UNAWARENESS | TEEN WOLF, THEO...

By nayaskylar

13.1K 921 209

TEEN WOLF, SEZON 5. THEO RAEKEN. More

FAC FIDELI SIS FIDELIS.
OBLIVIO
I | MALLORY JAMES
III | PERSONA NON GRATA
IV | LILIUM
V | A VERBIS AD VERBERA

II | MEMENTO

1.3K 131 30
By nayaskylar

Niebo nadal rozpacza nad moją życiową niedolą, dlatego gdy tylko znajdujemy się przed szkołą, od razu zapowiadam, że nawet siłą Cerise i Lance nie zaciągną mnie na drugi koniec miasta, aby zaszaleć w jakimś obskurnym klubie. Pogoda zdaje się świetną wymówką, żeby bez większego biadolenia wykręcić z tej mało pożądanej na dany moment rozrywki; w głowie nadal tkwią mi myśli na temat pseudo-wilkołaków, poza tym... Potrzebuję czasu na zastanowienie się nad tym, w jaki sposób podejść do ewentualnej rozmowy ze Scottem. O ile wcześniej nie obudzę się z krzykiem, a cały dzisiejszy wieczór nie okaże się jakimś średnio ambitnym wytworem mojej własnej wyobraźni.

Massey przekonuje usilnie, że bez mojej obecności impreza na pewno nie będzie udana. Ciągnie mnie kilka razy za rękaw bluzy Lance'a, którą nadal mam na sobie — o dziwo, chłopak nawet nie upomina się o swoją własność — a nawet kusi się na to, żeby zarzucić rękę na mój kark i uwiesić się na mnie niczym wkurzająca, stęskniona za matką małpka. Natomiast Lance łypie w moim kierunku spod przymrużonych powiek, powątpiewając w szczerość mojej wypowiedzi, gdy wcinam się w niemal każde słowo Cerise, tłumacząc przekonująco — w każdym razie w moim własnym odczuciu — że jestem z cukru i deszcz dosłownie mnie zabija.

Jak w niedrastyczny sposób przedstawić tym dwojgu, że pragnę chwili oddechu, gdyż dopiero co widziałam na własne oczy nadnaturalną walkę wilkołaków i ledwo uszłam z życiem, poza tym zobaczyłam jakiegoś nieznajomego typka, którego mam zamiar ogarnąć na Facebooku?

❝ Stara, kreatywności. Oni nie wezmą cię za Mallory Fangirl, to już będzie Mallory Mocna Schiza. ❞

— Zdradziłaś nas — burczy z wyrzutem Cerise. Dziewczyna krzyżuje ramiona na piersi, jakby gotowa do tego, aby za chwilę odeprzeć atak z mojej strony. Nic takiego jednak nie jest w planach. Ja nawet nie jestem w stanie myśleć o tym, aby wszczynać jakiekolwiek głębsze dyskusje. — Wystarczyło powiedzieć, że nie jesteśmy godni twojego towarzystwa, o najjaśniejsza.

Cerise Massey należy do niezwykle upartych kobiet. Ponoć to charakterystyczne dla osób spod znaku Lwa. Niby przyzwyczailiśmy się do tego, że Cerise zawsze stawia na swoim, ale momentami bywa to denerwujące, jak na przykład teraz.Uśmiecham się jedynie półgębkiem, rzucając przelotne i błagalne spojrzenie Lance'owi. On jakby wyczuwa, że mam serdecznie dość tego ciągnącego się od wyjścia z biblioteki monologu, którego końca nie widać, dlatego w pokrzepiającym geście kiwa słabo głową, oświadczając, że prośby o wsparcie zostały przyjęte. 

— Jak już, to zdradziła ciebie — wtrąca Lance, sprowadzając dziewczynę na ziemię. Ona jedynie otwiera usta, jakby rozgoryczona faktem, że Dashiell staje po mojej stronie. — Mallory wygląda, jakby urwała się z The Walking Dead. Daj jej żyć, kobieto. Nie chce iść, niech zostanie, Ceri, w czym ty masz problem?

— Bo my zawsze chodzimy wszędzie razem, idioto — przypomina dobitnie. Massey zaczyna rozmasowywać teatralnie skronie, sapiąc pod nosem jakieś niezrozumiałe dla nas teksty. Ostatecznie odwraca się na pięcie i kiwa dłonią w powietrzu, rzucając: — A idź w cholerę, niewdzięcznico. Sami się zabawimy.

Chichocę pod nosem, potrząsając litościwie głową.

Wygrałam. 

Cerise niestety musi pogodzić się z myślą, że nie wszystko w życiu będzie układało się specjalnie pod jej wymagania. Grzecznie dziękuję Dashiellowi za udzielone wsparcie, po czym gestem głowy wskazuję odchodzącą dziewczynę. Pomimo wszystko nie chcę, żeby Ceri uznała, że i nasz rodzynek nie jest zainteresowany idealnym planem nocy po senior scribe, o którym słyszymy od przeszło dwóch miesięcy. Machamy sobie wzajemnie na pożegnanie; ja powoli ruszając w stronę parkingu, a Lance podbiegając do naburmuszonej blondynki.

Przez dłuższy moment przyglądam się ich znikającym sylwetkom. Uśmiecham się anemicznie, zauważywszy, jak wysoki chłopak obejmuje ramieniem przygarbioną Cerise. Massey próbuje odepchnąć od siebie natręta; kilka razy wciska łokieć między żebra przyjaciela, który nie zdaje się jakoś szczególnie wzruszony przypływem agresji panny Massey. Jest nieugięty, z każdą następną próbą Cerise, kiedy ta próbuje wyślizgnąć się spod ręki Dashiella, ten przyciąga ją bliżej siebie. Dziewczyna daje ostatecznie za wygraną, co jest dla mnie niebywałym zaskoczeniem. Prawą ręką obejmuje Dashiella w pasie, po chwili zwracając się do przyjaciela twarzą i posyłając jeden z tych niepocieszonych grymasów, pod którym zwykle skrywa radosny uśmiech.

Moja mina rzednie gwałtownie, gdy realizacja uderza we mnie niczym asteroida o Ziemię; żółte ostrzegawcze światełko razi mnie perfidnie po oczach, jazgocząc w irytującym pisku: halo, Mallory, coś jest nie tak! Poprawiam machinalnie znajdujące się na moim nosie okulary — te zapasowe, które w drodze powrotnej zabrałam z szafki szkolnej — ze świtem wypuszczając powietrze przez usta.

❝Co tym razem, Mallory Dramacie Antyczny?❞

Co? Serio? Pytasz mnie co?❞

Odpowiedź jest prosta — Cerise Massey nigdy nie przytula Lance'a. A właściwie, to prawie nikogo. Jest jak wielka góra lodowa; niewzruszona i nieskora to zacieśniania więzi, jakby bała się, że trochę więcej emocji w relacji rozpuści tę otoczkę twardej Cerise, która nie wierzy w coś takiego, czym są uczucia. Być może to dlatego, że od małego dziecka nie dostawała ich zbyt wiele. Rodziców Cerise nigdy nie nazwałabym rodzicami, których chciałabym mieć, ale ten temat poroztrząsam przy innej okazji.

Odwracam się od przyjaciół w tempie ekspresowym, jakby to, co zobaczyłam, było jakąś zbrodnią. ❝Na litość boską, Mallory❞ — ludzie, a przede wszystkim dobrzy znajomi, często się przytulają. O, na przykład Lance i ja; dzień bez porannego przytulaska jest dniem straconym. Na równi z herbatą.

Więc dlaczego aż tak to mnie rusza? Nie, nie jestem zakochana w Dashiellu, jeśli o to chodzi. Pod tym względem jest mi kompletnie obojętny. Nie czuję też zazdrości, bardziej pewnego rodzaju zagrożenie. Doskonale zdaję sobie sprawę, jak kończą się znajomości, kiedy to dwie z trzech osób zaczynają ze sobą chodzić. Ta trzecia przestaje być istotna. Nie chcę stać piątym kołem u wozu, ani też koleżanką, którą żal odstawić na bok, bo jest tak wielką ofiarą losu, że nie znajdzie sobie nowych znajomych do oglądania maratonów filmowych czy grania w rozbieranego pokera — z tym rozbieranym pokerem to żarcik, Lance nigdy nie chciał tak się z nami bawić. Ale próbowałyśmy, a to się liczy.

Nie będę upierać się przy tym, że wcale nadmiernie nie panikuję. Dość często dopisuję sobie różne teorie spiskowe do wszelkiego rodzaju niewytłumaczonych sytuacji i najczęściej rozdmuchuję je mocniej niż rozdymka własne ciało. Nie wiem, skąd mi się to wzięło, ale nie raz problem ten utrudniał mi życie. Jak choćby wtedy, gdy usilnie wierzyłam w to, że Lydia Martin planuje upokorzyć mnie na oczach całej szkoły w odwecie za kradzież nowej przyjaciółki. Ostatecznie nic takiego się nie wydarzyło, a żeby było ciekawiej, Martin akurat tamtego dnia była dla mnie niecodziennie miła i pomogła z rozwiązaniem zadań na chemię.

Mam nadzieję, że tym razem będzie podobnie. Nie chcę stracić przyjaciół, ponieważ ci... wolą integrować się w duecie, ładnie mówiąc. To pewnie trochę egoistyczne z mojej strony, a nawet liczę się z zarzutami, iż gadam tak dlatego, że sama nie mam faceta czy tam dziewczyny, więc robię wszystko, aby im komuś nie wyszło w miłości. Niech sobie będą w związku, poważnie. Ale niech ten związek nie nazywa się Larise.

Nie przeżyłabym, gdybym znowu wylądowała sam na sam z własnymi myślami.

W strugach deszczu mknę biegiem w stronę parkingu, nawet nie zastanawiając się, gdy z automatu decyduję się przemierzyć drogę pod wiaduktem. Normalny człowiek najpewniej znalazłby inne wyjście, byle tylko nie mieć więcej styczności z miejscem, które będzie śniło mu się po nocach. No, ale nie; gdzie tam, przecież ryzykowanie to taka świetna zabawa.

❝Jesteś Mallory James, Mallory. Czego ty od siebie oczekujesz? Mądrych i rozważnych decyzji? Wiek naiwności minął dziesięć lat temu.❞

❝No racja, no, ciężko się nie zgodzić.❞

Aktualnie Mallory James ma wywalone w strach. Mallory James chce po prostu dostać się do swojego kochanego autka i wrócić prędko do domu, aby wbić się w onesie Minionka i wskoczyć pod kołdrę. I tak też robię, a w każdym razie wypełniam pierwszą część planu. Naciągam na głowę kaptur bluzy Lance'a — powinnam mu ją oddać, zanim oskarży mnie o kradzież — i dalej walczę z siłami natury. Koniec końców, wpadam stopami w kałużę, i nieźle bluzgając pod nosem, dopadam klamkę od drzwi samochodu, aby już po chwili zasiąść na miejscu kierowcy.

Przysuwam zmarznięte dłonie bliżej nawiewu powietrza, co chwila podkręcając temperaturę. Czuję, jak strużki deszczówki spływają po mojej twarzy, a na nogach występuje gęsia skórka. Nienawidzę tego typu pogody, a już w szczególności wtedy, gdy nie przyodziałam odpowiednich ubrań. Choć przyznać muszę — do siedzenia pod kocem, popijania gorącej herbaty i czytania książek ulewa za oknem tworzy idealny klimat.

— Mallory!

Wrzeszczę ze strachu, zaciskając odruchowo dłonie w pięści, gdy drzwi od strony pasażera otwierają się raptownie. W pierwszym momencie nie dostrzegam twarzy mordercy, ale w zamian już wyobrażam sobie, jak ktoś znajduje moje zwłoki nad brzegiem oceanu, podczas uprawiania porannego joggingu o wschodzie słońca. To nawet romantyczna wizja. Ciemna, znajoma czupryna miga mi przed oczami. Wzdycham z ulgą, powoli opuszczając ramiona.

— Scott, zabiję cię — odgrażam się piskliwie. W głębi duszy cieszę się, że to tylko McCall, a nie tamten pseudo-wilkołak. Moment, a czy on przypadkiem...? — Nie rób tak więcej. Myślałam, że jesteś jakimś porąbanym zabójcą!

Scott, dopiero zamknąwszy za sobą drzwi, decyduje się na mnie spojrzeć. W oczach nastolatka pojawia się zażenowanie, gdy tylko dociera do niego, do jakiego stanu doprowadziły mnie jego niezapowiedziane odwiedziny. Przyciskam się bokiem do fotela, rzucając przelotne spojrzenie we wsteczne lusterko; twarz mam białą jak kreda, to jedno dostrzegam bez większych problemów. Przypominam trochę Wednesday Addams, mamy nawet podobnie zblazowane wyrazy twarzy. Brakuje mi tylko takich zajebistych warkoczyków, ale jutro też jest dzień, więc kto wie, może machnę sobie takie odjazdowe kiteczki?

McCall lustruje mnie wzrokiem, i niemal zginając się w pas, rzuca krótkie, aczkolwiek wystarczające:

— Przepraszam, przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć!

Macham dłonią w powietrzu, bezgłośnie informując, że sprawa dawno zapomniana i nie musi spinać tyłka. Zaciskam obie dłonie na kierownicy, opierając czoło o jej górną część. Faceci naprawdę potrafią przyprawić o niejeden zawał. A tylko ich tknąć, to żałuj, że w ogóle się urodziłaś. Chłopak ogarnia wreszcie, że jego życiowe błędy zostały mu wybaczone, w efekcie czego uśmiecha się słabo pod nosem i usadawia wygodniej w fotelu, na dodatek tak, aby lepiej mnie widzieć.

— ...cieplutko tu — stwierdza Scott, na co w odpowiedzi wywracam jedynie oczami. Dlaczego mam złe przeczucia, dlaczego ta jego postawa cynamonowej rolki, ani trochę nie podnosi mnie na duchu? — Okej, Mallory, wiem, że nasza znajomość uległa drastycznej zmianie i możliwe, że nawet nie chcesz, abym teraz tu siedział, ale... Mal, musimy porozmawiać, bo wisi między nami kilka... nierozwiązanych spraw.

...a nie mówiłam?

— To brzmi jak słaby wstęp do pogawędki na temat friendzone — uznaję z obojętnością w głosie. Wracam do swojej poprzedniej pozycji, zainteresowana przyszłością tego krótkiego monologu. Domyślam się, do czego zmierza Scott. — Co w sumie jest niepotrzebne, Scotty, bo nie interesuje mnie ani friend, ani jakiekolwiek zone.

Rozchyla wargi, jakby zaskoczony tym, że potrafię odpowiedzieć bez zbędnych zająknięć. Lepiej, że w ogóle jestem w stanie cokolwiek z siebie wydusić. Scott McCall zna Mallory James: Geneza. Tworząca się Mallory James zaskakuje nawet aktualną Mallory James. Nowa Mallory James odkrywa niewydeptane drogi. I żadna z tych Mallory James nie jest jeszcze właściwą Mallory James. Zawiłe? Spokojnie, dla mnie też takie jest.

❝Przyzwyczajaj się, Scottie. Będzie tylko gorzej. ❞

— Dobra, przepraszam — mruczę pod nosem. Wolną dłonią bawię się wystającą ze spodenek nitką. — Więc o czym chciałbyś porozmawiać, Scott?

— O wszystkim. Od początku, do końca.

❝Jakie kurwa Deadpool? Że to z Reynoldsem?❞

Po przeszło dwudziestu minutach naszej rozmowy, a właściwie jednostronnego monologu, padającego z ust chłopaka o ciemnych oczach, przerywam milczenie, chichocąc głośno, aby w następnym momencie zatrzymać przypływ rozbawienia, i poważniejąc, spytać:

— Byłeś z tym kiedyś u lekarza?

Przez twarz Scotta przemyka cień załamania.

— Gdy miałam problemy z atakami paniki, mama zabrała mnie do takiej jeden, więc mogłabym dać ci namiary... I nie, nie wiedziałam, jak pognałeś tamtego... osiłka — tymi słowami podsumowuję całą opowiastkę Scotta, kiedy to chłopak kwituje historię swojego drugiego życia przypowieścią o tym, jak stał się... bersedyrkiem? A może berserkiem? Nie pamiętam, jakoś tak to szło. W każdym razie, znów wykonuję nerwowy ruch dłonią, kiedy to przeczesuję palcami wilgotne włosy, czym samym zdradzając, że jednak coś tam widziałam i wkraczam na niebezpieczny teren krętactwa i matactwa. — Naprawdę, Scott, o czym ty gadasz? Jaka Kanima? Jakie Nogitsune? ...McCall, co ty ćpasz?

❝Pełnię w piątki.❞

❝Mallory NieObchodziszMnieTeraz James — morda.❞

Ciekawe, ile cierpliwości posiada w sobie dawny chłopak mojej przyjaciółki. Czy trochę go testuję? Bóg jeden wie, co tkwi w najgłębszych czeluściach mojej podświadomości. Wiem jedynie tyle, że najmocniej na świecie pragnę wrócić do domu i obudzić się z przekonaniem, że dzisiejsza noc NAPRAWDĘ była tylko kiepskim snem. McCall spogląda na mnie jak na pojebaną — czego głośno nie przyzna, bo to Scott McCall, a Scott McCall przecież nie zna takich słów — dając tym samym jasny przekaz, że już dawno mnie rozgryzł.

— ...nie patrz tak, Scott. Przerażasz mnie — wyznaję grzecznie, kierując wzrok w stronę kolegi. Nawet próbuję się uśmiechnąć, ale to kłucie w zawiasach w szczęce sprawia, że odpuszczam w ułamku sekundy. — Mówię poważnie, przestań. Zabierz te psie oczy. Niczego nie widziałam! Łapiesz?

— Mallory — Scott wzdycha przeciągle, przekrzywiając delikatnie głowę i dając mi prosty sygnał, że powinnam skończyć z mydleniem oczu. — Słyszałem bicie twojego serca. Bardzo dokładnie — wyznaje spokojnie. Wciągam powietrze ze świstem przez nos, za wszelką cenę starając się unikać kontaktu wzrokowego z tym kolesiem. Nie mam bladego pojęcia, dlaczego jestem tak bardzo opanowana. Po tym wszystkim, co usłyszałam w temacie Scotta i jego paczki, jak i zobaczyłam na własne oczy dwie godziny temu, już dawno powinnam szukać wolnej miejscówki w Eichen House. — Opcje są dwie: albo jesteś cholernie przerażona, albo...

— ...czekasz na to, aż Stiles wyskoczy z ukrytą kamerą, wrzeszcząc YouTube Time!? — odpieram nieprzyjemnie. To chyba jest najgorsze. Coraz bardziej zaczynam wierzyć, że cały ten wieczór to nie tylko żałosny koszmar, to po prostu beznadziejny żart od moich eks-przyjaciół. — Przepraszam, że ciężko uwierzyć mi w jakieś jaszczurki, które zabijają ludzi...

— ...Kanimę, którą był Jackson...

— ...albo w to, że Stiles został opętany przez tygrysa...

— ...to był w pewnym sensie lis...

— ...jak i to, że jakiś kretyn wymyślił loterię z nagrodami, w której mogłeś wygrać śmierć...

— ...tak szczerze mówiąc, to nikt nie chciał brać niej udziału...

— ...a tym bardziej, że ugryzł cię Peter Hale, koleś, który w zeszłym roku zapłacił za moje ciastka i czekoladki przy kasie w lokalnym spożywczaku, gdy zapomniałam portfela — Scott już otwiera usta, aby mnie poprawić, jednak unoszę ostrzegawczo wskazujący palec; McCall zamyka się momentalnie. — Jakbym powiedziała ci, że potrafię przenosić rzeczy siłą umysłu, to też byś mi uwierzył? Stary, czy ty słyszysz, jak to wszystko brzmi?

— W tym mieście dzieją się różne rzeczy, więc...

— Kurwa, Scott — wymskuje mi się. Przygryzam dolną wargę, gapiąc się tępo w tył zaparkowanego przede mną czarnego Volvo, którym być może — a nawet i na pewno — wozi dupę jakiś dzieciak kasiastych rodziców. — Przecież to niedorzeczne. To ewidentnie dzieje się tylko w mojej głowie. No oczywiście, gdybym nie śniła, na pewno nie siedziałbyś teraz w moim samochodzie i nie opowiadał o...

Nie dokańczam.

Mój histeryczny wrzask po raz drugi przeszywa wnętrze pick-up'a, gdy pełna niewiary odwracam głowę w stronę Scotta McCalla. Wydzieram się jak głupia, widząc, jak zwykle brązowe oczy chłopaka mienią się na czerwono, jego uszy stają się szpiczaste, a w ustach pojawiają ostre kły. Przyciskam się plecami do drzwi, nadal drąc się jak opętana, i nie zważam na to, że jakiś element wbija mi się w kręgosłup. Scott coś do mnie mówi, ale nie jestem w stanie zrozumieć żadnego z jego słów. Chyba próbuje zapewnić, że nic mi nie zrobi. I pewnie tak jest, jednak nie potrafię się opanować. Strach jest ode mnie silniejszy. Po policzkach lecą mi łzy, a bej nieokreślony hałas miesza się z moją histerią. Dopiero po chwili orientuję się, że przez cały ten czas moja dłoń tkwi wbita w klakson.

— Wynocha! — piszczę, podrywając w powietrze obie ręce, i wymachuję nimi, jakbym w ten sposób miała obronić się przed niebezpieczeństwem. — Wynocha!

Uśmiech na wilczej twarzy Scotta rzednie gwałtownie. Chyba nie takiej odpowiedzi oczekiwał z mojej strony. Wybacz, Scottie, ale uwierz mi — nie zastanawiałam się nad tym, jak reagowały inne osoby, którym odważyłeś się wyznać prawdę. Na litość boską, normalnym odruchem jest, że gdy pół-wilk, pół-człowiek wyskakuje ci bez uprzedzenia z taką akcją w twoim bezpiecznym Chevrolecie, ty próbujesz ratować własne życie. Nie kontroluję swoich zachowań; bezmyślnie rzucam w kierunku Scotta torebką, jakby to miało go zabić.

— WYPIEPRZAJ STĄD, SCOTT!

McCall wzosi obie ręce w poddańczym geście, powoli wycofując się z pick-up'a. Przechylam się nad siedzeniem pasażera, aby zamknąć drzwi za nieproszonym gościem, boleśnie wadząc łokciem o róg radia. Odruchowo wciskam wystający guzik, blokując możliwość wejścia kolejnemu paskudowi. Dłonie trzęsą mi się niemiłosiernie, a na dodatek mam poważne problemy z opanowaniem tchu. W chwilach kryzysowych zawsze zapominam, jak powinno się oddychać. 

Wróciwszy na swoje siedzenie i nieco się ogarniając, wykonuję automatycznie wszelkie ruchy, aby ruszyć samochodem z miejsca parkingowego, i dociskam z impetem pedał gazu, niemalże z piskiem opon odjeżdżając z parkingu. Mimowolnie spoglądam we wsteczne lusterko. Przygnębiony Scott tkwi tam, gdzie go zostawiłam, i porusza nieznacznie ramionami, zapewne wzdychając bezsilnie. Nie widzę żadnych czerwonych oczu. On... przypomina po prostu tego Scotta, którego poznałam kilka lat temu. Nie jest jakimś przerażającym stworzeniem z bajek dla trochę większych dzieci. 

Jest jedynie chłopcem, który chce dbać o każdą napotkaną osobę, takim zwykłym chłopcem o ciemnych oczach i dobrym sercu. Potrząsam lekko głową, wyrzucając tę myśl — być może nie jest potworem w stu procentach. Skąd mam jednak wiedzieć, co faktycznie kryje się za tą otoczką przyjacielskiego i miłego chłopaka?

❝Pewnie to samo, co kryje się za Mallory James.❞

Ach, że jedna wielka niewiadoma?

❝Ej, Mallory. To nawet ma sens.❞

Rzucam się na swoje łóżko, uprzednio walcząc z zamkiem od drzwi wejściowych i swoimi tendencjami do robienia nocnego hałasu. W domu śpią dziś tylko moje młodsza siostra oraz mama, dlatego staram się zachowywać jak najciszej, aby przypadkiem ich nie obudzić. Ojciec znów odbywa nockę na komisariacie, więc to głównie dzięki temu udało mi się wyrwać na senior scribe. W innym wypadku zapewne spędziłabym ten czas z przyjaciółmi, łącząc się z nimi poprzez wideo czat.

❝Poziom ograniczenia w skali od zera do dziesięciu —

Mallory James, bo jakby inaczej.❞

Odkąd w Beacon Hills liczba zabójstw i tajemniczych zaginięć wzrosła znacznie ponad roczną średnią, Harvey James nie wypuszcza mnie — o Lilou nie wspominając — z domu po zmroku, o ile wcześniej nie określę dokładnie, gdzie i z kim będę, a to dopiero początek wyliczanki. Wystarczy tylko rzucić hasłem nie wiem... i o jakimkolwiek panoszeniu po mieście mogę zapomnieć. I to ostatnie tyczy się nawet pieszych wędrówek w ciągu dnia. 

Histeryk, powiadam. Gorszy ode mnie.

Gisa James podchodzi do tego wszystkiego z przymrużeniem oka, choć teoretycznie powinno być na odwrót. To matki zwykle panikują gorzej od ojców. U nas jest inaczej. Mama zwykle oczekuje ode mnie jedynie informacji, o której planuję pojawić się w naszej małej rezydencji. Nic więcej, żadnych przesłuchań.

Przez pewien czas denerwowałam się na ojca, bo twierdziłam, że wszystko wyolbrzymia; do chwili, gdy nie ujrzałam Chrisa Argenta podczas pogrzebu Allison. Wtedy wreszcie do mnie dotarło, że Harvey nie robi niczego przeciwko mnie, a co zabawniej — po złośliwości. Martwi się o mnie, o Lilou. Nie chciałabym, aby kiedyś musiał pochylać się nad moim grobem...

...ale nie zmienia to faktu, że tatko nadal zahacza o poziom histeryczki z reality-show o żonach Hollywoodu, a ja właśnie przytoczyłam naprawdę dramatyczną scenę i uderzyłam w dobrą groteskę.

❝Mallory jesteś taka zabawna.❞

❝Zwłaszcza rano, jak spojrzę w lustro!❞

Choć dziesięć minut wcześniej dosłownie padałam na twarz, tak aktualnie słowo sen zniknęło z mojego prywatnego słownika. W głowie kotłują mi się myśli wszelkiego rodzaju. Począwszy od Cerise i Lance'a, kończąc na McCallu. Na myśl o jego popisie w samochodzie, załamuję się nad własną osobą, uzmysławiając sobie, jak żałośnie się zachowałam. Z drugiej strony — niech podniesie rękę ten, kto nie wpadłby w panikę na widok świecących w krwistym odcieniu oczu oraz kłów, takich jak u Klausa Mikaelsona.

  ❝Las rąk.❞  

Siadam na krześle przy biurku, od razu otwierając laptopa. Szczerze mówiąc, niespecjalnie wiem, w jakim celu to robię. Fakt, być może chciałam wyczaić na Facebooku tego chłopaka, który zjawił się znikąd, jednak po głębszym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że to niczym szukanie igły w stogu siana. Jak niby mam znaleźć kogoś, kto pierwszy raz zawitał w Beacon Hills High, a na dodatek jedyne, co o nim na pewno wiem, to to, że jest bezimienny.

❝Nazwij go James. To takie popularne imię.❞

❝Ale kurwa śmieszne.❞

W ostatecznym rozrachunku przeglądam portale społecznościowe, przyjmuję nowych ludzi do znajomych — oczywiście upewniając się, że żadna z tych osób nie jest Bezimiennym Jamesem — i wracam do punktu wyjścia. Gapię się jak sroka w gnat w sam środek ekranu, niemal przeszywając monitor na wylot. Ewidentnie miałam większy cel, niż przeglądanie Facebooka. Na bank, Facebook jest nudny. Tu chodziło o coś więcej.

❝Mallory, po prostu przyznaj, że chciałaś poczytać sobie do snu o wilkołakach. Nie bój się tego słowa! Mallory Poszukiwaczka, czy to nie brzmi słodko?❞

— Pod moim łóżkiem są potwory.

Wzdrygam się, przestraszona, gdy zawiasy wydają nieprzyjemne skrzypnięcie, a tuż po tym szept przeszywa nocną ciszę. Przymykam na krótki moment powieki, znów dziękując życiu, że to tylko moja nastoletnia siostra postanowiła dotrzymać mi towarzystwa. Odsuwam się od drewnianego biurka, aby spojrzeć z małym zdegustowaniem na stojącą w drzwiach brązowowłosą dziewczynę. Wydaje mi się, że ma na sobie koszulkę lacrosse, ale nieszczególnie kwapię się do tego, aby spojrzeć, jakiemu koledze zwinęła ubranie. I nawet nie poruszam tego tematu, ponieważ wyjdę na hipokrytkę — którą, szczerze mówiąc, jestem — gdyż nadal nie zdjęłam z siebie bluzy Lance'a. A jest ona w cholerę ciepła i fajnie pachnie.

— Nie jesteś za stara na bajeczki o potworach spod łóżka? — pytam zaczepnie. Lilou wywraca oczami, opierając się barkiem o futrynę drzwi. — Masz szesnaście lat. Ogarnij się.

— Nie jesteś za stara na gadanie do wymyślonych przyjaciół? — przedrzeźnia mnie. — Masz osiemnaście lat. Ogarnij się.

— Komu zwinęłaś koszulkę? — nie mogę się powstrzymać. Siostra prycha pod nosem, wbijając spojrzenie w podłogę. Znam ją zbyt dobrze, aby nie wpaść na to, że próbuje ukryć swoje zawstydzenie. Aby nie paść ofiarą ataku, krzyżuję ręce na piersi, ukrywając pod nimi wielki numer sześć. — No przyznaj się, kto okazał się takim dobroczyńcą? Zaręczam, że nikomu o tym nie powiem.

— Nie twój interes — sarka pod nosem. Uśmiecham się lekko, zauważając, że Lilou robi dokładnie to samo, co ja przed chwilą. Ona jednak wykonuje dodatkowo krok w bok, chowając się nieznacznie za stojącym obok drzwi regałem. — W ogóle, wiesz co? Przychodzę do ciebie z problemem, a ty mnie lekceważysz. Przesłuchujesz mnie gorzej niż ojciec.

— To z troski — zapewniam. Niby żartuję, ale fakt faktem, naprawdę zależy mi na tym, aby Lilou nie wkopała się w nic głupiego. Tak to się zaczyna, najpierw pożyczanie ciuchów, a potem łzy. No chyba, że jesteście Mallory i Lance'em. Wtedy zaczyna i kończy się tylko na ubraniach. — Ale poważnie, Lou, nie jesteś za stara na widzenie potworów pod łóżkiem?

Przeszywa mnie dziwny, lodowaty dreszcz, gdy po kilku sekundowych milczeniu, Lilou opuszcza ramiona wzdłuż ciała i uśmiecha się w nietypowy dla siebie sposób. Korzystając z okazji, spoglądam na widniejącą na materiale koszulki białą cyfrę i marszczę czoło, starając się przypomnieć, który z naszych zawodników jest numerem dziewiątym. Nigdy nie przykładałam większej wagi do tego, jakie liczby zostały przypisane poszczególnym chłopakom; lacrosse ogólnie nie znajduje się w moim centrum zainteresowania, dlatego nie roztrząsam dłużej tego tematu. Ponownie skupiam się na Lilou.

Kolejny dreszcz przemyka wzdłuż mojego kręgosłupa, gdy moja siostra zaciska palce na metalowej rurce budującej regał, i patrzy na mnie jakby obojętnym, a może i bardziej nieobecnym spojrzeniem. Usta dziewczyny wykrzywiają się w nieco upiornym grymasie, choć sama postawa Lilou wskazuje na to, że jest ona niezwykle zrelaksowana. Przyklejam się mocniej do oparcia krzesła, niemalże dociskana do niego przez obcą siłę. Wodzę wzrokiem po pokoju w taki sposób, jakbym szukała ewentualnej drogi ucieczki. Tylko ucieczki przed czym?

— Byłaś u Allison? — pada pytanie. Mrugam nerwowo powiekami; Lilou zdaje się powrócić do swojego normalnego stanu, ponieważ machinalnie zakrywa koszulkę ramionami, robiąc to w podobny sposób, jak chwilę temu. Trochę tak, jakby cofnęła się w czasie. — Co u niej słychać?

❝Chyba czas się obudzić, Mallory.❞

Przełykam głośno ślinę, przymykając na dłuższy moment powieki, i liczę wewnątrz siebie na to, że gdy ciemność sprzed moich oczu zniknie, ujrzę wiszące pod sufitem ledowe lampki, a potem wstanę z łóżka, zaczynając nowy dzień. I zapomnę o tym cholernym koszmarze — to już nawet nie jest zwykły, magiczny sen — który nawiedził mnie tej nocy.

Kiedy ponownie otwieram oczy, moje usta opuszcza głośny jęk. W pokoju zostałam sama. W niezmiennej pozycji, otoczona blaskiem poustawianych na biurku świeczek. Kompletnie sama z tłukącym w obcym rytmie sercem. Dokładnie. Sama. Lilou wyszła po cichu z sypialni, nawet wyjątkowo zamykając za sobą drzwi.

Nie mam bladego pojęcia, o co tu chodzi.

Odwracam się twarzą do komputera, podpierając łokcie o krawędź biurka, i zatapiam palce w swoich farbowanych włosach. Pocieram dwoma palcami skronie, starając się zrozumieć, co tak właściwie przed chwilą miało miejsce. Czy to jakaś zmowa? Czy Lilou poszła na jakiś chory układ z paczką Scotta, żeby nastraszyć mnie na śmierć? Chichoczę nerwowo pod nosem, przecierając twarz dłonią.

— To tylko głupi dowcip — pocieszam się na głos, bo aktualnie to jedyne, czego potrzebuję. Żeby ktoś powiedział, że to z innymi, a nie ze mną, jest coś nie tak, skoro posuwają się do tego typu kawałów.

Po raz drugi w ciągu tych kilku minut wzdrygam się panicznie, gdy słyszę powiadomienie o przychodzącej wiadomości na Facebooku. Spoglądam w prawy dolny róg ekranu, w pierwszej kolejności sprawdzając nadawcę.

Lydia Martin.

Czego Lydia Martin może chcieć ode mnie w środku nocy? Dlaczego Lydia Martin w ogóle do mnie pisze? Nie mogąc powstrzymać ciekawości, zerkam w stronę błękitnego dymka. Odczytuję wiadomość kilka razy, aby mój mózg w ogóle przyswoił te kilka słów. Marszczę w niezrozumieniu brwi.

Memini tui, memento mei.

Gdybym chociaż miała pojęcie, co to oznacza.

Continue Reading

You'll Also Like

1.9M 109K 62
Każdy z jej rodziny jest już z kimś związany, tylko nie ona. Specjalna szkoła dla wilkołaków ma pomóc w znalezieniu jej mate. Jednak sprawy w przypad...
109K 3.3K 44
Ona jest zwykłą dziewczyną, która przeprowadziła się z rodzicami do nowego domu. On jest najmocniejszym alfą na świecie, którego każdy się boi. Oboję...
781K 24.5K 45
Anastasia musiała zamieszkać z dziadkami chwilę po tym jak jej rodzice zostali wezwani na wojnę z wygnańcami. W tym czasie wraca syn Alfy powiadomion...
1.4M 62.3K 61
Siedemnastoletnia Kate ukrywa swoje wilcze wcielenie. Czy można uciec przeznaczeniu? A może znajdzie się ktoś, kto przebije się przez jej uczuciową...