Szedłem za tym staruszkiem chyba już parę lat. Byłem tak wykończony, że ledwo rejestrowałem, gdzie my w ogóle jesteśmy.
W końcu Bóg się chyba nade mną ulitował i Fu zatrzymał się. Przed ścianą.
Zaprowadził mnie do ślepego zaułka!
Już miałem odejść, gdy nagle wcisnął parę cegieł w murze. Z litego kamienia wysunął się elektroniczny panel. Mistrz Fu wpisał na nim kilka słów, a potem przyłożył palec do wgłębienia w ekranie.
Tuż pod murem, otworzyła się klapa.
Że byłem wryty w ziemię, to za mało powiedziane.
Fu zszedł przez klapę do podziemnego korytarza, a ja podążyłem za nim. Parę sekund potem, klapa zatrzasnęła się, prawie zgniatając mi torbę.
Szliśmy długim ciemnym korytarzem parę minut, aż w końcu z ciemności wyłoniły się drzwi.
Były drewniane z ciężkimi metalowymi okuciami. Wyglądały na bardzo stare, ale zamek był nowoczesny.
Chińczyk (podejrzewam że to był chińczyk) wsunął w otwór malutki kluczyk i otworzył drzwi.
Nie zgadłbym normalnie co za nimi było.
Korytarz.
- Bardzo zabezpieczona "tajna" agencja - zrobiłem w powietrzu znak cudzysłówia.
- Jest bardzo zabezpieczona - odparł Fu.
Po paru kolejnych minutach marszu znowu stanęliśmy przed kolejną ścianą. Tym razem z metalu.
Mistrz wyjął z kieszeni metalową kartę i przesunął w ledwo widocznym czytniku. Kawałek metalu przesunął się ukazując tym razem korytarz.
Ten był jednak inny.
Podłoga wyłożona miękką wykładziną, żółte ściany, i lampy dające przyjemne żółtawe światło.
Szliśmy dalej i dopiero teraz poczułem jak bardzo zimno było w tym malutkim mieszkanku, w którym stacjonowałem przez ostatni tydzień. Tu było jasno i przytulnie. Gdybym nie wiedział, nigdy nie powiedziałbym, że jesteśmy pod ziemią.
W pewnym momencie stary Fu, zatrzymał się przed wielką szybą.
- Tu będziesz miał treningi - wskazał palcem pokój za szkłem. Podszedłem bliżej. Pomieszczenie było duże i podzielone na parę części przeszklonymi ścianami. W jednej były worki bokserskie, w następnej łuki, strzały i tarcze, w jeszcze innej pistolety, karabiny i manekiny, w które można było strzelać.
Zagwizdałem z uznaniem.
Dopiero teraz dostrzegłem drobną postać w ostatnim z boksów. Były tam wszelkiego rodzaju sztylety i noże. Rzucało się nimi w różnego rozmiaru tarcze.
Nie widziałem go dokładnie, bo miał na sobie obszerną, czarną bluzę z kapturem. No i stał tyłem.
Podejrzewałem jednak, że to ten nowicjusz o którym mówił Fu. Mimo że był nowy, to przyznaje całkiem nieźle mu szło. Na 10 rzutów spudłował tylko raz.
- Adrien! Chodź dalej! - zawołał staruszek w hawajskiej koszuli z drugiego końca korytarza. Podbiegłem do niego.
- Tu jest zbrojownia, tu twój pokój, a tam łazienki. Jest ich tyle że każdy może mieć swoją - mówił pokazując po kolei wrota - tam jest sala konferencyjna, a tu - zatrzymał się przed małymi niebieskimi drzwiami - kuchnia.
Otworzył je i wszedł do środka. Podążyłem za nim. Kuchnia była mała w niebieskich odcieniach. Mała lodówka, blat i nowoczesny piekarnik także były niebieskie. Z oczywistych powodów okien brakło.
Mistrz Fu wyciągnął z lodówki dwa talerze i postawił na stoliku. Usiadł i zaczął zjadać kurczaka. Wskazał mi głową miejsce naprzeciwko niego.
Usiadłem i ostrożnie zająłem się jedzeniem. Gdy skończyłem Fu odezwał się.
- Ta agencja nazywa się Miraculos. Mamy parę zasad, ale na razie musisz znać tylko jedną - nachylił się nad stołem - nigdy nie zdejmuj. maski.
- Jakiej maski? - odparł skonsternowany.
Chińczyk w odpowiedzi wstał i wyszedł z kuchni. Po chwili wrócił trzymając w dłoni czarną maskę.
- Tutaj nikt nie zna naszych prawdziwych imion. Od dzisiaj jesteś Chat Noir i musisz się tego trzymać.
Przyjąłem maskę i obejrzałem ją z każdej strony. Była ładnie wycięta, nie wiem z jakiego materiału, bo nigdy jeszcze takiego nie widziałem. I nie miała sznurka i nie miałem zielonego pojęcia jak ją założyć.
- Jak mam ją ubrać? - zapytałem przyglądając się jej jeszcze raz.
- Po prostu przyłóż do twarzy.
Zrobiłem jak kazał. W pierwszym momencie poczułem dziwne oszołomienie, a następnie miałem już wyostrzony słuch, wzrok i węch. Wstałem z krzesła z gracją na którą nigdy bym się nie zdobył bez maski.
- Ale czad... - mruknąłem - jak to działa?
- Każda maska działa trochę inaczej. Posiadacz twojej dostaje kocie zmysły, grację i szybkość reakcji. Tyle wiadomości ci na razie wystarczy. Pamiętasz gdzie jest twój pokój?
Kiwnąłem głową.
Zgarnąłem torbę i ruszyłem przez korytarz. Otworzyłem drzwi pokoju. Był urządzony w czarnym i jaskrawe zielonym kolorze. Idealnie.
Schowałem do komódki te kilka rzeczy, które jeszcze mi zostały. To jest: nożyk, podniszczony podręcznik Marinette, który pożyczyłem na ostatniej lekcji(nie wiem czemu, nie umiałem się z nim rozstać, należał do mojej przyjaciółki) i zapomniałem jej go oddać oraz zdjęcie naszej czwórki oprawione w ramkę. Dostałem je od Alyi w dzień Początku.
Przez ostatni tydzień sporo myślałem o moich przyjaciołach. Czy Marinette udało się uciec? Czy Alya i Nino są bezpieczni? Jeśli tak to gdzie teraz jest cała trójka?
W końcu oderwałem wzrok od fotografii i otworzyłem drzwi małej szafy. Moje ubrania były już zniszczone. Koszulę gdzieś zgubiłem, spodnie się porwały, a czarny T-shirt był brudny z popiołu wydostającego się z gruzów budynków.
W szafie znalazłem parę ubrań wszystkie takie same. Wszystkie też czarne.
Czarny T-shirt, spodnie z kolejnego nieznanego mi materiału i skórzana kurtka. Znalazłem też ciężkie buciory, wygodne i dobrze chroniące stopy.
Gdy byłem już gotowy, wyszedłem na korytarz i skierowałem się do łazienki. Postanowiłem się odświeżyć.
Po kąpieli znowu wyszedłem na korytarz, jeszcze z wilgotnym włosami.
Gdy wróciłem do swojego pokoju omal nie dostałem zawału.
Mistrz Fu siedział sobie jak gdyby nigdy nic przy moim biurku i wpatrywał się z niedowierzaniem w fotografie w ramce.
Podszedłem do niego i wytrwale mu fotografię z ręki.
- Druga zasada to brak prywatności? - zapytałem drwiąco i postawiłem ją z powrotem na biurku z trzaskiem..
- Kim jest ta dziewczyna? Ta w niebieskich włosach?
- To? - zapytałem zdziwiony pytaniem - Marinette Dupain-Cheng, moja przyjaciółka. Nie widziałem jej od Początku. Mam nadzieję, że jeszcze żyje i kiedyś ją znajdę. Tak samo jak Alye i Nino.
- Znajdziesz ją kiedyś. Obiecuję. - spuścił głowę - ale jeszcze nie teraz.
Podniósł z powrotem głowę.
- Przyszedłem tu zabrać cię na trening. Czas nauczyć cię czegoś przydatnego.
- Poznam tego nowego? - zapytałem idąc za nim korytarzem
- Teraz ty jesteś tu nowy. - odparł.
- No to tego przyjętego w zeszłym tygodniu.
- Na razie nie. Zapomnij o nim, przynajmniej ja razie.
Zagadkowa odpowiedź mistrza nie zadowoliła mnie.
- Niby czemu?
- Ponieważ tak będzie lepiej. I zapamiętaj to.
Chciałem pokłócić się z nim jeszcze trochę, ale właśnie weszliśmy na salę treningową. Była jeszcze lepsza niż ją zapamiętałem.
Fu zaprowadził mnie do jednego z boksów i zamknął za mną drzwi.
- Hej! Co mam robić? - krzyknąłem uderzając w szkło. Staruszek pokazał mi gestem, że nie słyszy, co mówię i odsunął się dwa kroki do tyłu.
Zirytowany odwróciłem się i ujrzałem pędzącą w moim kierunku strzałę.