Pułapka wspomnień

By Mili1703

162K 15.1K 3.7K

Moment, w którym otwierasz oczy i nic nie pamiętasz jest naprawdę przerażający. To tak, jakby ktoś zabrał ci... More

Prolog
1. Utracone wspomnienia
2. Nieznajomy z naprzeciwka
3. Plotka plotkę pogania
4. Zabawa zaczyna się od nowa
5. Dobry słuchacz
6. Zagubiona tożsamość
7. Zmiana
8. Jeszcze więcej znaków zapytania + Liebster Awards
9. Królowie imprez i dawne sympatie
10. Panika + Liebster Awards
11. Lekcja pierwsza + Liebster Awards
12. Z nauczycielami się nie spoufalam
13. Historia lubi się powtarzać + Liebster Awards
14. Tak będzie lepiej
15. Pozwól sobie pomóc
16. Bezczelny + Liebster Awards
17. Ally
18. Zostań
19. Czas na prawdę
20. Gorzka prawda
21. Myślałeś, że się nie dowiem?
22. Brak oddechu
23. Dawno nas tu nie było
24. Niemile widziany
25. Niespodziewana myśl
26. Przepraszam + Liebster Awards
27. Fajerwerki uczuć i tajemniczy gość
28. Rodzinny grill
29. Tatuaż
Pytanie dla was
30. Skomplikowane uczucia
31. Niemożliwe
32. Przerażająca prawda
33. Tajemniczy pokój
34. Odraza
35. Dwa tygodnie + Liebster Awards
36. Jedyna szansa
37. Konsekwencje
38. Nieoczekiwane odkrycie
39. Konfrontacja
Epilog + podziękowania
Nowa książka

40. Krucha jak szkło

3.5K 358 138
By Mili1703

Posłuchajcie piosenki w czasie rozdziału ;) Miłego czytania :*

        Mówią, że koniec może być naszym początkiem. Że coś się kończy, by coś innego mogło się zacząć. Ale czy którekolwiek z tych stwierdzeń może być w ogóle prawdą? Czy możemy żyć, gdy jakiś etap naszego życia skończy się bezpowrotnie? Ważny etap naszego życia. Czy to ma rację bytu?

        Phoebe nie potrafiła odpowiedzieć sobie na te pytania... Może dlatego, że zbyt mocno ją to bolało. Samo myślenie sprawiało jej przeogromny ból. Jakby wlewała sobie do głowy żrący kwas, który powoli wyżerałby wszystko. A potem z wielką siłą uderzała młotkiem w pozostałości. Cóż, to było całkiem dobre porównanie.

        Chciała zasnąć i nie myśleć, ale nie umiała...

        W życiu każdego człowieka pojawia się taki moment, który sprawia, że już nie chcemy walczyć, ale jakoś to przezwyciężamy. Sęk w tym, że w jej życiu pojawiło się chyba już zbyt wiele takich momentów i nie była pewna, czy da się to jakoś przezwyciężyć.

        – Jak się pani czuje? – jak przez mgłę usłyszała delikatny, kobiecy głos. Zerknęła w stronę kobiety po czterdziestce, z okularami na nosie. Patrzyła na nią z wyczekiwaniem, ale i współczuciem. Phoebe zastanawiała się, jak żałośnie musi wyglądać w tym momencie. – Może powinnam jednak wezwać panią psycholog? Dobrze by było, gdybyś z nią porozmawiała – powiedziała delikatnie i położyła dłoń na ramieniu dziewczyny.

        A Phoebe zareagowała zupełnie odruchowo. Zatrzęsła się z przerażenia i odsunęła w najdalszy kąt łóżka. Automatycznie w jej oczach zalśniły łzy, których nie umiała powstrzymać. Czuła jak jej serce automatycznie przyśpieszyło pracę. Czuła się jak w pułapce. Jakby znowu była uwięziona w jego uścisku...

        Czy właśnie tak miało teraz wyglądać jej życie? Czy każdego miała traktować jak tego potwora?

        – Jest w porządku. Nie chcę z nikim rozmawiać – odszepnęła drżącym głosem. – Jest w porządku i chcę zostać sama – powtórzyła, zaprzeczając samej sobie.

        Odwróciła się tyłem do kobiety i skuliła się na szpitalnym łóżku, wbijając wzrok w okno. Miała nadzieję, że kobieta ją zrozumie i po prostu odpuści.

        Od całego zajścia minęły zaledwie trzy godziny, ale dla dziewczyny były jak cała wieczność. A najgorsze, że wszystko dokładnie pamiętała. Nawet na sekundę nie straciła świadomości, a tak bardzo tego chciała.

        Zamiast tego pamiętała każdy najmniejszy fragment. Wyjście z samolotu, a potem niespodziewane pojawienie się Cole'a i policji. Jego lekkomyślne zachowanie i wyznanie miłości. A potem strzał, który zniszczył wszystko.

        W głowie mogła tylko w kółko odtwarzać moment, gdy bezwładny Cole osuwa się na ziemię wprost w kałużę własnej krwi. I o dziwnym szczęściu w jego oczach... Ten widok wycisnął piętno w jej umyśle już na zawsze.

        Tak bardzo się myliła myśląc, że już nic nie może jej zranić po tym całym koszmarze. Mogło. Doszczętnie złamała ją właśnie jego strata...

        – Nawet nie pozwolili mi cię zobaczyć. Od razu mnie zabrali – wyszeptała, ściskając dłoń w pięść. Wyobraziła sobie jak go mocno przytula. Bez żadnego strachu, a on patrzy z czułością w jej oczy. Dlaczego to miało się już nigdy nie zdarzyć? – Dlaczego mnie tak bardzo karzesz, Boże? Co zrobiłam nie tak? – wyszlochała, patrząc w sufit. – On nie był niczemu winien.

        Według lekarzy była odwodniona, wycieńczona i skrajnie wychudzona. Na całym jej ciele znajdywały się bolesne siniaki i rany, a w jej organizmie znajdowały się jeszcze śladowe ilości narkotyków. Wyglądała jak jakaś postać z horroru. Jednak według lekarzy nic nie zagrażało jej zdrowiu.

        Jednak ona wcale nie zgadzała się z ich zdaniem. Nic nie równało się z bólem w klatce piersiowej i dlatego wcale nie było w porządku. Ból psychiczny czasami jest bowiem gorszy od tego fizycznego. Dlatego w żadnym stopniu nie było w porządku...

        Jak miała przejść do codzienności? Z tym całym bagażem zostawionym przez Jonatana i ze stratą Cole'a? Jak miała dalej sobie poradzić i na nowo zacząć żyć?

        W tym momencie żałowała, że jeszcze żyje... Śmierć byłaby o wiele łatwiejsza. Nie bolałaby tak bardzo.

        Nie była pewna, jak długo leżała w ten sposób, wegetując i wpatrując się w przestrzeń pustym wzrokiem. Dopiero, gdy usłyszała cichy szczęk drzwi, ocknęła się z otępienia.

        – Mówiłam, że chcę zostać sama – wychrypiała, ledwo powstrzymując się od płaczu. – Nie chcę żadnych psychologów.

        – Och... kochanie, tak bardzo nam przykro – usłyszała znajomy głos ojca.

        A ona była zupełnie zdezorientowana. Chciała po prostu się odwrócić i mocno przytulić rodziców, ale nie potrafiła. Coś w środku ją blokowało, zupełnie jakby nie miała w sobie już jakichkolwiek uczuć...

        Dlatego zamiast mocno ich przytulić, po prostu się rozpłakała, zaciskając dłoń na poduszce. Jakoś nie potrafiła być już dłużej silna. Ta cała sytuacja zdecydowanie ją przerosła.

        – Phoebe, skarbie. Proszę, nie płacz – usłyszała głos matki, która pojawiła się tuż przed nią.

        Kobieta wyglądała na kompletnie rozbitą, a jej oczy były całe czerwone od płaczu. Wyglądała, jakby nie spała od kilku dni, co oczywiście było prawdą.

        A potem zrobiła coś, co zupełnie przeraziło dziewczynę. Przytuliła ją. A przynajmniej próbowała to zrobić, bo Phoebe natychmiast wyrwała się z jej uścisku. Odskoczyła do tyłu, prawie spadając z łóżka i o mały włos nie wyrywając sobie z ręki kroplówki.

        Z gardła wyrwał się jej głośny pisk i ponownie się rozpłakała niczym mała dziewczynka. Zakryła dłonią usta, uciszając swój napad płaczu. W tym momencie była taka słaba. Krucha jak szkło...

        – Przepraszam – wyszeptała. Skuliła się podciągając nogi pod brodę i owinęła ramiona wokół kolan. – Przepraszam – zaczęła się kołysać w przód i w tył, przerażona własną reakcją.

        – Phoebe... my, my nie zrobimy ci krzywdy. Nie musisz przepraszać, córeczko – usłyszała przepełniony smutkiem głos ojca. Brzmiał, jakby zaraz miał się rozpłakać.

        I to wszystko z mojej winy – pomyślała.

        – Przepraszam... ja... ja nie chciałam – szepnęła bezsilnie, a potem uderzyła w nią straszna myśl. – Ja... ja nigdy go nie zachęcałam. Przysięgam – nerwowo potrząsnęła głową, czując dławiące uczucie w gardle. – Nigdy tego nie chciałam, mówiłam, że nie chcę – zapewniła gorliwie.

        Nie wiedziała, z jakiego powodu nagle naszły ją wątpliwości, czy na pewno w to wierzą. Bała się, że myślą, że jakoś go do tego zachęciła. A tego by nie zniosła...

        Nie myśleli tak, prawda?

        – Boże... Phoebe, nawet tak nie myśl – wyszeptała kobieta.

        A potem delikatnie położyła swoją rękę na plecach dziewczyny. Nie śpieszyła się. Zupełnie jakby ją oswajała, jakby oswajała jakieś zranione zwierzę. A potem, gdy nie otrzymała żadnego sprzeciwu, przyciągnęła całe jej ciało do silnego, matczynego uścisku.

        Na początku Phoebe była przerażona świadomością czyjegoś dotyku na jej ciele. Tak bardzo chciała się przed tym obronić, ale potem... potem wszystko się zmieniło. Ten dotyk był inny. Ciepły i czuły, a nie pozbawiony jakichkolwiek uczuć i przepełniony erotyzmem.

        W ramionach matki poczuła się chociaż w małym stopniu bezpieczna i już nie tak bardzo samotna. Nie była już niczym przestraszone zwierzę w świetle reflektorów. Przynajmniej w małym stopniu.

        A potem pojawiły się kolejne silne ramiona oplatające jej drobne i wyczerpane ciało. Była w ramionach rodziców i było jej z tym dobrze, więc po prostu się rozpłakała. Wtuliła się w ich ciepłe ciała i zacisnęła pięści na ubraniu mężczyzny.

        Płakała, bo było lepiej, płakała, bo ciągle czuła ból. Płakała, bo była kompletnie i niezaprzeczalnie zniszczona. W każdym najmniejszym kawałku.

        – Kochanie, tak bardzo przepraszamy. Wiem, że to niewiele teraz da, ale tak cholernie nam przykro – usłyszała płaczliwy głos ojca tuż przy swoim uchu. – Nie wiem, jak mogliśmy nie zauważyć... Powinniśmy byli wiedzieć i ci pomóc. Boże, my cię z nim zostawialiśmy i prosiliśmy o opiekę. Dawałaś tyle znaków, ale i tak byliśmy tak bardzo ślepi – wychrypiał drżącym głosem.

        – Przepraszamy, kochanie – wyszeptała kobieta.

        Phoebe z całej siły zacisnęła oczy, czując nagłe nudności. Nagle w jej głowie pojawiły się te straszne wspomnienia i wszystko wróciło. Jego dotyk i okrutne słowa, to całe poniżenie...

        – Nie chcę o tym rozmawiać, proszę... Nie teraz, nie na razie – wyszeptała.

        – Dobrze, kochanie. Ale w końcu będziesz musiała porozmawiać z policją – powiedział delikatnie jej ojciec. – Wiem, to nie będzie łatwe, ale nie da się tego przeskoczyć.

        Odsunął się od córki i złożył na jej czole delikatny pocałunek.

        – Wiem i porozmawiam z nimi, ale nie teraz – gorączkowo pokręciła głową. – Powiem im wszystko żeby już się z tego nie wywinął... Musi odpowiedzieć za to, że straciłam dwie osoby, które kochałam. Najpierw Ally, a teraz jeszcze... Cole. Nie odpuszczę mu tego – wychlipała czując, że nagle brakuje jej powietrza.

        Wymawianie tych wszystkich słów tak bardzo bolało. Czuła dławiącą pustkę i ból.

        Może i była zupełnie złamana, ale nie zamierzała mu tego odpuścić...

        – Zaraz, o czym ty mówisz? – zapytała Jane ocierając oczy z łez.

        – Jaka strata Cole'a? – dodał zdezorientowany mężczyzna.

        – Prze... przecież widziałam – szepnęła nic nie rozumiejąc. – Widziałam jak upadał, umierał, a potem go zabrali – wyszeptała, a z jej oczu poleciały kolejne łzy na to wspomnienie.

        Samo myślenie o tamtej chwili sprawiało jej niewyobrażalny ból. Dlaczego ten potwór musiał go jej zabrać? Dlaczego właśnie jego...

        – Córeczko, ale Cole nie umarł – zgodnie pokręcili głowami. – Z tego co wiem, to jest teraz na sali operacyjnej i niedługo operacja powinna się skończyć. Ale jego życiu nie zagraża żadne niebezpieczeństwo – Phil powiedział wolno, jakby starając się by każde z tych słów dobrze do niej dotarło. – Postrzelił go, ale nie zabił.

        A ona nie mogła uwierzyć w te słowa... Czy właśnie postanowili zrobić sobie z niej okrutne żarty? – pomyślała, patrząc na nich niczym na duchy. Przecież widziała... nie ruszał się, nie żył...

        – A... ale – zaczęła się jąkać, nie będąc w stanie wydusić z siebie już żadnego słowa. – Chcę go zobaczyć – wyszeptała błagalnie, czując gulę w gardle.

        Musiała go zobaczyć, musiała się upewnić, że Cole jest cały i zdrowy... Nie była w stanie do końca w to uwierzyć. Nie dopóki go nie zobaczy, dopóki go nie dotknie... Musiała go zobaczyć i przeprosić. Przeprosić za wszystko, na co go naraziła.

        Jeśli to tylko prawda... Dziękuję Ci Boże, tak bardzo dziękuję – pomyślała, czując mały płomyk nadziei.

        – Kochanie, wszystko jest z nim w porządku, nie martw się. Wyjdzie z tego, ale teraz nie możesz go zobaczyć – powiedział jej ojciec, chwytając delikatnie policzek dziewczyny. Phoebe mimowolnie lekko się wzdrygnęła. – Ale obiecuję, że gdy tylko będzie to możliwe, od razu to załatwię, w porządku? – szepnął.

        Phoebe pokiwała głową, bo co innego mogła zrobić w tym momencie? Wtargnięcie na salę operacyjną raczej nie byłoby dobrym pomysłem...

        – Obiecujesz? – zapytała drżącym głosem, patrząc na niego szeroko otwartymi oczyma.

        – Obiecuję, córeczko. A teraz musisz wziąć te leki i trochę odpocząć, dobrze? – powiedział siadając na jej łóżku i podając jej mały pojemnik z lekami.

        Phoebe niepewnie zerknęła na kolorowe kapsułki, ale w końcu wzięła je w dłoń. Zagryzła wargę czując dziwny strach. On też ją czymś faszerował...

        – Nic ci nie grozi. Obiecujemy – wyszeptała jej matka, siadając po drugiej stronie i delikatnie chwyciła jej ramię.

        – Będziemy tu przez cały czas. Już nikt cię nie skrzywdzi – dodał mężczyzna. – To tylko coś na ból i uspokojenie, skarbie.

        A Phoebe im uwierzyła. Chciała zasnąć i przestać myśleć, więc uwierzyła. Rodzice by jej nie oszukali, prawda? Już nie pozwolą jej skrzywdzić...

        Może gdy się obudzę będzie lepiej. Może Cole już tu będzie – pomyślała z nadzieją.

~~

        Mężczyzna przetarł dłońmi zmęczoną twarz i cicho westchnął. Miał wrażenie, że przez te dwa tygodnie postarzał się o co najmniej dziesięć lat. I wcale nie przesadzał.

        To były najgorsze dni w jego życiu. Przepełnione bólem, złością i zmartwieniem. Nigdy w życiu tak bardzo się nie bał i pluł sobie w brodę, że niczego wcześniej nie zauważył. Był jej ojcem i powinien wiedzieć, powinien ochronić swoją córeczkę... A do tego sam wpychał ją w ręce tego psychopaty.

        Gdy sobie przypominał, ile razy prosił go o przypilnowanie Phoebe, aż zbierało go na wymioty. Oczywiście, że chętnie się zgadzał.

        Tymczasem na początku zupełnie obcy jej chłopak potrafił dostrzec o wiele więcej...

        – Cholerny skurwysyn – wysyczał, dopijając resztki zimnej już kawy.

        Jonatan miał cholerne szczęście, że przewieźli go do zupełnie innego szpitala na czas opatrzenia rany postrzałowej. W innym wypadku już dawno by nie żył. I Phil nie czułby z tego powodu minimalnego poczucia winy.

        Nie po tym co zrobił Phoebe, jak bardo ją skrzywdził...

        Przecież ona się boi nawet mojego dotyku – pomyślał z bólem w sercu. Tak bardzo się o nią bał. Była taka krucha i zupełnie bezbronna...

        W końcu dotarł do odpowiedniej sali i po cichu otworzył drzwi. Od razu dostrzegł Cole'a leżącego na szpitalnym łóżku, podłączonego do tych wszystkich aparatur i kroplówek. Jego brzuch owinięty był bandażem, a chłopak cały czas spał. Obok, na krześle siedział jego przyjaciel – Cam.

        Phil uśmiechnął się lekko ciesząc się, że chłopak ma przy sobie kogoś bliskiego i tak oddanego. Zasługiwał na to.

        – Widzę, że cały czas przy nim siedzisz – odezwał się, ujawniając swoją obecność.

        Chłopak lekko drgnął i odwrócił się do drzwi. Wyglądał na równie zmęczonego jak wszyscy tutaj.

        – Tak, nie chcę go zostawiać samego. Jego mama i brat mają przyjechać, ale to trochę zajmie – powiedział cicho z grymasem na twarzy. – Nie powinien być sam.

        – Cole jest bardzo dzielny – powiedział Phil siadając na drugim krześle.

        – Tak. Zazwyczaj jest też skrajnie nieodpowiedzialny i lekkomyślny – rudowłosy prychnął pod nosem, kręcąc głową. – Zawsze musi grać cholernego bohatera.

        – Czasem lekkomyślność może nas wprowadzić w kłopoty – przytaknął. – Ale jestem cholernie wdzięczny, że w tamtym momencie Cole był impulsywny. Nigdy mu nie zapomnę tego co zrobił, tego, że uratował moją córeczkę. Nigdy nie zapomnę tego jak o nią walczył, nawet wtedy, gdy wszyscy już zwątpili – wyszeptał, czując pieczenie w oczach.

        Phil był gotowy zrobić dla chłopaka wszystko za to jak pomógł Phoebe. Za to jak sprawił, że się uśmiechała. Za to jak pomagał jej z koszmarami i prześladowaniem. Za to, że ją pokochał i przede wszystkim za to, że ją ocalił.

        – Szczerze, to nie dziwię się, że to zrobił. Cole bardzo ją kocha – powiedział Cam, zerkając na przyjaciela. – A Cole kocha całym swoim sercem.

        – Tak... Widać jak bardzo mu zależy na Phoebe i nawet nie wiesz jak bardzo się z tego cieszę. Oboje zasługują na szczęście. Boję się tylko jak to teraz będzie. Boję się, że Phoebe sobie nie poradzi – wyjawił swoje obawy. – To tak dużo jak na nastolatkę, jak ktokolwiek ma sobie poradzić z taką traumą?

        – Da radę. Z pomocą wszystkich da radę – powiedział pewnie chłopak, posyłając mężczyźnie pokrzepiający uśmiech. – Cole nie pozwoli się jej poddać. Tego jestem pewien.

        – Co powiesz na to, by zrobić im małą niespodziankę, gdy tylko się obudzą? – zaproponował mężczyzna, z delikatnym uśmiechem.

        – Co ma pan na myśli?

        – Chyba wszyscy wiemy, że raczej nie spodoba się im, że leżą tak daleko od siebie. Zwłaszcza znając upartość Cole'a – zaśmiał się cicho. – Potrafi być zawzięty.

        – To chyba całkiem dobry pomysł. Trzeba tylko porozmawiać z kilkoma osobami – na twarzy rudowłosego pokazał się szeroki uśmiech.

~~

        – Proszę się obudzić – do zamglonego umysłu Phoebe dotarł cichy, ale stanowczy głos, który wyrwał ją z przeraźliwego koszmaru.

        Gwałtownie uniosła się do góry, czując szaleńcze bicie serca i ogromną gulę w gardle. Nerwowo przeczesała włosy dłonią i odetchnęła z ulgą. Była w szpitalu, była bezpieczna, a jego już nie było. Nie mógł jej skrzywdzić.

        – Wszystko w porządku? Krzyczałaś przez sen – usłyszała delikatny głos czarnowłosej pielęgniarki.

        – Ja... ja miałam zły sen. Jest już w porządku – wyszeptała z drżącymi ustami.

        No może nie tak do końca w porządku zważając na to, że przyśnił się jej Jonatan. Dlaczego musiał wracać do niej nawet w snach? Nie wystarczająco już ją zniszczył? Nawet teraz musiał ją przerażać...

        Przymknęła oczy i odgoniła z umysłu ten straszny sen, nie chciała pamiętać.

        – Jeśli tak twierdzisz – powiedziała dość młoda pielęgniarka, patrząc na nią pokrzepiająco. – O czymkolwiek był sen, sądzę, że niespodzianka poprawi ci humor – dodała z uśmiechem. – Rzadko idziemy naszym pacjentom tak na rękę, ale na specjalną prośbę.

        Phoebe zerknęła na nią całkowicie zdezorientowana, dopóki kobieta nie wskazała na miejsce po prawej stronie dziewczyny. Czarnowłosa spojrzała w tamtym kierunku i dosłownie zamarła.

        – O Boże – wyszeptała, zakrywając dłonią usta. Czuła pieczenie w oczach, a po jej policzkach spłynęło kilka łez. – Cole...

        Na łóżku, zaledwie dwa kroki od niej, leżał Cole. Jej ukochany, który żył... Nie mogła w to uwierzyć... Modliła się tylko, by to nie był tylko sen, z którego zaraz się obudzi.

        Nie rozmyślając długo, zaczęła zsuwać się z łóżka, gotowa ruszyć w jego stronę. Chciała go dotknąć i upewnić się, że jest prawdziwy.

        – Zaczekaj – zatrzymała ją ręka pielęgniarki. – Możesz wstać i trochę przy nim posiedzieć, ale załóż klapki, które stoją obok i przede wszystkim, musisz pamiętać o stojaku z kroplówką – pouczyła ją, na końcu lekko się uśmiechając.

        Pokiwała tylko głową i szybko założyła buty, ciągnąc za sobą kroplówkę.

        A potem usiadła na skrawku jego łóżka, ignorując stojące obok krzesełko. Cole tu był i nic innego się nie liczyło. Chciała być jak najbliżej.

        – No dobrze, to nie będę wam przeszkadzać – powiedziała jeszcze kobieta i zarzuciła jakiś koc na plecy dziewczyny. A potem opuściła pomieszczenie.

        Phoebe przez kilka długich minut siedziała, wpatrując się tylko w chłopaka ze łzami w oczach. Bała się go dotknąć, bała się go skrzywdzić w jakiś sposób. Wyglądał tak krucho, podłączony do tych wszystkich kroplówek. Twarz miał bladą, a oczy podkrążone. Cały brzuch miał owinięty bandażem, pod którym znajdował się opatrunek. Zrobiło się jej niedobrze na myśl o całej tej operacji. Co by było, gdyby coś poszło nie tak...

        – Cole – wyszeptała drżącym głosem.

        Wyciągnęła dłoń i delikatnie dotknęła jego policzka, czując delikatne kłucie zarostu. Gładziła jego skórę nie mogąc uwierzyć, że jest cały.

        – Tak bardzo przepraszam. Kocham cię, Cole – wyszeptała. Łzy skapywały po jej policzkach wprost na jego nagi tors. – Tak bardzo za wszystko przepraszam. Proszę, wybacz mi to wszystko.

        Całkowicie się rozpłakała, cały czas delikatnie gładząc jego twarz i ciesząc się dotykiem jego ciepłej skóry. Nie chciała go opuszczać... błagała Boga o to, by jej nie zostawiał...

        Bez niego była jeszcze słabsza. Wiedziała, że bez Cole'a sobie nie poradzi. Nie da rady stawić czoła temu wszystkiemu.

        – Proszę, nie zostawiaj mnie.

        Położyła się na jego nogach w poprzek łóżka, tak by przypadkiem go nie urazić. Mocno objęła jego nogi ramionami i przymknęła oczy rozkoszując się jego obecnością.

        Był jedyną osobą, której bezgranicznie ufała, i której się nie bała. Tak bardzo chciała go zatrzymać przy sobie już na zawsze. Chciała, by ją kochał i się nią opiekował, żeby odgonił ten cały koszmar. Ale wiedziała, że to niemożliwe. Niedługo miał wyjechać, a ona nie mogła skazywać go na życie z takim ochłapem, za jaki się uważała.

        – Zasługujesz na znacznie więcej – wyszeptała zamykając oczy. – Tylko mi wybacz, że cię naraziłam.

~~

        Ze spokojnego tym razem snu wybudził ją delikatny dotyk na policzku. Czyjeś dłonie z czułością gładziły jej skórę, wywołując w niej przyjemny dreszcz i ciepło w całym ciele. A Phoebe o dziwo wcale się nie wystraszyła. Znała ten dotyk.

        Gwałtownie otworzyła oczy, a jej oczom ukazał się najpiękniejszy widok na świecie. Cole patrzył na nią tymi swoimi pięknymi i błyszczącymi radością oczyma, a na jego twarzy widniał szeroki uśmiech.

        – Cześć – wychrypiała, nie będąc w stanie powiedzieć nic więcej.

        – Cześć, Peony. Nie przytulisz się? – wyszeptał zagryzając wargę.

        Nie trzeba było jej powtarzać dwa razy. Natychmiast poderwała się z miejsca i od razu przytuliła chłopaka, cały czas uważając na jego zraniony brzuch.

        A potem się rozpłakała, chowając twarz w jego ramieniu i z całej siły wtuliła się w jego ciepłe ramiona. Wszystkie bariery puściły i nie była już w stanie powstrzymać swojego szlochu i trzęsącego się ciała.

        – Cichutko. Jest w porządku, księżniczko. Wszystko jest już dobrze – szeptał w jej włosy, cały czas czule gładząc ją po plecach. – Jestem przy tobie – powiedział, składając pocałunek na jej czole. – Jestem i już nie pozwolę cię skrzywdzić. Nigdy – powiedział poważnie.

        Phoebe nie wiedziała, dlaczego był jedynym, którego się nie bała. Dlaczego się przy nim nie wzdrygała... Ale nie zamierzała tego analizować, to nie miało znaczenia. Ważne, że był tutaj, obok niej. Cały i zdrowy.

        – Tak bardzo za tobą tęskniłem – wychrypiał. – Boże... tak strasznie się bałem – dodał, mocniej zaciskając dłonie na jej piżamie.

        Phoebe odsunęła się na niewielką odległość, tak by cały czas być blisko niego. I wtedy dostrzegła w jego oczach łzy, a jej serce dosłownie zawinęło się w supeł.

        Jej ukochany był bliski płaczu...

        – Ja też, Cole... Przepraszam, tak bardzo przepraszam. Kiedyś mi wybaczysz?– wyszeptała, pociągając nosem. – Proszę nie płacz, nie przeze mnie.

        Cały czas gładziła dłońmi delikatnie jego nagą skórę, nie będąc w stanie powstrzymać płaczu i poczucia winy. Dlaczego wszyscy musieli cierpieć z jej winy?

        – O czym ty mówisz? – Chwycił jej twarz w dłonie i spojrzał jej prosto w oczy z całkowitym niezrozumieniem i błyszczącymi od łez oczami.

        – Tyle razy cię naraziłam. Prze... przeze mnie mogłeś zginąć – wyszlochała, przypominając sobie ten straszny widok. Jego bezwładne ciało osuwające się w kałużę krwi...– Myślałam, że nie żyjesz. Boże... myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę – zaszlochała, przykładając dłoń do ust.

        – Nawet tak nie mów, słyszysz? Nie zrobiłaś nic złego i nie masz za co mnie przepraszać – pokręcił głową z uporem, gwałtownie chwytając jej twarz w swoje dłonie. – To ja powinienem błagać cię o wybaczenie, Phoebe. Obiecałem, że cię ochronię, a nie zrobiłem tego. Gdybym wiedział, że to on.... Do tej pory tak trudno mi w to uwierzyć, ja cię do niego przyprowadzałem... – spojrzał na nią z bólem w oczach. – Nawet sobie nie wyobrażasz jak wariowałem. Umarłem chyba z tysiąc razy w ciągu tych dwóch tygodniu. Byłem w stanie zrobić dla ciebie wszystko i zrobiłem to, co do mnie należało. Gdybym musiał, zrobiłbym to ponownie. Oddałbym za ciebie życie. Żałuję tylko, że mu nie wpierdoliłem – wyszeptał, łącząc ze sobą ich czoła. – Ważne, że już jesteś bezpieczna. Nie wiem co bym zrobił, gdybym cię nie odzyskał – wyszeptał, a po jego policzkach spłynęły łzy.

        Phoebe w tamtym momencie całkowicie się rozkleiła. Nigdy nie widziała płaczącego mężczyzny i to z jej powodu. Cole był prawdziwym skarbem, o jakim nigdy nie marzyła.

        – Uratowałeś mnie – wyszeptała, wsuwając dłonie w jego włosy. – Ale jesteś tak skrajnie nieodpowiedzialny, tak strasznie ryzykowałeś – wyszeptała cały czas płacząc.

        Miała ochotę pobić go w ten jego bezmyślny łeb, żeby wreszcie coś do niego dotarło i jednocześnie przytulić go z całych sił i nigdy nie puszczać.

        Oczywiście druga opcja wygrała.

        – Ale cię kocham, to mnie chyba trochę usprawiedliwia? – zapytał z mokrymi policzkami i tym swoim uroczym uśmiechem, który tak kochała.

        – Tak, to cię ratuje. Kocham cię, Cole. Tak bardzo – wyszeptała.

        Chciała go pocałować, ale jeszcze nie była na to gotowa. Dlatego zamiast tego mocno go przytuliła, czując się bezpieczna i kochana.

        – Nawet nie wiesz jak bardzo chciałem to usłyszeć – wyszeptał w jej włosy. – Już nigdy cię nie zostawię. Nigdy – obiecał.

        – Nie obiecuj rzeczy, których nie możesz spełnić – pokręciła głową ze smutkiem, odsuwając się od niego. Nagle poczuła ogarniający ją smutek i żal.

        Nie chciała, by odchodził. Bez Cole'a nie dałaby sobie rady...

        – O czym ty znowu mówisz, do cholery? Mówię prawdę, nie zostawię cię – powiedział z uporem, chwytając jej twarz w dłonie. – Nigdy, rozumiesz? I niech ci się to wbije do tej twojej ślicznej główki.

        – Ale... przecież niedługo wyjeżdżasz.

        – Nigdzie nie wyjeżdżam. Nie myśl, że tak szybko się mnie pozbędziesz – powiedział z uśmiechem, składając pocałunek na jej czole.

        – Ale jak to? – zmarszczyła brwi, ocierając łzy z policzków.

        – Jeszcze przed tym wszystkim... szukałem jakiegoś uniwersytetu, tu niedaleko. Nie chciałem się z tobą rozstawać – powiedział z lekkim zawstydzeniem. – I znalazłem całkiem dobry uniwersytet i w dodatku niedaleko od Leastwood. Chcę się tam przenieść. W ten sposób nie będziemy musieli się rozstawać – powiedział, a na jego twarzy pojawiło się lekkie zdenerwowanie. – Jeśli w ogóle chcesz.

        – Jesteś pewien, że tego chcesz? Musiałbyś zostawić rodzinę i... i ja nie jestem tego warta – pokręciła głową. – Jestem kompletnie do niczego, całkowicie złamana i poraniona... Nie jestem w stanie ci obiecać, że kiedykolwiek się z tym wszystkim uporam.

        – Jesteś idealna, rozumiesz? Jestem pewien swojej decyzji i to jedyne czego pragnę. Nieważne, jak źle teraz jest. Pomogę ci i razem się ze wszystkim uporamy. Obiecuję i tej obietnicy nie zamierzam złamać – wyszeptał poważnie, cały czas trzymając jej twarz w dłoniach. – Razem pokonamy te wszystkie przeszkody.

        – Obiecujesz?

        – Obiecuję – wyszeptał z tym swoim pięknym uśmiechem. – A właśnie, mam coś dla ciebie. Chyba zgubiłaś, więc muszę oddać ci twoją zgubę – powiedział pstrykając ją w nos. – Jak spałaś to Cam mi go przyniósł.

        Phoebe zdezorientowana spojrzała na niego i zobaczyła jak wyjmuje coś z szuflady obok łóżka.

        A gdy zobaczyła nieśmiertelnik, szeroko otworzyła oczy, zakrywając dłonią usta. Nie pomyślała, że jeszcze mogła go odzyskać. Myślała, że przepadł...

        – Bądź moja już na zawsze, Phoebe – powiedział patrząc na nią z czułością.

        A potem założył nieśmiertelnik na jej szyję, sprawiając, że serce dziewczyny mocniej zabiło. Czuła, jakby przywrócił jej kawałek siebie.

        – Ale zawsze to bardzo długo i to z tak popieprzoną osobą jak ja – powiedziała, delikatnie się uśmiechając.

        Jednocześnie w tym całym bólu i smutku czuła ogromną i niezaprzeczalną radość. Cole miał być jej, już na zawsze...

        – Trudno, w końcu w życiu nie może być zbyt nudno. Razem ze wszystkim sobie poradzimy – wyszeptał i złożył czuły pocałunek na jej zaczerwienionym policzku.

        – A więc niech będzie, zawsze. Kocham cię – wyszeptała wzruszona, mocno go przytulając.

        Cole był jedynym, który mógłby ją poskładać do kupy. Tylko on jeden miał dostęp do jej poranionej i porozrywanej na kawałki duszy. Ze swoim aniołem była bezpieczna i mogła walczyć ze wszystkim, jeśli tylko to miało oznaczać ich wspólne „zawsze".


Hej kochani :*

Znajcie moją dobroć :P Jakoś nie miałam serca uśmiercić Cole'a i tym samym jeszcze bardziej skrzywdzić Phoebe. Biedna już dosyć wycierpiała. Mam nadzieję, że rozdział się podoba i wzbudził w was chociaż lekkie wzruszenie. Bo taki przynajmniej miałam zamiar :*

Dajcie znać co sądzicie :*

Więc przed nami jeszcze tylko, albo aż epilog. Jednak mogę wam powiedzieć, że wyjaśni się tam kilka ostatnich szczegółów. Dowiecie się trochę z tego co dalej ;) Więc mam nadzieję, że poczekacie na epilog :*

Jeśli uważasz, że rozdział na to zasłużył, zostaw po sobie komentarz, gwiazdkę.

Pozdrawiam :*

Continue Reading

You'll Also Like

291K 20.1K 21
"Wyglądał jak śmierć. Był chudy, wysoki oraz blady. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, położył palec na swoich sinych ustach, a ja zamilkłam. I po...
4.3K 381 26
Znika najmłodsza siostra ze znanego rodzeństwa Barboleta da Silva. Gdy policja rozkłada ręce w sprawie, jeden z jej braci decyduje się zgłosić o pomo...
11.7K 1K 58
Od zawsze myślałam ,że świat nadprzyrodzony nie istnieje . Wilkołaki , wampiry ... żyły tylko w moich książkach . Jednak od śmierci mojej mamy wszyst...
50.2K 1.7K 33
Moje życie przed nim było takie proste i zdecydowane, a teraz, po nim jest ... dziecko. ©harrykoala 2019-20