Rozdział 18

72 7 4
                                    

Trzeźwość myślenia wraca mi dopiero po porządnym policzku od Jenny. Ból emanuje z praktycznie każdej części mojego ciała. Toby opowiada, co wydarzyło się w pałacu Hrabiny, ja zaś leżę niczym trup, uspokajając oddech.

— Ktoś zaatakował na własną rękę arystokrację. Ktoś, kto posiada wiedzę oraz środki. Ta bestia była zbyt wielka, by mogli ją zesłać Ocalali. Mamy tu do czynienia z jakąś organizacją i to całkiem potężną — ustala Y.

— Nie wiemy tylko, czy są naszymi wrogami, czy sojusznikami — zastanawia się Mara.

— Wczoraj także pokazywano X na niebie. Może osoba od tych transmisji i od bestii to jedna i ta sama? W końcu niewiele osób ma teraz środki na tego typu ekscesy. — Niemal widzę z jak zawrotną prędkością pędzą trybiki mózgowe Y.

— Ale zanim pokazali X, ukazała się Hrabina — wspomina Helena.

— Co mówiła? — pytam.

Mój głos brzmi słabo, ciężko, ale przynajmniej mogę otworzyć usta. To już nie lada osiągnięcie.

Kristen z Y wymieniają spojrzenia.

— Weszło nowe prawo. Mężczyźni żyjący w legalnych obozach mają obowiązek poddawać się kastracji.

Nie za wiele z tego rozumiem.

— A czym ta kastracja jest?

— To pozbawianie osobników męskich narządu płciowego — tłumaczy mi szybko Y. — Hrabina robi to na żywca, bez znieczulenia.

Powstrzymuję wzdrygnięcie się.

— Po to, żeby zakończyć rozmnażanie się na Ziemi. Nowe osobniki tylko niepotrzebnie skomplikowałyby jej plan podbicia innych planet — dodaje Jenna, głaszcząc mnie po włosach. Trzymam głowę na jej kolanach.

— A czy arystokraci..?

Pozwalam, by pytanie zawisło w powietrzu, ale wszyscy i tak wiedzą, o co chodzi.

— Przykro mi, małpo. Oni jak zwykle mają większe przywileje.

Niezbyt mnie to dziwi.

Wojna zbliża się coraz szybciej, a my jesteśmy w lesie — dosłownie i w przenośni. Nasza sytuacja nie wygląda za ciekawie, a nawet jeśli posiadamy jakiegoś sojusznika, nie wydaje mi się, by wiele to zmieniło.

Pozostali chyba też czują grozę w powietrzu.

— Zbliża się burza. Lepiej znajdźmy jakąś kryjówkę. — Y bierze mnie na ręce i przewodząc naszemu orszakowi, idzie szukać schronienia.

                          ~~*~~

Miejsce, do którego trafiamy, to uboga izdebka pełna krwi. Krew na podłodze, na ścianach, na oknie, a w kącie leżą dwa rozkładające się już ciała. Nie wiemy, czy są pozostałością po Hrabinie, czy po Stworach.

Siedzimy na brudnej podłodze, ponieważ nie widać żadnych mebli. Już po chwili słyszymy głośne grzmoty, oczy zaś mrużymy z powodu ostrych błyskawic. Jest zimno, ale nie zwracamy na to uwagi. Kiedy masz wojnę na karku, takie błahostki tracą blask.

Stopniowo zasypiamy. Jako pierwsza odpływa Helena, wczepiona w Demosa niczym mała małpka. Kristen rzuca jej ostre spojrzenie, ale zbywa całą sytuację milczeniem. Po chwili sama zamyka oczy, opierając głowę o ścianę. W ślad za nią idą Mara oraz Toby.

Próbuję zasnąć, lecz nie udaje mi się to. Ból ciągle daje o sobie znaki, podobnie jak najróżniejsze myśli i wspomnienia.

Moją głowę zalewa fala dzisiejszych wydarzeń. Bestia na niebie, Lucyfer, ból w więzieniu. Do tego wspominam wszystkich ludzi, którzy stracili życie. Im więcej okropności widzę, tym trudniej mi pozbyć się ich z moich myśli. Szczególnie trudne są dla mnie chwile, w których sama zabijałam. Fakt, że pozbawiam ludzi życia, działa na mnie jak kubeł lodowatej wody.

MroczniWhere stories live. Discover now