Amber zamrugała parę razy. Czuła, że spada, ale jednocześnie jej plecy wciąż dotykały twardej podłogi. Spróbowała poruszyć lewą ręką. Bez skutku. Prawą ręką. Poczuła przeraźliwy ból, rozchodzący się od ramienia. Do głowy zaczęły jej napływać wspomnienia.
Moriarty... Pistolet... Strzykawka...
Sherlock...
Otworzyła gwałtownie oczy. Początkowo obraz jej się rozmywał w jednej wielkiej kolorowej plamie, ale po chwili wyostrzył się i zaczęła dostrzegać znajome jej meble i przedmioty.
Fotel... Książki.... Kominek... Czaszka...
Baker Street...
Spróbowała poruszyć głową, ale znowu poczuła falę bólu i nie mogła powstrzymać cichego syku.
Nagle coś zasłoniło światło wysokiej lampy, stojącej w rogu.
Ktoś pochylał się nad nią. Dostrzegła gęste, czarne loki i parę niebieskich oczu, należących do mężczyzny. Znanego jej mężczyzny...
- Sherlock... - wyszeptała, a właściwie spróbowała wyszeptać, bo gardło odmówiło jej posłuszeństwa.
Mężczyzna delikatnie pomógł jej usiąść i oprzeć się o ścianę. Wyglądał o wiele lepiej niż ona, ale i on był wciąż pod wpływem środków odurzających.
- Poszedł? - spytała Amber, chowając głowę między kolana, czując pulsujący ból w tylnej części głowy.
- Tak... - detektyw wstał nieco się chwiejąc. - Postrzeliłem go. Ale raczej się z tego wyliże. Ważne, że na jakiś czas mamy z nim spokój.
- Czy on nie powinien być martwy? - spytała dziewczyna, zaciskając oczy, aby odciąć się od intensywnego światła dochodzącego z ulicy, który tylko pogarszał ból.
- Moriarty ma wiele w zanadrzu... - Powiedział Holmes i w jego głosie można było wyczuć dziwne przygnębienie. Jakby detektyw był zły sam na siebie, że nie rozgryzł jak Jimowi udało się przeżyć tamto spotkanie na dachu.
Uderzył ze złością w ścianę zaciśniętą pięścią, po czym o czymś sobie przypomniał. Podszedł powoli do kominka, chwiejnym krokiem i zaczął z furią strącać z niego rzeczy.
- Gdzie one są? - awanturował się. - Gdzie są te kamery? Przecież wiem, że nas obserwuje...
Amber jęknęła i znowu schowałam głowę między kolana, zasłaniając uszy dłońmi. W głowie wciąż jej huczało, a Holmes robił straszny hałas.
Pani Hudson również musiało to przeszkadzać, bo przybiegła po chwili w niedbale narzuconym na piżamę szlafroku, krzycząc już do drzwi:
- Na miłość boską, Sherlocku! Jest druga w nocy! Co ty... - Przerwała, widząc w jakim stanie znajdowała się Amber. - Coś ty jej dał?! Nie dość, że sam zażywasz narkotyki to jeszcze faszerujesz nimi tą biedna dziewczynę?!
- Pani Hudson, to nie tak... - zaczęła Amber, trzymając się za głowę. Czemu oni tak hałasują?!
- Ty go lepiej nie usprawiedliwiaj, drogie dziecko. - powiedziała łagodnie kobieta. - Ja już dobrze wiem, do czego jest zdolny... Dzwonię do Mycrofta!
- Świetnie, tylko jego tu brakowało... - zezłościł się Sherlock i opadł na fotel w pełnej rezygnacji pozie. Złość kipiała w nim, ale i jego dopadł pulsujący ból głowy.
Pani Hudson wyszła.
Amber wstała i podeszła powoli do kanapy po czym położyła się na niej. Ból nie ustępował, mało tego, wydawało jej się, że jest coraz większy.
- Co on nam wstrzyknął? - jęknęła.
- Jakieś środki usypiające i odurzające zapewne. Twój organizm nie jest przystosowany i dlatego tak źle to znosi.
Znowu chwyciła się za głowę. Ból był nie do zniesienia.
Zamknęła oczy i poczuła, że znowu odpływa. Jak przez mgłę słyszała zbliżające się kroki i poddenerwowane głosy. Potem była już tylko ciemność...
***
Amber leżała w swoim pokoju na Baker Street. Sherlock gdzieś wyszedł, a ona źle się czuła, więc nie miała ochoty podnieść się z łóżka.
Czasem trzeba poleniuchować...
Od pamiętnego powrotu Moriarty'ego minął tydzień. Mycroft - który wyszedł cało z incydentu na bankiecie królowej - uwierzył Amber, że to on ich uśpił, i że Sherlock nie miał nic wspólnego z toksycznymi substancjami w ich organizmach. Wydawać by się mogło, że wszystko wróciło do normy...
Amber kichnęła. Jeszcze tego brakowało, żeby się rozchorowała!
Wstała, ubrawszy na piżamę gruby sweter, żeby nie zmarznąć, i ruszyła do kuchni. Zagotował wodę i zaparzyła herbaty, dodając do kubka plaster cytryny.
Nagle rozległy się kroki na schodach i do mieszkania wszedł, poprawka, wbiegł Sherlock. Z nosa na jego śnieżnobiałą koszulę kapała mu krew, loki, jeszcze bardziej potargane niż zwykle, sterczały na wszystkie strony, a klatka piersiowa unosiła się szybko, gdy detektyw oddychał ciężko, ale miarowo.
- A zasłużył przynajmniej? - spytała Amber, sięgając po apteczkę.
- Gdyby nie fakt, że było ich dwóch to mój nos by nie ucierpiał.
Odwiesił płaszcz, nie przejmując się kapiącą mu wciąż na koszulę krwią, podszedł do lustra i przyjrzał się wiszącym na nim kartkom.
- Sprawdzałeś w aktach, czy nie miała kiedyś problemów z byłym mężem? - Amber podeszła do niego, podając mu apteczkę. - Z tego co wiem było z niego niezłe ziółko.
Spojrzał na nią, świdrując ją wzrokiem, ale nie zwrócił uwagę na trzymane przez nią opakowanie. Przez chwilę jakby się namyślał, ale potem jakby go olśniło i ruszył do biurka.
- Nie zapomniałeś o czymś?
- Nie.
Przewróciła oczami.
- Jesteś niemożliwy. Chodź tu.
Podeszła do niego i popchnęła go na fotel po czym zaczęła delikatnie zmywać krew z jego twarzy. Siedział nieruchomo, rzucając tylko tęskne spojrzenia w kierunku papierów na biurku jak dziecko, któremu zabrano ulubioną zabawkę. Kiedy wreszcie skończyła, zerwał się w fotela i ruszył w kierunku biurka.
Amber pokręciła głową, wzdychając i już miała coś powiedzieć, ale kichnęła.
- Jesteś chora? - nie podniósł głowy znad papierów, które przeglądał.
- Gratuluję inteligencji. - Odpowiedziała z sarkazmem. - Tak jestem. A ty co, nigdy nie byłeś przeziębiony?
- Nie przypominam sobie.
- No tak, wielki Sherlock Holmes NIE jest człowiekiem, zapomniałam...
Odwrócił się w jej kierunku.
Siedziała na fotelu Johna z nogami pod brodą, opatulona w koc i trzęsła się z zimna, ale na twarzy miała (jak zwykle - jak ona to robi?!) uśmiech.
- Zapalisz w kominku? - spytała.
Westchnął, odłożył papiery i zaczął szukać zapałek.
Miał właśnie podpalić drewno, gdy zamarł i upuścił zapałkę. (Szczęśliwym trafem na palenisko, a nie na dywan.)
- Sąsiadka. No tak! - krzyknął i sięgnął po swój telefon.
Amber skrzywiła się. Czy on musi tak krzyczeć? Mocniej opatuliła się kocem, i zamknęła oczy, powoli opadając w senny letarg.
Deszcz tłukł w okna, ogień trzaskał w kominku, a Sherlock sięgał właśnie po skrzypce. Amber usunęła, wsłuchując się w delikatnie dźwięk kołysanki, którą grał Sherlock, nawet nie zdają sobie sprawy, że intuicyjnie wybrał właśnie ten utwór.
***
Sherlock przestał grać i spojrzał na Amber. Spała na fotelu, opatulona kocem, a twarz miała rumianą.
Podszedł do niej i przyłożył dłoń do jej czoła. Miała gorączkę. I to wysoką.
- Myślałam, że nie jesteś człowiekiem.
Otworzyła oczy.
- A ja myślałem, że śpisz.
- Mam bardzo delikatny sen.
- Masz gorączkę. Powiem pani Hudson, żeby poszła po jakieś leki.
Podszedł do drzwi.
- Na pewno się ucieszy, jak ją wyślesz w taką ulewę do apteki.
- Jakoś ją przekonam.
- Już to widzę. Użyjesz swojego talentu do wmawiania ludziom swoich racji?
- A żebyś wiedziała...
Uśmiechnęła się i znowu kichnęła.
+-+
Mam nadzieję, że Wam się podobało. Nie będę miała internetu wieczorem, więc dodałam rozdział wcześniej. Do następnego!