Gdy zatrzymałyśmy się pod moim domem, poszłam otworzyć drzwi. Wcisnęłam klucz do zamka, przekręciłam i weszłam przodem zapalając światła. Przeszłam do kuchni i rzuciwszy kurtkę na oparcie krzesła otworzyłam odruchowo lodówkę i wyciągnęłam karton z sokiem pomarańczowym. Moi towarzysze zjawili się zaraz po mnie, od razu się rozgaszczając. Nalałam wszystkim soku i usiadłam na jednym z czterech siedzisk. Nagły strach złapał mnie za gardło. Co jeśli kiedyś przyjdą, a moja mama będzie sama w domu. Nie dostaną mnie to wezmą ją by mnie skrzywdzić.
- Weź leki uspokajające. – poradziła Kira widząc wyraz mojej twarzy. – Pomogą.
Pokiwałam głową i posłusznie otworzyłam szafkę z lekami. Ziołowe tabletki znajdowały się przy samej krawędzi bo mama często je brała. Miała stresującą pracę, więc musiała się jakoś ratować. Wyciągnęłam z opakowania dwie fioletowe kapsułki i zapijając je sokiem usiadłam z powrotem przy stoliku.
- Isaac zaraz powinien być. – Scott oparty o blat, w rękach trzymał telefon. – Wysłał mi wiadomość. Dobra, co o nich wiemy?
- Jeremy i Eric. Dwaj Zimni. Jeden niezrównoważony. Jakoś dostali się do drużyny lacrosse. – wyrzucałam z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. – Chyba koledzy tego całego Talbota.
- Talbota? Bretta? Trzeba będzie złożyć wizytę Satomi. – Kira kursowała wzrokiem ode mnie do Scotta i tak w kółko. – Nie wydaje ci się Scott?
- Brett mógł nie wiedzieć.
- Usprawiedliwiasz go. – z nutą pobłażliwości w głosie Kira spojrzała na mnie.
Przypomniałam sobie o krwi która powoli zasychała na mojej twarzy. Miała oczywiście rację, podniosłam się i poszłam a górę do łazienki. Spryskałam twarz zimną wodą dokładnie oczyszczając wargę i brodę. W odbiciu przyjrzałam się swojej szyi. Czekają mnie szaliki przez następny miesiąc. Ciągnący się siniak był jeszcze czerwony ale to kwestia nocy bym jutro obudziła się z fioletową szyją. Leki zaczynały działać jak należy po stres powoli odpływał w zapomnienie i w głowie pozostała mi tylko pustka, dzięki której mogłam pozbierać myśli.
Kiedy wróciłam na dół Isaac siedział ze Scottem w salonie a Kira kręciła się po kuchni na co wskazywał dźwięk garnków i łyżek obijających się o siebie żałośnie. Postanowiłam pójść do niej i sprawdzić co robi tyle hałasu.
- Chciałam zrobić spaghetti. – uśmiechnęła się niewinnie gdy tylko przekroczyłam próg.
- Pomogę ci. Weź dwa garnki. – poinstruowałam. – Ugotujesz makaron, ja zajmę się sosem.
Nie trzeba jej było tego długo tłumaczyć, od razu załapała o co chodzi i już po chwili jakoś współpracowałyśmy, lepiej lub gorzej. Kiedy jedzenie było już na talerzach zawołałyśmy chłopaków, którzy zapach wydobywający się z kuchni, przywitali miłymi uśmiechami.
Podczas kolacji nie rozmawialiśmy o wampirach ani o wszystkim co do tej pory nas spotkało. Po prostu gadaliśmy o pierdołach jak praca domowa, mimo że te problemy wydawały mi się nieważne, błahe. To dziwne ale od początku tego roku nabrałam nieco pewności siebie. Nie unikałam spojrzeń na szkolnym korytarzu, nie zamartwiałam się tym że zostanę zauważona. Po prostu, byłam.
Po jedzeniu Kira wydała rozporządzenie że Scott i Isaac sprzątają. Mnie osobiście to pasowało, im nie za bardzo. Poszłyśmy w tym czasie do salonu.
- Ty i Isaac, co? – spojrzałam nerwowo na wejście do kuchni. – Nie słyszą. Są zbyt zajęci ogarnianiem zmywarki.
- Nie, nic nie ma. – uśmiechnęłam się. – To takie przyjacielskie.
- Nie ma tu nic przyjacielskiego. Ja i Lydia trochę się na tym znamy, no wiesz... Nie ważne. Ważne jest to że wy oboje jesteście tak dopasowani, że to musi zakończyć się w ten a nie inny sposób. – Kira miała rozmarzony wyraz twarzy a jej oczy błyszczały. – Nie macie wyjścia.
Słowa dudniły mi w głowie kiedy chłopcy przyszli i zajęli nas inną rozmową. Zupełnie niezwiązaną z poprzednim tematem. Mówili o lacrosse a ja przypomniałam sobie, że jestem tutaj jedyną osobą która nie gra w ten piekielny sport. Wyłączyłam się więc i skupiłam na wymarłym ekranie telewizora. Czasem tak miałam, wyobrażałam sobie wtedy jaki film leci, to był mój własny autorski film. Z idealną rodziną w roli głównej. Nigdy nie rozpaczałam po ojcu. Zwykłam go sobie jedynie wyobrażać, jako wysokiego, przystojnego mężczyznę w garniturze z tym typowym ojcowskim uśmiechem i kochającym sercem. Kto wie? Może taki właśnie był mój ojciec?
Po wyjściu Scotta i Kiry zapanowała niezręczna cisza. Siedziałam skulona na kanapie w salonie i wreszcie włączyłam telewizor nie musząc nadwyrężać swojej wyobraźni. Byłam zbyt skupiona na przewijających się obrazach, by zwracać uwagę n kręcącego się koło okna Isaaca. W końcu zasłonił telewizor swoim ciałem, zmuszając mnie do spojrzenia na jego twarz.
- Co? – mruknęłam.
- Nic, zastanawia mnie twoja obojętność. – wyłączył pilotem telewizor i usiadł na sofie obok mnie, obserwując bacznie moją szyję. Wyciągnął rękę by jej dotknąć, ale cofnęłam się odruchowo i jego ciepłe palce ledwie musnęły obolałą część ciała.
- Czas na wyjaśnienia. – oznajmiłam siadając po turecku. – Co to było, tam na boisku?
- Źle się poczułem. – zbył mnie ewidentnie. Nawet nie patrzył mi w oczy.
- Jasne. – rzuciłam chłodno. – To wyglądało jak jakiś cholerny atak, Isaac.
- To nic!
- Uważaj bo ci uwierzę. W ogóle gdzie są twoi rodzice i dlaczego mieszkasz sam?
Chyba trafiłam w czuły punkt. Isaac nagle odsunął się na skraj kanapy jakbym płonęła a on nie chciał zająć się ogniem. Czułam jak moje tętno wzrasta, gdyby chciał, mógłby rozszarpać mnie na strzępy. Zapewne by to zrobił, coś mu nie pozwalało bo tylko spojrzał na mnie smutnymi oczami zganionego dzieciaka.
- Nie żyją, oboje. Brat też. Zadowolona? – jego głos robił się warczący z każdym słowem. – Musisz wszystkiego dociec? Boże, jesteś taka irytująca.
Zmarszczyłam brwi. Nie powinnam wchodzić na ten temat, po prostu nie. Pożałowałam swoich słów, swojego pytania. Patrzyłam jak Isaac robi się coraz bardziej zły. Nie mogłam wiedzieć.
- Ojca zabiła Kanima. – zaczął nagle. – Był wymagający, zamykał mnie w zamrażarce w ramach kar. Byłem wdzięczny za jego śmierć, ale kiedy to się stało, zostałem sam. Sam na świecie. Nie miałem nikogo. Teraz mam watahę.
Wbiłam się w róg kanapy. Zaciskałam ręce na kocu który wisiał na oparciu. Nie chciałam patrzeć na Isaaca, nie chciałam się z tego powodu rozkleić, rozryczeć i żeby widział mnie w takim słabym stanie. Myśli w mojej głowie wirowały, czułam się jakbym zaraz miała zemdleć. Gwałtownie złapałam powietrze i wstałam.
- Przepraszam. – mruknęłam tylko i poszłam na górę.
Zamknąwszy drzwi od swojego pokoju, usiadłam na kapie leżącej na łóżku. Nie byłam słaba, byłam zła. Zła na siebie że wyciągnęłam coś takiego i Isaacu w najgorszej z możliwych chwil. Ponownie wracał ból szyi. Schowałam twarz w dłoniach i skuliłam się.
Minęło może kilka minut ale przez wszystkie targające mną emocje, zmieniły się w nieskończoność. Nagle Isaac wpadł do mojego pokoju ubrany w kurtkę. Uniosłam głowę gwałtownie by na niego spojrzeć.
- Liam.
- Co?
- Jest w szpitalu. Wrócił do domu. Matka znalazła go nieprzytomnego z czymś w rodzaju ugryzienia na ręce. – wyjaśnił mi szybko. – Zbieraj się. Będę czekał w samochodzie.
Pokiwałam głową a kiedy Isaac wyszedł nie zamykając nawet drzwi, szybko zmieniłam zakrwawioną koszulę na czarną bluzę i zbiegłam po schodach. Zebrałam kurtkę z kuchni i zamknąwszy w tempie ekspresowym drzwi, wpadłam na przednie siedzenie auta Isaaca.
Parking pod szpitalem Beacon Hills nie był zatłoczony więc zostawiliśmy samochód i pozornie powolnym krokiem ruszyliśmy do wnętrza. Białe krzesełka ustawione w rzędach już o wejścia, mniej więcej w połowie korytarza zajmowały Lydia i Malia. Stiles stał naprzeciwko nich, ale kiedy nas zobaczył wyraz jego twarzy się zmienił. Podeszliśmy bliżej.
- Miał to w kurtce. – Stiles podał mi małą zwiniętą karteczkę, ale Isaac przechwycił ją szybciej. Wyjrzałam ponad jego ręką by na nią spojrzeć.
To nie musiało się tak skończyć. Jeśli zgodzisz się odejść, nikt więcej nie ucierpi, umówmy spotkanie. Masz być sama i zadzwonić, bo inaczej kolejna twoja koleżanka będzie miała małe dziabnięcie na szyi.
Jeremy.
Na dole napisał ciąg liczb.
- Nie ma mowy. – Isaac spojrzał na mnie chyląc głowę. – Nawet o tym nie myśl.
- Muszę. Jeremy nikogo więcej nie skrzywdzi. – wyciągnęłam Isaacowi kartkę z rąk. Przeszukałam swoje kieszenie w poszukiwaniu telefonu który zaraz odblokowałam. – Nie idź za mną. Niech żadne z was się nie rusza.
Odeszłam od grupki i wślizgnęłam się do sali jakiegoś chorego. Był to starszy mężczyzna, nieprzytomny leżał podpięty do maszyny. Usiadłam na fotelu by w razie czego udawać odwiedzającą. Wcisnęłam odpowiedni przyciska by zadzwonić. Głuchy dźwięk oczekiwania wydostawał się z telefonu.
- Widzę że wiadomość dotarła. – głos Jeremy'ego był przesiąknięty chorym rozbawieniem. – Znajomym podobał się znak który zrobiłem temu małemu Becie? Alfa musiał być wstrząśnięty.
- Czego ty chcesz? – wysyczałam.
- Żeby Carter był ze mnie dumny. Pomożesz mi. Przyjedziesz tutaj, albo Kitsune skończy gorzej niż wilczek. – Jeremy zaśmiał się. – Czekamy na ciebie w motelu przy wjeździe do miasta. Jesteś teraz w szpitalu, więc możesz przejść się piechotką. Wyjdź przez okno i nikt ma nie wiedzieć. – rozłączył się.
Myśli w mojej głowie pojawiały się i znikały. Popatrzyłam na chorego. Chyba nie będzie mu przeszkadzało że posłużę się jego oknem. Z takim zamysłem stanęłam na parapecie i otworzyłam okno zostawiając swoją komórkę. Przełożyłam nogę na drugą stronę czując grunt pod nogami, zrobiłam to samo z kolejną uciekając w mrok.
WYJAŚNIENIA DO FAZ!
JAK WIDZIELIŚCIE (LUB NIE) DODAŁAM JAKO PIERWSZĄ CZĘŚĆ COŚ O NAZWIE "FAZA PIERWSZA", CZEMU?
POSTANOWIŁAM PODZIELIĆ KSIĄŻKĘ NA FAZY. NIE CHCIAŁAM TWORZYĆ KOLEJNEJ KSIĄŻKI TYLKO WSZYSTKIE CZĘŚCI BĘDĄ W JEDNEJ PODZIELONE NA FAZY. FAZA PIERWSZA TO NIEPOKÓJ. CO BĘDZIE FAZĄ DRUGĄ? DOWIECIE SIĘ W SWOIM CZASIE.