Ravens - Sad Songs For Dirty...

By Rilnen24

73 2 13

"Ktoś kiedyś mi powiedział, że zobaczenie kruka przed bitwą zwiastuje zwycięstwo." More

Rozdział 1. "Pierwsza rana jest najgłębsza."

Rozdział 2. "Nadzy na mróz"

20 0 6
By Rilnen24

Ciszę zalegająca w mieszkaniu na drugim piętrze kamienicy brutalnie przerwał ostry dźwięk budzika, dochodzący z pokoju najbliżej łazienki. Wrogo brzmiący pomruk i trzask, wskazujący na rzucenie urządzeniem o ścianę, przerwał irytujące dryndanie. Chwilę później drzwi pokoju otwarły się i promienie porannego słońca zalały przedpokój, a w blasku stanął autor wrogo brzmiących pomruków.

Gerard Voight ziewnął szeroko i przeczesał dłonią nigdy nie ogarnięte, troszkę przydługie, brązowe włosy. Jego oczy nadal były jakby zamglone, więc poczłapał do łazienki. Gdy już zmył z twarzy resztki snu, poczłapał do kuchni, po drodze zaglądając do pokoju swojej siostry, która poprzedniego wieczoru wybyła do „Domu Wariatów".

Na rozłożonej kanapie spały dwie istotki, niesamowicie wkomponowane w rockowy wystrój pokoju Ingrid. Gerard od zawsze uważał, że Iggy i Michelle tworzą oryginalny duet czarownic. Tym razem potrafiły ułożyć się na wąskim łóżku tak, żeby każdej było wygodnie. Ingrid skuliła się, cała okryta kołdrą tak, że wystawały jej jedynie stopy, a Michelle leżała na wznak z rozpostartymi ramionami, a swoje stopy schowała pod kołdrę.

Tak, dopełniały się idealnie.

Gerard zachichotał cicho i kręcąc głową, wszedł do kuchni. Trochę pluł sobie w brodę, że zasnął, zanim jego siostra i przyjaciółka wróciły do domu, bo przecież miał te dzieciaki pod opieką, ale dobrze wiedział, że Ingrid, pomimo swojej beznadziejnej orientacji w terenie, zawsze trafia do domu. Sam sobie się dziwił, że daje radę. Od samobójstwa ich matki minęło już dobrych parę lat.

Nastawił wodę na kawę i usiadł przy stole pod oknem. Podparł głowę na dłoni i wsłuchiwał się w ciszę, tak błogą na jego zmęczoną głowę. Gdy woda się zagotowała zalał zmielone ziarna, wsypał półtorej łyżeczki cukru i sięgnął do lodówki po mleko, ale okazało się, że kartonik stoi pusty. Zaklął cicho.

Trudno, pomęczy się z czarną.

Już przybliżał kubek do ust, już miał upić łyk zbawiennego napoju, kiedy z pokoju Ingrid dobiegł go dźwięk skrzypiącego łóżka i jęk, wskazujący na złe samopoczucie. Wskaźnik irytacji Gerarda wzrósł ponad normę, ale sprawdził, czy przypadkiem nie będzie musiał ratować świata, podstawiając komuś miskę obok łóżka.

Michelle siedziała po turecku, a jej włosy z lewej strony sterczały pod dziwnym kątem i Gerard naprawdę wolał nie wiedzieć, czym były natapirowane. Mina dziewczyny wyrażała natomiast jeden, wyraźny przekaz - spadać mi z drogi, bo was ocheftam.

- Będziesz rzygać? - zapytał Ger, starając się powstrzymać błąkający się po jego twarzy uśmiech rozbawienia.

Michelle pokręciła przecząco głową i przeniosła wzrok z okna na Gerarda.

- Która jest godzina?

- Dziesięć po siódmej.

- Mam trening cheerleaderek...

- Na dziewiątą...

- Zrobisz mi kawę? - Michelle spojrzała błagalnym wzrokiem na Gerarda, który tylko westchnął, ale posłusznie wrócił się do kuchni, gdzie ponownie postawił czajnik na gazie.

Kiedy pół godziny później Michelle pojawiła się w kuchni już w pełni ogarnięta, kawa czekała na nią na kuchennym stole, przy którym siedział też Gerard, wpatrując się ze skupieniem w ekran laptopa.

- Nie macie mleka? - Dziewczyna zajęła jedno krzesło i powąchała gorący napój. - Trudno, pomęczę się z czarną...

Siedzieli w ciszy przez dłuższą chwilę. Carter przypatrywała się przyjacielowi znad kubka rozmyślając nad tym, jak dobrze sobie chłopak radzi. Znała Voightów praktycznie od zawsze i nie sądziła, by na świecie były osoby bardziej doświadczone przez życie, niż jej przyjaciele. Ich matka popełniła samobójstwo parę lat temu po tym, jak ich ojciec został zamordowany pod kasynem, w którym przegrywał rodzinny majątek. Gerard, mając wtedy ledwo skończone osiemnaście lat, zrezygnował z marzeń o studiach, by zająć się młodszym rodzeństwem. Nie chciał, by kiedykolwiek ich rozdzielono, dlatego długo walczył, by uzyskać prawa do opieki, ale udało mu się. Choć często powtarzał, że Ingrid i ich młodszy brat Gabriel są wrzodami, to nie oddałby ich nikomu.

- O siema, Gabe - rzucił Gerard nie podnosząc wzroku znad komputera.

W kuchni pojawił się Gabriel. Kiwnął tylko głową na powitanie i zajrzał do lodówki.

- Nie ma mleka - poinformował go Ger, po czym zaklął siarczyście.

- A ty co? - zdziwiła się Michelle.

- Minęło już siedem lat! Zabiłem ponad tysiąc osób od tego czasu! A nie potrafię przejść jednego, głupiego bossa, z jednych głupich podziemi!

Carter parsknęła śmiechem, a Gabriel pokręcił głową.

- Dorośnij wreszcie, Ger. To tylko gra.

- To nie jest „tylko gra", smarku - warknął Gerard. - A gdzie ty już idziesz? - zapytał, widząc brata w pełni przyszykowanego do wyjścia.

- Nick mnie zgarnie, jedziemy robić ten nieszczęsny referat z historii.

- Och, pozdrów mojego bliźniaka - rzuciła znad kubka Michelle, słysząc imię swojego brata.

- A ty nie jedziesz?

- Nie, zostawiłam wczoraj swoją Ibizę u was pod kamienicą, przyjedziemy z Ingrid później, bo chciała porobić jakieś zdjęcia do reportażu czy coś...

- Spoko, to trzymajcie się - pożegnał się Gabriel i zarzucając plecak na ramię, wyszedł z domu.

- Ty chyba nie myślisz, że będziesz prowadzić - Gerard zamknął laptopa i spojrzał znacząco na Michelle.

- Jak to nie?

- Założę się, że jeszcze nie wytrzeźwiałaś...

- Daj spokój, nic mi nie ma. - Dziewczyna przewróciła oczami. - Wypiłam wczoraj raptem, trzy piwa...? - Siorbnęła kawy, a Gerard westchnął z powątpiewaniem.

- Po prostu... jedź uważnie, okej?

- Nie martwisz się o moje samopoczucie, tylko o to, że mój ojciec dowie się, że bez jego wiedzy podrasowałeś mi auto?

Po śmierci rodziców, Gerard podjął pracę w warsztacie pana Cartera i w tym momencie, po raz pierwszy w życiu, tego pożałował. Nigdy nie potrafił odmówić Michelle, kiedy o coś go prosiła, a teraz pluł sobie w brodę, że dał się ubłagać na ulepszenie jej samochodu. Dobrze wiedział, że dziewczyna ma ciężką nogę, ale nie mógł już słuchać narzekań na to, że stara Ibiza wlecze się po drogach jak żółw. Miało to jednak zostać ich tajemnicą, szczególnie przed panem Carterem, bo choć oboje wiedzieli, że ojciec Michelle nigdy by się na nich nie zezłościł, to mimo wszystko, Gerard czuł się, jakby zrobił coś złego.

- Wyluzuj. Poradzę sobie. - Michelle posłała przyjacielowi szczery uśmiech.

- Taa, jasne - usłyszeli sarkastyczny ton Ingrid, która właśnie weszła do kuchni. - Boisz się porozmawiać ze swoim, pożal się boże, chłopakiem, jak ty chcesz sobie poradzić? - Otwarła lodówkę, kryjąc się za drzwiczkami przez wściekłym spojrzeniem Michelle. - Dlaczego w tym domu nie ma mleka?

- Znowu pokłóciłaś się z Lucasem? - zapytał zaciekawiony Gerard, spoglądając na zmianę na dziewczyny.

- A myślisz, dlaczego wyciągnęła mnie do Domu Wariatów, co? - Ingrid trzasnęła drzwiczkami i podparła się pod boki.

- O co tym razem poszło?

- Ach, nawet nie wiem, już się pogubiłam...

- Halo, ja tu nadal jestem - przypomniała Michelle, wstając od stołu. - Jeśli macie ochotę jeszcze mi powjeżdżać, nie ma sprawy, ja nie będę tego słuchać.

- Hej, to nie twoja wina, że Lucas to nadęty bufon. - Ingrid nigdy nie lubiła chłopaka przyjaciółki i jakoś niespecjalnie się z tym kryła. Była szczerą osobą, nie bała się mówić tego, co myślała.

- Już nigdy nic ci nie powiem - Blondynka zabrała swoją torbę spod drzwi. - Idziesz, czy nie?

- No, idę, idę...

- Zaczekam na ciebie w samochodzie - stwierdziła, widząc jak ochoczo Ingrid kolekcjonuje swoje rzeczy.

- Uważaj, jak pojedziesz! - krzyknął za nią Gerard, ale Michelle już zbiegała ze schodów, czując coraz większe mdłości.

Gdy wyszła przed kamienice, prawie zachłystnęła się świeżym powietrzem. Wzięła głęboki oddech i opanowała czający się w jej wnętrzu atak paniki. Sięgnęła do kieszeni dżinsów i wyciągnęła kluczyki, kierując się do swojej niebieskiej Ibizy. Lubiła prowadzić samochód. Uważała, że z każdym przyspieszeniem uchodzą z niej wszystkie negatywne emocje, dlatego teraz, gdy tylko usiadła za kierownicą, zatrąbiła dwa razy patrząc w okna mieszkania na drugim piętrze. Chwilę później na miejsce pasażera wskoczyła Ingrid.

- Jesteś strasznie niecierpliwa - rzuciła, patrząc jak Michelle odpala auto i wyjeżdża na drogę. Oczywiście za szybko i Seat Ibiza podskoczył parę razy na asfalcie.

Czarnowłosa włączyła radio, ale przez połowę drogi do szkoły prezenter radiowy wychwalał piękną pogodę, co bardzo irytowało Carter.

- Pierdolenie. - Michelle wyłączyła radio, nie odrywając wzroku od drogi. Wyciągnęła rękę na tylne siedzenie, spod pomponów wzięła płytę i włożyła do odtwarzacza. Kiedy z głośników popłynął „Fire of unknown origin", zaczęła stukać rytmicznie rękoma w kierownicę.

- Masz zamiar pogodzić się z Lucasem? - zapytała Ingrid, ściszając Blue Oyster Club po pierwszym refrenie.

- Nie. I nie mam zamiaru - odparła Michelle.

- Z mojej perspektywy to wygląda tak, że jesteś na każde jego skinienie. - Iggy spojrzała znacząco na przyjaciółkę. - Zawsze tak jest. Najpierw się kłócicie, ty mówisz dość, on się obraża, nie odzywacie się, ty go przepraszasz nie wiem za co, on ci ciśnie, że cie kocha, a ty na te jego oczka lecisz.

- Nie znasz go tak, jak ja - ucięła Carter, parkując na szkolnym placu. Wyciągnęła z kieszeni telefon i szybko napisała wiadomość. - Po za tym - dodała, wysiadając z auta - najpierw musze pogadać z Rachel.

- Powiesz jej wszystko?

- Oczywiście, że nie! Musze to jakoś... odkręcić.

- Nie uważasz, że Rachel zasługuje na prawdę? - Ingrid zatrzymała Michelle, łapiąc ją za nadgarstek.

Przez chwilę patrzyły na siebie, po czym Carter westchnęła i przejechała dłonią po twarzy.

- Obiecałam Jamesowi, że nie pisnę słowa.

- Jednocześnie kłamiąc Rachel...

- Musimy ją chronić - rzuciła stanowczo Michelle i zaczęła oddalać się w stronę sali gimnastycznej.

Ingrid tylko zmarszczyła brwi, ale po chwili wahania dogoniła przyjaciółkę.

- Czy wy aby za bardzo nie przesadzacie... - urwała, kiedy weszły na salę i usłyszały, czego słuchają przy rozgrzewce pozostałe cheerleaderki. Spojrzała z przerażeniem na Michelle, która się skrzywiła, jakby ten rodzaj muzyki sprawiał jej ból.

- I oni to nazwali „Don't kill the music"? - wyszeptała, by z każdym słowem zwiększać głośność, aż krzyczała. - Toż tu nawet nie ma czego killing, chyba ze biednego widzo-słuchacza, który nieszczęśliwym przypadkiem zabłądził na mtv, narażając się na nocny rozstrój żołądka i ostrą niedrożność dróg, kur... - zająknęła się, mieląc w ustach przekleństwo - Oj, a myślałam, ze się uda bez bluzgów, tak dobrze mi szło. No, ale muszę jakoś odreagować, naoglądałam się upiornie słit nastolatków i różowych pomponów wyrastających z cycków... - Wyciągnęła z torby słuchawki, które wsadziła do uszu i pomachała Michelle, wskakując na trybuny. Tam usadowiła się w kąciku i ściskając w dłoniach swojego ukochanego Canona, zaczęła chwytać jak najwięcej niesamowitych kadrów.

To już uszło uwadze panny Carter. Przemknęła pod trybunami do reszty cheerleaderek, z całych sił starając się nie patrzeć na trenujących koszykarzy, wśród których był Lucas. Miała cichą nadzieję, że jej nie zauważy, ale wszystko popsuł jej brat. Nick Carter był osobą niesamowicie pozytywną. Zawsze się uśmiechał i miał niesamowitą moc pocieszania ludzi. Tym razem jednak, Michelle miała ochotę go zamordować.

- Cześć, siostra! - wrzasnął na całą salę Nick i tyle było z kamuflażu.

Dziewczyna zaklęła pod nosem, ale nie mogła nie odwzajemnić uśmiechu. Kiedy już spojrzała na brata, nie potrafiła powstrzymać się od zerknięcia na Lucasa, który obserwował ją od jej wejścia. Przez dłuższy moment patrzyli na siebie, po czym chłopak wziął piłkę i wsadem umieścił ją w koszu. Chłopaki zakrzyknęli chórem, a dziewczyny wydały z siebie westchnienia zachwytu.

Lucas Kingston był najbardziej pożądanym chłopakiem w całym Black Hearts High School. Zarówno on, jak i jego brat James byli zabójczo przystojni, co czyniło ich najpopularniejszymi braćmi w miasteczku. Trafiając do kosza, rzucił Michelle wyzwanie. A Carter nienawidziła przegrywać. Spojrzała na Nicka, który podał jej piłkę. Wybiegła na środek sali, odbiła mocno piłkę o podłogę, wyskoczyła i zrobił wsad, wprawiając wszystkich w osłupienie. Po chwili ciszy rozległy się brawa, a dziewczyna z ironicznym uśmiechem oddała piłkę Lucasowi.

- Zawsze się musisz popisywać.

Wszyscy obecni na sali spojrzeli w stronę drzwi, skąd dochodził głos.

- Rachel! - Michelle szczerze ucieszyła się na widok przyjaciółki.

Szybko do niej podbiegła, porywając po drodze bluzę z ławki i wciągając ciuch przez głowę, wyprowadziła fioletowowłosą na korytarz, by uciec od wścibskich spojrzeć reszty cheerleaderek. Jednak kiedy znalazły się na zewnątrz, głos uwiązł jej w gardle. Wlepiła wzrok w swoje adidasy, nie wiedząc, jak zacząć rozmowę.

Rachel czekała jednak cierpliwie, aż blondynka pozbiera myśli, patrząc na nią pobłażliwie. W głowie zakładała się sama ze sobą, iż pierwszymi słowami, jakie wypowie Michelle będzie...

- Przepraszam - mruknęła w końcu Carter. - Za to, co wczoraj powiedziałam...

- Nie, Mi, czekaj - przerwała Rachel - zanim cokolwiek powiesz, musisz mnie wysłuchać.

Michelle przeraziła się nie na żarty widząc poważną minę przyjaciółki. Zmarszczyła brwi i założyła ręce na piersi, kiedy Rachel westchnęła parę razy.

- Znalazłam pokój V.I.P.-ów - wyznała w końcu i przymrużyła oczy, czekając na wybuchową, jak na Michelle przystało, reakcję, ale zdziwiła się, kiedy blondynka tylko zasępiła się jeszcze bardziej. - Żadnego „a nie mówiłam"?

- Nie. - Michelle przejechała dłonią po twarzy. - Ostrzegałam cię przed tym miejscem, ale tak naprawdę nigdy się nie dowiedziałam, co tam naprawdę jest... - zaczęła wyłamywać sobie palce - a skoro nic ci się nie stało, to chyba nie ma się co martwić...

Widząc zmieszanie Michelle, w głowie Rachel zapaliła się lampka. Coś tu się nie zgadzało...

- Nie wiesz, kto dokładnie przebywa w tym pokoju? - bardziej stwierdziła, niż zapytała, a kiedy blondynka pokręciła głową, wszystkie obawy Rachel zniknęły. - No, to wszystko gra, byłam tam, zwykły pokój... - nagle zmieniła ton głosu, jakby opowiadała o codziennej błahostce, machając ręką, po czym zaśmiała się nerwowo.

Ale Michelle nie dała się nabrać. Spojrzała znacząco na Rachel, która natychmiast umilkła.

- Co. Się. Stało.

- Boże, wyglądasz jak twoja matka jak tak mówisz...

- Rachel!

- No, już, okej, mówię! Ja... spotkałam Spirita.

- Tego „Spirita"?!

- Tak...

- Spirita, przywódcę gangu Luckersów, twojego starego znajomego, Spirita?

- TAK!

- Kurwa mać.

- Nie masz się co zamartwiać. Mam siedemnaście lat. Od pięciu radzę sobie sama. Potrafię o siebie zadbać.

- Tak, wpadając w ręce gangu!

- Ale nic mi się nie stało! Gdyby nie oni, nie poznałabym Jamesa!

- Ty jeszcze jesteś im wdzięczna?! Oni wystawili cię w ręce policji! Gdyby nie babcia Teresa, siedziałabyś w pierdlu!

Rachel już miała otwarte usta, żeby coś powiedzieć, ale ostatnie zdanie Michelle ją zatrzymało. Jej przyjaciółka miała rację. Gdy po raz pierwszy trafiła na komisariat, mogła zostać posądzona o udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Szczęśliwie, skończyło się na pracach społecznych.

- A teraz jesteś w śmiertelnym niebezpieczeństwie - powiedziała już spokojniej Michelle, na co Rachel prychnęła.

- Znowu wyolbrzymiasz i widzisz problem tam, gdzie go nie ma, Michelle.

Mierzyły się wściekłymi spojrzeniami. Zapadła niezręczna cisza i Rachel już chciała odejść, kiedy coś zaświtało jej w głowie.

- Spirit nazwał Jamesa przyjacielem - zaczęła niepewnie, zastanawiając się nad każdym słowem. - James nigdy nie powiedział ci nic o tym cholernym pokoju?

Michelle uniosła brwi i wypuściła powoli powietrze z płuc. Przygryzła wargę, po czym przewróciła oczami.

- Nie miałam ci tego mówić ...- zawahała się na moment, jakby zastanawiała się, czy aby nie powie za dużo. Po chwili jednak ciągnęła dalej. - Niedawno przez przypadek podsłuchałam, jak James mówił Lucasowi, że ma układ ze Spiritem.

- Jaki układ? - Po plecach Rachel przebiegł dreszcz przerażenia. Miała wątpliwości, czy aby na pewno Michelle mówi prawdę, ale dlaczego miałaby kłamać w takiej sprawie?

- Nie wiem, usłyszałam tylko „układ ze Spiritem"!

- Przecież James by mi powiedział...

- James cię chroni - powiedziała z naciskiem Michelle patrząc w oczy przyjaciółki. - Naprawdę... Pokój V.I.P.-ów jest wyjęty spod prawa - dodała, po czym kiwnęła głową na obchodne i weszła z powrotem na halę.

Rachel stała jeszcze przez chwilę nieruchomo, ale drgnęła i chwiejnym krokiem przemierzała korytarz, a w głowie dudniły jej ostatnie słowa Michelle.

Continue Reading

You'll Also Like

63.4K 4.3K 51
Shubish oneshots because why not. Mainly fluff with a little angst on the side. Ps- I wanted to write like a long story but I lack a good main plot a...
36.5K 1.1K 19
𝐋𝐨𝐚𝐝𝐢𝐧𝐠...
68.9K 212 22
fetish ဖြစ်တာတွေ ချက်ဖြစ်ခဲ့တဲ့ roleplay တွေ တကယ်ဖြစ်ဖူးခဲ့တာလေးတွေ တချို့က ကိ စိတ်ကူးယဉ်တာဖြစ်သလို တချို့က ကိ တကယ်လုပ်ချင်တာ တချို့က ကိဖြစ်ခဲ့တာလ...
36K 1.2K 49
bongleni short stories! All of the short stories published in "Fated to Love You" will be transferred here.