FOREVER YOU SAID [KSIĘGA I: I...

By Nessa_125

12.8K 1K 434

Decyzja o powrocie do rodzinnego Haven była jedną z najtrudniejszych dla Eveline. Dziewczyna po latach od tra... More

Wstęp
☾ Prolog
☾ Rozdział I
☾ Rozdział II
☾ Rozdział III
☾ Rozdział IV
☾ Rozdział V
☾ Rozdział VI
☾ Rozdział VII
☾ Rozdział VIII
☾ Rozdział IX
☾ Rozdział X
☾ Rozdział XI
☾ Rozdział XII
☾ Rozdział XIII
☾ Rozdział XIV
☾ Rozdział XV
☾ Rozdział XVI
☾ Rozdział XVII
☾ Rozdział XIX
☾ Rozdział XX
☾ Rozdział XXI
☾ Rozdział XXII
☾ Rozdział XXIII
☾ Rozdział XXIV
☾ Rozdział XXV
☾ Rozdział XXVI
☾ Rozdział XXVII
☾ Rozdział XXVIII
☾ Rozdział XXIX
☾ Rozdział XXX
☾ Rozdział XXXI
☾ Rozdział XXXII
☾ Rozdział XXXIII
☾ Rozdział XXXIV
☾ Rozdział XXXV
☾ Rozdział XXXVI
☾ Rozdział XXXVII
☾ Rozdział XXXVIII
☾ Rozdział XXXIX
☾ Rozdział XL
☾ Rozdział XLI
☾ Rozdział XLII
☾ Rozdział XLIII
☾ Rozdział XLIV
☾ Rozdział XLV
☾ Rozdział XLVI
☾ Rozdział XLVII
☾ Rozdział XLVIII
☾ Rozdział XLIX
☾ Rozdział L
☾ Rozdział LI
☾ Rozdział LII
☾ Rozdział LIII
☾ Rozdział LIV
☾ Rozdział LV
☾ Rozdział LVI
☾ Rozdział LVII
☾ Rozdział LVIII
☾ Rozdział LIX
☾ Rozdział LX
☾ Rozdział LXI
☾ Rozdział LXII
☾ Rozdział LXIII
☾ Rozdział LXIV
☾ Rozdział LXV
☾ Rozdział LXVI
☾ Rozdział LXVII
☾ Rozdział LXVIII
☾ Rozdział LXIX
☾ Rozdział LXX
☾ Rozdział LXXI
☾ Rozdział LXXII
☾ Rozdział LXXIII
☾ Rozdział LXXIV
☾ Rozdział LXXV
☾ Rozdział LXXVI
☾ Rozdział LXXVII
☾ Rozdział LXXVIII
☾ Rozdział LXXIX
☾ Rozdział LXXX
☾ Rozdział LXXXI
☾ Rozdział LXXXII
☾ Rozdział LXXXIII
☾ Rozdział LXXXIV
☾ Rozdział LXXXV
☾ Rozdział LXXXVI
☾ Epilog
Podziękowania

☾ Rozdział XVIII

138 13 7
By Nessa_125

EVELINE

Po wyjściu Belli jeszcze długo siedziała w jednym miejscu, w milczeniu wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt przestrzeni. Trudno jej było określić, co tak naprawdę czuła, to zresztą wydało się Eveline najmniej istotne. W gruncie rzeczy dominowała... pustka, jakby wraz z koniecznością opowiedzenia sąsiadce wszystkiego, co się wydarzyło, uszła z niej cała dotychczasowa energia. To było ponad jej siły, a może po prostu nie potrafiła dłużej czuć – coś z tego zdecydowanie musiało być prawdziwe.

Nie tego spodziewała się po wejściu do tego pokoju. Ten spokój wciąż do niej nie docierał, co zresztą było przyczyną, dla którego przez tyle czasu trwała w bezruchu, jakby spodziewając się, że wszystko jeszcze ulegnie zmianie – i to zwłaszcza teraz, kiedy została sama. Oczekiwała bólu, kolejnych wspomnień... Czegokolwiek, w pewnym sensie chyba nawet rozczarowana rażąca wręcz obojętnością, którą otrzymała w zamian. Z jej perspektywy to było coś wyjątkowego, czego nie potrafiła jednoznacznie określić, a co w jakiś pokrętny sposób wydało jej się... czymś wystarczająco ważnym, by musiała odpowiednio się tym przejąć. Oczywiście zarazem bała się pełni emocji, które spodziewała się poczuć, jednak mimo wszystko...

Czego ty tak naprawdę chcesz, co?, pomyślała mimochodem i westchnęła, ostrożnie prostując się na łóżku. Wiedziała, że powinna ruszyć się z miejsca i wrócić do Belli, tym bardziej, że już i tak ignorowała ją od dłuższego czasu. Nie miała pewności, jak długo zwlekała z podjęciem jakiejkolwiek decyzji, ale w pewnym momencie doszła do wniosku, że jeśli natychmiast nie wyjdzie, wtedy jednak oszaleje, jakkolwiek miałoby do tego dojść.

Zamierzała ruszyć ku drzwiom, kiedy coś innego przykuło jej uwagę. Na moment przystanęła, po czym sięgnęła dłonią do kieszeni spodni, by wyjąć starannie złożony skrawek papieru. Nie była pewna, dlaczego od chwili powrotu nosiła list matki cały czas przy sobie, już przynajmniej nie wyjmując go co kilka minut, by powrócić do zapisanych starannie słów, których przez cały ten czas zdążyła wyuczyć się niemalże na pamięć. Być może miało to związek z tym pokojem i rozmową, którą dopiero co odbyła z Bellą, jednak miała wrażenie, że w ciągu kilku zaledwie minut otworzyła coś, o czym do tej pory starała się nie pamiętać.

Jej spojrzenie przez długi czas błądziło po starannie zapisanych słowach, które dwadzieścia lat wcześniej wyszły spod ręki Beatrice Night. Dopiero po dłuższej chwili obraz wyostrzył się na tyle, by poszczególne litery i zdania nabrały sensu.


Kochana Eveline.

Jest mi przykro w związku z tym, co musisz czuć, trzymając ten list. Chciałabym, by nigdy tak naprawdę nie znalazł się w Twoich rękach, bowiem każde zawarte w nim słowo powinno kiedyś paść z moich ust. Chyba właśnie tak każda matka chciałaby rozmawiać ze swoją córką – osobiście, w cztery oczy, bez świadomości tego, że najpewniej nigdy nie będzie w stanie powiedzieć tego, co ma dla niej aż tak wielkie znaczenie.

Mam wrażenie, że w moim przypadku nic nigdy nie było takie, jak mogłabym tego oczekiwać... Nic oprócz Ciebie, moja mała radości.

Nie wiem, czy kiedykolwiek wybaczysz mi i tacie to, że moglibyśmy Cię zostawić. Gdyby to był mój wybór, nigdy bym do tego nie dopuściła, ale życie bywa trudne – wiem o tym doskonale, dlatego wolę mieć pewność, że niezależnie od tego, co się wydarzy, dowiesz o tym, jak bardzo oboje Cię kochaliśmy.Kochamy. Tak będzie zawsze, bo nie wierzę, że śmierć cokolwiek zmienia. To tylko pewien etap – początek i koniec, chociażczasami może się wydawać, że w grę wchodzi wyłącznie to pierwsze. Być może to naiwne z mojej strony, ale bardzo chciałabym, żebyś w to uwierzyła.

Moja Eve, wierzę w to, że jesteś mądra i pełna zrozumienia dla wszystkiego, co dzieje się wokół Ciebie. Nawet jeśli żadnego z nas nie będzie, nie przestaniemy się o Ciebie troszczyć – robimy to już teraz, bo wszystko, co kiedykolwiek było nasze, teraz przypada Tobie. Zdaję sobie sprawę z tego, jak wielkim wyzwaniem jest przyjęcie tego domu, właśnie tutaj, pośrodku niczego, ale coś podpowiada mi, że okażesz się równie wytrwała, co i ja – i całą sobą wierzę w to, że będziesz dośćsilna i zdeterminowana, by pokochać Haven. Problem z tym miastem leży w tym, że albo je kochasz, albo nienawidzisz.Czasem czuję się jak w pułapce i chciałabym uciec, ale potem przypominam sobie, że ten dom i to miejsce są najlepszym, co mogłoby mnie w życiu spotkać. Jeśli dopisze Ci szczęście, sama również kiedyś to pojmiesz, dostrzegając to, co i ja sama przez te wszystkie lata.

Haven to nasza Przystań – miejsce, gdzie każde z nas prędzej czy później wróci. To nasze dziedzictwo i jedyny dom, który tak naprawdę miałam.

Boję się, lecz moje serce raduje się na myśl o tym, że kiedyś uda Ci się mnie zrozumieć.

I pamiętaj, że niezależnie od tego, co przyniesie przyszłość, my zawsze będziemy przy Tobie.

Na wieczność.

Mama


Ręce jej zadrżały, chociaż sama nie była pewna dlaczego. Niezależnie od tego, jak wiele razy czytała albo przypominała sobie poszczególne słowa, ogarniało ją niejasne, przejmujące uczucie niepokoju, niezmiennie przyprawiające dziewczynę o dreszcze. Czuła, że chodzi o coś więcej, zwłaszcza teraz, kiedy w końcu zmusiła się do myślenia o śmierci rodziców. Sama sprawa pozostawała najbardziej zagadkową kwestią, która wciąż nie dawała jej spokoju. Teraz dodatkowo miała silniejsze niż kiedykolwiek wcześniej wrażenie, że Beatrice doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że kiedyś coś mogłoby jej się stać – i że Eveline zostanie sama. To było coś zdecydowanie więcej, aniżeli zwykła zapobiegliwość, a wszystko to... miało jakiś niepojęty związek z Haven.

To miejsce zaczynało ją przerażać, chociaż wciąż nie potrafiła stwierdzić dlaczego.

Pośpiesznie złożyła list, po czym niedbale wsunęła go do kieszeni. Czuła się jeszcze bardziej zdezorientowana niż chwilę wcześniej, wytrącona z równowagi w sposób, którego dotychczas nie zaznała. Chciała ruszyć w stronę drzwi, niezależnie od tego, jak wyglądała i czy w ogóle miała być zdolna do tego, żeby nad sobą zapanować. Wiedziała, że ma do tego pełne prawo, nie wspominając o tym, że Bella nie należała do osób, które jakkolwiek próbowałyby komentować zachowanie kogoś w swoim otoczeniu. Ta dziewczyna rozumiała o wiele więcej, aniżeli Eveline mogłaby się spodziewać, dając jej tak wiele zrozumienia i ciepła, że wydawało się to wręcz czymś nieprawdopodobnym. To wszystko takie było, chociaż...

Ciche skrzypnięcie sprawiło, że aż podskoczyła na swoim miejscu, by w następnej sekundzie błyskawicznie obejrzeć się za siebie. Dopiero po dłuższej chwili uprzytomniła sobie, że dźwięk musiał pochodzić ze starej szafy na ubrania, tym bardziej, że jedno ze skrzydeł było uchylone. Wzdrygnęła się, przez moment mając wrażenie, że temperatura w pokoju gwałtownie opadła, chociaż to wydawało się niemożliwe. Zaraz po tym w pośpiechu chwyciła za klamkę, chcąc jak najszybciej znaleźć się na korytarzu; zdecydowanie nie miała ochoty sprawdzać, jakie były szanse na to, że meble zaczynały być rozregulowane, a tym bardziej co takiego kryło się wewnątrz.

Nie teraz.

Miała wrażenie, że jak na jeden dzień, w związku z przeszłością wydarzyło się wystarczająco dużo.

Bella wyszła dopiero wieczorem, kiedy na zewnątrz powoli zaczynało robić się ciemno. Eveline wyczuła niechęć dziewczyny do tego, żeby zostawić ją samą, tym bardziej, że wszystko wskazywało na to, iż zbiera się na burzę, ale pomimo obiekcji nie skomentowała decyzji Eve o samotnym spędzeniu nocy nawet słowem. Co prawda perspektywa zostania razem miała w sobie coś kuszącego, a Nightówna przez dłuższy czas miała wrażenie, że sam dom jest przychylny takiemu rozwiązaniu, ale stanowczo zignorowała wszelakie przeczucia. Potrzebowała spokoju, a przynajmniej próbowała samą siebie przekonać do tego, że tak mogłoby być.

Cisza miała w sobie coś kojącego, nawet jeśli coś w atmosferze rezydencji i panującej na zewnątrz zawierusze, niezmiennie przyprawiało Eveline o dreszcze. Zdecydowała się na to, żeby rozsiąść się w salonie, jak zwykle zamierzając okupować kanapę i w ten sposób przeczekać do rana. Słyszała szum wiatru, stopniowo przybierającego na sile i z czasem tak agresywnego, że pęd powietrza powodował przenikliwe, niepokojące świsty. Kiedy wyglądała przez okno, miała wrażenie, że pogoda jest równie nieprzychylna, co i w dniu jej przyjazdu, kiedy Haven musiało mierzyć się z opadami deszczu i śniegu. Tym razem było podobnie, a Eve doszła do wniosku, że leżenie na kanapie i bezmyślne wpatrywanie się w sufit wcale nie jest aż takim złym zajęciem.

Nie miała pewności, kiedy tak naprawdę zaczęła odczuwać znużenie. Nigdy nie bała się ani burzy, ani wiatru, a panująca na zewnątrz zawierucha miała w sobie coś, co w jakiś pokrętny sposób wydało jej się niezwykle kojące. Dobrze było wiedzieć, że istniało cokolwiek bardziej wzburzonego od niej samej, choć pomimo upływu czasu we wnętrzu czuła przede wszystkim dominującą pustkę. Była w stanie wyrzucić z pamięci wszystkie te nieprzychylne wydarzenia, które wzbudzały w niej tak wiele skrajnych emocji, zupełnie jakby nic się nie stało, co zresztą przyjęła z ulgą. Być może to oznaczało, że stopniowo radziła sobie z tym, co przez tyle czasu wzbudzało w niej aż tak silny niepokój – ze śmiercią, która była gdzieś obecna w tym domu i z którą do tej pory bała się zmierzyć. Pomyślała, że Amanda byłaby z niej zadowolona, tym bardziej, że przyjaciółka na długo przed wyjazdem martwiła się o to, jak Eveline poradzi sobie z tą jedną, konkretną sprawą.

Gdyby pewnego dnia udało jej się wejść do tamtej sypialni bez cienia strachu i przymusu, wtedy naprawdę uwierzyłaby w to, że wychodzi na prostą.

Pozwoliła myślom swobodnie błądzić, nie koncentrując się na niczym konkretnym. Z czasem pojawiło się jeszcze silniejsze zmęczenie, a Eveline znalazła się gdzieś na pograniczu jawy i snu, wciąż przytomna, ale bliska tego, by jednak zapaść się w niebyt. Wciąż słyszała świst wiatru, ale ten dochodził do niej jakby z oddali, niczym łagodna kołysanka, która miała szansę ułożyć ją do snu. To było bardziej przyjemne, aniżeli niepokojące, a dziewczyna poddała się temu w pełni, całą sobą chłonąc ciemność i upragniony spokój, który...

Eveline...

Dźwięk własnego imienia przyprawił ją o dreszcze, choć początkowo nie chciała zwracać uwagi na cichy, łagodny szept, którego źródła w żaden sposób nie potrafiła zinterpretować. To wiatr, pomyślała w pierwszym odruchu, wciąż rozespana i skoncentrowana przede wszystkim na tym, żeby jednak zasnąć. Potrzebowała tego, w duchu wręcz modląc się o to, żeby mieć rację – by to był wyłącznie efekt jej wyobraźni, a ona mogła ot tak zapaść się w jakże upragnioną pustkę. W końcu od dłuższego czasu spodziewała się tego, że jej umysł jednak będzie musiał odreagować rozmowę z Bellą, wizytę w tamtym pokoju i wspomnienia – bo to byłoby naturalne, czyż nie?

Problem polegał na tym, że zdawała sobie sprawę z tego, iż chodzi o coś więcej.

Pomocy...

Proszę...

Tym razem usłyszała to wyraźnie, nawet pomimo szumu wiatru i własnej dezorientacji. Szept wyróżniał się na tle wszelakich dźwięków, wypełniając jej umysł błaganiami, których nawet pomimo usilnych starań nie była w stanie zignorować. Walczyła z tym, pragnąć zrobić cokolwiek, byleby wyrwać się z letargu i odciąć od wszystkiego, co działo się wokół niej, jednak nic podobnego nie miało racji bytu. To było tak, jakby próbowała uciekać przed samą sobą – całkowicie pozbawione sensu i niemożliwe, o czym zdążyła się wielokrotnie przekonać w przeszłości. Ta myśl ją przerażała – to, że wycofanie się mogłoby być nieosiągalne – jednak to wydawało się niczym w porównaniu z perspektywą tego, że miałaby tak po prostu zignorować ten głos.

Błagalne słowa... Ktoś ją wołał, prosząc o pomoc, której w żaden sposób nie potrafiła mu udzielić. Jak mogłaby nie zareagować, kiedy...?

Proszę...

Poruszając się trochę jak w transie, otworzyła oczy. Salon nie zmienił się w najmniejszym nawet stopniu, pogrążony w znajomych, kojących ciemnościach. Nic nie uległo zmianie również w chwili, w której odrzuciła koc i spuściwszy nogi na podłogę, ostrożnie podniosła się do pionu. Czuła przenikliwy chłód, który sprawił, że z miejsca zaczęła niekontrolowanie drżeć, ogarnięta narastającym z każdą kolejną sekundą uczuciem niepokoju. To zły pomysł, pomyślała, jednak nawet ta świadomość nie powstrzymała jej przed zrobieniem pierwszego kroku naprzód, kiedy – dokładnie jak kilka dni wcześniej – ruszyła w stronę przedpokoju.

Tym razem nie pojawił się nikt, kto powstrzymałby ją przed otwarciem drzwi i wyjściem w noc. Wycie wiatru przybrało na sile, ledwo tylko otworzyła drzwi wejściowe, jednak ani to, ani nawet przejmujący chłód lodowatego powietrza nie otrzeźwił jej na tyle, żeby się wycofała. W pośpiechu zdążyła jeszcze wciągnąć buty i pochwycić kurtkę, chociaż nawet wierzchnie okrycie nie było w stanie w pełni ochronić jej przed uderzeniami deszczu i mieszających się z nim kryształków lodu. Zmrużyła oczy, mimowolnie krzywiąc się w odpowiedzi na lodowate ukłucia, kiedy zimno zaczęło raz po raz drażnić jej odsłoniętą skórę. Wszystko w niej aż rwało się do tego, żeby wrócić do bezpiecznego domu, jednak Eveline z premedytacją zignorowała te przeczucia, w zamian zdecydowanym krokiem ruszając przed siebie. Poczuła dziwny smutek, jakby pozostawiona za plecami rezydencja zaprotestowała, stanowczo sprzeciwiając się jej wyjściu, ale i to zdołała pominąć, bardziej przejęta tym, że gdzieś tam w zawierusze czekał na nią ktoś, kto nade wszystko potrzebował jej pomocy.

To przypominało jakiś pokrętny sen, którego w żaden sposób nie potrafiła sprecyzować. Szła przed siebie, obojętna na chłód, ulewę i narastający z każdą kolejną sekundą strach, zupełnie jakby te stanowiły jedynie zbędny dodatek do ludzkiego, pełnego słabości ciała. Czuła przenikliwe zimno, kiedy wiatr raz po raz smagał jej twarz i burzył już i tak wijące się wokół twarzy włosy. Drżała, chociaż nie tyle za sprawą chłodu, ale dziwnego podekscytowania, które nie opuszczało jej nawet na ułamek sekundy podczas tego szalonego, wydającego się prowadzić donikąd biegu. Nie wiedziała, gdzie i dlaczego pragnie się znaleźć, a tym bardziej w którą stronę powinna się przemieszczać. Na oślep pędziła przed siebie, poddając się nocy, panującemu wokół chaosowi i przeczuciu, że postępuje słusznie – i to pomimo tego, że z logicznego punktu widzenia to było czyste szaleństwo.

Zrobiło się odrobinę spokojniej, kiedy nagle otoczyły ją drzewa. Myśl o tym, że o tak później porze mogłaby znaleźć się w lesie, powinna była wzbudzić w niej niepokój, a jednak nic podobnego nie miało miejsca. Wręcz przeciwnie – kluczyła pomiędzy drzewami, raz po raz potykając się na nierównościach terenu, co znacznie utrudniało jej poruszanie się naprzód. Czuła, że gałęzie zaplątują się w jej włosy, ciągnąc je i dodatkowo spowalniając, chociaż nawet to nie było w stanie zmusić Eveline do tego, żeby się zatrzymała. To było prawie jak amok – rodzaj dzikiego transu, w który popadła, w pełni zdana na swoje przeczucia i bezwarunkowe, wykonywane bez przemyślenia odruchy. Biegnij, tłukło się w jej umyśle i to jedno słowo wydawało się definiować wszystko, czego tak naprawdę chciała.

To, a także nieustające nawoływanie, które wypełniało jej myśli, niezmiennie popychając do przodu.

„Gdzie jesteś?" – pragnęła zapytać, ale ostatecznie nie odezwała się nawet słowem. Czuła, że nawet gdyby się na to zdobyła, nie otrzymałaby odpowiedzi, sądziła zresztą, że sama powinna wiedzieć, czego tak naprawdę oczekiwała. Prawda była taka, że chyba w istocie zdawała sobie sprawę z tego, gdzie powinna biec. Całe jej ciało to czuło, zmuszając ją do podejmowania decyzji, które z logicznego punktu widzenia nie miały sensu. Mieniło jej się w oczach, a za sprawą pędu wszystko wokół wydawało się przypominać kalejdoskop bezkształtnych, ciemnych plam, które z jej perspektywy zlewały się w jedno. Była ona, mieszanka barw oraz niezdefiniowanych bodźców, które atakowały jej zmysły, niezmiennie wprawiając w coraz silniejszą konsternację.

To musiało wystarczyć.

Nie wiedziała, gdzie jest, ale i to nie miało dla niej znaczenia. Przez ułamek sekundy przeszło jej przez myśl, że to była ta sama część lasu, którą dopiero co pokonywała w towarzystwie Drake'a. Nie miała pewności, skąd to wie, ale była gotowa przysiąc, że właśnie pędziła dokładnie tą drogą, którą on próbował jej pokazać, zanim chcąc nie chcąc zaprowadził ją na pole lawendy. W tamtej chwili serce zabiło jej mocniej, tłukąc się w piersiach tak mocno, że ledwo była w stanie oddychać, jednak i to zeszło gdzieś na dalszy plan. W gruncie rzeczy nie czuła nic, prócz krążących w żyłach adrenaliny i przeczucia, że musi zrobić cokolwiek, byleby pomóc osobie, która ją nawoływała.

Wszystko działo się bardzo szybko, zmieniając niemniej gwałtownie, co i kadry w oglądanym w telewizji filmie. W jednej chwili biegła przez las, by w następnej sekundzie wypaść spomiędzy drzew na niewielkie, aczkolwiek wyczuwalne pole otwartej przestrzeni. Mrok i zawierucha utrudniały widoczność, przez co początkowo nie miała pewności, co takiego widzi. Wiedziała jedynie, że w mroku majaczyły dziesiątki nieregularnych, ale jakby znajomych kształtów – mniejszych i większych, momentami sięgających jej niemalże do piersi. W oszołomieniu rozejrzała się dookoła, zatrzymując wzrok na górującym tuż przed nią budynku – nawet w połowie nie tak okazałym, jak rezydencja Nightów, ale jednak robiącym wrażenie, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że znajdowała się w samym środku lasu. Dopiero po chwili w pełni dotarło do niej, co tak naprawdę widzi i z wrażenia omal się nie wywróciła, porażona tym, co działo się na jej oczach.

To był cmentarz.

Całe pole grobów oraz górująca nad tym wszystkim, wyniszczona kapliczka, która...

Dziwny dźwięk wyrwał ją z zamyślenia, co najmniej oszałamiając. Uświadomiła sobie, że to jęki – cała kakofonia, składająca się na pokrzykiwanie i rozpaczliwe zawodzenie, które zagłuszyło wszystko inne, w zaledwie chwilę sprawiając, że Eveline zapragnęła zatkać uszy dłońmi, a potem osunąć się na kolana i zacząć krzyczeć. Problem polegał na to, że wycie wydawało się rozlegać gdzieś w jej umyśle, jakby było jej częścią, co okazało się świadomością nawet gorszą od tego, aniżeli myśl o tym, że otaczała ją śmierć. Gdyby chociaż mogła to przerwać, wtedy byłaby w stanie uciec albo...

Na tle tego całego szaleństwa usłyszała śmiech – melodyjny, uwodzicielski i na swój sposób przerażający. Sam ten dźwięk wystarczył, żeby wytrącić ją z równowagi, niwecząc jej dotychczasowy spokój na rzecz czystego przerażenia. Otworzyła usta, chcąc krzyknąć, ale ostatecznie nie wydała z siebie żadnego dźwięku, prócz zdławionego jęku. Zachwiała się i byłaby upadła, tym bardziej, że w ciągu zaledwie ułamka sekundy zmieniło się wszystko, łącznie z otaczającym ją krajobrazem. Kapliczka, groby – to wszystko zniknęło, zanim w ogóle zdążyła się rozejrzeć, na dodatek równie nagle, co i się pojawiło, zupełnie jakby nigdy nie było prawdziwe, stanowiąc co najwyżej wytwór jej wyobraźni.

Nagle znowu znalazła się w samym środku lasu, drżąca i przerażona, w głowie wciąż słysząc echo wcześniejszych jęków. Teraz jedynie śmiech był prawdziwy, ostatecznie pozwalając jej skupić się na majaczącej pomiędzy drzewami sylwetce. Dostrzegła parę lśniących, niebieskich oczu, jakże niepasujących do sytuacji i mrocznego mężczyzny, którego zdążyła już poznać i którego jedno spojrzenie wystarczyło, żeby serce zechciało wyskoczyć jej z piersi. Lekko chwiała się na nogach, niepewna niczego, a już zwłaszcza tego, co chciała albo powinna w obecnej sytuacji zrobić.

Pomimo ciemności zauważyła, jak twarz przybysza rozjaśnia olśniewający, chociaż przerażający uśmiech. Zaraz po tym Drake zrobił krok naprzód i wciąż nie przestając się uśmiechać, ostatecznie zwrócił się do niej:

– Wiedziałem, że przyjdziesz,

Continue Reading

You'll Also Like

91.7K 6.2K 19
-Biedronko.. -podniósł głowę i teraz mogliśmy spojrzeć sobie prosto w oczy, przełknełam silne, czułam jakby gula stanęła mi w gardle. -Tak, kocie...
811 143 22
Czyli headcanony z prawie martwego fandomu jakim jest Gravity falls. Ta kreskówka na zawsze pozostanie w moim serduszku.
1K 122 21
Tom II Kontynuacja "Miasta w kolorze Wiśni". UWAGA SPOJLERY W OPISIE Plan, który Wiśnia miała na swoje życie, legł w gruzach. Nie było w nim nic o uc...
5K 291 28
To fantazyjna opowieść o smokach. Smoki jak wiadomo nie spotyka się na codzień, ale są szczęściarze lub nie, którzy spotkali smoka, a nawet oswoili...