Gra warta świeczki

By skorek80

580 8 3

Niechronologicznie zestawione ze sobą etapy życia Joanny ukazują szereg przemian zachodzących w jej osobowośc... More

1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
12
13
14
15
16
17
18
19
20

11

15 0 0
By skorek80


                                                                                                     ***



Kolejny piątkowy wieczór w kafejce o dziwo nie był zbyt pracowity. Już o dwudziestej lokal świecił pustkami. Joanna i Jack zaczęli więc powoli sprzątać. On czyścił maszynę do kawy, ona zaś mopowała podłogę. Wtem stanął w drzwiach wejściowych postawny, gruby wręcz mężczyzna o posępnej twarzy i krótkich, kręconych włosach z wyraźną już siwizną. Rozejrzał się przez chwilę, po czym zdecydowanym, acz wolnym krokiem przeszedł przez pomieszczenie, zostawiając ślady butów na mokrej wciąż podłodze i bez słowa wszedł za bar. Miał bardzo niezadowoloną minę i wzbudził w Joannie uczucie niepokoju. Wciąż milcząc popatrzył na Jacka. Zmarszczył brwi, aż w końcu przemówił – To jest ten nowy nabytek? – zapytał Jacka bez emocji, rzucając dziwne spojrzenie na Joannę.

- Tak. – Jack odparł szybko – To jest Jo. Jo, to jest nasz szef, Eugene.

- Eugene O'Brien – mężczyzna wyszedł zza baru i podszedł do Joanny z wyciągniętą reką – szef i ojciec nicponia.

Jack przewrócił grymaśnie oczami.

- Bardzo mi miło, panie O'Brien – Joanna podała mu dłoń na przywitanie.

- Widzę, że tłumów nie ma – Eugene nie krył niezadowolenia, niemniej jednak machnął ręką i dorzucił szybko, nie chcąc słuchać relacji z minionego dnia– Dobra, kończcie juz i do domu!

Dalsza rozmowa z niemiłym szefem nie miała sensu, a sama jego osoba napawała dziewczynę jakimś dziwnym lękiem. Skończyła więc sprzątanie jak najszybciej tylko potrafiła, po czym zniknęła na zapleczu, żeby się przebrać i jeszcze szybciej opuscić kafejkę. Dokładnie tak jak życzył sobie tego stanowczy pracodawca.

- Dobranoc. – powiedziała miłym tonem i zamknęła za sobą drzwi.

Już miała zejść do metra, kiedy usyszała głos nawołującego za nią Jacka – Jo! Zaczekaj!

Przystanęła. Podbiegł do niej i chwilę patrzył na jej ładną twarz, na której malowalo się już zmęczenie.

- Chyba cię staruszek nie przestraszył, co? – Jack zaśmiał się ironicznie – Nie przejmuj się, on już jest taki dziwny i wredny z natury.

- Chyba nie był przeszczęśliwy, widząc mnie jako nowego pracownika – z twarzy Joanny nie schodził wyraz zaniepokojenia.

- Masz ochotę na spacer? Jest w sumie jeszcze wcześnie... – zaproponował Jack ze swym zawadiackim uśmieszkiem, nie pozostawiającym dziewczynie wyboru – Albo wiesz co? Mam lepszy pomysł! Jest takie fajne miejsce na Brixton. Gina mówiła, że będą tam dzisiaj nieźle grali. Chodź! – nie dał jej nawet szansy odpowiedzieć, tylko chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą do metra. „Brixton?! A gdzież to jest, do licha ciężkiego?!" – pomyślała szybko Joanna – „Jak ja stamtąd wrócę do domu?!". W jednej chwili uznała to za nieco szalony pomysł. Jechać w nieznane? Teraz? Prawie o zmroku? Niemniej jednak coś w środku nakazało jej spontaniczność tego wieczoru. Nie protestowała więc, tylko pobiegła wraz z Jackiem do podziemia.

Podróż nie zajęła im długo. Potem szli od stacji metra jakieś piętnaście minut. Ta część miasta wyglądała zdecydowanie inaczej niż okolice, w których do tej pory bywała Joanna. Stare budynki, ruchliwe skrzyżowanie, kino, stary kosciół, na którego terenie przesiadywało mnóstwo ludzi pijących alkohol. Woń rozprzestrzeniająca się w powietrzu nie dawała złudzeń. Pełno było tam oparów marihuany. Dzielnicowe życie tętniło na ulicach. Wszędzie pełno ludzi, zmierzających do pubów oraz klubów, których wcale nie było tam mało. Ostatni odcinek drogi wydał jej się nieco spokojniejszy. Niebywale zielony park z dość ubogim i prymitywnym placem zabaw, ohydne bloki mieszkalne, brzydkie, urzędowe budynki, supermarket, potem znowu głośny pub z mnóstwem ludzi w ogródku piwnym, kilka fast foodów, sklep całodobowy, zakład pogrzebowy na rogu... Za tymże rogiem skręcili i szli jeszcze jakieś sto metrów pod górkę. W życiu nie pomyślałaby, że w takim miejscu, pomiędzy domami mieszkalnymi może znajdować się klub czy nawet pub.

Był to wolnostojący budyek, cały pomalowany w graffitti, z którego przez otwarte drzwi dobiegała mocna rockowa muzyka, a na dachowym tarasie biegał masywny rottweiler, obszczekujący każdego, kto zbliżył się do wejścia. Weszli do środka. Przy samych drzwiach stał wysoki, okrągły stolik, przy którym siedział chudy chłopak ze zmierzwioną czupryną. Sprzedawał bilety, jednak ku zdziwieniu Joanny, nie chciał pieniędzy ani od Jacka, ani od niej.

- Hej, stary! – Jack i poczochraniec uścisnęli sobie dłonie – To jest Jo, jest ze mną. Jo, to jest Alex – przedstawił ich sobie.

- Wchodźcie i bawcie się dobrze – Alex uśmiechnął się miło i skierował ich do środka przyjaznym gestem.

Miejsce to wyglądało jak typowa rockowa speluna. Ciemne wnętrze z solidnymi, drewnianymi stołami i starymi krzesłami porozstawianymi pod ścianami, ozdobionymi kolorowymi, ręcznymi malowidłami. Na ścianach różnorakie plakaty, zdjęcia oraz irlandzkie emblematy. Pełno było młodych i starych ludzi w skórzanych kurtkach, ciemnych ubraniach i ciężkich butach. „Jezu... To jest jakaś smocza jama!" – skwitowała lokal w myślach Joanna – „Co ja tu robię w mojej zwiewnej sukieneczce wsród tych wszystkich rocko-punko-emo-bóg-wie-co ludzi..." Nie miała jednak czasu dłużej zastanawiać się nad tym czy na pewno znalazła się we właściwym dla siebie miejscu, gdyż Jack pociągnął ją za sobą do baru.

- Dwa Guinnessy! – krzyknął do barmana o bursztynowych, kędzierzawych włosach, który uwijał się jak mrówka wraz z dwiema innymi barmankami, gdyż bar był wręcz oblężony przez ludzi w różnym wieku i o bardzo zróżnicowanym wyglądzie.

- Hej Jack! – bursztynowowłosy barman przywitał się z Jackiem uściskiem dłoni.

- Hej, Tom! – odkrzyknął Jack – To jest Jo! – wskazał na swą towrzyszkę.

- Hej, Jo! – usmiechnął się Tom szarmancko, po czym uciekł na koniec baru do nalewaka, by napełnić kufle Guinnessem.

Joanna rozejrzała się wokół po raz koleny. Nigdy wcześniej nie była w takim miejscu. Nie miała nic przeciwko rockowej muzyce, niemniej jednak zdecydowanie częściej odwiedzała lokale z muzyką klubową. Była jednak z Jackiem, więc nie czuła się źle ani nawet nieswojo. Jego towarzystwo wpływało na nią niesamowicie kojąco, do tego stopnia, że nawet nie zdenerwowała się, że zamówił za nią drinka. „Cholera, ale przecież ja nigdy nie piłam Guinnessa!" – pomyślała nagle z niepokojem – „A co jak to jakieś paskudztwo, obrzydlistwo, którego nie da się pić?". Niepokój jednak minął szybko wraz z pierwszym, małym i nieśmiałym łykiem brązowgo napoju. „Uff! To jest smak..." – nawet nie spostrzegła, że powiedziała to na głos.

- Nie piłaś nigdy Guinnessa? – Jack zdumiał się, roześmiał, ale nie drwił z niej – Przepraszam, nie powinenem był zamawiać za ciebie. – Tym razem zdumiał się jeszcze bardziej swymi własnymi słowami. Zawsze zamawiał drinki dla dziewczyn, które gdzieś ze sobą przyprowadzał i nie przejmował się nigdy jak zostanie to przez nie odebrane.

- W porządku, naprawdę mi smakuje – uśmiechnęła się Joanna i upiła kolejny łyk.

Zespół rockowy, który akurat grał na scenie spodobał się Joannie. Nawet nie wiedziała, że tak dobrze można się bawić przy ciężkiej muzyce. Ledwo spostrzegła, jak była już po dwóch piwach i skakała tuż pod samą sceną, wymachując głową we wszystkie strony. Nagle zauważyła jeszcze bardziej wariacko tańczącą przy samym barze Ginę, którą wyściskała jak starą przyjaciółkę i od tegoż momentu nie można było ich obu ściągnąć z parkietu. Jack tylko donosił kolejne Guinnessy i stał oparty o filar, obserwując seksownie poruszające się w rytm muzyki dziewczyny. Było mu dobrze w roli obserwatora, nieco już zamroczonego alkoholem. W przerwie między grającymi zespołami, udał się do ogródka na tyłach pubu, aby zapalić papierosa. Spotkał tam kilka znajomych osób, które podobnie jak on, odwiedzały to miejsce regularnie.

- A, tu się schowałeś! – Joanna zaskoczyła go, wieszając się mu na ramieniu.

- Co, zmęczyłyście się już tańcem? – zaśmiał się Jack, widząc obie dziewczyny z wyraźnymi wypiekami na twarzach. Jego współbiesiadnicy przywitali się z Giną, która też bywała tu często, natomiast Joannę zmierzyli wzrokiem od stóp do głów z niemałym zainteresowaniem.

- Ona jest ze mną – powiedział owacyjnie Jack i objął Joannę ramieniem. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się nieśmiało. Mężczyźni jednak nadal, choć już nie tak nahalnie, pożerali ją wzrokiem, co mimo jej stanu upojenia i tak wpędziło ją w lekkie zakłopotanie. Korzystając więc z okazji, że szklanki znów były puste, zaoferowała, że teraz ona pójdzie do baru po kolejne piwo. Ucięła sobie nadzwyczaj miłą pogawędkę z barmanem Tomem. A właściwie Tomkiem, który to okazał się być Polakiem na emigracji od przeszło pięciu lat. Nalał jej dwa piwa. Pochwyciła je i zamaszyście wykonała obrót o sto osiemdziesiąt stopni, ale zamiast pójść prosto do ogródka, do Jacka, natrafiła na nie lada przeszkodę. Ogromny brzuch na wysokości jej rąk, trzymających piwa, odziany w znajomą niebieską koszulę w nikłą, białą kratkę, która teraz przybrała lekko brązowy kolor, gdyż co najmniej połowa piwa z obu kufli rozlała się na nią. Działo się to w ułamkach sekundy, w związku z czym, zwłaszcza, że nie była już trzeźwa, sytuacja ta wywołała u niej konsternację. Uniosła strwożony wzrok w górę i wtem o zgrozo! Ujrzała nad sobą wściekłą twarz ze zmarszczonym czołem! Twarz Eugena! Chciała zapaść się pod ziemię. Nie dość, że rozlała na niego piwo, to jeszcze była kompletnie pijana! Musiała wyglądać żałośnie w oczach swojego szefa, którego poznała zaledwie kilka godzin wcześniej.

- Panie O'Brien... – zaczęła, ale zamilkła jeszcze szybciej niż w ogóle zdążyła się odezwać. Miała wrażenie, że Eugene zaraz albo zgniecie ją swym wielkim brzuchem, albo ze złości wbije ją w podłogę swym srogim spojrzeniem. Z opresji wybawił ją Jack, który zdążył zobaczyć całe zajście. Szybko doskoczył do niej, chwycił ją za rękę i odsunął od ojca.

- Przepraszam... – wymamrotała spanikowana Joanna.

- Jest OK – zahuczał swym donośnym głosem Eugene.

- Nara, ojciec! – klepnął go w ramię Jack i pociągnął Joannę za sobą do wyjścia.

- Ale klapa! – Joanna wyraźnie miała zrujnowany humor na resztę nocy.

- Naprawdę jest ok, nie przejmuj się – Jack śmiał się do rozpuku – Ta jego mina! Hahahaha!!! Bezcenna! Dziewczyno, dałaś czadu! – śmiał się dalej.

- Tak dałam czadu, że teraz muszę sobie poszukać nowej pracy – Joanna była bliska płaczu.

- Zwariowałaś? Co ty? Chodź, przejdziemy się kawałek – Jack przytulił ją na pocieszenie, a potem obejmując ramieniem, poprowadził ulicą. Mieszkał niedaleko, a że Joanna nie była w najlepszym stanie, zaproponował, że zabierze ją do siebie.

Siedzieli jeszcze w kuchni przez jakiś czas. Joanna wciąż rozpamiętywała swoje niefortunne zajście z szefem.

- To pokazałam się chyba z najgorszej strony, z jakiej tylko mogłam – prawie płakała.

- Mówię ci, że nic się nie stało. – zapewniał ją Jack.

- Jasne! Ty widziałeś jak on na mnie patrzył? Jakby miał mnie zabić wzrokiem!

- On tylko sprawia takie wrażenie. Pan straszny! Hahaha!!!

- Co on tam w ogóle, do jasnej cholery, robił? Śledził nas? – zainteresowała się nagle Joanna.

- A... Nie powiedziałem ci – Jack zrobił minę zbitego psa i przeczesał swe poczchrane włosy palcami obu rąk, w których potem na chwilę ukrył twarz, aż wreszcie spojrzał znów na Joannę – To jego pub. Jego i jego żony.

- Czyli twojej mamy, tak? Ale mówiłeś, że ona mieszka w Ameryce? – dopytywała go Joanna.

- Tak, moja mama mieszka w Ameryce, a on tu ze swoją żoną. Rozwiódł się z moją mamą piętnaście lat temu, wrócił do Europy i ożenił się ze swoją miłością ze szkoły średniej, Fioną. Znudziło im się miasteczko w Irlandii, więc sprowadzili się tu i sobie prowadzą wspólny interes w wielkim mieście.

- Acha – Joanna siedziała wpatrzona w Jacka, czekając na ciąg dalszy historii, której on początkowo wcale nie miał zamiaru opowiadać, ale nagle poczuł, że powinien powiedziec jej coś więcej, bo jak tego nie zrobi, ona zamęczy go pytaniami.

- A ja jestem tu całkiem przypadkiem, od paru miesięcy... – zaczął, nie przerywała mu, tylko słuchała dalej – Wywalili mnie z uniwerku. Po raz drugi. Matka stwierdziła, że ma mnie już dość. Podesłała mnie więc tatusiowi, którego nie widziałem dziesięć lat... A on postanowił grać teraz wspaniałego ojczulka, który da nicponiowi szkołę życia, skoro nicpoń wolał imprezować zamiast się uczyć... Tak, nicpoń! To ja! Tak mnie kochany tatuś nazywa... I uważa za jakieś cholerne zero, które nie nadaje się do niczego innego jak tylko parzenie kawy, robienie kanapek i nalewanie piwa w barze... I pewnie ma rację...

- Jack... – Joannę zmartwiła niskoocena chłopaka – Nie możesz tak o sobie myśleć...

- Spoko! Ja mu jeszcze kiedyś pokażę! – wykrzyknął z entuzjazmem – Nie marw się. Nie rzucę się z mostu, bo ojciec źle o mnie myśli. – usmiechnął się dumnie, mrużąc przy tym pijane oczy.

:4096��x�s�

Continue Reading

You'll Also Like

1.1M 36.9K 62
WATTYS WINNER When her fiancé ends up in a coma and his secret mistress, Halley, shows up, Mary feels like her world is falling apart. What she does...