Chuj Wie - APH One Shots

由 annelissemarie

2.5K 88 91

I kolejne badziewie którego nikt nie czyta, a autorka robi je dla gwiazdek i dojebanego fejmu. One shoty, bez... 更多

PolHun

AusPol

870 50 59
由 annelissemarie

Muzyka grana na fortepianie roznosiła się po okolicy. Co prawda, powinna zostać tylko w jednym z domów, a muzyk grający ją po prostu zapomniał zamknąć drzwi.
A może specjalnie zostawił je otwarte?
Roderich Eldestein uważał że każdy ma prawo do sztuki, jaką są dźwięki wydobywane z fortepianu lub skrzypiec, niesione przez wiatr.

W tym samym czasie, ulicą przechodził pewien blond włosy jegomość. Chłopak wiedział dokładnie kim jest autor muzyki. Znał go do tego, nawet bardzo dobrze. A że ktoś przed chwilą zniszczył mu dobry humor, i chęć do przeżycia tego jesiennego poranka, to nie miał nic przeciwko odwiedzeniu muzyka. Dodatkowo zaczęło padać, więc idealnym pomysłem byłoby schronienie się gdzieś przed kroplami deszczu.

Wszedł do środka przez otwarte drzwi zamykając je cicho. Zdjął płaszcz oraz mokre buty i zostawił je przy wejściu. Sam zaczął iść jasnym korytarzem, aż nie przystanął w wejściu do salonu opierając się o framugę drzwi. Nie chciał straszyć Austriaka wchodząc od razu, dlatego też założył ręce na piersi i wsłuchiwał się w piękno utworu. Nuty jedna po drugiej dopływały do jego uszu, łącząc się i stwarzając to piękno, które tak lubił tworzyć pianista. Po dłuższej chwili chłopak usłyszał pewne pomyłki, niedoskonałości które wkładały się między oryginalne takty. Co gorsza, zaczęło ich przybywać.

Scheiße!

Palce Austriaka przestały uderzać o klawiaturę instrumentu. Teraz zaciśnięte w pięści dłonie leżały na jego kolanach.

— To jest tragiczne, dlaczego nic mi nie wychodzi? — Muzyk schował twarz w dłonie, i oparł łokcie o kant fortepianu.

Blondyn stający w drzwiach, teraz cicho zaczął iść w stronę instrumentu. Niezauważony przez grającego, przystanął obok niego, i spojrzał w nuty ułożone na podstawce.
Uśmiechnął się lekko widząc tytuł i kompozytora. Już teraz wiedział dlaczego akurat ta część sprawiła grającemu tyle problemów.
Wiedział, ponieważ znał dobrze osobę która napisała owy utwór. Ba, był nawet przy tym kiedy go pisano.

— Serio nie zauważyłeś że te palce są tu pozamieniane?

Zaskoczony Austriak spojrzał w stronę chłopaka.

— Co ty ru robisz? — Zapytał. — I co masz na myśli mówiąc pozamieniane palce?

— Akurat przechodziłem. — Wzruszył ramionami — No i generalnie zaczęło padać, a ty miałeś otwarte drzwi więc wszedłem. Dodatkowo usłyszałem że grasz utwór totalnie świetnego kompozytora. A mówiąc pozamieniane palce, mam na myśli że Chopin pisząc to był troszkę już upity, więc poplątał się z cyferkami, co nie? No to ja mu mówię żeby zostawił to w cholerę i skończył kiedy indziej. A ten stwierdził że da radę i pisał se dalej. Nie wiedziałem generalnie że to się ostanie do dzisiaj. Myślałem że to wywalił. — Blondyn wziął w dwie ręce nuty.

— Czy ty wiesz co ty mówisz? — Austriak odebrał mu kartki, i odłożył na poprzednie miejsce. — Ten utwór jest przeznaczony dla najbardziej zaawansowanych muzyków, więc to co mówisz jest niedorzeczne. Taka sława jaką był Chopin, nie siadała sobie byle gdzie i z byle kim, i nie pisała utworów będąc nietrzeźwym. — Mówiąc to, znowu położył ręce na klawiaturze, i ponownie zaczął grać. Muzyka nie była jednak nadal płynna i melodyjna, więc odpuścił w tym samym miejscu co wcześniej. Blondyn natomiast przysiadł obok grającego i przyglądał się z zainteresowaniem. Po kilkunastu kolejnych próbach chłopak odpuścił.

— Eh... Gdzie moje maniery. Masz ochotę się czegoś napić? — Zapytał, odwracając się w stronę blondyna.

— Chętnie. Generalnie masz herbatę? Jeśli to nie problem...

— Oczywiście. Już idę. — Odparł szybko i poszedł w stronę pomieszczenia które okazało się być kuchnią.

Chłopak który pozostał w salonie sam, ponownie wziął nuty w ręce. Wyciągnął także ołówek ze swojej kieszeni. Przyjrzał się dokładnie fragmentowi który wcześniej powtarzał Austriak. Ponownie uśmiechnął się, przypominając sobie całe zajście z nim zawiązane.

1829. Jedna z nielicznych chwil, kiedy miał świadomość swojego istnienia. A potem ponownie umarł.
I znowu go zabrakło.
Nie było.
To miał być koniec.

W każdym razie, Fryderyk kiedy to pisał był po butelce wódki, więc nie kontaktował jak normalnie. No, i postanowił napisać cyferki na odwrót. Czyli wystarczy że trochę pozamienia je miejscami...

***

Zatrzasnął za sobą drzwi, po czym oparł się o nie. Zjechał po nich, i usiadł na podłodze.

Dlaczego akurat ta Polska cholera musiała tu przyjść?
Dlaczego akurat on?
I dlaczego akurat na jego widok tak reaguje?

Zauważył to. Dawno to zauważył. Już w XIIX wieku zauważył że coś jest inaczej. To znaczy, to wcale nie tak że zgodził się wziąć udział w zaborach aby spróbować chociaż trochę pomóc jego ludziom.
To wcale nie tak...

— Roderich, nie myśl o tym. — Szepnął sam do siebie, po czym wstał i podszedł do kuchenki. Wstawił wodę do gotowania, i oparł się o blat.

Za każdym razem.
Zawsze kiedy myślał o przeszłości, musiała nadejść ta jedna myśl. Myśl o tym, co między nimi zachodziło. Wiedeń. Zabory.
To wszystko było zbyt ciężkie.
I jeszcze to pieprzone uczucie...
Nie, wróć! Nie było żadnego uczucia!
Ale... Ale czy na pewno nie było?

Usłyszał świszczący dźwięk gotowej wody. Zdjął czajnik z kuchenki, i przygotował imbryk z filiżankami. Ustawił wszystko na tacy, i dorzucił jeszcze kilka ciasteczek ze słoika. Trzęsącymi rękoma otworzył drzwi, wziął tacę i poszedł w stronę salonu.

***

Ta, tu będzie czwarty... Kurwa, nie! Piąty, czwarty trzeci... O nie nie, jak niby ma generalnie z piątego nagle przeskoczyć na drugi? To też trzeba zmienić. Fryderyk, gościu! Co ty tu niby powypisywałeś? Totalnie to się kupy nie trzyma... No tak, ale jak się nuty pisze po butelce wódki... No dobra, dwóch. I połowie...

No dobra, teraz jest dużo łatwiej. Pff, on sam by to zagrał... Gdyby mu się chciało.
Usłyszał gwizd czajniczka.
Szybko odłożył nuty na miejsce, a ołówek rzucił gdzieś pod fortepian. Kiedyś go generalnie podniesie. Teraz go nie widać.

I już polaczek siedzi grzeczniutki.

Austriak podszedł do stojącej obok sofy, i postawił tacę na stoliczku. Blondyn wstał od instrumentu, i przesiadł się na miejsce obok muzyka.

— Rod, może teraz mi zagrasz ten utwór który wcześniej próbowałeś? Wprowadziłem małe poprawki, i myślę że totalnie powinien wyjść super. — Chłopak oparł podbródek na zaciśniętych w pieści dłoniach, i nachylił się w stronę pianisty.

Roderich poczuł że jego serce zaczęło szybciej bić. Ta bliskość zielonych oczu sprawiała, że nie mógł ruszyć żadną częścią swojego ciała. Bliskość, przez którą rozchylił usta, i nawet mrugnąć nie śmiał. Bał się może że nawet najmniejszy jego ruch mógłby sprawić zakończenie tej cudownej chwili.
Cudownej tak, bo blisko osoby którą darzył tak niepoprawnym i niezrozumiałym uczuciem.

— T-tak, oczywiście. — Wyszeptał po chwili.

Polak uśmiechnął się serdecznie, i odsunął na dalszą nieco odległość. Raz jeszcze spojrzał w oczy muzyka. Głęboko, przenikliwie. Nie zauważył, a może udawał że nie zauważył malinowego rumieńca na policzkach Austriaka. Ten natomiast, nie chcąc patrzeć tak nachalnie na ukochanego, wstał i ze spuszczoną głową podszedł do fortepianu. Spojrzał na nuty. Pokreślone i popisane cyfry ledwo dało się rozczytać.

Zaczął uderzać palcami w klawisze. Muzyka była płynna, i z lekkim pogłosem docierała do uszu Polaka. Chłopak przymknął oczy, i wsłuchał się w utwór. Był piękny, bardzo piękny. Nie dało się tego wcześniej usłyszeć z powodu licznych pomyłek i błędów.

Roderich także odczuł zmianę. Zdawało się że nowy zapis jest wprost przeznaczony dla jego dłoni. Takt po takcie, muzyka płynęła, tworząc nowe akordy.

Blondyn po jeszcze chwili przysłuchiwania się w piękną melodię, wstał i niezauważony podszedł od tyłu do grającego. Gdy ostatnie dźwięki zostały wydobyte z instrumentu kończąc utwór, Polak pochylił się i objął siedzącego Austriaka. Muzyk natomiast po chwili szoku, nieśmiało odwrócił się i wtulił w jego klatkę piersiową, obejmując ją rękoma.

— Mówiłem że ci się totalnie to uda. — Powiedział, śmiejąc się. — A teraz chodź napić się tej herbaty.

Roderich zorientował się gdzie się znajduje i co robi. Szybko odskoczył od Blondyna, prawie przewracając się na fortepian. Odwrócił się, zasłaniając dłonią usta, i odszedł w stronę sofy i stoliczka.

Co on zrobił. Nie można przecież tak po prostu przytulać swoich gości. W dodatku zachował się bardzo niekulturalnie, nie podając mu nawet czegoś do picia. Czy to cholerne uczucie (którego nie było) aż tak bardzo zawróciło mu w głowie że zapomniał jak się zachowywać?

— P-przepraszam Feliks że ci nawet nie nalałam herbaty. Ale rozumiesz, zdenerwowałem się na ten utwór, i... — Zaczął.

— No przecież totalnie nic się nie stało. Przerwał mu nadal uśmiechający się Polak. Szybciej wrócił na swoje miejsce i usiadł.

Chłopak w okularach natomiast, nadal drżącymi dłońmi uniósł czajnik, i nalał do obu filiżanek gorącego napoju. Kiedy odstawiał go na miejsce, nieszczęśliwie postawione naczynie wylało mu wodę na rękę.

Austriak cicho syknął z bólu. Poparzył sobie dość mocno wierzch dłoni. Co prawda skóra zaczęła się dopiero czerwienić, ale karmazynowa barwa wskazywała na uszkodzenie tkanki.

— Rod, co ci? — Spytał blondyn który dopiero otworzył wcześniej przymknięte oczy.

— Nic... — Skrzywił się. Nie chciał żeby ktoś zobaczył że nie może znieść zwykłego poparzenia. Mimo wszystko, kilka łez spłynęło po jego policzkach. — Poczekaj chwilę, pójdę na sekundę do kuchni. — Już miał wstać i iść w stronę drzwi, jednak Polak złapał go za nadgarstek. Wstał, i pociągnął zranionego chłopaka w swoją stronę.

— Cholera, to wyglada dość poważnie. Chodź szybko, trzeba to będzie generalnie schłodzić. Masz jakieś opatrunki na oparzenia?

Austriak pokręcił głową. Nie miał w zasadzie niczego do opatrywania ran w domu.

— Eh, i jak ty jeszcze żyjesz? — Westchnął blondyn, prowadząc drugiego w stronę kuchni. Tam odkręcił zimną wodę, i włożył pod nią jego dłoń. Kilka kolejnych łez spłynęło mu po policzku. — I weź ty totalnie nie płacz, to tylko poparzenie. Dostałeś kiedyś z karabina w brzuch? — Znowu zaprzeczenie. — No widzisz. A ja generalnie dostałem, i to kilka razy. Boli o wiele bardziej, tyle ci powiem. A teraz tu czekaj, to sprawdzę czy nie mam czegoś w torbie.

Zielonooki wyszedł z pomieszczenia, zostawiajac chłopaka samego. Teraz po jego policzkach płynęło więcej łez. O ile wcześniej starał się je powstrzymywać, to teraz nawet nie próbował. A do faktu poparzonej ręki, dochodziła jeszcze informacja od Feliksa.

W brzuch.

Karabinem.

Kilkanaście razy.

Karabinem.

Od kogo... Przecież personifikacje nie walczą... Jakim cudem ktoś go skrzywdził? I to w tak brutalny sposób? I dlaczego?

— ...To ten, generalnie mam jakieś bandaże i maść na oparzenia. Powinno wystarczyć. — Wpadł do kuchni, przyglądając się przedmiotom które niósł w rękach. Podniósł wzrok na Austriaka. Ich spojrzenia skrzyżowały się na moment. — Mówiłem ci żebyś nie ryczał, totalnie gorzej wyglądasz z tymi łzami na policzkach. — Podszedł do chłopaka, i dłonią starł wilgoć spod jego oczu. Zajął się następnie opatrywaniem ręki rannego.
Roderich natomiast zaczął przyglądać się Polakowi. Zauważył kilka blizn w pobliżu jego obojczyków, które ciągnęły się w dół. Twarz także znaczyło kilka nierówności. Skupiona mina, oczy koloru którego nie można było porównać do niczego. Można tylko powiedzieć że były zielone. Niesamowicie zielone. Blond włosy, luźno związane z tyłu głowy. Kilka kosmyków spadających na twarz.
Bardzo delikatne rysy twarzy. Wprost dziewczęce można powiedzieć, ale nie aż tak bardzo aby odrzucały. Wręcz przeciwnie, potęgowały one jedynie odczucia Rodericha do niego.

— Em... Feliks? — Zwrócił się cicho do opatrującego.

— Yhym? — Mruknął w odpowiedzi. Zajęty był właśnie cięciem bandaża na paski.

— Kto niby miałby cię uderzyć karabinem? I kiedy przede wszystkim?

Zaskoczony Polak przez chwilę zamarł, aby potem roześmiać się.

— No tak, zapomniałem że ty byłeś wtedy odizolowany od świata. No cóż, mam wymieniać? Dwanaście razy Ludwig podczas drugiej wojny światowej, pięć razy także on podczas pierwszej, siedem razy Prusak zanim nie zniknął z mapy, generalnie łącznie jakieś dwadzieścia razy Ivan, może dziesięć dostałem od szwabów podczas Powstania u mnie w Warszawie... Kilka razy też od milicjanta jak jeszcze miałem PRL u siebie. O, i dwa razy od Lićka dostałem. — Skrzywił się wypowiadając ostatnie zdanie. — Raz jak był jeszcze w ZSRR, a ja chciałem mu pomóc. A drugi... — Zawahał się zanim skończył mówić.

— Przepraszam, nie musisz mówić jeśli to sprawia ci trudność. — Szybko odpowiedział Roderich. Był w szoku że jego bracia mogli zrobić komuś coś tak złego...

— No coś ty, zawsze totalnie spoko jest się komuś wygadać. — Znowu smutno uśmiechnął się Feliks. — A gdybym miał ci wymieniać co mi jeszcze robili, za długo by to zajęło. I nie chcę cię zanudzać.

— Ale przecież personifikacje nie walczą na wojach, muszą być chronione aby ich państwo przetrwało! — Wtrącił Austriak. — Więc jak cię mogli w ogóle tak skrzywdzić?

Polak roześmiał się. W jego głosie słychać było kpinę.

— Wiesz, zależy jaką personifikacją jesteś. Ty na przykład należysz do tych lepszego sortu, więc ciebie nie wyślą na pole bitwy. Ale niektórzy, to znaczy ja, Węgierka, moje rodzeństwo, Natalya i jeszcze kilku musiało sobie jakoś radzić. Poza tym u ciebie nie było tak naprawdę prawdziwej wojny. Ale wiesz, nie rozmawiajmy o tym. To było dawno. Teraz mam generalnie lepszy problem z twoją ręką. — Jeszcze raz spojrzał na twarz muzyka, i wrócił do bandażowania jego dłoni.

— Przepraszam że poruszyłem ten temat... — Szepnął Roderich. Nie uzyskał odpowiedzi, więc mógł spokojnie zastanawiać się nad sensem swojego życia. Bo po co mu takie, skoro od zawsze był oszukiwany w pewnych sprawach?

***

Wrócili do salonu. Usiedli na tych samych, dawnych miejscach. Herbata wystudziła się już.

— Już wszystko w porządku z twoją ręką? — Zapytał Feliks, biorąc do ust ciastko.

— Tak. Dziękuję za pomoc. — Odpowiedział Roderich, próbując unieść filiżankę. Nie ludało mu się to jednak chorą ręką. Znowu cicho syknął z bólu.

— Wiesz co, chyba wiem co pomoże. — Wtrącił Polak, widząc nieudaną próbę Austriaka. Chwycił jego dłoń, i uniósł na wysokość ust. — Moja siostra zawsze tak robi kiedy się poparzę. Zbliżył rękę chorego jeszcze bliżej. — Pozwolisz?

Eldestein pokiwał energicznie głową. Łukasiewicz natomiast ucałował lekko wierzch jego dłoni. Następnie skierował na nią chłodny strumień powietrza wydobywający się z jej ust.
Może aż tak bardzo nie pomagało, ale ponowna bliskość Blondyna sprawiła że chłopak zapomniał o bólu.

— F-Feliks? Przepraszam że się cały czas pytam, ale słyszałem że jesteś z Torisem Laurinaitisem od wieków. — Zaczął. —  Dlaczego robisz to teraz dla mnie? Poza tym, dostanie od ukochanego z karabinu to nie jest najlepszy sposób na okazywanie miłości.

Zaskoczony zielonooki ponownie podniósł wzrok na rozmówcę.

— Ale wy na zachodzie jesteście zacofani. — Spuścił wzrok w dół i westchnął. — wszyscy myślicie to samo. Nie, nigdy nie byłem z nim bliżej niż przyjaciółmi. A to i tak było kilkaset lat temu. Błagam, na serio nie widać co tak na prawdę o sobie myślimy? To, że czasami wychodzimy gdzieś razem nie oznacza że chodzimy ze sobą. Poza tym ostatnio raczej nawet nie udajemy że wszystko jest dobrze.

Austriak także spojrzał na dłonie Polaka trzymające jego własną, obandażowaną. Widział smutek malujący się na twarzy chłopaka, i lekko drżącą wargę.

— Ale wiesz, generalnie on mi nie jest potrzebny do niczego. Zauważyłem nawet że dogaduję się dużo lepiej z tobą niż nim. Ta cała unia, też była tylko dlatego że on bał się Ivana. Totalnie. — Chłopak puścił rękę drugiego, i usiadł bliżej. — A podstawowa różnica jest między wami taka, że on mi generalnie nie wybaczył Wilna, a ja tobie zabory już tak. — Smutny uśmiech zagościł na twarzy blondyna. Jednak ten także zniknął, ustępując miejsce całkowitemu smutkowi.

Eldstein nie wiedział co powiedzieć. W ciągu minuty dowiedział się dużej ilości prawdy, która przecież wcześniej była tak dobrze zatajana przed nim.

Uniósł zdrową dłoń, podniósł podbródek Polaka w swoją stronę, przez co ten znowu spojrzał mu w oczy.

— Źle wyglądasz kiedy jesteś nieszczęśliwy.

Feliks roześmiał się tylko słysząc to.

— A ty tak samo źle kiedy płaczesz. Znowu lecą ci łzy z oczu. — Wskazał na zaróżowione policzki chłopaka, po których spływały błyszczące kropelki.

— Przepraszam, ale nie wiedziałem o wielu tych rzeczach, i czuję się przez to źle.

Blondyn tylko przybliżył się jeszcze odrobinkę, i obiema dłońmi przetarł policzki przyjaciela.

— Nic nie szkodzi. Przecież to nie twoja wina. Zresztą, ja też nie powinienem ci tego wszystkiego mówić. Wychodzi na to że ci się żalę.

— Jak możesz w ogóle tak mówić? J-ja nawet... Ja... — Muzyk zaczął się jąkać. — P-p rzez całe moje życie moi szefowie mnie oszukiwali, nie wiedziałem co się dzieje na świecie, a obok ginęli twoi ludzie! Kazali mi siedzieć w zamkniętych pomieszczeniach i grać na jakichś pieprzonych skrzypcach! Nie mogę decydować co się dzieje w moim własnym kraju, jestem tylko głupim podnóżkiem mojego brata! Wszystko tylko co robi Ludwig, co chce Ludwig, co każe Ludwig! — Wykrzyczał ostatnie zdanie, po czym ukrył twarz w dłoniach, i zaczął cicho szlochać. — Jestem beznadziejny, po co ja w ogóle istnieję?

Po chwili poczuł czyjeś ramiona obejmujące go, i wiotką dłoń gładzącą jego włosy. Odepchnął postać od siebie na niewielką odległość. Teraz patrzył na twarz chłopaka w tej samej linii. Zielone tęczówki Polaka błyszczały w świetle żyrandola, i przeszywały na wylot zeszklone fioletowo-granatowe oczy Austriaka. Bliskość ich obydwu sprawiała że oddechy mieszały się, wydobywając się z uchylonych ust. Brunet mógł teraz podjąć decyzję. Zrobi to, co chciał od jakichś dziesięciu lat, czy będzie nadal czekał.
Czekał na cud.
Bo kolejnej okazji może nie być nigdy.

Zacisnął powieki, i wyszeptał.

— Feliks, przepraszam, na prawdę przepraszam.

— O co ci znowu cho... — Nie dokończył. Poczuł naciskające na jego wargi usta Austriaka. Ciepłe, szorstkie usta. Naciskające na jego własne. Mimo szoku, poczuł jeszcze coś.

Przyjemność.

Eldstein rozchylił usta, otwierając przy okazji te należące do drugiego chłopaka.

Przygryzł dolną wargę blondyna, przy czym jęknął cicho. Następnie oblizał jego wargi, wsuwając język do ust chłopaka. Ujął jego twarz miedzy swoje palce. Pocałował go ponownie, pozwalając także zamknąć mu usta. Tym razem gest trwał dłużej. Zielonooki pierwszy oderwał się.
Ciemnowłosy natomiast desperacko zarzucił ręce na szyję blondyna. Obdarował jego szczękę i wargi jeszcze kilkoma szybkimi całusami. Zmęczenie sprawiło że jego ruchy zwolniły. Opadł z sił. Zsunął się z chłopaka, i oparł czoło na jego klatce piersiowej.

— Kocham cię Feliks, kocham cię! Słyszysz?! — Wykrzyczał jeszcze. — Kocham...





Przecież to jest bez sensu.

继续阅读

You'll Also Like

114K 8.5K 53
Edgar to młody chłopak z toną problemów na głowie. Dla swojej siostry starał się walczyć z chęcią skończenia tego. Niestety pragnienia wzięły górę. ...
490K 13.7K 109
One shot Harry Potter ( zamówienia zamknięte) * proszę nie zwracać uwagi na wszelakie błędy, gdyż shoty są dopiero w trakcie poprawek *
165K 8.8K 44
Katsuki Bakugou to najlepszy biznesmen w Japonii, a do tego jest w cholerę przystojną alfą, którą każda omega chce. Izuku Midoryia to samotna i samor...
248K 18K 60
"Jeśli będzie ci niewygodnie, możesz się położyć obok, tylko trzymaj się swojej połowy. Nie jestem typem przytulaska. "