Lazy Lovers ✓

By hyerimark

8.7K 751 81

Kwon Jiyong jak na swój młody wiek przeszedł bardzo wiele. Mimo to żadne z tych wydarzeń, choćby jak mocno tr... More

Bohaterowie
Rozdział pierwszy
Z pamiętnika G-Dragona cz. I
Rozdział drugi
Z pamiętnika G-Dragona cz. II
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Z pamiętnika G-Dragona cz. III
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Z pamiętnika G-Dragona cz. IV
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Z pamiętnika G-Dragona cz. V
Rozdział dziesiąty
Epilog

Rozdział trzeci

557 54 8
By hyerimark

       Wykończony po występie, ale też zadowolony jak nigdy wcześniej, udałem się do swojej garderoby, gdzie miała czekać na mnie reszta Big Bang. Ostatni raz czułem się tak podczas mojego solowego występu, gdy promowałem płytę Heartbreaker. Ach, stare dobre czasy... Chociaż nie, mimo wszystko nie chciałbym wracać do tego okresu. Wtedy w Big Bang nie działo się zbyt dobrze i jakby nie było – zespół wcale nie istniał. Przynajmniej według mnie, bo każdy z nas miał inne zdanie na temat tamtych czasów. Wszyscy skupieni byliśmy na swoich karierach solowych i tak naprawdę stały kontakt miałem jedynie z Taeyangiem. Czasami spotykałem się z Seunghyunem, ale to tylko wtedy, gdy nasze grafiki nam na to pozwalały. On skupiał się na filmach, ja znów robiłem swoją wymarzoną karierę solową; Seungri i Daesung co chwilę występowali w różnych programach telewizyjnych, a Taeyang tak, jak ja – skupiał się na solowej płycie. Jako Big Bang rzadko pojawialiśmy się na scenie i jakby nie było wróciliśmy dopiero dwa lata później, po czym znów zniknęliśmy z uwagi na wydarzenia, jakie miały wtedy miejsce.

      – Jiyong hyung, byłeś świetny! – powiedział Seungri, gdy tylko przekroczyłem próg garderoby.

      – Dzięki – uśmiechnąłem się promiennie i rozejrzałem po pomieszczeniu, desperacko szukając Soyeon. – Bunny nie przyszła? – spytałem nieco zawiedziony, wciąż jednak mając nadzieję, że dziewczyna po prostu się ze mną droczy i zaraz wyskoczy zza kanapy albo niedomkniętych drzwi, by przyprawić mnie o zawał serca.

       – A miała przyjść? – T.O.P podniósł się z fotela i podszedł do lustra, by poprawić swoje idealnie ułożone włosy.

       Ja wolałem nie iść w jego ślady, bo wiedziałem doskonale, że po występie wyglądałem dość kiepsko. Poczochrałem dłonią wilgotne od potu niebiesko-różowo-blond włosy i cicho westchnąłem, momentalnie tracąc dobry humor. 

      Obiecała, że przyjdzie na występ, który był jednocześnie moim wielkim solowym powrotem na scenę. Ostatni raz występowałem sam chyba w dwutysięcznym dziesiątym, ale tylko na początku, bo później pojawiałem się już w towarzystwie T.O.P, promując naszą wspólną płytę.

      – To idziemy gdzieś? – zapytał po chwili Daesung, nawet nie próbując kryć ekscytacji całą tą sytuacją.

       Cieszyłem się, jak głupi, że chłopaki tak optymistycznie podchodzili do mojego solowego powrotu. Ja sam przestałem się już tym ekscytować, ale może było to spowodowane tym, że Soyeon nie było przy mnie w ten ważny wieczór. No cóż, sam zawiniłem, więc powinienem obwiniać tylko siebie.

      – Tak, dajcie mi chwilę na ogarnięcie się i możemy gdzieś iść – powiedziałem, starając się ukryć to, jak bardzo jestem zmęczony.

      Najchętniej to wróciłbym do swojego mieszkania i razem z Gaho położyłbym się na kanapie w salonie. Włączyłbym jakiś denny film, a potem zasnąłbym w połowie z leżącym na moich plecach psem. Nie chciałem jednak sprawiać chłopakom zawodu, bo przecież przyszli specjalnie na mój występ, chociaż nie musieli. Równie dobrze mogli mnie olać, tak jak to robili trzy lata temu.

      Tak, to naprawdę były czasy, do których nie chciałbym nigdy wrócić.

      To było chyba niepoważne z mojej strony, by tak bardzo przejmować się nieobecnością Soyeon. Przecież ona miała teraz własne życie, cudownego chłopaka i niby dlaczego miałaby jeszcze zawracać sobie głowę moją osobą? Najwyższy czas zapomnieć o tym, co nas kiedyś łączyło i wreszcie zrozumieć, że te czasy już nigdy nie wrócą.

      Jesteśmy dla siebie tylko przyjaciółmi. Ot, tak po prostu – przyjaciółmi.

      Niestety.

       – Jiyong-hyuuuung! – Seungri uderzył mnie otwartą dłonią w plecy, przez co ja z tego wszystkiego wylałem trochę drinka na stół. – Jesteś dzisiaj taki milczący! – stwierdził, w ogóle nie przejmując się plamą na blacie oraz moim morderczym wzrokiem.

       – Oj, daj mu spokój! – wtrącił się Daesung, podając mi serwetkę, żebym mógł wytrzeć stół oraz swoją dłoń. – Jiyong hyung jest po prostu zmęczony, a ty od razu szukasz dziury w całym – stwierdził i uśmiechnął się do mnie promiennie, jakby podejrzewając, że to nie tylko zmęczenie powoduje, że nie potrafię odnaleźć się w ich towarzystwie.

       – Właśnie. Jestem tylko zmęczony – wymruczałem pod nosem, mnąc w dłoni serwetkę. – Niedługo wracamy w trasę. Czas pomyśleć o jakichś próbach – stwierdziłem i zaśmiałem się, widząc miny chłopaków.

       – Musiałeś to powiedzieć? – Seungri spojrzał na mnie z wyrzutem i westchnął głośno, opierając głowę na dłoni.

       – Ale co ja takiego powiedziałem? – zmarszczyłem pytająco czoło, nie bardzo wiedząc, o co im wszystkim chodzi. – Przecież to chyba oczywiste, że ostatni wolny tydzień musimy poświęcić próbom do koncertów. Mieliśmy ponad miesięczną przerwę i założę się, że zapomnieliście połowy układów.

       – Tak, zwłaszcza do Fantastic Baby – stwierdził sarkastycznie Seungri, a ja nie dowierzając w to, co właśnie usłyszałem, spojrzałem na niego zdumiony.

      Oparłem się wygodnie o oparcie krzesła i poprawiłem włosy, które w dalszym ciągu znajdowały się w totalnym nieładzie, ale to było akurat zamierzone. W końcu promowałem nową piosenkę Crayon, więc automatycznie sam musiałem być taki szalony i niezrównoważony.

       – A tak w ogóle, to co słychać u Soyeon? – T.O.P wbił we mnie swoje przenikliwe spojrzenie, jednak zaraz uciekł wzrokiem w przeciwną stronę, sięgając po szklankę z drinkiem.

       – Wszystko w porządku – skłamałem, nie chcąc zagłębiać się w temat problemów Bunny.

       – Tęsknisz za nią, prawda?

       Łagodny głos Seungri nieco zbił mnie z tropu, jednak dla dobra ogółu postanowiłem nie wracać do jego wcześniejszego wybuchu. Nie miałem ani sił, ani ochoty na kłócenie się z tym chłopakiem, bo do niczego by nas to nie doprowadziło, a ostatnią rzeczą, jakiej chciałem, to wywoływanie wojny tuż przed trasą koncertową. Już raz doprowadziliśmy do czegoś takiego i doskonale pamiętam, jak ciężko później się współpracowało, gdy wszyscy byliśmy ze sobą pokłóceni.

       – To chyba nie ma już najmniejszego znaczenia – powiedziałem ściszonym głosem i wzruszyłem ramionami. – Soyeon ma teraz chłopaka, jest szczęśliwa i nie zamierzam się pomiędzy nich wpieprzać – dodałem i dopiłem swojego drinka, który pod koniec był wyjątkowo mocny i aż mną wykręciło, gdy poczułem ostry smak alkoholu.

       Miałem dziwną ochotę upić się do nieprzytomności, byleby tylko na chwilę zapomnieć o Soyeon i tej przeklętej miłości, którą wciąż ją darzyłem. Czemu to wszystko musiało być tak cholernie trudne? Minęło już tyle czasu od naszego zerwania, a ja w dalszym ciągu nie potrafiłem zapomnieć o wspólnie spędzonych chwilach z tą dziewczyną. Gdyby tylko dało się wymazać wspomnienia z pamięci. Może będąc takim pustym człowiekiem, czułbym się o wiele lepiej.

       – Czemu nie przyznasz, że najchętniej pozbyłbyś się Douglasa? – spytał Taeyang, a ja momentalnie poczułem wielką chęć uderzenia go w ten durny łeb.

       Czasami naprawdę żałowałem, że znali mnie aż tak dobrze, by wiedzieć, że coś się działo nie tak, jak powinno. Niekiedy wolałem, żeby po prostu machnęli na mnie ręką i dali mi święty spokój. Tylko czy wtedy byłoby mi łatwiej? Sam tego nie wiedziałem i chyba nigdy nie będę w stanie odpowiedzieć na to pytanie, bo wiem doskonale, że pomimo wszystko ta czwórka chłopaków zawsze przy mnie będzie. Wiele razy przekonałem się o tym, że nie jesteśmy tylko zespołem, ale przyjaciółmi, których łączy silna więź. Oczywiście, że się kłóciliśmy, wyzywaliśmy się od najgorszych, przeklinaliśmy się i wiele razy przechodziliśmy przez poważne kryzysy, ale za każdym razem potrafiliśmy dojść do porozumienia, bo przecież jesteśmy rodziną, a wiadomo, że w każdej – nawet najdoskonalszej – zdarzają się takie rzeczy.

       – A czy to cokolwiek by zmieniło? – spojrzałem na Taeyanga i przekrzywiłem głowę, dokładnie mu się przyglądając. – Teraz jestem przyjacielem Soyeon i nikim więcej.

       – Już nie pamiętasz, jak chciałeś się oś...

       – Skończmy już, dobrze? – przerwałem mu szybko i posłałem chłopakowi błagalne spojrzenie, by przestał w końcu mówić o Soyeon. – Ja chyba będę wracał do domu – stwierdziłem, podnosząc się z krzesła.

      Byłem na siebie naprawdę wściekły. Nie powinienem był tak emocjonalnie reagować przy chłopakach, jednak co ja mogłem począć? Soyeon wciąż dla mnie wiele znaczyła i choćbym chciał – nie zmienię tego. Spędziliśmy ze sobą osiem lat i jedynie chyba magiczna różdżka oraz porządne zaklęcie sprawiłyby, że przestałbym o tym wszystkim myśleć. Cholera, mózg to nie twardy dysk z komputera, z którego możemy w jednej sekundzie usunąć niepotrzebne pliki.

       Nucąc pod nosem własną piosenkę, pokonywałem kolejne stopnie, z każdą kolejną sekundą zbliżając się do swojego mieszkania. Byłem wykończony, a fakt, że zepsułem swoim beznadziejnym humorem wspólną kolację z chłopakami, wcale nie sprawiał, że czułem się lepiej. Kilkoma susami pokonałem ostatnie stopnie dzielące mnie od piętra i momentalnie zamarłem na samym szczycie schodów, gdy zobaczyłem skuloną postać siedzącą pod drzwiami mojego mieszkania.

      – Bunny? – spytałem zaskoczony, a gdy dziewczyna uniosła głowę i zsunęła z niej kaptur bluzy, poczułem, jak moje serce najpierw zaczyna szybciej bić, a potem roztrzaskuje się o twardą posadzkę korytarza. – Co ci się stało? – podszedłem do szatynki i uważnie spojrzałem na jej zaczerwieniony policzek.

       – Douglas... - zaczęła łamiącym się głosem, a w jej oczach pojawiły się łzy. – Pokłóciliśmy się i on...

       – Shhh – szepnąłem, przytulając do siebie Soyeon.

       Wolną ręką otworzyłem drzwi mieszkania i wprowadziłem do środka roztrzęsioną dziewczynę. Nie wypuszczając szatynki ze swych ramion, zdjąłem w przedpokoju buty i zaraz po tym poszliśmy do salonu, gdzie na kanapie leżał rozwalony Gaho. Zrzuciłem psa z sofy i posadziłem na niej Bunny. Nerwowo zagryzłem dolną wargę, zastanawiając się, co powinienem zrobić w tej sytuacji. Soyeon siedziała na kanapie i trzęsła się z zimna, co chwilę pociągając głośno nosem i ścierając rękawem bluzy płynące po policzkach łzy.

       Ten skurwiel na ciebie nie zasługuje. Dlaczego ty tego nie widzisz?

       Najsampierw zdjąłem z oparcia fotela koc i narzuciłem go na plecy dziewczyny, by trochę ją ogrzać, a później poszedłem do kuchni po coś, co mogłoby robić za okład na opuchnięty policzek szatynki. Byłem tak zdenerwowany, że z ledwością mogłem otworzyć drzwi zamrażalnika. Z jednej ze skrzynek wyjąłem woreczek z kostkami lodu, owinąłem go czystą ścierką i wróciłem do pogrążonego w półmroku salonu. Włączyłem dodatkową lampę stojącą w rogu pokoju i podszedłem do Soyeon, która za wszelką cenę starała się uspokoić, jednak marnie jej to wychodziło. Kucnąłem przed Lee i odsunąłem jej dłoń od twarzy, by później delikatnie przyłożyć do policzka zimny okład.

      – Dziękuję – szepnęła, próbując się uśmiechnąć, jednak obolały polik jej na to nie pozwolił. – Nie wierzę, że ty mimo wszystko...

       – Pamiętasz, co ci obiecałem? – przerwałem Soyeon w połowie zdania, patrząc prosto w brązowe oczy dziewczyny. – Wiem, że było tego dużo, ale są dwie obietnice, których dotrzymam bez względu na to, co by się nie działo. Po pierwsze: zawsze będę cię bronił, rozumiesz? Jestem twoim Smoczym Wojownikiem i moim obowiązkiem jest cię bronić – powiedziałem dziwnie drżącym głosem. – Po drugie: nigdy nie będę taki, jak on. Nigdy się nim nie stanę i nigdy cię nie skrzywdzę – wyszeptałem i lekko się uśmiechnąłem, próbując dodać otuchy dziewczynie.

       Przejechałem kciukiem po jej zdrowym policzku i cicho westchnąłem. Miałem tak wielką ochotę po prostu ją pocałować. Ot tak, po prostu. Jak za dawnych lat, kiedy wszystko wydawało się być o wiele prostsze, a my byliśmy tylko dwójką zakochanych w sobie szczeniaków, które nie wiedziały, co to strach i jedyne o czym myślały, to ich wielka i niekończąca się miłość.

      Przysunąłem twarz do twarzy Soyeon, jednak w ostatnim momencie pocałowałem ją w czoło, dochodząc do wniosku, że to nie czas i miejsce na okazywanie swoich pokręconych uczuć.

      – Fajne włosy – powiedziała po chwili już nieco weselszym głosem. – Wyglądają, jakby dziecko z ADHD dorwało się do kredek i ci je pomalowało. Chyba za bardzo wziąłeś sobie do serca to swoje get your crayon.

      Właśnie za taką Soyeon tęskniłem.

       Obudziłem się dość wcześniej i wiedziałem, że przez resztę dnia będę nie do wytrzymania. Zawsze tak było, kiedy ktoś nie dał mi się porządnie wyspać, jednak tej nocy po prostu nie potrafiłem zasnąć. Co chwilę się budziłem i jak ten idiota sprawdzałem, czy Soyeon leży obok mnie. Nie wiem dlaczego, ale miałem dziwne wrażenie, że gdy tylko otworzę oczy, to wszystko to okaże się jedynie snem, a dziewczyny nie będzie. Tak, czasami miewałem dziwne fazy.

       – Hej – rzuciła ściszonym głosem Soyeon, wchodząc do salonu, w którym siedziałem już od przeszło dwóch godzin.

       – Hej, wyspałaś się? – spytałem, przyglądając się dokładnie twarzy dziewczyny. Na policzku wciąż widniał siny ślad, jednak dla własnego dobra i lepszego samopoczucia szatynki wolałem tego nie komentować. – Zjesz coś?

       – Nie, dziękuję – wymruczała pod nosem, próbując zasłonić włosami opuchnięty policzek. – I tak za dużo namieszałam. Wrócę do siebie i trochę się ogarnę – powiedziała, lekko się uśmiechając. – Poza tym... Douglas dzwonił.

       – Po tym wszystkim ma czelność do ciebie dzwonić? – zbulwersowany podniosłem się z kanapy i spojrzałem z wyrzutem na Bunny, która pod wpływem mojego ostrego tonu głosu skuliła się w sobie i zagryzła nerwowo usta w wąską linię. – Ty naprawdę jesteś aż tak głupia?

       – To był wypadek. Douglas się zdenerwował i...

       – I co? – przerwałem jej natychmiast, nie chcąc słuchać dalej tych idiotycznych tłumaczeń. – Za każdym razem, gdy podniesie na ciebie rękę, będziesz go tłumaczyć? Kiedy ty wreszcie zrozumiesz, że ten skurwiel nie jest ciebie wart?

       – Nie mów tak – wyszeptała łamiącym się głosem, wbijając we mnie załzawione oczy.

       – Wiesz co? Rób, co chcesz, tylko potem nie przychodź do mnie z płaczem, gdy znów ci coś zrobi – powiedziałem oschle i poszedłem do kuchni, by nie zmienić zdania i nie zachować się, jak ten ostatni idiota, przytulając ją na pocieszenie.

       Potem usłyszałem już tylko głośne trzaśnięcie drzwiami i przenikającą każdy kąt tego mieszkania przeraźliwą ciszę.

Continue Reading

You'll Also Like

49.3K 2.5K 78
Zapraszam na preferencje chłopaków z 4dreamers.
102K 3.9K 18
Co się stanie, kiedy w najgorszym momencie twojego życia, wszyscy na kim Ci zależy odwrócą się od Ciebie? Kiedy zostaniesz całkiem sam ze swoimi prob...
136K 1.8K 76
- Ja mam chyba lepszy pomysł - powiedziałem podchodząc bliżej dziewczyny - Tak? - zapytała a ja pokiwałem głową - A co takiego? - zapytała z uśmieche...
2.3K 220 17
A po tym mój mózg zaczął pracować i otworzyłam oczy i przeżyłam déjà vu. Znowu ta sama sytuacja tylko ,że teraz tulę się w jego tors a jedna z moich...