Mroczni

By TotallyVulnerable

2.9K 377 209

Praca wygrała w konkursie Wattonators w kategorii ,,Portal między wymiarami". Najciemniejszy mrok potrafi zg... More

Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 19
Rozdział 20
Część druga - Mroczniejsi
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Część trzecia - Najmroczniejsi
Rozdział 1
Rozdział 2
Strażnicy Magii
Nowy romans

Rozdział 18

72 7 4
By TotallyVulnerable

Trzeźwość myślenia wraca mi dopiero po porządnym policzku od Jenny. Ból emanuje z praktycznie każdej części mojego ciała. Toby opowiada, co wydarzyło się w pałacu Hrabiny, ja zaś leżę niczym trup, uspokajając oddech.

— Ktoś zaatakował na własną rękę arystokrację. Ktoś, kto posiada wiedzę oraz środki. Ta bestia była zbyt wielka, by mogli ją zesłać Ocalali. Mamy tu do czynienia z jakąś organizacją i to całkiem potężną — ustala Y.

— Nie wiemy tylko, czy są naszymi wrogami, czy sojusznikami — zastanawia się Mara.

— Wczoraj także pokazywano X na niebie. Może osoba od tych transmisji i od bestii to jedna i ta sama? W końcu niewiele osób ma teraz środki na tego typu ekscesy. — Niemal widzę z jak zawrotną prędkością pędzą trybiki mózgowe Y.

— Ale zanim pokazali X, ukazała się Hrabina — wspomina Helena.

— Co mówiła? — pytam.

Mój głos brzmi słabo, ciężko, ale przynajmniej mogę otworzyć usta. To już nie lada osiągnięcie.

Kristen z Y wymieniają spojrzenia.

— Weszło nowe prawo. Mężczyźni żyjący w legalnych obozach mają obowiązek poddawać się kastracji.

Nie za wiele z tego rozumiem.

— A czym ta kastracja jest?

— To pozbawianie osobników męskich narządu płciowego — tłumaczy mi szybko Y. — Hrabina robi to na żywca, bez znieczulenia.

Powstrzymuję wzdrygnięcie się.

— Po to, żeby zakończyć rozmnażanie się na Ziemi. Nowe osobniki tylko niepotrzebnie skomplikowałyby jej plan podbicia innych planet — dodaje Jenna, głaszcząc mnie po włosach. Trzymam głowę na jej kolanach.

— A czy arystokraci..?

Pozwalam, by pytanie zawisło w powietrzu, ale wszyscy i tak wiedzą, o co chodzi.

— Przykro mi, małpo. Oni jak zwykle mają większe przywileje.

Niezbyt mnie to dziwi.

Wojna zbliża się coraz szybciej, a my jesteśmy w lesie — dosłownie i w przenośni. Nasza sytuacja nie wygląda za ciekawie, a nawet jeśli posiadamy jakiegoś sojusznika, nie wydaje mi się, by wiele to zmieniło.

Pozostali chyba też czują grozę w powietrzu.

— Zbliża się burza. Lepiej znajdźmy jakąś kryjówkę. — Y bierze mnie na ręce i przewodząc naszemu orszakowi, idzie szukać schronienia.

                          ~~*~~

Miejsce, do którego trafiamy, to uboga izdebka pełna krwi. Krew na podłodze, na ścianach, na oknie, a w kącie leżą dwa rozkładające się już ciała. Nie wiemy, czy są pozostałością po Hrabinie, czy po Stworach.

Siedzimy na brudnej podłodze, ponieważ nie widać żadnych mebli. Już po chwili słyszymy głośne grzmoty, oczy zaś mrużymy z powodu ostrych błyskawic. Jest zimno, ale nie zwracamy na to uwagi. Kiedy masz wojnę na karku, takie błahostki tracą blask.

Stopniowo zasypiamy. Jako pierwsza odpływa Helena, wczepiona w Demosa niczym mała małpka. Kristen rzuca jej ostre spojrzenie, ale zbywa całą sytuację milczeniem. Po chwili sama zamyka oczy, opierając głowę o ścianę. W ślad za nią idą Mara oraz Toby.

Próbuję zasnąć, lecz nie udaje mi się to. Ból ciągle daje o sobie znaki, podobnie jak najróżniejsze myśli i wspomnienia.

Moją głowę zalewa fala dzisiejszych wydarzeń. Bestia na niebie, Lucyfer, ból w więzieniu. Do tego wspominam wszystkich ludzi, którzy stracili życie. Im więcej okropności widzę, tym trudniej mi pozbyć się ich z moich myśli. Szczególnie trudne są dla mnie chwile, w których sama zabijałam. Fakt, że pozbawiam ludzi życia, działa na mnie jak kubeł lodowatej wody.

To wszystko, co przeżyłam od wyjścia ze Schroniska, zmieniło mnie nieodwracalnie.

Do snu otulają mnie obijające się o spróchniały dach krople deszczu.

Rano, po wyjściu z chałupki, nasze nogi niemalże grzęzną w stojącej wodzie. Brodzimy w niej z trudem. Sporadycznie słychać pojedyncze grzmoty. Ciągle jestem osłabiona, ale również pełna pytań. Kto nam pomaga? I skąd Hrabina wie, że zamierzamy ją zaatakować? Dodatkowo zdaję sobie sprawę, że muszę wyglądać jak żywy trup. Rany na ciele stanowią dla mnie istną katorgę — szczypią, swędzą, pieką, pulsują. Kiedy dotykam kościstymi, brudnymi palcami twarzy, wyczuwam na niej siniaki, zaschniętą krew, blizny po kwasie. Mój stan z każdym dniem się pogarsza.

Nie jestem jednak jedyna. Każdy z nas posiada własne rany, zarówno na ciele, jak i na duszy. Jesteśmy ciemni jak noc, a nawet bardziej. Jesteśmy tak mroczni, że światło słoneczne wydaje się przy nas blade.

Pozostałości po wczorajszej burzy kłują w oczy. Połamane na pół drzewa, woda sięgająca nam za kostki, nawet brak jakiejkolwiek zwierzyny. Mieliśmy szczęście, że znaleźliśmy tę chatkę.

— Gdzie my w ogóle będziemy spać? — pyta Toby, wskazując na wodę otaczającą nas z każdej strony.

Nikt mu nie odpowiada.

Ostatecznie Y dochodzi do wniosku, że opuszczenie chatki było błędem, lecz ponieważ nie opłaca nam się wracać, przeczekamy na drzewach, których na szczęście jest w dostatku. Życie w dziczy jednak ma swoje plusy.

Y pomaga mi się wspiąć, ze względu na to, że sama jestem zbyt osłabiona. Następnie zajmuje miejsce na gałęzi obok mnie.

— Kiedy to wyschnie? — pytam.

Chłopak wzrusza ramionami.

— Mam nadzieję, że jak najszybciej. Ta powódź stanowi tylko niepotrzebną komplikację.

Reszta dnia mija nam na przemian na rozmowach i bujaniu w obłokach.

Dopiero kilka dni później sytuacja się poprawia. Ciągle jest wilgotno, ale na szczęście znika stojąca za kostki woda. Ponieważ jesteśmy porządnie głodni, zaczynamy szukać jedzenia, co teraz jest jeszcze trudniejszym zadaniem niż ostatnio.

— Skąd Hrabina wie, że chcemy ją zaatakować? — zastanawia się Toby.

— Zapewne dlatego, że ktoś pokazuje nas na niebie. Widać wtedy wszystko, co robimy — odpowiada mu Jenna.

Głód, zmęczenie oraz strach w ogóle nas nie opuszczają. Uczucia trzymają nas na swojej niewidzialnej smyczy, przez co jesteśmy ich niewolnikami. Od dawna chodzimy niespokojni, wiecznie żyjący w stresie.

Demos coś wywąchuje.

— Chyba czuję zwierzynę. Dość daleko, ale jak się pospieszymy, to do niej dojdziemy.

Z braku lepszej możliwości zgadzamy się na ten pomysł. Jesteśmy prawie oszalali z głodu oraz innych negatywnych emocji, dlatego myśl o posiłku daje nam pewien rodzaj nadziei.

Kierujemy się na zachód, o czym mówi mi Y. Jak zwykle dotrzymuje mi towarzystwa. Bez niego chyba kompletnie bym zwariowała.

— Daleko jeszcze? — pyta Helena, której nogawki od kombinezonu zostały porządnie przemoczone, a w niegdyś jedwabistych włosach znajdują się maleńkie gałązki i inne pamiątki natury.

Demos odgarnia sprzed jej nosa bujną gałąź i pozwala przejść przodem. Idąca z tyłu Kristen nie kryje irytacji. Chyba nigdy nie zaakceptuje Heleny.

— Wyczuwam dość porządną woń. Może wreszcie napełnimy brzuchy — rzuca nasz przewodnik mogący się popisać najlepiej rozwiniętymi zmysłami.

Na myśl o tym, że wreszcie zjem jakiś posiłek, napływa mi ślinka do ust. Y uważa, że jestem strasznym żarłokiem.

— Jeszcze pięć minut — informuje Demos.

Wręcz padam z nóg, ale za bardzo zależy mi na żywności. Chwilowo to mój priorytet.

Kiedy jednak docieramy na opusztoszałą, kamienistą drogę, nie dostrzegamy zwierzyny ani nawet owoców. Widzimy Stwory. Całą zgraję. Od tak dawna się na nich nie napatoczyliśmy, że ich widok początkowo wybija mnie z rytmu. Ale szybko przytomnieję i wyciągam scyzoryk. Zmieniwszy go w nóż, przyczajam się gotowa do skoku na agresywne potwory.

Ale niespodziewanie tracę ostrość widzenia. Dźwięki docierają do mojego umysłu z opóźnieniem. Kręci mi się w głowie. Rozkojarzona dostrzegam, że moi kompani również stają się osłabieni.

Nasza chwilowa bezczynność mija. Wyrastają nam jednak ostre kły i pazury, mam wrażenie, że adrenalina oraz żądza krwi płyną mi w żyłach. Staję się dziką bestią. Pragnę zabijać Stwory, patrzeć, jak umierają na moich oczach. Mroczność przejmuje nade mną kontrolę. Wszyscy stajemy się teraz prawdziwymi potworami. Zmieniamy się w istoty, którymi zawsze byliśmy, ale w głębi naszych ciemnych dusz. Ta niespotykana siła, gorączka, gniew powoduje, że wreszcie pokazujemy swoją prawdziwą twarz. Jedynie Mara zachowuje zdrowe zmysły.

Zgniłozielony Stwór z wystającymi kłami wskakuje na mnie i przewraca na ziemię. Pozostałe robią to samo z moimi towarzyszami. Nie wiedzą jednak, że teraz nie jesteśmy ludzmi. Staliśmy się krwiożerczymi potworami.

Z gardłowym rykiem wbijam swoje szpony w płaską czaszkę bestii. Wgryzam się w jej szyję, a ciepła, lepka krew tryska na wszystkie strony, ochlapując moją twarz. Potwór, który się we mnie obudził, dostaje napadu szału, czując bryzgającą ciecz na swojej skórze. Dzięki nowej sile łamię kości bestii. Słyszę głośne chrupnięcie dające mi wielką satysfakcję.

Rozszarpuję czworonożnego gada ze złotymi łuskami oraz kłami wielkości połowy mojej ręki. Wyrywam mu serce. Jestem chwilowo tak silna, że bez problemu zgniatam jego kości. To dla mnie zadanie tak łatwe jakbym gniotła plastelinę czy przesuwała pędzlem po kartce papieru.

Kolejnego Stwora rozpruwam na pół. Jego ciemne, twarde ciało pęka, a ogniste oczy zamierają. Nie mam żadnych wyrzutów sumienia, teraz liczy się tylko moja agresja, siła oraz chęć mordu. Pozostali także znajdują się w tym dziwnym stanie, zabijając i tracąc zmysły.

Chmara Stworów jest silna oraz brutalna, lecz my również tacy jesteśmy. Moja nienawiść mnie napędza. Wydłubuję oczy bestii z plastrami na całym podpalonym ciele. Wyrywam głowę Stworowi z trzema parami oczu. Patrzę, jak toczy się i zatrzymuje przed moimi nogami. Rozszarpuję zębami istotę podobną do mumii. Za pomocą noża tnę na kawałki Stwora z ośmioma odnóżami po bokach włochatego cielska. Czuję mściwą satysfakcję. Myślę o tym, ilu ludzi zostało zamordowanych przez te brutalne bestie, ile dzieci straciło rodziców, ile kobiet widziało śmierć swych ukochanych. Jestem zabójcą. Jestem potworem. Nie ukrywam tego. Mam wiele rzeczy na sumieniu. Ale jestem też Mroczną. I wiem, że może kiedyś, nawet jeśli nie dzisiaj, moje czyny okażą się sensowne. Wolę mordować Stwory oraz arystokratów, którzy niszczą społeczeństwo, niż mieć na rękach krew niewinnych ludzi.

Stwory uciekają w popłochu, a my na powrót wracamy do zdrowych zmysłów. Mój wzrok oraz słuch robią się nieco słabsze, a obsesyjna chęć mordu zanika. Zęby mam brudne od krwi, podobnie jak dłonie i twarz. Dyszę głośno, marząc o tym, by dobić jeszcze większą ilość Stworów. Widok ich krwi oraz szczątków na ziemi sprawia, że adrenalina krąży mi w żyłach.

— O w mordę jeża, co tu się stało?

Nikt nie odpowiada na pytanie Demosa.

Padam na brudną ziemię. Dotykam twarzy, upewniając się, czy wszystko jest ja swoim miejscu. Niespodziewana przemiana kompletnie wytrąciła mnie z rytmu. Skąd to się wzięło? Przecież do tej pory nigdy nie zdarzały nam się aż takie napady. Owszem, ja, Kristen oraz nawet Y zamienialiśmy się w bestie, lecz nigdy nie wpłynęło to na nas tak mocno.

Mroczność to naprawdę specyficzny dar. To istny cud, że nie zaczęliśmy wzajemnie się mordować.

Po krótkim odpoczynku Kristen zarządza, że najrozsądniej będzie ruszać dalej. Nikt nie podważa jej zdania. Nie poruszamy również tematu naszej wyjątkowej przemiany w brutalne potwory. Udajemy, że wszystko jest pod kontrolą, wbrew temu, iż sytuacja prezentuje się zupełnie odwrotnie.

— Zaatakujemy arystokratów za kilka dni. Do tego czasu mamy się nie pakować w kłopoty, zbierać siły oraz poszukać Ocalałych — oznajmia Y, który najlepiej sobie poradził z dojściem do siebie.

Z braku lepszych możliwości się zgadzamy. Wojna jest nieunikniona i nie ma sensu jej przekładać. Im szybciej, tym lepiej, choć nasze szanse na wygraną stopniowo maleją. Nawet sama przed sobą nie chcę się przyznać, jak bardzo się boję. Pozostali mają chyba ten sam problem. Wiem, że już niedługo przyjdzie mi się pożegnać albo z własnym życiem, albo z którymś z nich. Obie te myśli nie napawają mnie entuzjazmem.

Y tworzy ogólny plan dotyczący naszego ataku na miasto. Słuchamy go w skupieniu. Chłopak wydaje się najbardziej opanowany z nas wszystkich, jednak mogę dostrzec te wszystkie małe rzeczy, które wskazują na jego niepokój. Ściągnięte brwi, napięty głos, brak tej charakterystycznej pewności siebie. To dziwne, że w tym krótkim czasie zachowania oraz przyzwyczajenia Y stały mi się tak bliskie. Potrafię rozpoznać, kiedy się martwi lub cieszy, a jego uczucia stopniowo stały się moimi uczuciami. Jeśli widzę na twarzy Y spokój, moje ciało się rozluźnia, a gdy nie ukrywa strachu, ja także zaczynam się obawiać. Y to prawdopodobnie jedyny stały element mojego życia. Jeśli nie miałabym Y, nie miałabym praktyczne niczego. Czuję się słabo z myślą, że otrzymaliśmy tak mało czasu. Gdybym mogła, zmieniłabym tak wiele, by móc przeżyć z nim wszystko od nowa.

Nagle mogę dostrzec alternatywną rzeczywistość, w której nie ma wojny, Stworów, Hrabiny, umierających wszędzie ludzi oraz biedy. Żyjemy w normalnym świecie, takim, który znali ludzie z dawnych lat. Idziemy, trzymając się za ręce, morze ochlapuje nasze stopy, mewy śpiewają, za towarzystwo mając pomarańczoworóżowe promienie zachodzącego słońca. Jemy lody, radośnie gawędząc o głupotach takich jak brak książek w księgarni czy za dużo pracy domowej zadanej przez zrzędliwych nauczycieli. To byłoby życie idealne. Nie prosiłabym o nic więcej. Tylko o taki mały, niepozorny świat, bez głodu, mordów na każdym kroku i strachu, że wszystkie ważne dla mnie osoby jutro mogą leżeć martwe. Czy proszę o tak wiele?

Każdy z nas wiele poświęca. A choć się boimy, nadzieja pozwoli nam dotrwać do końca.

Przerzucam spojrzenie z Y na Jennę. Moją kochaną, choć niezaprzeczalnie złośliwą, sarkastyczną, trochę gburowatą przyjaciółkę. Co ja bym bez tej Jenny zrobiła? Za każdym razem, gdy waliła mnie w twarz, wiedziałam, że mam dla kogo żyć. Nie wyobrażam sobie świata, w którym zabrakłoby tego grymasu na twarzy oraz nieustannego marudzenia na wszystko.

,,X, ta mina wygląda jak u oślepionego jelenia, zmień ją."

,,Jest dopiero ranek, dlaczego mnie budzicie?"

,,Co tak świeci, do cholery? A, to tylko słońce."

Mimo że z pewnością nie należy do łatwych w współżyciu osób, w pewien niecodzienny sposób moje zimne serce znalazło dla niej miejsce.

— A jeśli dary nam się nie uaktywnią? Bez nich nie mamy najmniejszych szans z Hrabiną — mówi Toby.

Mara pociera jednego z najpaskudniejszych siniaków na swojej twarzy. Choć nie jest Mroczną, wiele znaczy dla naszej grupy. Stała się jej częścią i nie wyobrażam sobie, by nagle miało jej zabraknąć.

— To będzie stanowiło poważny problem. Potraficie dobrze walczyć, ale bez mocy nie będziemy stanowić dla arystokracji większego zagrożenia.

Tych wszystkich ,,a co jeśli...?" i ,,a gdyby...?" jest więcej, niż moglibyśmy się spodziewać. Trudno nam przez to dojść do jakiegoś w miarę przejrzystego planu.

— Zwertujmy armię. Bez tego do niczego nie dojdziemy. Jak znajdziemy Ocalałych, będziemy mogli zaatakować — oznajmia Demos.

— Nie podoba mi się pomysł narażenia niewinnych ludzi, ale na nic lepszego nas nie stać. O świcie wyruszamy na poszukiwania.

Dostosujemy się do polecenia Y. Nawet Kristen zgadza się na jego przywództwo.

Pierwszy patrol pełnią Helena z Demosem, nie jestem jednak pewna, czy to aby na pewno rozsądne posunięcie. Powątpiewam, czy będą uważnie obserwować okolicę, biorąc pod uwagę ich wyjątkową zażyłość. Mimo to bez sprzeciwu kładę się między Jenną a Y. Chłopak daje mi swój koc. Trzymam go za rękę, próbując zasnąć. Powoli rysuję kręgi na wewnętrznej części jego dłoni, obserwuję zielone niczym wiosenna trawa oczy, opadające na czoło blond kosmyki, krzywiznę pełnych, bladoróżowych warg oraz drobny nos usłany pojedynczymi piegami. Mogłabym się dłużej napawać jego romantyczną, łagodną urodą, gdyby nie ciążący na moich barkach ciężar, nieustanne pytania i zmartwienia. Teraz szczególnie dokucza mi jedna kwestia.

— Y, czy myślisz, że gdyby jakimś cudem udało nam się pokonać Hrabinę, to miałabym szansę zostać królową?

Odpowiada mi długie milczenie. Już prawie tracę nadzieję na odpowiedź, gdy nagle Y decyduje się odezwać.

— To trudne pytanie. Znam cię i wiem, że nie chciałabyś tego. Ale jeśli rzeczywiście zostałabyś królową, to myślę, że byłoby to zadanie stworzone dla ciebie. Masz swoje wady, to fakt. Czasem jesteś zbyt ostra, sporadycznie nawet w pewien sposób arogancka i egoistyczna, ale masz dobre serce oraz chęć ratowania innych. Gdybyś znalazła w kimś oparcie, to na pewno udałoby ci się doskonale poradzić w tej roli.

Chyba właśnie tego potrzebowałam. Słów otuchy. Dzięki nim nie czuję się tak podle.

— A czy ty chciałbyś sprawować władzę? To tylko teoretyczne pytanie.

Tu nie muszę długo czekać na odpowiedź.

— Gdyby ktoś mi kazał, to czemu nie? Ale wolałbym robić coś innego. Na przykład być lekarzem czy naukowcem. To zawsze mnie fascynowało, a nie siedzenie na tronie i zajadanie się słodyczami. Choć z drugiej strony babeczkami bym nie pogardził.

Na moje usta lgnie nieproszony uśmiech.

— X, musisz jednak wiedzieć, że zanim uda nam się do czegokolwiek dojść, trzeba zwertować Ocalałych. To oni są teraz naszym priorytetem. Bez nich nie mamy szans na pokonanie Hrabiny. A ponieważ to twój wizerunek wylansował Ardanien, na naszych szyjach znajduje się tajemnicza blizna z literką X oraz według Wysłanniczek to ty zmienisz świat, na twoich barkach spoczywa obowiązek przywódcy. To nie zależy ode mnie czy Kristen. Tylko od ciebie. Musisz być dobrym liderem.

Zamieram. Co prawda od dawna mam świadomość, że wiele ode mnie zależy, lecz kiedy Y mówi to na głos, niewidzialny ciężar przyciska mnie do ziemi jeszcze mocniej. Nie chcę rządzić, ale wiem, że muszę, choć ten obowiązek nie napawa mnie ekscytacją. Jeśli już to strachem.

Y to oczywiście dostrzega, ponieważ uspokajająco ściska mą dłoń.

— Nie martw się, wszyscy jesteśmy razem. Przechodzimy przez to wspólnie. Możesz liczyć na każdego z nas.

— Masz może mapę? Bo zgubiłem się w twoich oczach — dobiega nas głos Demosa adorującego Helenę pod drzewem.

— Hm, no może z wyjątkiem tego bałwana.

Demos macha do nas, usłyszawszy słowa Y.

Kristen zagania nas wszystkich do snu, zapowiadając, że jutro czeka nas pracowity dzień. W moim żołądku coś się zaciska na myśl, jak wiele może pójść niezgodnie z planem. Raczej nie należę do osób myślących pozytywnie. Wspomnienie dzisiejszej walki ze Stworami pogarsza moje samopoczucie. W moich myślach panuje chaos, nie dokańczam zdań w mojej głowie, przeskakuję z jednego wątku do drugiego, nawet nie nadążając za swoim przyspieszonym tokiem. Jestem rozkojarzona, a gdy tylko znów pojawiają się zwidy, ogarnia mnie strach. Zaciskam kurczowo palce na materiale koca Y. Próbuję odpędzić majaki, lecz te wyciągają swoje zniekształcone palce i łapią mnie za włosy. Słyszę głosy w głowie, które doprowadzają do tego, że zaciskam uszy. W odwecie przez całą noc nie mrużę oka, a gdy tylko omamy się kończą, zaczynam po cichu prowadzić rozmowę sama ze sobą.

Nie wiem, jak mam poprowadzić ludzi do wojny, skoro zupełnie nie radzę sobie z samą sobą.

Rano szykujemy się do wędrówki, aby odnaleźć Ocalałych. Będzie to trudne zadanie, zważywszy na to, jak niewielu ich jest.

Dziś przechodzę jeden z gorszych dni. Nie chcę z nikim rozmawiać, mimo prób Y nawiązania ze mną kontaktu. Nie odzywam się, idę prosto przed siebie niczym robot, zamykając nasz pochód. Kristen oraz reszta dają mi spokój, zapewne widząc mój kiepski stan, za to Y usilnie próbuje się ze mną skontaktować. Dopiero Jenna odciąga go oraz zapewnia, że chwilowo potrzebuję ciszy.

Wśród mocnych podmuchów wiatru wspominam lata samotności w Schronisku. Chwile, gdy siedziałam w jednej pozycji na łóżku, rzadko mrugając oraz patrząc się przez długie godziny w jeden punkt. Nie odrywałam wzroku od prostych, białych ścian, równo ułożonych książek na regale oraz idealnych paneli bez najmniejszych plamek. Gdy moje otępienie mijało, zwykłam brać pędzel i malować bliżej nieokreślone kształty, które rozumiałam tylko ja, i to też czasami. Rysowałam palcem w powietrzu, śmiałam się bez powodu oraz śpiewałam pod nosem. Rozmawiałam sama ze sobą lub z wyimaginowanymi postaciami. Czekałam, aż okropne, bardzo uciążliwe majaki znikną. Zawsze kiedy się pojawiały, ogarniał mnie chłód do szpiku kości. Nieustannie rzucałam się na ściany, co owocowało bólem i siniakami. Rozdrapywałam skórę do krwi, a także spałam nago. Miewałam również silne napady nieuzasadnionego lęku.

— X, czy wszystko w porządku? — Po jakimś czasie wędrówki Y ponownie próbuje nawiązać ze mną kontakt.

Kulę się i nie odpowiadam. On także stanowi dla mnie teraz zagrożenie. Tak jak wszyscy. Nie mogę już nikomu ufać.

Jedno wspomnienie szczególnie rozpamiętuję. Dotyczy ono jednego z badań w pokoiku Ciary, na jakiś czas przed wyjściem ze Schroniska.

Siedzę na białym fotelu, uważnie obserwując Hrabinę oraz Ciarę. Mówią coś cicho, ale dokładnie je słyszę. Wczoraj cały dzień spędziłam na chichotaniu pod nosem i zabawie własnymi palcami. Dziś za to jestem milcząca, pogrążona w melancholii i bardzo, bardzo smutna. Czemu muszę być w tym ponurym miejscu? Tak bardzo chciałabym się pobawić z innymi dziećmi, zobaczyć rodziców oraz zwierzątka. Ciara mówi, że muszę zachowywać się dojrzale, bo jestem już duża, starsza nawet od niej, ale nie słucham jej. Teraz tępym wzrokiem wpatruję się w nią oraz Hrabinę.

— Nienawidzę, jak się tak na mnie patrzy tymi oczami. Prawie w ogóle nie mruga i wygląda jak jakiś potwór. Widzisz? Znowu to robi! Błagam, zabierz ją ode mnie, bo zaraz oszaleję. — Ciara posyła mi zlęknione spojrzenie.

Nie rozumiem, co się dzieje.

Hrabina marszczy nos, jakbym była jakimś obrzydliwym robakiem.

— Rzeczywiście, wygląda dość przerażająco, ale to nie daje ci pozwolenia na rezygnację z badania jej. Wiesz, jak bardzo jest dla nas cenna.

Ciara wzdryga się na ostry ton matki.

— A jak ten chłopak?

— Lepiej, choć źle przeżywa porażenia prądem. Jednak badania dają pozytywny wynik. Jego ciało jest silne, dzięki czemu on i reszta tych mutantów mogą się okazać dla nas ważni.

Hrabina uśmiecha się.

— Cudownie. A co do naszej małej X to masz robić badania tak, jak powinnaś. Zrozumiano?

Ciara przytakuje.

— Przyznaj jednak, że te jej oczy mrożą krew w żyłach. Jak na nastolatkę zachowuje się także zbyt nieobliczalnie. Kiedy ona ostatnio się odezwała?

Obgryzam brudne paznokcie. Nie podoba mi się to, jak na mnie patrzą.  Jakbym była potworem. 

— Gdzie moja mamusia? — pytam cienkim głosem.

Ciara wrzeszczy, a Hrabina posyła jej ostre spojrzenie.

— Ona mówi!

— Oczywiście, że tak, matole! A teraz zacznij się odpowiednio zachowywać, nie przystoi tak krzyczeć.

Nikt mi nie odpowiada, jak zwykle.

Na wspomnienie Hrabiny wracają do mnie również myśli związane z pobytem w jej pałacu. Moje ciało w ogniu, kiedy mnie podpalała. Albo gdy moje gardło było tak zaschnięte, że zmuszała mnie do picia kwasu. Zdzieranie skóry ostrym nożem, a potem biczowanie jej chwilę potem. Wbijanie gwoździa w skroń. Ból tak przeraźliwy, że śmierć wydawała się ukojeniem. Nigdy tego wszystkiego nie zapomnę.

— X, zatrzymujemy się. Zaraz się ściemni — odzywa się po nieokreślonym czasie Jenna.

Kładę się w trawie, z dala od reszty. Y jednak jest tak uparty, że zajmuje miejsce koło mnie. Cicho piszczę na jego widok.

— Nic ci nie zrobię. Nie zamierzam cię zostawić samej w tak ciężkim stanie — mówi łagodnie.

Jego przyjemny głos powoduje, że moje tętno zwalnia. Od razu mi lepiej. Pozwalam mu nawet mnie przytulić. Ku mojemu zdziwieniu jest to bardzo miłe uczucie. Otula mnie swoimi silnymi ramionami i całuje delikatnie w głowę. Walczę z mętlikiem myśli, a następnie odpływam w rytmie uderzeń jego serca.

Rano czuję się lepiej. Nadal jestem rozkojarzona, ale przynajmniej zmuszam się do krótkich dialogów z pozostałymi. Moje kwestie składają się głównie z pomruków i chrząknięć, lecz chyba doceniają moje starania.

Docieramy do niewielkiego strumyka. Zatrzymujemy się na chwilę, aby się napić. Już od dawna nie zaspakajałam pragnienia. Chłodna woda dobrze na mnie wpływa.

Koło południa, gdy niebo ma już piękny, pomarańczowy odcień, docieramy do małej izdebki wykonanej z kamienia. Dach jest już spróchniały, a mech obrasta głaz zakrywający wejście do ubogiej pieczary. Słyszymy jednak czyjś słaby, urywany oddech w środku. Koncentruję się tak bardzo, że czaszka zaczyna mi pękać z wysiłku. Po długim czasie moje paznokcie się wydłużają i przemieniają w ciemne szpony.

Rozszarpuję drzwi pazurami niczym zwierzę.

Wchodzimy do groty. W kącie siedzą oraz leżą ludzie. Pierwsza w oczy rzuca mi się wątła kobieta z twarzą tak brudną i opuchniętą, że nie widzę oczu. Ma na sobie tylko zgniłozieloną szmatkę, zakrywającą wystające kości, a na przetłuszczonych włosach poplamioną chustkę. Obok niej siedzi gromadka dzieci z szeroko otwartymi oczami oraz mnóstwem ran na drobnych ciałkach. Na widok ich nędznego stanu czuję gulę w gardle.

— Nie zabijajcie nas! — woła szczerbaty chłopak z paskudną śliwą pod okiem.

— Nie mamy takiego zamiaru — odpowiada dość oschle Jenna. Podobnie jak ja nie lubi publicznego okazywania uczuć.

Między stopami niewiele starszej ode mnie dziewczyny przebiega tłusty szczur. Co za ironia, że jest lepiej dożywiony od niej.

— A więc czego chcecie? — pyta grubym głosem.

Pod warstwą krwawych strupów oraz pręg po batach dostrzegam ładną twarz o oliwkowej karnacji. Czarne, grube włosy opadają kaskadami w dół jej pleców, a oczy tego samego koloru są daleko osadzone od siebie. Ostre kości policzkowe mogą sprawiać, że dziewczyna wydaje się surowa oraz twarda. Zastanawiam się, czy to prawda.

Kristen z pomocą Y szybko tłumaczy, jaka jest nasza misja, wyjaśniają także, że wielka wojna z arystokracją będzie miała miejsce już za kilka dni. Na twarzach ludzi maluje się strach. Trudno mi ocenić, czy są chętni do współpracy.

— Skąd mamy wiedzieć, czy nie zgnieniemy? — pyta drobny staruszek z doszczętnie poparzonymi dłońmi oraz kościstymi nogami.

— Nie wiemy tego. Prawdopodobnie wszyscy zostaniemy pokonani, ale chcemy walczyć. Arystokraci dopuścili się zbyt wielu mordów, gwałtów oraz tortur. Nie mamy praktycznie niczego, a ci, których Hrabina oszczędziła i pozwoliła żyć w obozowiskach, także cierpią. Są poddawani ekstremalnym badaniom, żyją w strachu, muszą płacić mnóstwo pieniędzy, oddawać dzieci do niewolniczej pracy, stosować się do chorego prawa. Wy zaś nie macie dachu nad głową, ani lekarstw czy ciepłych ubrań, podobnie jak my. Czy chcemy żyć w takim świecie? Ja na pewno nie. Dlatego zamierzam walczyć do ostatniej kropli krwi, aby wreszcie pomścić ważnych dla mnie ludzi, którzy zginęli tylko dlatego, że żyjemy w złych czasach. Wierzę, że uda nam się zmienić ten świat na lepsze. Musimy tylko spróbować — w głosie Mary pobrzmiewa pewność i siła, które stopniowo przekonują Ocalałych. — Ty tam, skąd masz te rany? — Wskazuje palcem na kobietę z grupką dzieci.

— Zostałam pobita oraz zgwałcona przez żołnierzy.

Mara kiwa ze zrozumieniem głową. W jej ciemnych oczach widzę determinację. Mimo że nie jest Mroczną, ma w sobie mnóstwo siły, może nawet więcej od nas.

— A ty? Jak się nazywasz? — Tym razem wskazuje na odzywającą się wcześniej dziewczynę samotnie siedzącą w rogu chałupki.

— Talika. Mieszkałam z rodziną w jednym z obozowisk. Moje cztery siostry i sześciu braci wraz z rodzicami zostali zabici. Mnie tylko pobito, ponieważ cudem uciekłam. — Na jej twarzy widać ból, choć głos brzmi nadzwyczaj sucho.

— Czemu was zaatakowano? — pyta Toby.

— Ponieważ nasi dawni przodkowie byli Indianami.

Mara porusza się obok mnie.

— Moją siostrę zabito na moich oczach za to, że nasi przodkowie byli islamistami.

Talika chyba stopniowo się do nas przekonuje, a w jej ślady idą pozostali.

— My także chcemy walczyć. Mamy dosyć chowania się przed arystokracją — odzywa się szczerbaty młodzieniec, Andrew, który niedawno został wykastrowany przez Hrabinę.

Kiedy zaczynają się podniecać zbliżającą się jatką, zauważam, że przez ostatnie minuty mój oddech był bardzo płytki. Choć nie podoba mi się myśl narażenia niewinnych ludzi, wiem, że taka walka da im nadzieję oraz pozwoli przynajmniej z odrobinę większą pewnością patrzeć w przyszłość.

Mara, która wzięła na siebie zagrzewanie Ocalałych do walki, tłumaczy, jak dokładnie wszystko ma wyglądać. Toby'emu nawet udaje się nieco uzdrowić posiniaczoną kobietę oraz za pomocą daru opatrzyć drobniejszych rany pozostałych. To niewiele, ale wystarczy. Gdy wychodzimy z izdebki, sytuacja prezentuje się nieco korzystniej.

— Nie ma sensu, byśmy podróżowali całą grupą. Niech ktoś z nas zostanie tu wraz z tą grupą, a reszta pójdzie szukać dalej. Stopniowo będziemy tu wracać, żeby się nie pogubić — proponuje Jenna.

Właśnie znaleźliśmy grupę składająca się może z piętnastu osób. To niewiele, fakt, ale chwilowo daje nam wystarczającą iskrę nadziei.

— Ja zostanę — zgłasza się Toby.

Niespecjalnie cieszy mnie myśl o pozostawieniu go tu, za wsparcie mając jedynie osłabioną grupę Ocalałych, ale wierzę, że w razie ostatecznego zagrożenia sobie poradzą.

Mara szybko daje ostanie wskazówki. Mówi, że już niedługo kolejna znaleziona przez nas grupa dołączy do nich. Radzi, żeby wszyscy oszczędzali siłę na wojnę, z wyjątkiem najmłodszych oraz ciężko chorych. Następnie pospiesznie żegnamy się z Tobym.

Przytulam do siebie chłopca.

— Uważaj na siebie, mały. — Mierzwię mu włosy. — Bądź dobrym przywódcą, ale się nie popisuj. Nie daj sobie też wejść na głowę. Wesprzyj ich, odpowiadaj na pytania, pokaż, że jesteś odpowiedzialny oraz silny, a jednocześnie okaż im wyrozumiałość i troskę.

Przewraca oczami.

— Dobrze, mamo.

Zamieram. On także to dostrzega.

— Przepraszam, to tylko żart — pospiesznie się tłumaczy.

Pod wpływem impulsu składam na jego czole szybki pocałunek.

— Po prostu pozostań żywy. Nie proszę o nic więcej.

Ostani raz go ściskam. Nie chcę się rozklejać.

— Jak sobie życzysz. Tylko pamiętaj, że działa to też w drugą stronę.

— X, musimy iść — oznajmia Kristen.

Dołączam do reszty. Ostatni raz rzucam okiem na siedzących w kółku Ocalałych, Talikę, uważnie lustrującą otoczenie oraz Toby'ego. Zanim ruszymy, słyszę jeszcze jego krzyk:

— X, tylko wróć, jasne?

Mam nadzieję, że spełnię tę prośbę. Bo mam po co żyć.

                         
                          ~~*~~

— Chcemy, aby arystokraci zapłacili za to, co robią. Dlatego decydujemy się ich zaatakować. Nie wiemy, czy przeżyjemy, ale wolimy robić cokolwiek, niż bezczynnie stać i codziennie patrzeć na piekło przed naszymi oczami. Życie to nie tylko odcinek od narodzin do śmierci. To coś o wiele więcej. Dlatego nie pozwólmy, by było ono przepełnione bólem, strachem i cierpieniem. Chcę walczyć w imieniu wszystkich ludzi, którzy doświadczyli zła z rąk arystokracji.

Ocalali wpatrują się w Marę z pewnym niepokojem, ale też szacunkiem. Nie minęły nawet dwie godziny, kiedy napatoczyliśmy się na nową grupę Ocalałych, o wiele większą oraz sprawniejszą. Wyglądają mizernie, to fakt, ale ich rany nie wydają się aż tak poważne. Mimo to dość chętnie przystają na naszą propozycję. Również pragną walki, co uświadcza mnie w przekonaniu, że mimo wszystko podejmujemy słuszną decyzję. Może nie najmądrzejszą, ale bez wątpienia nic lepszego nie wymyślimy, no chyba że chcemy zostać przekąskami dla Hrabiny, króla oraz całej reszty.

Kiedy wszystko zostaje wyjaśnione, Jenna wyrusza z grupą do Toby'ego. Następnie kładziemy się i czekamy na następny dzień, podczas którego zamierzamy dalej wertować armię.

Tej nocy także zasypiam w objęciach Y.

Rano ruszamy dalej. Kristen prowadzi, a ja idę na końcu. Y proponuje mi luźną pogawędkę, lecz odpowiadam, że wolę pobyć sama. Liczę na to, że moja odmowa nie wyszła zbyt niegrzecznie. Y przez cały ten czas jest dla mnie bardzo dobry i naprawdę nie chcę wyjść na kapryśną królewnę. Na szczęście chłopak zbywa całą sytuację uśmiechem.

— Jasne, rozumiem. W sumie mi też przyda się chwila na analizowanie tego wszystkiego.

Idzie na przód i zostawia mnie, bym mogła pogrążyć się we własnych myślach. Zazdroszczę mu tego, że mimo całego zła wokół nas zachowuje zdrowe zmysły, a co więcej stanowi dla nas wszystkich oparcie oraz linę ratunkową.

Skupiam się na słowie, którego użył przed chwilą Y. Analizować. W sumie to całkiem niezłe posunięcie. Idąc za resztą, zaczynam zastanawiać się nad Hrabiną i jej czynami.

Pierwsze, co mogę o niej powiedzieć to to, że jest tak samo nienormalna jak ja, może nawet jeszcze bardziej. Uwielbia mordować oraz torturować, a co więcej chce podbić inne planety, uprzednio pozbywając się Ocalałych. Korci mnie, by nazwać ją psychopatką, ale w tych kwestiach jestem nieco wrażliwa, więc rezygnuję z tego pomysłu. Zamiast tego próbuję doszukać się w jej zachowaniu drugiego dna, co kończy się na tym, że dochodzę do dość jasnego wniosku, iż nie wiem o niej nic. Domyślam się, że jakaś sprawa z jej przeszłości doprowadziła do tego, kim się stała, ale im bardziej staram się coś wymyślić, tym większy mam mętlik. Hrabina wydaje mi się bardzo skomplikowaną postacią.

Myślę również o tym, kto nas monitoruje oraz pomaga. W końcu osoba, która zesłała mi linę wtedy, kiedy uciekałam z pałacu Hrabiny, musiała być w jakiś sposób powiązana z arystokracją. Ta kwestia interesuje mnie szczególnie.

Wysilanie mózgu powoduje, że rozpaczliwa gonitwa moich myśli nie chce ustąpić. Czuję się więźniem własnego umysłu.

Mara żwawo maszeruje tuż obok mnie.

— Wszystko w porządku? — pyta troskliwie.

Przytakuję. Nie chcę stanowić dodatkowego problemu. Chyba się tego domyśla, ponieważ mówi:

— Nie musisz się wstydzić. Wszyscy rozumiemy, że jest ci ciężko. Każdy radzi sobie z tym na własny sposób. — Posyła mi ciepły uśmiech.

Unoszę kąciki ust. Doceniam jej starania. Sama nawet w ćwiartce nie jestem tak sympatyczna i życzliwa. Mara zaś posiada wyjątkowy hart ducha oraz wewnętrzną siłę. W porównaniu do mnie, Jenny, Kristen czy nawet Heleny, umie być po prostu radosną osobą, co doprowadza do tego, że jeszcze nie powariowaliśmy.

Prowadzimy przyjazną pogawędkę, udając, że świat nie stanął na głowie i nie szykujemy się do wojny.

— A powiedz mi, jak długo Kristen zna się z Demosem? — pyta nieobowiązująco.

— W Schronisku już się spotykali.

— Ach tak. A wiesz może, jak silna jest ich więź?

Dziwne pytanie, ale postanawiam odpowiedzieć.

— Są bliskimi przyjaciółmi.

Resztę drogi przebywamy w milczeniu. Nie pytam o nic Marę, bo przede wszystkim szanuję jej prywatność, a po drugie rozterki sercowe to nie są sprawy, które szczególnie mnie fascynują. Zauważam jednak, że Kristen od jakiegoś czasu jakby mniej się irytuje na widok roześmianych Heleny i Demosa, za to więcej czasu spędza z Marą, co korzystnie na nią wpływa.

Padam z nóg, lecz dalej maszeruję bez słów skargi. Wymieniam kilka zdań z Demosem i Heleną, więcej zaś czasu spędzam z Y. Tęsknię za Jenną oraz Tobym, choć minęła dopiero doba od naszego ostatniego spotkania.

Późnym wieczorem odnajdujemy kolejną grupę Ocalałych. Siedzą ściśnięci wokół małego ogniska. Mało kto z nich ma ubranie. Słyszę płacz dziecka oraz stek przekleństw. Ogólny gwar niesie się po polanie. Ściskam mocniej dłoń Y. Nie wiem, czy to spotkanie wypadnie dobrze. Już sam widok tych biednych ludzi chwyta mnie za serce.

Potrzebujemy kilka minut, by zwrócić na siebie uwagę Ocalałych, a potem przemawia Kristen. Gdy szczegółowo opisuje cały plan, zewsząd dochodzi nas hałas.

— Skąd mamy wiedzieć, czy nie jesteście od Hrabiny?

— Chcecie nas wysłać na pewną śmierć! Wszyscy zginiemy!

W odwecie rozpiekleni Ocalali zaczynają krzyczeć, że najlepiej nas zabić. Mara cofa się o krok z wyraźnym przerażeniem na twarzy, a Kristen łapie ją za rękę i osłania własnym ciałem, kiedy kilku mężczyzn zbliża się w naszą stronę. 

— Zaraz! To ta dziewczyna z ulotek. Ta, którą Hrabina torturowała! —krzyczy jakaś kobiecina i wskazuje na mnie kościstym palcem.

Gwar ustaje. Wszystkie pary oczu są utkwione we mnie.

— Pokazywali ją, jak walczyła z robotami. I jak uciekła z pałacu Hrabiny — dodaje jakiś na oko jedenastoletni chłopak.

— Tak, to ona!

Już po chwili słyszę swoje dokonania z ust obcych, którzy szybko mnie rozpoznają.

— Zabiła arystokratów, tych, którzy zgwałcili moją córkę!

— I przeżyła po tym, jak ten żołnierz prawie zatłukł ją na śmierć.

Czuję się nagle strasznie skrępowana. Nie przepadam za byciem w centrum uwagi, szczególnie, że nie jestem zbytnio dumna z tych wszystkich rzeczy. Owszem, w wielu wypadkach wykazałam się siłą czy mocą, ale zazwyczaj miałam szczęście oraz wsparcie innych. Już Hrabina wydaje mi się o wiele bardziej godną podziwu osobą, mimo że jest okropną morderczynią i tyranką.

Niepewnie staję przed tłumem. Spojrzenia moje i Demosa krzyżują się. Widzę w jego oczach wsparcie oraz pewien specyficzny rodzaj powagi. Wiem, że tym spojrzeniem chce mi pokazać, że wszystko będzie dobrze i muszę po prostu odwalić tę brudną robotę jak najlepiej.

Biorę głęboki oddech, odpycham od siebie uczucia i staram się wyglądać twardo, niebezpiecznie oraz silnie. Dobry wizerunek to podstawa.

— Tak, to ja. Wiem, że jesteście przerażeni oraz osłabieni, ale potrzebujemy was do walki. Arystokraci wielokrotnie ranili oraz niszczyli, a teraz nadszedł czas, by za to zapłacili. Zapewne poniesiemy straty, wielu z nas zginie, ale przynajmniej będziemy mieli świadomość, że próbowaliśmy i nie staliśmy w miejscu. Może nie jesteśmy tak mądrzy i bogaci jak oni, ale dopóki mamy wiarę, wszystko jest możliwe. Nie zmuszam was do wojny. To tylko prośba. Jeśli chcecie przeciwstawić się tym okrutnym, niesprawiedliwym rządom, dołączcie do nas. Uszanujemy wasz wybór. Wiedzcie tylko, że los Ziemi jest w naszych rękach. Możemy sami zadecydować, jak chcemy żyć, bo może jakimś cudem uda nam się osiągnąć coś wielkiego i od nowa zbudować to, co zniszczyła trzecia wojna światowa. Dlatego zachęcam was do walki, która na pewno będzie ciężka, ale może zmieni nasz los.

Zaciskam kurczowo pieści. Boję się, czy moje słowa zostały przyjęte. Czekam, a sekundy ciągną mi się w nieskończoność.

— Dziewczyna ma rację. Ja nie chcę, by ta banda snobów decydowała o tym, kim mam być i ile mam płacić za przywilej życia — odzywa się tubalnym głosem jeden z mężczyzn.

— Tak, nadeszła pora by się zemścić — wtrąca jakiś głos z tyłu.

Wypuszczam powietrze. Może nie była to najlepsza przemowa w dziejach, ale wystarczyła, by choć trochę otworzyć oczy tym biednym, zagubionym ludziom.

Wymieniam z Y krótkie uśmiechy. Ten ułamek nadziei powoduje, że nasze dusze radują się odrobinę bardziej niż jeszcze chwilę temu.

                           ~~*~~

— Czy wszyscy wszystko wiedzą? — pyta chyba po raz setny Kristen.

Kilka dni temu wróciliśmy z naszego szukania Ocalałych. Teraz całą grupą siedzimy w kręgu pod gwiazdami. Zdążyliśmy odpocząć i nabrać sił, a za kilka godzin wyruszamy do miasta, by podbić arystokrację. Wszyscy jesteśmy przerażeni, ale także pełni nadziei. Jest nas ponad trzysta osób, choć mogło być więcej, gdyby nie to, że dwie grupy nie wyraziły zgody na wzięcie udziału w bitwie. Nie naciskaliśmy. Zamiast tego przygotowaliśmy się oraz część osób się posiliła. Jedzenia nie starczyło dla wszystkich, dlatego nieliczni szczęściarze mogli się poszczycić zjedzeniem odrobiny padliny.

Mara się trzęsie jak osika, Toby głośno oddycha, a ja raz po raz przejeżdżam ostrzem scyzoryka po swojej skórze, co mnie uspokaja. Robię to oczywiście z dala od wzroku innych, ponieważ wyobrażam sobie, jaki raban wszczęłaby Jenna, a negatywne emocje nie są nam do niczego potrzebne, szczególnie, że już doszło do brutalnej bójki między dwoma Ocalałymi.

Spora część osób i tak nie idzie, ponieważ są zbyt słabi, za młodzi lub za starzy. Teoretycznie jest to problem, bo będzie mniej osób na polu bitwy, ale trochę się cieszę, że przynajmniej ta cząstka ma szanse na przetrwanie. Pozostaje nam jeszcze ustalić, kto z Mrocznych zostanie z nimi, żeby w razie czego działać, gdyby jednak Hrabina wysłała tu kogoś, jednak nikt z nas się nie kwapi do tego zadania. Demos chce, by była to Helena, ja zaś marzę, żeby Toby nie szedł na wojnę, lecz się nie odzywam, tylko pozwalam mu samodzielnie podjąć decyzję. Jak można się domyślić, ani mu się śni nie brać udziału w walce.

Kristen kręci się między leżącymi Ocalałymi, którzy roją się praktycznie wszędzie. Gdziekolwiek nie spojrzę, widzę skupiska brązowo-szarych ciał.

Zaciskam mocno powieki. Staram się uspokoić umysł, pomyśleć o czymś przyjemnym, lecz to zadanie niewykonalne. Na zewnątrz wyglądam na opanowaną, twardą, może nawet znudzoną, ale w środku szaleje we mnie grad łez, huragan uczuć, tajfun nadziei oraz lawina myśli. Jutrzejszy dzień przesądzi o wszystkim. Nie wiem, czy chcę znać jego finał.

Ostatni raz omiatam wzrokiem polanę. Talika zasypia koło nas, Kristen pospiesznie ucisza natłoki rozmów, a Ocalali pogrążają się w rozmyśleniach dotyczących starcia, które zbliża się wielkimi krokami.

Mój mały palec dotyka małego palca Y. Patrzę w jego zielone oczy, chcąc właśnie takiego go zapamiętać. Żywego, bliskiego mi chłopaka uwielbiającego naukę oraz babeczki. Cokolwiek jutro się stanie, nigdy nie będzie już tą samą osobą co sekundę temu.

— Boisz się? — pyta cicho.

Oboje wiemy, jaka będzie odpowiedź, lecz Y i tak wie, że kłamię.

— Nie.

Unosi lekko wargi ku górze. Jego uśmiech to niemal bolesny widok.

— Lepiej chodźmy już spać. Jutro czeka nas ciężki dzień.

Przytakuję. Ignoruję ucisk w żołądku i zamykam oczy. Modlę się, by udało mi się zdrzemnąć w ciągu tych kilku godzin. Przez ostatnie dni nieustannie myślałam o walce, podobnie zresztą jak pozostali. Nieważne, jaki będzie wynik tego starcia, już na zawsze będę Mroczną. To jedna z niewielu rzeczy, których jestem na sto procent pewna.

Y głaszcze mnie delikatnie po włosach.

— Powodzenia, X.

Continue Reading

You'll Also Like

26.1K 1.6K 44
Nic nie będzie takie jak wcześniej. Czas podjąć decyzje, które mogą przesądzić o losie galaktyki. Co, jeśli nie ma czegoś takiego jak dobro i zło? Na...
96.6K 5.6K 23
Hongbin to płatny zabójca, który ma jedną zasadę: nie zabija niewinnych. Nim zdecyduje się wykonać zlecenie, obserwuje ofiarę i dokładnie sprawdza je...
29.1K 996 20
☀️ZAKOŃCZONE☀️ [ FIVE X OC ] Życie usłanie różami bez problemów? Pff oni mogą o tym tylko pomarzyć... 26.09.2020r. - start 12.11.2020r. - koniec 06...
Plaga By Wera Guzenda

Science Fiction

106K 6K 39
Kiedy Plaga spustoszyła Ziemię, każdy musiał zadbać o siebie. Rodzina, przyjaciele, szkoła - To wszystko, co kiedyś było twoją codziennością, dziś pr...