Ravens - Sad Songs For Dirty...

By Rilnen24

73 2 13

"Ktoś kiedyś mi powiedział, że zobaczenie kruka przed bitwą zwiastuje zwycięstwo." More

Rozdział 2. "Nadzy na mróz"

Rozdział 1. "Pierwsza rana jest najgłębsza."

53 2 7
By Rilnen24


Rachel siedziała na krawężniku już dobre pół godziny i wpatrywała się smętnie w Dom Wariatów. Przez to miejsce co tydzień przewijało się wiele złamanych i zniszczonych psychicznie nastolatków, a nie był to ośrodek dla umysłowo chorych. Dom Wariatów był klubem, gdzie licealiści, po odpowiednim oznaczeniu opaską swojego młodzieńczego wieku, mogli wejść, posłuchać dobrej muzyki, spotkać się z przyjaciółmi, czy zwyczajnie posiedzieć i zapomnieć na chwilę o codziennych problemach. I właśnie to miejsce miało pomóc Rachel pogonić jej kłopoty, choć dziewczyna miała wrażenie, że jest całkiem odwrotnie. Zmięła w dłoni list z sądu i podniosła się na nogi, otrzepując spodnie.

Kiedy wkroczyła do klubu przez ciężkie, podwójne drzwi, jej serce biło jak szalone. Cóż, nie miała innej opcji – musiała tam wejść, nawet jeśli nie chciała. Praca to praca. Przez głowę przeleciała jej myśl, gdzie podziała się ta odważna Rachel, która nie bała się działać w gangu? Wydawało jej się, że wisiorek z malutką sówką parzy ją w okolicach obojczyka. Przemierzając pełny już o tej porze parkiet zastanawiała się, co właściwie tu robiła, dlaczego się tu znalazła i czy ma jeszcze jakieś szanse na odwrót, po czym poczuła zażenowanie samą myślą, bo te pytania zadawała sobie za każdym razem, gdy wyruszała na akcję gangu.

Nie czuła się kryminalistką. Przez rok gang był jej rodziną, odkąd straciła rodziców. Przez bite dwanaście miesięcy udawało jej się mydlić oczy swojej ciotce, z zawodu sędzinie u szczytu kariery. Zdobywała najlepsze oceny, tylko po to, by jej opiekunka prawna przysyłała pieniądze i nie interesowała się zbytnio życiem prywatnym Rachel. Było ono bowiem bardzo burzliwe i dla kogoś dorosłego wręcz niepojęte, ale dziewczyna nie zastanawiała się nad sensem całego zamieszania. Po prostu żyła chwilą, a kiedy po śmierci rodziców czuła się samotna, jedynymi, którzy wyciągnęli do niej dłoń, byli członkowie Luckersów, jak potocznie nazywano gang ubranych w czerwono – zielone ubrania zadymiarzy i zagorzałych przeciwników policji. Otoczyli ją opieką i mogła znaleźć w ich kryjówce schronienie. Czasem chodziła z nimi na akcje, takie jak próby obrabowania bankomatów, czy ataki na samotne nocne policyjne patrole, ale nigdy nie brała czynnego udziału, gdyż Spirit, szef Szczęściarzy, traktował ją jak młodszą siostrę. Była zbyt cenna, znała wszystkie tajemnice i nie mogła narażać się na żadne niebezpieczeństwo.

Kiedy na kolejnej akcji wpadła w ręce policji, postanowiła wyrwać się z podziemnego świata. Zdziwiła się, kiedy Spirit zgodził się na jej odejście. Nie protestował, kiedy powiedziała mu o swojej decyzji, jedynie musiała zachować wszystkie sekrety dla siebie. Jej istnienie było utrzymywane w tajemnicy, więc żaden z przeciwników o niej nie wiedział, co dawało jej złudne poczucie bezpieczeństwa, kiedy wracała do życia w społeczeństwie. W ramach resocjalizacji musiała podjąć jakąkolwiek pracę, więc przyjaciel jej chłopaka, właściciel Domu Wariatów załatwił jej pracę kelnerki w klubie.

Dotarła do baru, za którym jej kolejny znajomy, Sam wycierał szklanki z nadzwyczaj spokojnym wyrazem twarzy.

– Hej – przywitała się nieśmiało i potknęła o własne nogi. Chwyciła się barowego stołka, by nie upaść, a Sam parsknął śmiechem.

– Dziewczyny już są. – Mężczyzna wskazał brodą stolik najbliżej baru.

– Jakie... – Rachel spojrzała we wskazywaną stronę i prawie dostała zawału, kiedy zobaczyła swoje przyjaciółki. – Och nie... Nie, nie, nie... – zaczęła szukać wejścia za bar, ewidentnie w poszukiwaniu schronienia. – Nie mogą mnie zobaczyć... – kucnęła za barem.

– Ekchem... co ty robisz? – zapytał Sam, unosząc jedną brew.

– Chowam się. Michelle nie chciała, bym tu pracowała – wyznała szczerze. Nie miała pojęcia, dlaczego jej najlepsza przyjaciółka, na spółę z jej chłopakiem uważali pracę w Domu Wariatów za zły pomysł.

– Na zapleczu masz szafkę, – Sam wskazał drzwi za swoimi plecami – tam się rozpłaszcz, zobaczymy ile ci się uda ukrywać. – Wydawał się niezwykle ubawiony całą sytuacją.

Gdy tylko Rachel zniknęła na zapleczu, do baru podeszła czarnowłosa dziewczyna w czerwonej koszuli w kratę. Uśmiechnęła się do Sama, który tylko pokręcił głową, ale odwzajemnił uśmiech.

– Mogę stracić za to pracę, Ingrid – stwierdził półgłosem, podając dziewczynie dwa piwa.

– Dlaczego? Przecież mam dowód. – Puściła do niego oko, po czym zabrała butelki i wróciła do stolika, który wcześniej Sam pokazywał Rachel.

Ingrid Voight lubiła środy w Domu Wariatów. Wtedy mogła bez obaw o swój umysł posłuchać dobrej, kultowej muzyki, bo w każdą środę w klubie rządził rock. Zawsze zajmowała stolik w kącie sali i wsłuchiwała się do późnych godzin nocnych w rytmy wyznaczone przez gitary i perkusje. Często po dwudziestej trzeciej razem ze swoją przyjaciółką Michelle zagadywały DJ–a, aby przez klub popłynęły dźwięki Echelonu czy The Kill. Tej środy Ingrid towarzyszyły jednak złe przeczucia już od momentu, gdy razem z Michelle weszła do Wariatkowa. Niby nic takiego się nie wydarzyło, ale ta głupia kula lodu ciążyła jej na żołądku. Uspokoiła się dopiero po kilku godzinach, kiedy DJ, widząc ją samotnie siedzącą z piwem w ręku puścił „Was It A Dream". Ingrid, wyrwana jakby z transu, poderwała głowę, a chwilę później na krześle obok przycupnęła Michelle, związując swoje długie blond włosy w wysoki kok.

– Gdzie ty, do cholery, byłaś? – zapytała czarnowłosa, ale jej przyjaciółka wzruszyła tylko ramionami i sięgnęła do kieszeni.

– Jakiś facet dał mi całą paczkę Marlboro! Cienkich! – Michelle uśmiechnęła się szeroko, ale Ingrid wcale nie było do śmiechu. Dobrze wiedziała, że blondynka nie może palić po alkoholu, bo wtedy najczęściej spędzała resztę wieczoru rozmawiając z wielkim białym telefonem. Wzięła więc paczkę z rąk przyjaciółki.

– Iggy! Oddaj! – zawołała Michelle.

– Nic z tego, będziesz się źle czuła! – Ingrid pogroziła przyjaciółce palcem, chowając papierosy do torebki.

– Od kiedy to się o mnie martwisz?

– Nie pyskuj, gówniaro.

– Odezwała się, stara baba.

Różnica wieku między dziewczynami wynosiła zaledwie dwa lata, a mimo tego w ich dyskusjach często przewijały się argumenty dotyczące tej materii. Jednocześnie podniosły swoje butelki, ale tylko Ingrid się napiła. Ręka Michelle zastygła w połowie drogi do jej ust, a jej oczy wpatrzyły się w jeden punkt przed nią. Odstawiła z hukiem piwo na stolik i zerwała się ze stołka.

– Kurwa – mruknęła Ingrid pod nosem, wywracając oczami, ale podążyła za przyjaciółką, która przysiadła przy barze.

– Cześć, Rachel – przywitała się, zaskakując tym fioletowowłosą, gdyż ta aż podskoczyła. – Ładna ścierka.

– Ech. No, siema – odpowiedziała zrezygnowanym głosem świeżo upieczona kelnerka. Zorientowała się, że Michelle nie jest trzeźwa i cała dyskusja nie ma sensu już na początku.

– Z sądu dostałaś nakaz pracy tutaj?

– Przestań zachowywać się jakbyś była moja matką – poprosiła ostro Rachel, przecierając energicznie blat ścierką. – Co ci się tak nie podoba w tej pracy, co? Sama spędzasz tu mnóstwo czasu...

– I dlatego wiem, co się tu odpierdala.

– Więc co, twoim zdaniem, jest nie tak w tym miejscu? – Rachel spojrzała groźnie na Michelle, mając już serdecznie dosyć jej protekcjonalnego zachowania. Jednak Carter nie odezwała się już ani słowem, tylko westchnęła, po czym wróciła do stolika, dopiła swoje piwo i zabrała torbę. Wróciła jeszcze do baru i wręczając Ingrid jej torebkę, rzuciła przez ramię:

– Po prostu trzymaj się z dala od pokoju V.I.P.–ów. – I odwróciwszy się na pięcie, opuściła lokal.

Nie widząc innego wyjścia, Ingrid uśmiechnęła się przepraszająco do Rachel i także wyszła z Domu Wariatów. Dogoniła Michelle w połowie ulicy.

– Zadzwonię po Gerarda, żeby po nas przyjechał?

– Nie, chcę się przejść.

– Co cię tak nagle napadło? – zapytała Ingrid, kiedy były jakieś cztery przecznice za klubem.

Carter zatrzymała się i westchnęła, po czym usiadła na ławce stojącej przy chodniku, a kiedy jej przyjaciółka cupnęła obok, wyciągnęła z jej kieszeni paczkę papierosów. Wsadziła fajkę pomiędzy wargi i schyliła się, by wyciągnąć zapalniczkę z buta.

– Rachel nie może tam pracować – mruknęła, odpalając papierosa.

Może i Michelle nie znała całej prawdy, ale za wszelką cenę chciała, by Rachel była bezpieczna. Sama nigdy nie zaszła do ukrytego w ciemnym korytarzu Domu Wariatów, tajemniczego pokoju V.I.P.–ów, który każdy znał, ale nikt nigdy tam nie był, bo nikt go nigdy nie znalazł. Kiedy plotka o tajemnym pomieszczeniu rozeszła się po liceum, wielu chciało go odnaleźć, ale nikomu nigdy się to nie udało. Nie wiadomo było, po co taki pokój został stworzony, ale zapał poszukiwawczy zgasł tak szybko, jak się rozprzestrzenił. Dopiero kiedy Michelle przez przypadek podsłuchała pewną rozmowę, jej ciekawość ponownie się obudziła.

– Dlaczego po prostu nie powiecie Rachel o co chodzi? – dziwiła się Ingrid.

– Musielibyśmy jej powiedzieć całą prawdę.

Zimny wiatr gwizdał od północy, akompaniując ciszy, która nastała na ławce. Tymczasem, pomimo zmartwień Michelle, Rachel radziła sobie całkiem nieźle. Poza trzema stłuczonymi szklankami i dwoma odważnymi kolesiami, którzy postanowili zaczepić dziewczynę, była naprawdę z siebie zadowolona. Dopiero około trzeciej nad ranem, kiedy bar już się wyludniał, Sam skinął na sprzątającą stolik numer cztery Rachel.

– Skoczę tylko na magazyn, po keg ciemnego, okej? – poinformował mężczyzna. – Staniesz na chwilkę za barem?

– Jasne – zgodziła się, a kiedy Sam zniknął za drzwiami, oparła się rękoma o kontuar, gotowa do polewania kolejnych kolejek. Po jakich dwóch minutach mała czerwona lampka pod ladą rozbłysła, a Rachel zauważyła, że pod nią znajduje się naklejka z napisem V.I.P. Szybko zorientowała się, że to pewnie zamówienie do tego słynnego pokoju i chcąc należycie wykonać swoje obowiązki, wzięła tacę i dwie szklanki, do których nalała whisky do połowy, nasypała lodu i postawiwszy otwartą butelkę Jacka na tacę, wyruszyła na poszukiwania tajemniczego miejsca. Niemniej, jej poziom irytacji wzrósł pod niebezpieczną granicę, kiedy po piętnastu minutach bezowocnych poszukiwań zahaczyła o dywanik na korytarzu przy łazienkach, a baletka spadła z jej stopy. Wciąż trzymając tacę w jednej ręce, drugą oparła się o oplakatowaną ścianę, by założyć bucik, a wtedy ściana zaczęła się odsuwać. Dziewczyna oderwała szybko dłoń i lekko przestraszona spojrzała w bok, gdzie teraz kawałek ściany odskoczył od reszty, okazując się ukrytym przejściem. Zaciekawiona, uchyliła bardziej właz i przeszła przez próg.

Jej oczom ukazała się przestronna, choć słabo oświetlona sala. Pod sufitem unosił się dym z papierosów. Widać od razu, że ten pokój nie posiada klimatyzacji. Ściany były pokryte bordową farbą, na podłodze rozkładał się czarny dywan. Przy ścianach stały loże obłożone czerwoną skórą. Na środku znajdował się stół bilardowy, na którym ktoś leżał. Gdy Rachel spostrzegła, kto to jest, taca wypadła jej z ręki, a bursztynowy płyn wylał się na dywan.

Niebieskowłosy chłopak usiadł na stole i zmierzył dziewczynę zimnym spojrzeniem. Serce podeszło jej do gardła, kiedy utkwił spojrzenie w jej źrenicach.

– Wow. Nie spodziewałem się, że cię tu zobaczę... – zeskoczył ze stołu, podszedł do Rachel i ujął kosmyk jej włosów. Ona szybkim ruchem ręki strąciła jego dłoń.

– Co ty tu robisz? – wyszeptała czując wielką gulę w gardle.

– To ja powinienem cię o to zapytać. James już cię nie chroni? – powiedział to z ogromną perfidią i chytrym uśmieszkiem.

Taki wyraz twarzy Spirit Felicis miał odkąd Rachel go poznała. Bezwzględny szef gangu Luckersów nigdy nie przestawał się uśmiechać, choć w większości czasu nie był to uśmiech radości, a najczęściej pogardy. Kiedy długo nie odpowiadała, Spirit zapytał ponownie:

– Więc, co tu robisz, kochana? Pracujesz jako kelnerka?

Już zdążyła się odzwyczaić od świdrującego spojrzenia niesamowicie błękitnych oczu. Drgnęła, kiedy przeniósł wzrok na drzwi.

– James, mój przyjacielu! – zakrzyknął wesoło Spirit, rozkładając ramiona.

– Nie jestem twoim przyjacielem – warknął James, sięgając do kabury na plecach.

– Ale ona kiedyś była. – Niebieskowłosy zrobił ruch w stronę Rachel, jakby chciał ją objąć, ale James natychmiast wystrzelił trafiając w kanapę za Spiritem.

Dziewczyna krzyknęła, ale huk wystrzału uruchomił jej ciało. Zerwała się z miejsca i schowała za plecami swojego chłopaka. Natomiast Spirit zdawał się nie przejmować powagą sytuacji, bo spokojnie uniósł ręce w obronnym geście i wzruszył ramionami.

– Okej, spokojnie, stary... Nic nie zrobiłem... – schylił się po butelkę leżącą pod jego nogami i wypił resztki alkoholu, które nie wylały się na dywan.

– Rachel, wyjdź – szepnął stanowczo James, nie odrywając wzroku od niebieskowłosego.

Rachel patrzyła to na Jamesa, to na Spirita nie mogąc pojąć, co się dzieje. Przecież James powinien ją bronić, już dawno powinien strzelać, a nie kazać jej wychodzić!

– Powiedziałem, wyjdź! – tym razem podniósł głos, na co przerażona dziewczyna wybiegła z pokoju i schowała się za kontuarem.

Poczuła, jak do jej oczu napływają łzy. Oddychała szybko, a ręce bardzo się jej trzęsły. Nie wiedziała, co ma myśleć, co się stało, o co chodzi... Wspomnienia, których nie chciała pamiętać nawiedziły ja na nowo. Znów poczuła się jak najgorszy człowiek na świecie. Tak samo, jak tamtej nocy...

– No, to dzisiaj gdzie? – zapytał Sane.

– Na trójkę, bankomat? – zasugerował Dave.

– Nie. – Spirit uśmiechnął się dziko. – Ustawka.

– Tak! Nareszcie! – wszyscy zaczęli skakać i klaskać.

– Psychole. – mruknęła cicho Rachel, jednak nie na tyle, by nie usłyszał tego Spirit. I, jakby za karę, musiała grać na prawej stronie, czyli tej od ulicy.

Prawą zawsze wcześniej łapała policja.

I tak było tym razem.

Luckersi usłyszeli syrenę radiowozu.

– Wycofaj ! – wrzeszczał Spirit. Zaczęli uciekać w boczne uliczki, ale Rachel wiedziała, że w bocznej czeka już paru funkcjonariuszy. Krzyczała, żeby tam nie biegli, jednak nikt nie słyszał. Nagle zobaczyła, że wszyscy cofają się z niewyraźnymi minami. Za tą grupką, z wymierzonym pistoletem w ich nogi, szedł on. Wysoki, długie, czarne włosy miał spięte w kucyk. W czarnych oczach tliła się bezwzględność, tak też się zachowywał.

Spojrzał na nią i to była ta decydująca chwila, w której cała grupka zdążyła uciec. Tylko ona stała jak wryta.

– No zajebiście. – uśmiechnęła się lekko, ale niewesoło.

Zbliżał się do niej powoli, wiedząc, że nie ucieknie, Wyciągnął kajdanki. Kiedy podszedł z tyłu, poczuła zapach, którego nigdy już nie zapomni. Obróciła głowę, żeby lepiej mu się przyjrzeć.

O kurde.

Kingston. Najgorszy klawisz w całym Black Hearts. Uparty, bezwzględny, ani grama litości.

Westchnęła i wystawiła ręce. Przekrzywił lekko głowę i przeszył ją lodowatym spojrzeniem.

Obszedł zaparkowany obok czarny samochód i otworzył drzwi pasażera z przodu.

– Wsiadaj...

Przecież obiecywała Jamesowi, że nie będzie utrzymywać kontaktu ani ze Spiritem, ani z Luckersami... Co on pomyślał, gdy zobaczył ją w tym pokoju? Usłyszała kroki i zobaczyła jak James podchodzi do niej. Ukryła twarz w dłoniach. Nie widziała, ale mogłaby przysiąc, że James i Sam patrzą na siebie znacząco. Rozumieli się bez słów, w końcu byli dobrymi przyjaciółmi. Bała się spojrzeć na Jamesa, ale on tylko rzucił krótko:

– Zbieraj się.

Nie zareagowała i po chwili poczuła, jak James ciągnie ją za rękę. Poddała mu się. Wyszli przed klub, gdzie zaparkowane było Porshe 911, które James wprost ubóstwiał. Otwarł drzwi od strony pasażera i ręką pokazał dziewczynie, aby wsiadła.

Nie czuła już strachu. Powoli ogarniała ją złość. Dlaczego on był taki cichy ?! Już lepiej by było, jakby krzyczał. Wgramoliła się do auta i założyła ręce na piersi. James zamknął za nią drzwi, a sam usiadł za kierownicą.

– Zostawiłam rzeczy na zapleczu – powiedziała cicho.

Wysiadł, wszedł do klubu, po paru chwilach wrócił niosąc jej torbę, którą podał jej bez słowa zamykając drzwi auta, po czym odpalił silnik i ruszył.

Całą drogę do mieszkania Rachel nie odezwali się do siebie ani słowem. Dopiero gry silnik zgasł, James spojrzał na swoją dziewczynę. Rachel tak bardzo kochała głębię jego ciemnych oczu...

Poprawił mimowolnie swoje czarne włosy, które zawsze nosił spięte w kucyk

– Nie idź tam nigdy więcej. – Rachel mogłaby słuchać jego głosu codziennie. Całymi dniami, nocami. Ale teraz nie brzmiał przyjemnie. Przynajmniej nie w tej sytuacji. Westchnęła.

– Zawsze mnie ratujesz – zaśmiała się, ale nie był to śmiech radości. Ucałowała jego usta i wyszła z samochodu. Wiedział, że nie ma iść za nią. Potrzebowała chwili samotności...

Zza zasłony patrzyła, jak odjeżdża.

James Kingston. Dwudziestotrzyletni detektyw do spraw młodocianych przestępców. Syn komendanta policji w Black Hearts. O sześć lat starszy od niej chłopak. Jak to określiła Michelle, „ich związek jest specyficzny, ale nie wyobraża sobie ich osobno, z kimś innym". Tak, jakby istniało coś takiego jak przeznaczenie i to ono ich połączyło. James uratował Rachel życie, pomagając wyrwać się z przestępczego świata. Nic nie wskazywało na to, że dzieli ich duża różnica wieku. Miłość nie znała granic. Gotowi byli oddać za siebie życie.

Dlatego teraz James, po uprzednim odstawieniu Rachel bezpiecznie do domu, wpadł jak burza do gabinetu szefostwa Domu Wariatów.

– Dlaczego?! – James trzasnął otwartą dłonią w biurko swojego rudowłosego przyjaciela, który nie zwrócił na niego uwagi, tylko podrapał się po zakolczykowanym nosie i wrócił do przeglądania papierów.

– Dlaczego ją tam wpuściliście?!

– Ona nie jest dzieckiem, Jamie.

– Ale to dla niej niebezpieczne! Neil, umawialiśmy się!

Neil westchnął. Był zmęczony, całą noc ślęczał nad zaległą papierkową robotą z końca miesiąca, a James podnosił dodatkowo poziom jego irytacji.

– Wiem, jaka jest umowa. Też martwię się o fioletową księżniczkę, ale... kurwa, Jamie. Ona jest prawie dorosła. – Podniósł wzrok, gdzie zdenerwowane oczy Jamesa ciskały w niego gromami.

Trwali tak dłuższą chwilę, kiedy drzwi gabinetu na piętrze otwarły się szeroko, wpuszczając do środka głośną muzykę z sali na dole. W progu stanęła wysoka, szczupła kobieta w krótkiej spódniczce, wydekoltowanej bluzce i butach na koturnach. Jej okrągłą twarz okalały granatowo–białe kosmyki sięgające brody i spoglądała na mężczyzn miodowymi oczami. Do piersi przyciskała plik papierów.

– Jest bezpieczna. – Perlisty głos kobiety potoczył się po gabinecie. Mężczyźni spojrzeli na nią, kiedy odłożyła papiery na stos i usiadła w fotelu w kącie gabinetu.

– Nadal nie rozumiem, dlaczego pozwoliliście jej tu pracować.

– To był Cornelii pomysł. – Neil uniósł ręce w niewinnym geście.

– A ty na to przystałeś. – rzekła Cornelia, patrząc na rudowłosego z uniesionymi brwiami.

– A ja wyjdę na brudnego glinę. – James obrzucił przyjaciół powątpiewającym spojrzeniem, po czym zaczął przechadzać się po gabinecie tam i z powrotem.

– Powinieneś go zabić, gdy miałeś okazję... – stwierdziła Cornelia. – I nie przewracaj teraz oczami, Jamie... Jesteś zbyt łaskawy. – Szczerość przyjaciółki już dawno przestała Jamesa dziwić. – Pewnego dnia to cię zabije.

+

Continue Reading

You'll Also Like

16.5K 315 31
Short scenarios for your favorite characters! (Well the male characters at least) The characters included are Alastor, Angel Dust, Sir Pentious, Husk...
26.9K 671 7
نيك سكس جماعي حبايبي هذا اكاونتي الجديد ببدأ انزل عليه
100K 240 9
Grace has been a babysitter for the Owen family for years. Read as they turn her from just a babysitter into their own personal Toy.
Mobster By Candy

Short Story

13.7K 893 22
What will happen when a out going party girl path meets with the Don, who is her complete opposite. Kalila Green - A 23 year old who is outgoing an...