Love in kindergarten

By Veronieex

15.5K 2.5K 196

Co może łączyć więźnia, który w ramach prac społecznych musi przebrać się za świętego, matkę, której nastolet... More

love in kindergarten
[część 1]
★ 1 ★
★ 2 ★
★ 3 ★
★ 4 ★
★ 5 ★
★ 6 ★
★ 7 ★
★ 8 ★
★ 10 ★
[część 2]
☆ 1 ☆
☆ 2 ☆
☆ 3 ☆
☆ 4 ☆
☆ 5 ☆
☆ 6 ☆
☆ 7 ☆
☆ 8 ☆
☆ 9 ☆
☆ 10 ☆
[część 3]
✬ 1 ✬
✬ 2 ✬
✬ 3 ✬
✬ 4 ✬
✬ 5 ✬
✬ 6 ✬
✬ 7 ✬
✬ 8 ✬
✬ 9 ✬
✬ 10 ✬

★ 9 ★

456 86 2
By Veronieex

- Dałeś radę, brawo - pochwaliła mnie Faith, kiedy wróciłem na salę, przebrany po cywilnemu. Uśmiechnąłem się cierpko do dziewczyny, która dzierżyła w dłoniach plastikowy kubek z sokiem pomarańczowym i kątem oka czuwała nad dzieciarnią, biegającą po całym pomieszczeniu razem z Bailey'em i Connorem. A właściwie goniła tego drugiego, który zarzucił na plecy worek, gdzie wcześniej znajdowały się paczki dla maluchów. Szczeniaki liczyły na jeszcze więcej, a powinny cieszyć się z tego, co już mają.

Ich rodzice siedzieli na ławkach i rozmawiali ze sobą, nie zwracając uwagi na swoje pociechy. Zresztą, po co? Przecież były w przedszkolu i od pilnowania były przedszkolanki. Dorośli zawsze potrafią doskonale wymigać się od problemów, a przynajmniej większości z nich.

Przy jednym z okien dostrzegłem jedyną kobietę, która okazała jakiekolwiek zainteresowanie swojemu dziecku. I nawet nie dziwiłem się, kiedy w tym szczęściarzu dojrzałem Dylana.

- Przepraszam cię na moment - rzuciłem w stronę Faith i skierowałem się w stronę chłopca, siedzącego na parapecie, radośnie wymachującego nogami.

- Tak, skarbie. Jest już dobrze - powiedziała kobieta, mierzwiąc Dylanowi włosy. Maluch podniósł głowę i widząc, jak zmierzam w ich stronę, pomachał do mnie. Jego matka odwróciła się i uśmiechnęła przyjaźnie, nawiązując kontakt wzrokowy.

- Lewis Leach - przedstawiłem się, stając obok niej. Wyciągnąłem rękę, a ona zerknęła na mnie kątem oka.

- Eleanor Herbert - odparła, ściskając delikatnie moją dłoń.

- Lewis był Świętym Mikołajem - wtrącił radośnie Dylan, szturchając matkę czubkiem buta.

- To niemożliwe, przecież... - zaczęła niezręcznie, drapiąc się po głowie. No to się wkopaliśmy. Bo jak wytłumaczyć dzieciakowi, że to, w co tak usilnie wierzył było bujdą na resorach?

Dlatego nie popierałem tej dziecinady, która potem sprawiała, że fundamenty świata dziecka zawalały się. Słowa rodziców, którzy mówili, że robili to z miłości nie są wytłumaczeniem, bo dobrze wiedzieli jak to się skończy.

- Spokojnie, ja wiem, że on nie istnieje - odpowiedział, uśmiechając się dumnie. Zaśmiałem się krótko i zmierzwiłem mu włosy, na co fuknął i znowu je wygładził.

Był wyjątkowo rozumny jak na swój wiek, a jego hierarchia wartości z pewnością odbiegała od normy. Ale czy była zła? Skądże. Po prostu widział trochę więcej niż rówieśnicy i inaczej pojmował pewne rzeczy.

Przykucnąłem przy parapecie przed Dylanem, kładąc mu rękę na ramieniu. Chłopczyk zmarszczył brwi i wydął wargi, ale nic nie powiedział.

- Widzisz tych dwóch pajaców? - spytałem, wskazując palcem na Connora i Bailey'a, leżących na ziemi w otoczeniu gówniarzy. Pięciolatek pokiwał głową. - Dopchaj się do nich i powiedz, że cię do nich przysyłam.

- Po co? - zapytał, nie wyglądając na chętnego do wtoczenia się na to pole bitwy, bo - nie oszukujmy się - te małe potwory były mściwe. Były gorsze nawet od zdradzonej kobiety i jeżeli miałbym wskazać bezpośrednią przyczynę zagłady tego świata, wymieniłbym przedszkolaki i płeć piękną. Bo to ona była powodem największych wojen tego świata.

Jakiś dwóch leżało na Connorze, który wyglądał jakby zaraz miał wypluć własne wnętrzności, a potem się nimi udusić. Bailey siedział za to skulony, chroniąc głowę i twarz przed uderzeniami pluszakami, które sami im daliśmy. I bądź tu człowieku dobry.

- Bo coś dla ciebie mają - odparłem, po czym podniosłem się i zsadziłem go z parapetu zanim zdążył zaprotestować. Lekko popchnąłem go do przodu, za co zgromił mnie wzrokiem, ale posłusznie podszedł do chłopaków, przeciskając się między rówieśnikami. Widząc, że bezpiecznie dotarł do bruneta, odwróciłem się w stronę jego matki.

- Więc... - zacząłem, ale przerwała mi, nawet na mnie nie patrząc. Była zbyt zajęta doglądaniem swojej pociechy, która bezpiecznie opuszczała salę, otoczona przez Connora i Bailey'a, którzy wyglądali, jakby objawiła im się Matka Boska oznajmująca, że papież zniósł obowiązek chodzenia do szkoły. Zresztą, nie dziwiłem im się. Też ucieszyłbym się, mogąc bez konsekwencji uciec od małych talibów.

- Dylan mi o panu mówił.

- Mi też coś o pani powiedział - odpowiedziałem spokojnie, opierając się o parapet. - Właściwie to powiedział to Mikołajowi.

Kobieta spojrzała na mnie spod rzęs, zagryzając wargę. Była niska i strasznie chuda. Jasne włosy miała spięte w kucyka, a twarz poszarzałą, z worami pod oczami. Owszem, wychowanie dwójki dzieci - zwłaszcza rozwydrzonej nastolatki bywa męczące, ale nie aż tak.

- Wie pan, jak to z dziećmi. Plotą trzy po trzy - zaśmiała się nieszczerze, zakładając nerwowo kosmyk włosów za ucho.

- Nie wiem, czy pięciolatek byłby w stanie wymyślić sobie chorobę matki - powiedziałem wprost, patrząc na nią z naganą.

Eleanor westchnęła i podrapała się po karku, odwracając w moją stronę. Pomimo jej fatalnego wyglądu, w oczach czaiła się determinacja. I właśnie to chciałem w nich ujrzeć. Tylko to. Tą jedną iskierkę, która pozwoliłaby spać mi spokojnie, ze świadomością, że ta kobieta jest silna.

- Białaczkę można wyleczyć - odparła dobitnie, zaciskając rękę w pięść. - To nie jest wyrok.

- Crystal wie? - zapytałem, kiwając głową. Eleanor westchnęła i pokręciła lekko głową. - A powinna - zauważyłem, unosząc brew.

- Kiedy mam jej o tym powiedzieć? - burknęła, patrząc na mnie ze złością. - Ona myśli tylko o swoim chłopaku. Wiecznie się kłócimy.

To w sumie było do przewidzenia, że z tą dziewuchą będzie więcej problemów, niż z pięciolatkiem. Hormony i takie tam. Nie znałem też historii drugiej strony, więc nie chciałem od razu tak ostro oceniać Crystal, ale z tego, co usłyszałem, wynikało jedno. Aczkolwiek zachowanie nastolatki nie zwalniało jej matki z obowiązku rozmowy, bo to kluczowy czynnik do prawidłowego rozwoju dziecka. Nie ważne, czy ono ma lat pięć, piętnaście czy dwadzieścia pięć. Rozmowa jest potrzebna zawsze.

- Wy nie macie się na siebie drzeć przez ściany dwóch pokoi. Pani nie może nad nią stać i jej rozkazywać, ale ona też nie może sobie pozwalać na odzywki, które jej nie przystoją. Rozmowa jest wtedy, kiedy obie siądziecie naprzeciwko siebie, każda z kubkiem herbaty i kawałkiem ciasta. Bez pośpiechu, bez przepychanek i wyzwisk. Jak matka z córką, albo dwie przyjaciółki.

Kilka długich chwil staliśmy naprzeciwko siebie, mierząc się spojrzeniami. Była uparta i wiedziałem, że tę cechę Crystal odziedziczyła po niej. Ale ja także zawsze stawiałem na swoim i nie zamierzałem teraz dawać za wygraną.

- Dobrze - westchnęła, opuszczając ramiona wzdłuż ciała. - Powiem o wszystkim córce.

Nie zdążyłem jej odpowiedzieć, bo ktoś mnie uprzedził.

- O czym chcesz mi powiedzieć? - Na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech, kiedy zobaczyłem szatynkę, trzymającą za rękę szczęśliwego Dylana. Kątem oka zerknąłem na Connora, stojącego w drzwiach, który uniósł kciuk do góry i zniknął na korytarzu.

Misja zakończona sukcesem. A właściwie jej część. Ostatni etap przed nami, ale to pozostawało jedynie w gestii dwóch kobiet z rodu Herbertów. Tutaj kończyła się moja rola.

- Chodź, Dylan - powiedziałem, wyciągając dłoń w jego stronę. - Daisy chciała ci coś pokazać.

Chłopiec ochoczo pokiwał głową, po czym uwiesił się na mojej ręce i pociągnął w stronę grupy dzieciaków, bawiących się w kółku swoimi nowymi maskotkami. Zerknąłem ostatni raz przez ramię na Eleanor i jej córkę, które - idąc ramię w ramię przez salę, wyglądały łudząco podobnie. I zachowywały się prawie tak samo. I to chyba była główna przeszkoda w ich dojściu do porozumienia. Bo ta starsza widziała w młodszej odbicie siebie i chciała oszczędzić jej tego całego syfu, który sama przeszła. Ale jej latorośl chciała spróbować wszystkiego, bo czcze gadanie nigdy nie skutkuje. Trzeba doświadczyć czegoś na własnej skórze.

Możecie nie zgadzać się z rodzicami. Możecie się z nimi kłócić, wyzywać od najgorszych, aż wreszcie w ogóle przestać rozmawiać. Możecie to zrobić, bo nikt wam tego nie zakaże. Ale powinniście pamiętać o tym, że oni te zakazy i nakazy wprowadzają tylko po to, aby was chronić. Chcą was obronić przed tym, czego sami doświadczyli. I owszem, możecie, a nawet musicie popełniać własne błędy, bo to na nich się uczymy. Jednak zapamiętajcie jedno: wszystko załatwicie szczerą rozmową. Ona może skończyć się płaczem, zgrzytaniem zębów i bolącą pięścią od uderzania w blat stołu. Ale po niej obie strony poczują się lżejsze. Lżejsze i mądrzejsze. A z tych nauk wyciągną wnioski, które zawadzą na przyszłości.


Continue Reading

You'll Also Like

26.6K 1.4K 103
Zapraszamy na 2 część przygód Ariadny i jej jakże sexi tatusia 😏
133K 11K 16
Za każdym razem, gdy ona próbuje się uczyć, on rozprasza ją swoim spojrzeniem.
29.9K 2.4K 126
Czarek odkąd został Adoptowany przez Anne i Wiktora bardzo się zmienił. Tutaj będę pisać różne opowieści z ich życia prywatnego. (nie inspiruje się z...
3.7K 268 24
Hej, nazywam się Rose. Rose Wood. Dziś są moje czternaste urodziny. Dzień jak co dzień? Nie tym razem. Bo właśnie tego dnia z Rose dzieje się coś dzi...