dotychczas myślałam, że najgorszym co może się stać to utrata bliskich, samotność i powolne umieranie wiedząc, że nikt nie będzie wiedział o tym, że kiedykolwiek istniałam. Teraz, gdy już nie byłam sama pojawiła się nowa wizja przyprawiająca mnie o dreszcze - wędrówka bez celu.

W ciężkich czasach, a nawet wtedy, gdy wszystko pozornie wydaje się okej, cel jest czymś co nas napędza. A bez tej siły daleko nie zajdziemy.

Brak skutków naszej ciężkiej pracy powoduje u nas brak chęci, a to z kolei prowadzi do ZASTOJU.

— Co to jest? — Usłyszałam głos obok siebie.

Szliśmy od kilku godzin. Niebo nad nami zaczynało przybierać nieprzyjemny kolor, wyglądało na to, że zbierało się na deszcz.

Jonathan szedł krok w krok ze mną. Jak dotąd rozglądał się w około, teraz spoglądał ukradkiem na moją lewą dłoń.

Podniosłam rękę na poziom twarzy. Przy kciuku po zewnętrznej stronie dłoni widniała blizna, która przypominała mi dwie złączone gałązki.

— Mam to od urodzenia. Jakiś problem przy narodzinach. — Nie lubiłam o tym mówić.

— Przykro mi — odpowiedział krótko.

— Jest w porządku. To tylko mała blizna, już się przyzwyczaiłam.

Ponownie zapadła cisza, a moje oczy zaczęły śledzić wszystko w okół. Miałam dosyć tego jak skrępowani się czasami czuliśmy w swoim towarzystwie. To było zrozumiałe. Znaleźliśmy się tylko od wczoraj, oboje byliśmy ludźmi nieufnymi osadzonymi w złym miejscu o złym czasie. Jednak mieliśmy tylko siebie, to było ważne, by jedyna osoba, która jest w stanie cie wysłuchać była godna zaufania.

— Dojdziemy do najbliższego miasta i zastanowimy się co dalej - zaproponowałam.

Chłopak jedynie kiwnął głową na zgodę i wrócił do naszego żwawego kroku.

Chciałam dowiedzieć się czegoś więcej o nim samym i jego historii. Tak, by w końcu być w stanie zaufać mu całkowicie i odepchnąć od nas ten dyskomfort.

Ciężko mi było jednak zagaić rozmowę i przerwać tą ciszę. To nie były czasy przyjemnych konwersacji. Miałam wrażenie, że to co nie tyczyło się kwestii przetrwania nie było aktualnie ważne.

Ludzie już wcześniej odczuwali problem odnośnie nawiązywania kontaktów, to co zrobiła Plaga to podkreśliła problem jaka była powszechna dotąd anonimowość.

Mijaliśmy siebie na ulicy, otoczeni szarym krajobrazem codzienności obserwując siebie nawzajem, ale nie czując potrzeby, by pójść o krok dalej. Teraz było już za późno.

Ale oznaczało to też, że mieliśmy mniej do stracenia. W końcu już tyle straciliśmy. Czy coś w ogóle jest w stanie rywalizować z tym co na nas spadło?

Poczułam jak coś we mnie narasta, jakieś uczucie. Było niczym ogień, nieokiełznane i znacznie silniejsze od innych emocji. Powodowało, że chciałam krzyczeć.

— Powinienem ci podziękować. - Dotarł do mnie głos Jonathana, jakby dobiegający z oddali. Gdyby nie ten kojący ton wybuchłabym, ale dzięki temu przypomniałam sobie, że nie jestem sama. Już nie jestem.

Wzięłam kilka głębokich oddechów i spojrzałam na niego z wymuszonym uśmiechem. Miałam wielką nadzieję, że ukrywa wszystko co dzieje się za jego maską.

— Nie wiem o co ci chodzi.

— Wiesz. Gdyby nie ty pewnie bym nie żył, albo... miałaś rację, musimy być racjonalni. To jedyne lekarstwo.

Dobrze pamiętałam swoje słowa, ale w tym momencie nie czułam, że potrafiłam je dopasować do siebie. Co dziwne, zawsze o wiele łatwiej mi się tłumaczyło innym pewne oczywiste rzeczy, ale gdy przychodziło do mnie samej wychodziło na to, że sama nie byłam w stanie dostrzec własnych dobrych rad. Jakby piłeczka odbijała się od ściany i wracała tam skąd przyleciała. Niekończący się krąg niepowodzeń

— Nie ma za co — mówiąc to odwróciłam głowę lekko do tyłu spoglądając na pustą drogę za sobą. Wydawała mi się, wręcz zbyt pusta. Jakby zaraz miało na nas coś wyskoczyć. Z nieba, zza drzewa...

Nie czuła się całkowicie bezpiecznie.

— Czujesz się bezpiecznie? — Sama nie dostrzegłam, gdy te słowa wyszły z moich ust. Pożałowałam ich od razu. Może i Jonathan był moim aktualnym sojusznikiem, ale na jak długo miał nim pozostać? Nie powinnam zdradzać mu zbyt wiele szczegółów. — Znaczy, wiem, że w obecnej sytuacji brzmi to absurdalnie...

— Wiem o co ci chodzi. — Powstrzymał mnie dłonią. Zobaczyłam na jego twarzy lekki uśmiech, który pozostał tam na kilka sekund, a potem zniknął tak jakby nigdy go tam nie było. — I tak, czasami nie czuję się bezpiecznie, ale myślę, że żeby czuć strach trzeba mieć w sobie też trochę nadziei.

— Tak myślisz?

— Tak. W końcu kiedy jest się biernym masz gdzieś to co się stanie. Ty chyba nie masz?

— Jeszcze nie wiem.


Od Autorki:

Ten rozdział jest trochę krótki i nie dzieje się w nim za wiele, ale już w następnym pojawi się pewna tajemnica i chwile zwątpień. IX prawdopodobnie wrzucę w przeciągu kilku dni, ponieważ jadę na weekendowy wyjazd do Aten. Udało mi się skorzystać z chwilowego internetu na lotnisku, żeby wrzucić ten rozdział, teraz przyszło mi czekać na samolot.

Dajcie znać co myślicie o rozdziale i, czy macie jakiś pomysł czego może dotyczyć rozdział.

Widzimy się w komentarzach!

Continue Reading

You'll Also Like

3.7K 486 49
Najlepszy gladiator na świecie zostaje sprzedany i wypuszczony do świata, w którym przemoc nie jest powszechnie akceptowana. Będzie musiał się przyst...
199K 11.7K 32
Książka fantasy, inna niż wszystkie. Zastanawialiście się kiedyś czy wampiry, wilkołaki, magowie i inne nadnaturalne stworzenia znane dotąd z filmów...
Doktor By a8l1e3x

Historical Fiction

17.8K 2.6K 58
Douglas Scott ma nadzieję, że rok 1854 będzie przełomowy w jego karierze. Jednak niespodziewanie młody doktor pada ofiarą towarzyskiej zabawy, w któr...
854K 47.2K 55
Zrodzona z wilkołaczki i wampira, posiadająca moce czarodzieja i słynny urok syren. Czy da sobie radę w świecie gdzie nikt się nie toleruje? Gdzie ga...