Następnego dnia pojechaliśmy do Deatona. Pogoda była istnie żałobna. Lało, a kwietniowe niebo zasnuło się niezdrowymi chmurami. Isaac siedział obok mnie w jego audi i wydawał się być maksymalnie skupiony na drodze. W radiu leciała akurat piosenka Halsey. Lubiłam ją. Wydawała się być idealnie opisująca moje życie.
Jesteś szalony jak ja? Cierpiałeś, jak ja?
Tak. Odpowiedź na oba pytania brzmiała „tak". Rytmicznie poruszałam głową w rytm muzyki chociaż faktycznie musiałam przypominać jakąś zahipnotyzowaną lalkę. Nieobecny wzrok wbiłam w jasną deskę rozdzielczą i splotłam ręce na tobołku. Czekałam jak na wyrok. Deaton miał go wydać, już niedługo zważywszy na okolicę do której dojechaliśmy. Niewiele dzieliło nas od kliniki weterynaryjnej a stres napływał falami. Splecione ręce zaczęły mi się trząść.
- Nie denerwuj się. Mi się to udziela. – Isaac był sytuacją wyraźnie rozbawiony.
Zwalczyłam w sobie chęć wymierzenia mu kuksańca w bok tylko dlatego że był kierowcą a ja miałam dużo siły. Źle by się to dla jednego z nas skończyło. Żeby sobie pomóc, zaczęłam nucić piosenkę lecącą w radio. Kiedy się skończyła, nie miałam co robić. Zdecydowanie mi to nie pomagało. Oparłam głowę o szybę i oczekiwałam aż zobaczę znajomy znak kliniki Deatona. Pojawił się w momencie w którym gotowa byłam nawet zacząć płakać z przejęcia. Czekałam aż Isaac wjedzie na parking, i dopiero wtedy wysiadłam z auta. Trzasnęłam drzwiami po czym przeszłam przed samochód gdzie Isaac czekał na mnie z wyciągniętą ręką. Ścisnęłam jego dłoń, splotłam swoje palce z jego palcami i ruszyłam niepewnie w stronę głównych drzwi.
Raz kozie śmierć.
Kiedy weszliśmy uderzył mnie zapach zwierzęcej krwi. Gwałtownie przestałam oddychać co wzbudziło w Isaacu niepokój. Spojrzał na mnie z tą znajomą troską w oczach.
- Krew. – mruknęłam. – Gdzieś tu jest ranne zwierze.
- Tu zwykle są ranne albo chore zwierzęta. Nie panikuj. – potarł dłonią mój policzek. Uśmiechnęłam się słabo i wraz z Lahey'em poszłam do gabinetu doktora Deatona.
Przyzwyczaiłam się do zapachu w tym pomieszczeniu już jakiś czas temu, ale nigdy nie byłam tu jako wampir. Dopiero teraz dostrzegłam bukiet zapachów, środki dezynfekujące, krew, substancje, maści lecznicze i inne lekarstwa. Doktor Deaton ubrany w biały frak roboczy przelewał właśnie cos z dużej butelki do mniejszego pojemniczka. Odwrócił się i uśmiechnął.
- Nie sądziłem że cię tu jeszcze kiedyś zobaczę. – oznajmił.
- Spokojnie, będę tu wracała co jakiś czas. – zapewniłam z nerwowym śmiechem. – Mogę panu zająć chwilę?
- Jasne. – zdjął gumowe rękawiczki które do tej pory miał na rękach. Rzucił je do metalowego śmietnika i oparł się o stół. – W czym problem?
Nie bardzo wiedziałam jak zebrać słowa do kupy. Mieszały mi się głowie i szczerze mówiąc do tej pory nawet nie myślałam o tym jak ująć i przedstawić mój problem w słowach. Isaac na całe szczęście mnie wyręczył... Chociaż może nie były to najlepsze słowa jakie mógł dobrać ze sobą wspólnie.
- Ona chce wrócić do swojego dawnego życia, wie pan pozbyć się kłów, przywrócić bicie serca i takie tam pierdoły. Ludzkie pierdoły.
Deaton wydawał się być równie zbity z tropu co ja. Po przyspieszonej dedukcji pokiwałam głową.
- Tak. Chcę to wszystko odkręcić. Wie pan jak?
- Wiem, ale nie mogę pomóc.
Jednym zdaniem mnie uszczęśliwił i zasmucił. Uniosłam brwi patrząc na weterynarza ale on tylko wzruszył ramionami.
- To odwracalne w kilku przypadkach. Jeśli nie jest długo po przemianie i jeśli nie zabiło się niewinnego człowieka. – wytłumaczył.
- Minął miesiąc! – krzyknęłam ochoczo. – To nie jest długo.
- To nie wszystko chociaż czas to zwykle najgroźniejszy wróg. Tu w grę wchodzi roślina zwana Wampirzą Goją. Jest rzadka. Nie widziano jej w Ameryce od stu lat. Zwykle posiadają ją Łowcy, albo przywódcy wampirzych klanów.
- Nie znam żadnego Łowcy. A przywódca wampirzego klanu mnie nienawidzi. – usiadłam na zielonym krzesełku stojącym przy drzwiach. – Jestem w dupie.
- Nie jesteś. – głos Isaaca mnie zaskoczył. – Ja znam Łowcę i to nie byle jakiego.
- To Łowca wilkołaków Isaac. Nie sądzę żeby posiadał Wampirzą Goję.
Mówili o tej samej osobie. Mówili o mężczyźnie. Tego byłam pewna.
- Jeszcze w Paryżu Argent mówił mi o niej. – zaprotestował Isaac. – Powiedział że ją ma, ale jest ukryta ze względu na swoją wartość.
- Kim jest Argent?
- Chris Argent to ojciec Allison. Zmarłej dziewczyny Scotta.
- Skoro ona nie żyje, wątpię by chciał podzielić się jakąś roślinką z nastolatką która niezwykle sprawnie uniknęła śmierci. – wywróciłam oczami. – Co mi szkodzi spróbować.
- Chris nie jest taki. – Isaac położył dłoń na moim ramieniu. – Deaton, zadzwoni pan do niego?
Weterynarz pokiwał głową. W tej samej chwili odezwała się komórka Isaaca. Wyciągnął ją z kieszeni i patrząc na ekran skrzywił się. Posłał mi przepraszające spojrzenie po czym wyszedł z sali zabiegowej. Złożyłam ręce na kolanach wpatrując się tępo w podłogę. Nie byłam pewna czy powinnam się odzywać.
- Wyciągasz z niego najlepsze cechy. – stwierdził w końcu Deaton. Uniosłam na niego spojrzenie męczennika. – Isaac wcześniej taki nie był.
- Ktoś już mi to powiedział. – w głowie zaświtały mi słowa Dereka. – Nie wiem jaki był wcześniej...
- Nadal jest jak nie ma cię w pobliżu. – weterynarz wzruszył ramionami. – Jest opryskliwy, wredny, sarkastyczny, pewny siebie i swoiście szarmancki. Przy tobie zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni, Rosalie.
- On też zmusza mnie do zachowania człowieczeństwa. – wyznałam. Słowa właściwie same popłynęły mi z ust. – Boję się tylko że kiedy jego zabraknie... - nie mogłam powiedzieć „Jeśli on umrze". – Zabierze ze sobą całe moje człowieczeństwo a wtedy stanę się potworną bestią. Obawiam się tego że w Isaacu ukryte są moje najlepsze cechy.
- Tak to właśnie jest jak się kogoś bezgranicznie kocha. Ta druga osoba, jest twoją lepszą częścią...
- Dlatego nie mogę pozwolić by moja lepsza część zostawiła mnie za kilkadziesiąt lat. – przerwałam doktorowi. – Muszę dostać Wampirzą Goję choćbym miała wyrwać ją Argentowi z gardła. Musze pozbyć się tego czym teraz jestem.
- Nie chciałem mówić tego przy Isaacu. – Deaton spoważniał nagle. Wzdrygnęłam się słysząc lodowaty ton jego głosu. – Goja może mieć skutki uboczne. Śmierć jest jednym z nich. Nieodwracalna.
- Prawdopodobieństwo tego że umrę, jest lepszą alternatywą niż życie bez Isaaca przez resztę nieskończoności. – zmusiłam się do obojętnego tonu. Wyparłam z głosu wszelkie emocje których nagle się namnożyło, a z czasem było ich coraz więcej. Gorące łzy cisnęły mi się do oczu. – Muszę spróbować Deaton.
- Rozumiem. – wyciągnął powoli telefon z kieszeni. Oddychałam spazmatycznie słysząc jak na dotykowym ekranie wciska litery mające wyszukać mu numer Argenta. Wyszedł też z gabinetu.
Czekałam w skupieniu. Isaac nie wracał już jakiś czas, chociaż może to mi się niemiłosiernie dłużyło. Wgapiałam się w tarczę ściennego zegara powieszonego obok okna. Wskazówka rytmicznie przesuwała się zgodnie z tym jak leciał czas. Upewniło mnie to tylko, że dla mnie każda sekunda była wiecznością. Zmieniłam pozycję i teraz podkulone nogi oplotłam ramionami. Położyłam brode na kolanach oczekując na powrót Isaaca, albo na to aż Argent odbierze. Nie mogąc znieść dłużącego się czasu, skierowałam swoje myśli w kompletnie inną stronę.
Edythe powinna już wracać do domu. Dziś pojechała na południe Oregonu więc droga zajmie jej średnio trzy godziny. Mniej więcej tyle miałam na powrót do domu, i ewentualnie przygotowanie kolacji. Wolałam odepchnąć od siebie świat, więc zastanawiałam się, co dziś ugotować. Spaghetti wydawało się być dobrym pomysłem. Układałam w głowie przepis, co musze jeszcze kupić, i co zrobić. Każdą czynność starannie przemyślałam.
- I jak? – nie słyszałam kiedy Isaac wrócił. Drygnęłam na krześle i spojrzałam na niego gniewnie.
- Nie wiem. Właśnie obmyślałam przepis na spaghetti. – wzruszyłam ramionami niby obojętnie. Czy słyszał rozmowę moją i Deatona?
- Fajnie. Wpadam na kolację. Edythe się ucieszy. –mruknął, po czym przygryzł delikatnie płatek mojego ucha. Przeszły mnie ciarki.
Próbował rozładować napięcie któro się we mnie gotowało, tylko dopiero teraz się o nim dowiedziałam. Mogłabym roznieść klinikę w drobny pył. Nie chciałam podsłuchiwać rozmowy Deatona.
- Rosalie. – Isaac zbladł. – Oczy. Znaczy cienie pod oczami. – przyłożył dłoń do mojego policzka po czym kciukiem delikatnie dotknął miejsca pod okiem.
W ułamku sekundy zerwałam się i już stałam przy lustrze. Miałam prawie czarne oczy, cienie pod oczami były głębokie jak jeszcze nigdy, wewnątrz słyszałam charkot głodnego drapieżnika.
- Isaac. – mój głos nie miał swojej normalnej barwy. Był warkotliwy. – Musimy szybko znaleźć krew. Super szybko, bo inaczej może stać się coś złego. – spojrzałam w stronę w którą poszedł Deaton.
Jego głos słyszałam wyraźnie, jego zapach też. Zwalczyłam w sobie chęć rzucenia się na weterynarza, chociaż może nie było to zbyt owocne. Ruszyłam w stronę wyjścia. Isaac pochwycił mnie w ułamku sekundy, i złapał tak, by uniknąć moich gotowych do zmiażdżenia tętnicy kłów. Ściskał moje nadgarstki, nie bolało mnie to jak zwykłego śmiertelnika, nie przeszkadzało mi to nawet, jedynie irytowało.
- Rosalie, nie. – przemówił swoim spokojnym, naturalnym tonem. Szarpnęłam się tylko, a on wzmocnił uścisk. – Powiedziałem coś.
- A ja mówię coś innego! – wrzasnęłam mu prosto w twarz. – Ja chcę tam pójść. Pachnie zbyt dobrze żeby...
Urwałam w pół zdania. Usta Isaaca zablokowały mój aparat mowy. Przyciskał swoje wargi do moich tak mocno, że mógłby mi je zmiażdżyć. Powoli rozchylił moje usta swoimi, i wykorzystując to że jestem o wiele niższa, odwrócił mnie i oparł o ścianę trzymając moje nadgarstki tuż nad moją głową, za pomocą jednej dłoni. Drugą ułożył obok mojego policzka, blokując mi wyjście. Mogłam skoczyć, kopnąć go i mu się wyrwać, ale w obecnej sytuacji zastąpił mi pragnienie jedynie swoją obecnością.
- Powiedziałem „NIE". – wycedził jedynie przez pocałunek. Dopiero w tej chwili zorientowałam się że go odwzajemniam.
Isaac przycisnął mnie swoim ciałem do ściany, starannie odwracając moją uwagę od nagłego ataku pragnienia. Czułam jak chęć rozszarpania Deatona spada na dalszy plan. To bolało. Bolała sama świadomość że chciałam go skrzywdzić. Przywołałam się do porządku. Isaac odsunął się i spojrzał na mnie pełnym troski wzrokiem.
- Dopóki nie znajdziemy rozwiązania, będę twoją kotwicą.