Srebrzysta łuna przerodziła się w wyraźny obraz wybrzeża które widziałam podczas wypadu z Brettem. Zadziwiające jak odległe było to wspomnienie, i jak wiele się od tamtego czasu zmieniło. Złoty piasek obmywała woda. Miałam ochotę rzucić się w morską toń, poczuć jej chłód na skórze. Czułam wszystko, każdy bodziec był jednak słabszy. Słabiej widziałam, mój węch był gorszy, i wewnątrz wiedziałam o mojej niezgrabności która pojawiła się z uczuciem ulgi. Pierwsza myśl, jestem człowiekiem. Druga myśl, to nie możliwe. Rozejrzałam się dookoła słabiej czując zapachy. Przy samym brzegu stał Isaac. Spodnie miał podwinięte, bose stopy moczył w wodzie. Stał do mnie tyłem, ale po jego postawie widziałam że jest naprawdę rozluźniony. Czyżby czuł się dobrze? Ruszyłam do niego powoli, wolniej niż ostatnimi czasu uważając na wszelkie pułapki zastawione przez naturę. W miarę jak się do niego zbliżałam moje serce biło szybciej?
Chwilę! Moje serce biło! Miałam ochotę podskoczyć pos damo niebo, tańczyć i śpiewać ale w tej samej chwili poczułam jak bardzo bolesne jest to uczucie. Z każdym uderzeniem, przejmowałam się coraz bardziej. Kiedy poczułam materiał koszulki Isaaca pod palcami, miękki i przyjemny w dotyku, chłopak odwrócił się i uśmiechnął, jednym z najpiękniejszych uśmiechów jakie mógł mi podarować.
- Rosalie.
Obraz pochłonęła ciemność. Ukłucie żalu nastało w chwili kiedy uświadomiłam sobie że zamiast koszulki Isaaca, dotykam klamki drzwi z kliniki Deatona. Mogłabym je nawet rozwalić, ale nie chcąc wszczynać niepotrzebnego alarmu, odwróciłam się do Stilesa który patrzył na mnie jak zaczarowany. Skinęłam głową upewniając go że wszystko dobrze. Drugą ręką dotknęłam miejsca w którym powinno znajdować się moje serce. Uśpiony mięsień nie dawał znaku życia. Z mojego gardła wydarł się dźwięk rozpaczy.
- Rosalie. – Stilinski wymówił moje imię tak spokojnie. Prawie jak Isaac na brzegu, ale w tamtym tonie kryła się nuta uwielbienia, w tonie Stilesa słyszałam przyjacielską troskę.
- Wszystko dobrze. – zapewniłam go wciskając klamkę.
Drzwi ustąpiły z cichym skrzypnięciem. Stiles znalazł się przy mnie i delikatnie popchnął mnie do środka, weszłam czując zapach krwi. Krwi Isaaca. Nie mogłam się rzucić do ucieczki. Nie teraz, nie w tej chwili, nie kiedy mnie potrzebował. Nie mogłam go zawieźć. Zbyt często go zawodziłam. Ruszyłam korytarzem zmagając się z własnymi demonami. Słyszałam oddechy innych, ale nie słyszałam oddechu Isaaca. Nie słyszałam też bicia jego serca.
Wejście do zabiegowego było jak zderzenie z marmurem. Zimnym i twardym. Scott siedział na stołku przy metalowym stole, Kira oparta o jedną z szafek wpatrywała się tępo w podłogę, a Isaac... Isaac leżał nieruchomo z zamkniętymi oczami i wyrazem bólu na twarzy. Jego lewy bok, ramiona i twarz były poharatane i zakrwawione. Zignorowałam swoje demony. Przy metalowym stole znalazłam się w ułamku sekundy wplatając we włosy Isaaca swoje smukłe palce lewej dłoni. Prawą ułożyłam na jego podrapanym policzku, ignorując krew plamiącą moją zimną skórę. Chłód mógł mu przynieść ulgę, ale temperatura jego ciała nie odbiegała zbytnio od mojej. Oczy z przerażenia otworzyły mi się szeroko gdy spojrzałam na Scotta.
- Żyje. – zrozumieliśmy się bez słów. McCall wstał z miejsca i położył dłonie na moich drobnych ramionach. Jego głowa znalazła się tuż obok mojej. – Jest tylko bardzo słaby. – powiedział cicho. – Bardzo, bardzo słaby.
- On nie może. – jęknęłam czując jak łzy spływają mi po policzkach. – Nie może. Nie może zabrać mojego człowieczeństwa ze sobą. Musi zostać. Scott...
- Spokojnie. – Scott otulił mnie ramionami powoli, pociągnął do tyłu. Poddałam mu się jak łódź falom. Łódź która straciła swoją cumę. – Rosalie...
Moje demony nie dały o sobie zapomnieć. Nie tak łatwo.
- Raz już prawie umarł z mojego powodu. – otarłam dłonią łzy, wytarłam krew Isaaca w ubranie i wydostałam się z uścisku Scotta. – To się nie powtórzy. – obiecałam. – Nie zmienię się dopóki nie wygram tej walki.
To były moje ostatnie słowa nim wyskoczyłam przez otwarte okno prosto w świt. Pędziłam ile sił w wampirzych nogach do posiadłości w La Porte, bo jak podejrzewałam tam teraz znajdował się niejaki Ethan wilkołak który skrzywdził Isaaca. Obiecałam sobie, że zabiję go, jak tylko go dopadnę. Rozerwę mu gardło. Lawirowałam między drzewami, przeskakiwałam wszelkie przepaście i pułapki. Los nie mógł po raz kolejny śmiać mi się w twarz. Teraz to ja miałam śmiać się w jego oblicze. Myśli w mojej głowie huczały donośnie. Ostre zęby kłapały za każdym razem kiedy przez myśl przeszło mi imię Ethana. Nogi pędziły, zwierzęta zbiegały mi z drogi. Dom majaczący w oddali wydawał się być taki spokojny. Przeskoczyłam przez mury posiadłości i ruszyłam dalej a żwir pryskał spod moich butów. Wymierzenie sprawiedliwości stało się moim priorytetem. Nic nie było w stanie mnie zatrzymać.
Otworzyłam drzwi ledwie kopnięciem. Mogłam sobie wyobrazić mój obłęd w oczach, pewność siebie w postawie i nienawiść w głosie. Dźwięk wyciągnął z salonu Aarona. Najwidoczniej odtworzył się a jego twarz nadal byłaby onieśmielająca, gdyby nie nienawiść którą w stosunku do niego odczuwałam. Ugiął kolana gotów do skoku. Jednak powstrzymał się. Czyżby był słaby?
- Nie rób sobie kłopotu. Sama się zapowiem. – uśmiechnęłam się. – Gdzie Ethan?
- Wilkołak czy poborca twojej mocy?
- Ethan z „Pięknych Istot". – rzuciłam o niechcenia. – Wilkołak. Gdzie on jest?
- A po co ci on?
- Przyszłam odebrać coś co mi się należy. Nie tyle mi ale... Rozumiesz. – wzruszyłam ramionami pokazując jak bardzo obojętna jest mi osoba Aarona.
- A gdybym ci powiedział że go nie ma? – Aaron uśmiechnął się szelmowsko.
Znalazłam się przy nim w ułamku sekundy. Przycisnęłam go za gardło do ściany. Osłabł, i to bardzo. Mogłam go pokonać ledwie się tym przejmując. Aaron charknął.
- Nie wiem gdzie jest.
W tej samej chwili drzwi otworzyły się, a przed moimi oczami pojawiła się znajoma postać. Niegdyś było ich dwóch, tak ich pamiętałam. Przystojni, bliźniacy, motory... Seksapil. Odpuściłam Aarona i rzuciłam się na wilkołaka. Padł na werandę uderzając plecami o podłoże. Ja wylądowałam na nim obnażając kły. Trzymałam go mocno, przyciskałam zdezorientowanego chłopaka do ziemi. Rządza krwi była tak wielka, że mogłabym nawet zmiażdżyć mu tchawicę i się tego nie bać. Ethan wił się pode mną. Z jego gardła wydobywały się jęki, ale również obnażył ostre zęby. Uśmiechnęłam się, czekając na walkę.
- Kim ty jesteś?
- Sprawiedliwością. – warknęłam tuż przy jego uchu. – Twoim największym koszmarem, twoim bólem i śmiercią.
Zdziwienie w jego oczach zostało zastąpione przerażeniem. Złapał mnie za gardło starając się oderwać moją głowę od tułowia kłapał zębiskami. Jednym płynnym ruchem, wymierzyłam mu cios w policzek z siłą tysiąca ludzi przekrzywiłam mu szczękę.
- Rosalie! Zejdź z niego! – głos Willa. Kiedyś bym go posłuchała, teraz jednak nie miałam na to ochoty.
Uderzyłam Ethana jeszcze raz. Z jego ust pociekła stróżką krew. Ciepła, słodka nie zdążyłam się nią nacieszyć gdyż czyjeś lodowate ręce odciągnęły mnie od chłopaka. Ich było dwóch, ja jedna i to w dodatku zaślepiona rządzą mordu. Szarpałam się do wstającego Ethana, jednak jego wybawcy mieli stalowe uściski. Wciągnęli mnie do wnętrza domu. Wtargali moje ciało na górę.
Zostałam rzucona na wzmocnione krzesło w jednym z pokoi. Jednego z wampirów poznałam. Był to ten sam facet który w Sinderelli wciągnął mnie ponad antresole. Był barczysty, miał ciemne włosy i czerwone oczy. Drugim wampirem okazała się być obłąkana Ruth. Z dziecięcym uśmiechem zapinała jakieś pasy na moich nadgarstkach i kostkach.
- Mike, nie uważasz że jest zbyt rozgoryczona? – Ruth odezwała się do mięśniaka. On tylko skinął głową i wyszedł gdzieś szybko zamykając za sobą drzwi.
Spojrzałam na Ruth. Jej blond włosy posklejane były w niektórych miejscach krwią. W gotyckiej sukieneczce do kolan wyglądała jak lalka z pogańskiego sklepu.
- Nawet nie wiesz jaką chętkę miałam na twoją krew. Szkoda że ktoś ją w taki sposób zmarnował. Właściwie to nawet wiem kto. – zaśmiała się melodyjnie jak chochlik.
- Kto?
- Beth. – zmroziło mnie.
Beth? Beth była moim stwórcą? Miałam ochotę wyrwać jej wszystkie rude kudły z głowy.
- Zemsta to słodka rzecz. Uzależnia? – Ruth była szczerze rozbawiona.
Zebrałam w sobie siły.
- Nawet nie wiesz jak bardzo.
HELLO! ZAPRASZAM NA MOJE DRUGIE OPOWIADANIE KTÓRE NA RAZIE MA PROLOG, INTRO I ZWIASTUN. JEST TO OPOWIADANIE Z NASZYM DYLANEM W ROLI GŁÓWNEJ!!
DARK SYSTEM
JUŻ NA MOIM PROFILU