Odnalazłam Lydię w tłumie i zaciągnęłam ją na trybuny. Kilka osób zostało żeby dogasić palenisko. Siadłyśmy w drugim rzędzie by lepiej widzieć. Oczywiście mnie to nie interesowało ale dla przynajmniej udawania rozeznanej w sporcie przyglądałam się im uważnie.
- Drużyna z Devenford Prep.
Chłopcy w zielonych strojach wpadli na boisko. Brett i dwaj dziwacznie gapiący się chłopcy wybiegli jako pierwsi i chyba najszybsi. Poruszali się płynnie. Drużyna zakręciła koło i skupiła się w jednym miejscu.
- Beacon Hills.
Brodowy kolor wylał się z szatni chłopaków na boisko. Tutaj prowadził Scott z Isaacem po lewej i Liamem po prawej stronie. Za nimi biegł Stiles. Skupiłam się jednak na bladych chłopaka z przeciwnej drużyny. Byli dziwni, jak filigranowe lalki, jakby ich twarze były zrobione z porcelany.
- Lydia. Tamci dwaj. Nie wyglądają dziwnie? – wskazałam palcem. Pobiegła za nim wzrokiem.
- Nie. Może są z jakiś zimnych krajów, ale wyglądają całkiem normalnie. Znaczy ich idealne twarze są przerażające, ale normalne. – Lydia potrząsnęła głową. – Gdyby się na ciebie nie gapili, nie zwróciłabyś nawet uwagi. Mecz się zaczyna.
Przyjrzałam się boisku z nieskrywaną dezaprobatą. Nigdy nie będę dobra w sporcie i powinni się do tego przyzwyczaić. Wszyscy, bez wyjątku. Takie imprezy tylko przypominały mi o tym że kiedy próbuję odbić piłkę kończy się to kontuzją moją, a także czterech innych zawodników z obojętnie jakiej drużyny. Położyłam ręce na dygocących kolanach i patrzyłam na zawodników.
Scott miał piłkę, odrzucił ją do rozpędzonego Isaaca a ten w ułamku sekundy wpakował ją do bramki przeciwników. Tłumy zaczęły szaleć. W następnej chwili kolejną akcję rozpoczynali goście. Gwizdek zagrzmiał a jeden z dziwnych bladziaków wyrzucił piłkę do machającego kijem Bretta. Rzucił się w kierunku bramki. Lawirował między zawodnikami z lekkością. Skoczył w góry by wyrzucić piłkę ale ktoś z Beacon Hills, skoczył do niego i obaj runęli na ziemię. Słyszałam tylko jak Lydia wciąga gwałtownie powietrze a po chwili się śmieje.
- Widzisz, zazdrosny chłopak to dobry chłopak. – wyszczerzyła się w moją stronę. – Isaac go zablokował.
Obaj podnieśli się. Nawet z tej odległości widziałam jak mierzą się wzrokiem a w mojej głowie pojawił się obrazek błyszczących, złotych oczu. Zastanawiałam się czy inni też to widzą, ale przypomniałam sobie że to tylko w mojej głowie. Gra szybko została wznowiona, ktoś rzuci piłkę, ktoś inny krzykną, bramki leciały z prędkością światła, aż w końcu mecz wygrali ci z Beacon Hills. Lydia podskoczyła obok mnie śmiejąc się cicho. Wszyscy kibice wstali, więc zrobiłam to samo, starając się odciąć od ogólnego hałasu. Ludzie zaczęli zbiegać z trybun, okrążać drużynę, przegrani tylko ruszyli do szatni.
Koło zacieśniało się wokoło zawodników, krzyki i piski kibiców musiały ich ogłuszać, ale cieszyli się. Razem z Lydią zeszłyśmy na murawę i stanęłyśmy w pewnej odległości od tłumu. Wolałam raczej nie wpychać się między ludzi którzy z łatwością mogli mnie stratować.
W jednej chwili zaczęli się rozstępować. Isaac i Scott wyszli z koła. Isaac wyglądał jakby zaraz miał zemdleć. Był blady, wzrok miał nieobecny, Scott ciągnął go w stronę trybun.
- Co się stało? Dlaczego wygląda jakby miał zejść? – otworzyłam szeroko oczy.
- Serce mu wali. – Scott posadził towarzysza na ławce. Ręce Isaaca się trzęsły. – On ma...
- Nie mów. – Isaac pociągnął Scotta za rękaw. – Nie. – jego oczy zrobiły się złote.
- Dobra.
- Czego ma nie mówić? – spojrzałam na twarze zgromadzonych.
- Zrobiło mu się słabo, i tyle. – Scott uciął szybko. – Lydia, daj bidon z czternastką.
Lydia tylko skinęła głową i ruszyła w stronę ławek zawodników. Odprowadziłam ją wzrokiem po czym skrzyżowałam ręce na piersiach. Isaac miarowo się uspokajał, ale to nie dawało mi pełnego spokoju. Coś się z nim działo, ale nie byłam do końca pewna co. Martin wróciła z wodą. Isaac drżącymi rękami wziął od niej bidon i upił spory łyk, wolniej oddychając.
- Pokaż mu coś. – chyba nie wyłapałam kontekstu bo zmierzyłam Scotta chłodnym spojrzeniem. – Nie o to chodzi. Pokaż mu jakąś plażę. Coś żeby się uspokoił.
Szybko przemyślałam co mogłabym mu pokazać. Coś uspokajającego co dobrze się każdemu kojarzy. Las. Chyba każdy lubi las. Skupiłam się na tym, czułam jak wnikam do umysłu Isaaca. Opierał się przed tym, ale już po chwili, skupiona tylko i wyłącznie na nim, przerwałam tę barierę i zmusiłam jego umysł do współpracy. Zerknęłam na jego twarz. Oddychał już spokojnie, miarowo. Rozglądał się tylko jakby próbował omieść wzrokiem wszystko co działo się wokoło.
- Isaac? – Lydia położyła dłoń na jego ramieniu. – Jest dobrze?
- Tak. Dzięki Rosalie.
Przerwałam coś w rodzaju transmisji zdziwiona że tak dobrze mi poszło. Robiłam to zaledwie drugi raz w życiu ale widocznie byłam w tym niezła. Scott odprowadził Isaaca do szatni.
Tłum się rozszedł. Puste boisko było jak wymarłe, chociaż dwóch chłopaków stało opartych o stolik trenerski. Pojawili się gdy tylko przestałam słyszeć Isaaca i Scotta. Zupełnie nie wiedziałam skąd się wzięli. Ruszyli w naszą stronę z wrednymi uśmieszkami na irytująco perfekcyjnych twarzach.
- To chyba o niej mówił Carter. – przemówił miedzianowłosy przyglądając się mojej twarzy. – Jak myślisz Jeremy?
- Nie wiem Eric. – ten drugi, z czarnymi włosami wzruszył ramionami. – Jakaś zwyczajna. Myślałem że to będzie coś ekstra. Długonoga blondynka w mini, a nie niska, chuda brunetka. Zero w niej Cartera. Cześć dziewczyny.
Spojrzałam na Lydię na ona na mnie. Uśmiechnęła się po chwili słodko do obu nastolatków i zrobiła krok w przód.
- Cześć. Zdaje się że pomyliliście szatnie. Ta droga prowadzi do szatni gospodarzy. – wyrachowany, lekko zaczepny ton widocznie im obu się spodobał bo uśmiechnęli się tylko bardziej przerażająco i skupili na Lydii.
- Nie. Przyszliśmy poznać was obie. Wypatrzyliśmy was w tłumie a potem Brett zdradził wasze imiona. – chłopak o imieniu Jeremy ominął Lydię i zbliżył się do mnie. – Rosalie. – powiedział głosem przepełnionym jadem i pożądaniem.
- Zostaw ją. Jej chłopak cię zabije jak tylko wyjdzie z szatni. – znudzony ton Lydii przedarł się przez moje myśli o ucieczce.
Chciałam się odwrócić i uciec, ale byłam pewna że jeżeli tylko się nie skupię i zrobię krok, runę na ziemię
- A kim takim jej chłopak, co? – Eric wyrósł nagle za ramieniem Jeremy'ego.
- No właśnie. – syknęłam do Lydii marszcząc brwi.
- Betą. I poradzi sobie z takim beznadziejnym krwiopijcą ledwie w pół minuty. – głos Scotta rozszedł się po moich kościach. Stanął obok, trzymając rękę na ramieniu Isaaca którego oczy świeciły na złoto, a kły obnażone w diabolicznym uśmiechu, dodawały mu niecodziennego uroku.
- Będę mierzył czas. – Stiles z uśmiechem na twarzy pojawił się za plecami przyjaciela. – Możemy potem sprawdzić jak poradzi sobie Alfa i kojotołak.
- My tylko rozmawialiśmy. – uprzedził Jeremy. – Takie ładne dziewczyny, stały sobie same.
- Jak ładne i stały na boisku, to czekały na niebezpiecznych chłopaków, a nie szukały materiału na męża. – Isaac ponownie był sobą, bez kłów, bez świecących oczu, bez nuty warkotu w głosie. – Wyjazd.
- A co my z tego będziemy mieli? – głos Erica był rozbawiony. Lydia stała tuż za jego plecami.
- Życie? – rzuciłam od niechcenia. – Nie wiem czy to tak działa, ale zawsze można wam urwać głowę.
- Działa. Ale mamy wiadomość. Carter wkrótce się zjawi. Radzę wam go oczekiwać. – Jeremy zrobił krok w tył i zmierzył Scotta czujnym spojrzeniem.
- Carter?
- Carter. Nasz właściciel. – Eric prychnął z rozbawieniem. – Nie znacie, go ale poznacie. Będziecie wiedzieli że to on na pierwszy rzut oka.
- Tej twarzy nie da się przeoczyć. – Jeremy zaczął się wycofywać, aż w końcu obaj puścili się biegiem i w mgnieniu oka zniknęli w szatni gości.
Odetchnęłam z ulgą pamiętając chłód bijący od Jeremy'ego. Jego skóra przypominała temperaturą marmur. Spojrzałam po twarzach zgromadzonych ale oni już zajęli się przyciszoną rozmową wykluczając mnie z kółka zainteresowanych. Odpuściłam sobie i starając się być niezauważona, ruszyłam na parking. Niebo było ciemne, lekko zasnute chmurami przez które przebijał się księżyc. Jutro będzie pełnia, przypomniałam sobie. Jutro znów zerwą łańcuchy.