Budzę się przed moją kobietą. Tak, kobietą. Nie jest już dziewczynką skrzywdzoną przez los, którą poznałem kiedyś w psychiatryku. Nabrała barw, blizn.
Teraz będzie cię brało na filozofowanie?
Podchodzę do lustra. Zielone włosy, biała skóra, czerwony uśmiech i te tatuaże. Pamiętam, gdy zobaczyłem pierwszy raz swoje odbicie.
Sentymenty ci się włączają? - prycha.
- Stul pysk! - warczę.
Chemikalia zżerały moją skórę. Jakoś wydostałem się z nich. Zobaczyłem odbicie w tafli wody i... zwariowałem.
Przeczesuję włosy palcami. Idealne! Ja jestem idealny i co do tego nie ma wątpliwości.
Skąd ta obsesja na punkcie Batka? Skończył mój stary żywot i rozpoczął nowy. Ostatnia i pierwsza osoba. Dlatego jest tak ważny w tej całej układance.
Co do Harley... Usta wyginają mi się w szeroki uśmiecha. Była nawet zabawna, ale... nie miała tego, co ma Mel. Kochała mnie, ale była zbyt irytująca i w sumie nie za mądra. Mel to co innego, ona ma siłę, potrafi się postawić.
Jest podobna do ciebie.
- No, może troszkę.
Wychodzę z łazienki i idę zrobić sobie kawę, a jej czekoladę.
Odwyk? Już nie alkoholizujemy się? Wymiękasz?
Staram się go ignorować. Gotuję wodę i sypię proszek do filiżanek.
Dzień dobroci?
Przewracam oczami i słyszę Kruszynkę, która już nie jest taka mała.
- Też ci imię nadała. Po co się na nie zgadzałem?
Bo było śmieszne.
Psinka obwąchuje mnie.
- Zaraz zjesz. Wujek Joker ma coś dla ciebie - idę i wyjmuję surowe mięso z lodówki. - Tylko nie mów pani - śmieję się i daję jej śniadanie.
Znoszę do sypialni gorącą czekoladę. Księżniczka jeszcze śpi, ale po chwili otwiera zaspane oczy.
- Co tu tak pachnie? - pyta zdezorientowana.
- Czekolada skarbie - podchodzę, kładę ją na stoliku obok łóżka.
- Co ty kombinujesz? - pyta podejrzliwie.
- Nic skarbie. Po prostu jestem miły - szczerzę się do niej. - Wychodzę z psem, jak wrócę, to zrobię ci śniadanie.
- No dobra... To ja idę jeszcze spać, obudź mnie, gdy już będzie wszystko gotowe - odpowiada i kładzie się na prawy bok.
- Czekolada ci wystygnie - uśmiech nie schodzi mi z twarzy.
Jak zawsze. Masz problemy z neuronami?
Pamiętam, gdy tak do mnie kiedyś powiedziała. Że niby taka niedostępna.
- Idź z tym psem - mruczy. - Zaraz ją wypiję.
- Trzymam za słowo.
Wychodzę na mróz z psem. Jak tu zimno! Kruszynka wpada w zaspę śnieżną, skacze po białym puchu. Podbiegam do niej i razem tarzamy się w śniegu. Śmieję się na cały głos.
- Jak dzieci - słyszę znajomy, damski głos.
Pamela Isley, rudowłosa kobieta stoi naprzeciwko nas i kręci głową z politowaniem.
Jak zawsze milutka.
- Pamciu! Tęskniłaś za mną? - parskam śmiechem.
- Chciałbyś.
Podbiegam do niej, ona chyba rozumie o co chodzi i zaczyna uciekać. Wywala się jednak i po chwili jest cała w śniegu. Nacieram jej twarz zimnym puchem i śmieję się głośno.
- Joker, kretynie! - piszczy i sprzedaje mi kopniaka w brzuch.
- Aua! Pamciu, chcesz mnie zabić? - pytam z udawanym smutkiem.
- Od zawsze - warczy, podnosi się i idzie w stronę drzwi wejściowych.
- Tylko mi Mel nie obudź! - krzyczę, chociaż wiem, że królewna pewnie już wstała.
Pamcia od zawsze mnie irytowała. Zawsze wpierdzielała się pomiędzy mnie, a Harley. Włączał się jej wtedy wolontariat. Kiedy zabrała mi Mel, prawie ją zabiłem. Jest mi potrzebna, to prawda, ale mojej własności się nie rusza. Na samą myśl o tym wzbiera we mnie złość.
- Joker, chodź do domu, bo zamarzniesz! - słyszę anielski głos Melanie.
Anielski?
Tak, to mój anioł! Zawsze mnie pilnuje, chociaż parę razy ją prawie zabiłem.
- Joker, idziesz? - czuję jej dotyk na swoim ramieniu. - Co się tak zamyśliłeś?
- Nic skarbie - obejmuję ją. - Kruszynko! Idziemy do domu!
Wchodzimy do domu. Pamela siedzi rozłożona przed kominkiem.
- A tobie nie za dobrze? - warczę.
Odwraca się do mnie twarzą.
- Ale burak! - wybucham śmiechem, gdy widzę jej czerwoną od śniegu twarz.
- Zamknij się debilu! Zadowolony jesteś?
- Nigdy nie znałaś się na żartach - krecę głową.
- Widocznie są słabe. Sam powiedziałeś, że dobry żart to taki, którego nie trzeba wyjaśniać. Jeśli publiczność nie zrozumie żartu, to co robi?
- Zaraz ci przypier...
- No co robi?- wstaje na równe nogi. - Bije! Tak Joker, bije! Pamiętasz piranie?
- Jakie piranie? - wyskakuje Mel.
- Twój ukochany wypchał Harley przez okno z dziesiątego piętra, bo musiała wyjaśnić mu żart!
- Szkoda ci tej wywłoki? - parskam śmiechem.
- Pamelo, to było dawno - mowi Mel.
- A jak z tobą zrobi to samo?!
Stara śpiewka. Może i tak było, ale no... chciała zabić Batka w taki zwykły sposób!
- Ivy, mamy święta... Przestań żyć przeszłością - mówi spokojnie.
- Dobra, może masz rację, co nie zmienia faktu, że go nie lubię.
- Z wzajemnością - parskam śmiechem.
- Zedrę ci kiedyś ten kretyński uśmiech z twarzy.
Nie wytrzymuję i wyciągam broń. Celuję w jej stronę.
- Coś jeszcze? - śmieję się szaleńczo. - Wiesz, że dla mnie to nie problem.
- Dawaj, strzelaj - mówi hardo.
- Uspokójcie się! - krzyczy Mel i wchodzi pomiędzy mnie i Ivy. - Dosyć na dziś! Idę robić śniadanie i ma być spokój.
Chowam broń.
- Ja zrobię śniadanie... - wychodzę zdenerwowany do kuchni.
Odpalam cygaro i nalewam Whisky do szklanki.
Mogłeś ją zabić! Wymiękasz?
- Nie wymiękam!
Wyciągam jedzenie z lodówki i robię kanapki. Kuźwa, ja i kanapki...
Pogrzało cię?
- Najwidoczniej.
Co to będzie po ślubie?
Właśnie, po ślubie... Ślubu nie będzie, nie ma takiej opcji. Po co się jej oświadczyłem? Był zakład, tylko tyle. Może i coś tam do niej... tak jakby czuję, ale ślub? Nie, tego to miasto nigdy nie doczeka. Szybciej wybuchnie Wayne Enterprises, niż się z nią ożenię.
Będziesz ją trzymal w niepewności?
Tak. Przez całe życie. Przez jej całe, krótkie życie...
Wreszcie gadasz od rzeczy stary!
Mel pov.
- Ivy, on nie jest taki zły!
- Nie dziwi cię, że dziś był taki miły dla ciebie? Melanie, on znowu coś kombinuje.
- Wczoraj powiedziałam mu, że go kocham - spuszczam wzrok.
- A on?
Nic nie odpowiadam.
- No właśnie.
- Ale zrobił się miły! - uderzam pięścią w stół. Ostatnio robię to coraz częściej. - Pam, wierzę, że... że się zmienił. Może to brzmi naiwnie, ale skoro mnie nie zabił, skoro się mną zajmuje, to może... też coś do mnie czuje.
- Wiesz co? Jesteś naiwna. On nikogo nie kocha. Pamiętasz co mi obiecałaś na początku naszej przyjaźni? Nigdy się w nim nie zakochasz... Złamałaś obietnicę.
- Ivy, przestań. Nie rób scen. Kocham go i trudno, nic na to nie poradzę. Jestem z nim zaręczona...
- I wierzysz w ten ślub?
- Tak.
- To zobaczymy - mówi i dopija herbatę. - Ja lecę. Spędzamy dziś dzień z Zoe i Floydem. Później się odezwę.
Wychodzi i zostawia mnie samą w salonie. Samotność. Może na prawdę ma rację? Może żyję jedynie marzeniem i to wszystko... to jedne wielkie...
- Kłamstwo! - wyrywa mi się mimowolnie.
Pogięło cię do reszty?!
- Już dawno. Z dniem, kiedy koło niego usiadłam na stołówce.
- Śniadanie kochanie! Ale mi się zrymowało - wybucha śmiechem. - Chodź księżniczko! Jedz i idziemy na sanki!
- Sanki?
- Tak, sanki!
I faktycznie, po godzinie jesteśmy na śniegu.
- Jak tu zimno! J, może wracajmy? - proszę błagalnie.
- O nie! Zaraz będzie ci cieplej! - mówi i rzuca we mnie śnieżką.
Zaczyna się bitwa na ścieżki. Kruszynka biega i szczeka. Jest zadowolona. Wbiegam w zielonowłosego i lądujemy na białym puchu z głośnym śmiechem.
- Mój kochany wariat - mruczę i po chwili całuję namiętnie. - To co panie J? Zepchniesz mnie teraz z siebie? Bo sama nie zejdę - śmieję się znowu.
- Zobaczysz - mówi z szerokim uśmiechem i nagle mnie przewraca.
- Jaki zimny! Jeju! - piszczę.
Jesteśmy cali biali i mokrzy od śniegu.
- To wracając do sanek, gdzie ta góra? - pytam.
- Za tobą - odpowiada.
I faktycznie, za mną znajduje się wielka góra.
- Kto ostatni, ten przydupas Batka! - parskam śmiechem i zrywam się z miejsca.
Joker dogania mnie i przewraca. Wstaję i trzymam sanki, które on ciągnie. Wsiadam na nie i mocno się trzymam.
- I co teraz? - szczerzę się, ale po chwili Joker mocno zarzuca sankami i leżę znowu na śniegu.
Wstaję i biegnę z drugiej strony. W końcu i tak dobiegam pierwsza.
- Hahaha! I co? Kondycha ci siada!
Wsiadam na sanki, chcę ruszac, ale on mnie mocno popycha.
- Joker, wariacie!
- Zaraz zobaczymy komu kondycha siada!
Niestety wszystko dzieje się za szybko i nie podnoszę na czas prawej nogi, która się podwija. Znowu wywalam się na śnieg. Podbiega Kruszynka i liże mnie po twarzy. Śmieję się, wygrzebuję spod sanek i kładę na plecy, robiąc aniołka. Po chwili staje nade mną Joker.
- Ja zawsze wygrywam skarbie.
- Oj, nie pieprz już tyle. Chodź, teraz ty zjeżdżasz!
Bawimy się jak dzieci. Zjeżdżamy razem, wywalamy się, Kruszynka biega wokół nas. Pierwszy raz od dawna czuję się, jakbym miala rodzinę.
- Wracamy, już czas na jakiś obiad.
- Jeszcze chwilkę! - piszczę. - Ostatni raz! Chodź, zjedziemy ostatni raz i idziemy!
Zjeżdżamy, przy czym drę się na całe gardło. Jak nie będę chora, to będzie dobrze.
- Mam coś da ciebie - mówi, gdy ściągamy kurtki. - Wczoraj była wigilia, miałem ci to dać po powrocie.
Idzie do sejfu i wyciąga pudełko. Otwieram, a w nim łancuszek i literka "J", wykonane tak jak ten, który dostałam kiedyś od chłopaka. Wspomnienie chce się przebić, ale odpycham je...
- Jest piękny, ja też coś mam dla ciebie - uśmiecham się i idę do pokoju.
Tak, kupiłam mu prezent, tak na wszelki wypadek. Srebrna bransoletka z blaszką, a na niej wygrawerowany napis "Na zawsze Twoja. Mel ❤". Podaję mu pudeleczko i zaciskam dłonie. Oby mu się spodobało. Czyta i szeroko się uśmiecha.
- Zapniesz? - pyta.
- Jasne.
Ręce mi się trzęsą, ale w końcu udaje mi się.
- Dziękuję - mówi.
- Ja też - odpowiadam i mocno go przytulam.
Może jednak Ivy nie miała racji?
Kolejny, powstały w wyniku świątecznej weny rozdzialik.❤ 🎅 Zobaczymy, co będzie dalej 🤔😍
Jlg122