Piorun (1&2)

By Pocesor1

13.4K 1.1K 468

Część I Świat fantasy w przyszłości? Czemu nie? Bardzo łatwo zniszczyć środowisko, trudniej naprawić. W... More

Prolog
1.Czas na burzę
2.Wypadek
3.Moc
4.Legendy
5.Przepowiednia
6.Michael
7.Wyjazd
8.Początki bywają trudne...
9.Świat z Lodu
10.Gorbher i Makya
11.Duchy i tragiczny powrót
12.W kierunku Opuszczonego Morza
13.Opuszczone Morze
14.Duchy powracają...
15.Jestem Mavrok - twój koszmar
16.Żegnajcie przyjaciele!
17.Tubylcy
18.Zmiany
19.Nie taki diabeł straszny, jak go malują. Może być gorszy.
20.Tukif
21.Witaj, odetnę Ci kawałek ucha!
22.Pesaci
23.Żegnaj Tukif
24.Kolejny etap
25.Ben Gharl
26.Ręce splamione krwią
Coś nowego ;) Wattpadowy Pajacyk Challenge #WPC
27.Więzień
28.Przepraszam Wrus + WPC
Pajacyk i #StopPlagiatom
30.W piorunach uwięziony
Epilog
Opis II części
Prolog
1.Zdrada
2.Czy da się gorzej? (cz.1) + informacja

29.Nowy Dom

85 11 5
By Pocesor1

Miłego czytania ;)

***Papcio***

  Chwyciłem się za serce. Spanikowany próbowałem złapać oddech, jednak nie wychodziło mi. Starość robi swoje... Poddałem się. To koniec. Nie sądziłem, że moja śmierć będzie tak wyglądać. Przed chwilą jeszcze zdrowy siedziałem przy swoim biurku. Znajdowałem się w Pałacu Prezydenckim, na ostatnim piętrze. By dostać się do mojego gabinetu, trzeba było wejść do pokoju spotkań, po czym uruchomić tajne przejście w postaci lustra weneckiego. Dziwiły mnie trochę te zabezpieczenia. Czy to naprawdę było konieczne? Przecież w całym budynku, mówiąc wprost, roiło się od strażników. Pół godziny temu przekroczyłem otwór za lustrem. Znalazłem się na korytarzu, niewiele różniącym się od innych w pałacu. Było tutaj tylko kilka par drzwi, prowadzących do gabinetów prezydenta, premiera i oczywiście wiceprezydenta, czyli mojego. Samo to stanowisko nigdy wcześniej nie istniało, jednak czego to człowiek nie wymyśli, by ratować własny tyłek. Nie mogę uwierzyć, by prezydent ot tak, bez zastanowienia, podarował komuś takie stanowisko, a co dopiero NIEZNAJOMEJ osobie. No, prawie. Przez pewien czas znajdowałem się w grupie najbogatszych mieszkańców Polani, więc zdarzało nam się zamienić parę słów, poznać zainteresowania. Jednak to wszystko miało miejsce wiele lat temu. Chociaż... miało to dla mnie wiele korzyści. Na przykład teraz, gdy umieram, jest dla mnie szansa. Chwila... umieram!

***Dwa dni później***

    Przypatrywałem się swoim bliznom  na klatce piersiowej. To była jedyna możliwość -  otrzymałem sztuczne serce. Wyprodukowanie go kosztuje mnóstwo pieniędzy, ja jednak nie mogłem się poddać. Musiałem dopilnować tego, by na lądzie znalazło się jak najwięcej osób. Kilka dni temu prezydent wygłosił mowę, w której podkreślał, że nikt z nas nie wie, jak duża jest wyspa, dlatego nie możemy przetransportować na nią więcej, niż... sto tysięcy osób! W samej Polani żyje niemal sto milionów ludzi! Każdy z nas czekał na moment, w którym postawimy stopę na ziemi. Teraz tego zaszczytu dostąpi jedynie jedna dziesiąta procenta populacji, a co gorsza - ta bogata, najczęściej składająca się z bezdusznych, chciwych i chytrych ludzi. Co prawda zdarzały się wyjątki, ale było ich naprawdę nie wiele. Często tracili majątek, bo nie raz sprzeciwiali się Smithowi. Musiałem zawalczyć o prawo dla innych. Chociaż prezydent,  niestety, poniekąd miał rację. Rajski Ląd nie "pomieści" wszystkich mieszkańców Nowej Polani. Za cel postawiłem sobie przetransportowanie trzech milionów mieszkańców. To będzie ciężkie pięć miesięcy... A najgorsza będzie rozmowa z Prezydentem...

***Tydzień później***

   -Nie! Ostatnim razem znaleźliśmy trupa, ku*wa! W waszej łodzi był trup, ku*wa! Nie, nie i jeszcze raz nie! Ku*wa!

-Proszę się uspokoić, do cholery! - ryknąłem do słuchawki. - W każdej chwili mogę zamknąć pański gabinet!

-I co z tego, ku*wa?! Mam was w dupie! Ciebie, Prezydenta i całą resztę z tej waszej... waszej... Nosz ku*wa, zapomniałem słowa!

-Bandy oszustów? - spytałem zażenowany. Od dłuższego czasu zamawiałem łodzie dla Nowo-Polańczyków. Prezydent co prawda nie wiedział o moim planie, ale powinien się zgodzić po otrzymaniu rachunku. Okrągłe sześćdziesiąt tysięcy pięćdziesięcioosobowych łodzi, każda warta sto tysięcy złotówek... Po fakcie nie będzie odwrotu, Richard będzie musiał się zgodzić. - Janusz, proszę... Czy dom na Lądzie nie jest odpowiednią nagrodą? - spytałem zdziwiony. Oferowałem to każdemu mechanikowi, który miał wspomóc wyprodukowanie łodzi. Nie mieliśmy ich jednak dużo, ponieważ nie były zbyt popularne wśród mieszkańców. Zatrudniłem wszystkich, po sto łodzi na głowę. Zamówienie, opłacenie, przegląd i inne, niezbędne bzdury były konieczne, by zapobiec tragediom podczas podróży. Nie można było dopuścić do błędu sprzed ponad roku... Tym samym czas na ich wszystkich wahał się między trzema, a czterem miesiącami. Wiele łodzi zamówionych przez prezydenta zostało już wysłanych w kierunku wyspy. Współrzędne na których znaleźliśmy Ląd, okazały się idealnym położeniem geograficznym. Ciepły klimat, w którym temperatury nie przekraczały trzydziestu pięciu stopni, był idealny na uprawy roślin. Łagodne zimy również były zaletą, z tego samego powodu. Drużyna składająca się z wielu tysięcy budowniczych udała się na wyspę, by zbudować ogromne słupy, utrzymujące wyspę w miejscu. Trzeba było działać szybko, by nie zgubić wyspy na następne długie lata. Tym samym znikał jeden z problemów - łodzie dla bogaczy. Ludzie wybrani przez prezydenta mieli popłynąć tymi samymi, co budowniczy, jednak po przeglądzie i lekkim ulepszeniu designu, jak to określał Smith. Wystarczyło pozostawić kilku mechaników na dokonanie przeglądu, dzięki czemu Prezydent nie powinien się zaniepokoić ich brakiem czasu. Wszystko wydaje się takie łatwe... jak jest naprawdę, okaże się za niecałe pięć miesięcy. W telefonie dalej panowała cisza, jednak mężczyzna zdecydował się.

-Zgoda, ale to pierwszy i ostatni raz - powiedział groźnym tonem.

-Oczywiście - odpowiedziałem, uśmiechając się. - Bardzo ci dziękuję. Do zobaczenia na Lądzie - pożegnałem mechanika, który szybko się rozłączył. Cała ta podróż nieco przeczyści państwowy skarbiec... Same łodzie kosztują sześć miliardów złoty...

***Dwa miesiące później***

   Moja ręka zatrzymała się tuż przed drzwiami Smitha. Co jeśli się nie zgodzi? Co jeśli... będzie chciał się mnie pozbyć? Papcio, nie myśl tak. Zapukaj.

   Zebrałem się w sobie i zapukałem. Zanim Prezydent otworzył drzwi, przypomniałem sobie słowa taty. Zawsze, kiedy się czegoś bałem, powtarzał mi "Raz kozie śmierć!", po czym dodawał ponurym głosem "Powiedziała koza i zdechła". Zawsze po tych dwóch zdaniach na mojej twarzy pojawiał się uśmiech. Do dzisiaj bawi mnie jego motto. Nie pomyślałbym, że te słowa pomagają, a jednak... Po chwili drzwi otworzyły się.

-Witaj Ben. W jakiej sprawie przyszedłeś? - przywitał mnie Prezydent.

-Cóż... Chodzi o to, że... - Ben, nie możesz się teraz jąkać! - Chodzi o to, że zakupiłem łodzie.

-Łodzie? - spytał mnie zdziwiony. - Ale po co? Ile? Dla kogo? - ostatnie pytanie zadał podejrzliwie.

-Pozwól, że odpowiem po kolei. - Nagle poczułem w sobie moc, dzięki której mogłem wszystko. Mogłem uratować te kilka milionów ludzi, teraz, w tym pokoju. - Tak, zakupiłem łodzie. Po co? By ludzie mogli dostać się na ląd.

-Ale... My przecież... - zaczął się jąkać.

-ILE? - zacząłem głośniej, by dać mu znak, że ma być cicho. - Tak około...sześćdziesiąt tysięcy.

-CO?! - nie wytrzymał. Wstał gwałtownie, wywracając biurko, za którym wcześniej siedział. Mebel spadł z hukiem, tłukąc kafelkową podłogę. - PRZECIEŻ KUPIŁEM JUŻ WSZYSTKIE ŁODZIE! SKĄD POMYSŁ NA KOLEJNE, IDIOTO?!

-Dla trzech milionów mieszkańców Nowej Polani. Wyspa pomieści nas z łatwością - odpowiedziałem na ostatnie pytanie, ignorując wybuch Richarda. Ten, słysząc moje słowa, schował twarz w dłoniach, oparł się o ścianę i wydusił tylko ciche przekleństwo. Ja dalej stałem na swoim miejscu, czekając aż minie jego szok.

-Ile... wydałeś?... - wysapał, nie odrywając dłoni od twarzy.

-Sześć miliardów złotówek - odpowiedziałem, a na mojej twarzy pojawił się zwycięski uśmiech. Prezydent tylko zaszlochał.

-Jesteś nienormalny!

-Może, ale ja przynajmniej mam na uwadze dobro ludzi.

-Zamknij się! Zamknij się, zamknij się, zamknij się do cholery! - powtarzał bezsilnie, krążąc po pokoju. Po chwili stanął w miejscu, odwrócony do mnie plecami. - Wyjdź. Zabiłbym cię, ale nie mogę. Dobrze, niech ci ludzie trafią na ląd. Nie obiecuję wam jednak świetlanej przyszłości.

To się okaże, pomyślałem i wyszedłem z pokoju. Miałem ochotę tańczyć, jednak ostatnie słowa mężczyzny bardzo mnie zaniepokoiły. Pomyślę o tym później, teraz trzeba wybrać osoby, które trafią na Ląd. 

***Miesiąc później***

   Oficjalnie został miesiąc do wyprodukowania ostatniej łodzi, a ja dalej nie mam listy przyszłych mieszkańców Lądu... Na pewno znajdzie się na niej moja rodzina, wszyscy mechanicy, którzy przyczynili się do stworzenia łodzi, budowniczy, którzy zbudowali słupy oraz ich rodziny. Wychodzi w takim razie około czterdzieści tysięcy osób... Będzie trzeba zrobić jeszcze badania... Najlepiej, by na Ląd trafili ludzie bez chorób genetycznych. Cała ta selekcja nie jest niczym przyjemnym... Dalej pozostaje kwestia Purpur... Są potrzebni, bo w końcu obiecałem, że trzeba wzniecić rebelię, która zatrzyma pogoń za pieniędzmi... Tym samym potrzebuję wojska... Och, to nie będzie łatwy wybór! Na pewno przyda się pięćdziesiąt tysięcy wysportowanych mężczyzn... którzy nie podzielają zdań prezydenta... Tym samym ponownie trzeba brać pod uwagę Purpury. Tylko jak ja ich znajdę? Przecież Paweł zginął w drodze na Ląd, a z siostrą nie rozmawiałem od ponad dwóch lat, jednak to ona jest jedynym znanym (i żywym) mi członkiem Purpur... To będzie ciężka rozmowa...

   Udałem się na parter pałacu, gdzie znajdował się telefon.  Podniosłem słuchawkę i wykręciłem numer. Gdy siostra odebrała, miałem gulę w gardle.

-Halo? - spytała. - Kto dzwoni?

-Eee... - tylko tyle zdołałem z siebie wydusić. Olu... tęsknię za tobą! Teraz to zrozumiałem... - Eee... - powtórzyłem.

-Halo? Kto mówi - spytała poirytowana siostra.

-To... eee...

-Proszę coś powiedzieć!

-To ja... Ben... - wydusiłem z siebie. Po drugiej stronie nastała cisza. Przerwała ją dziewczyna.

-Mamy sobie wiele do powiedzenia.

-Też tak myślę - Gula zniknęła. Byłem w stanie normalnie rozmawiać. - Spotkajmy się gdzieś. Może u ciebie?

-Od jutra jestem przez tydzień u mamy. Przyjedziesz? Z nią chyba też długo nie rozmawiałeś - powiedziała.

-To prawda. A taty nie będzie? - spytałem zdziwiony.

-Ty chyba sobie żartujesz? - powiedziała zrezygnowana Ola.

-Dlaczego miałbym sobie żartować? - spytałem zdziwiony. Dopiero po chwili dotarło do mnie, co się stało... - Czy on?...

-Tak. Nie żyje - powiedziała ponuro. Słowa dziewczyny uderzyły mnie w mój czuły punkt. Straciłem członka jedynej rodziny, jaką posiadałem. Starałem się powstrzymać łzy, które zaczęły spływać po policzkach.

-Przyjdę jutro wieczorem. Pa - Nie czekając na odpowiedź, odłożyłem słuchawkę. Moje dłonie były całkiem mokre od potu. On... on nie żył. Byłem tak zajęty swoim życiem, że nawet się z nim nie pożegnałem... Nawet nie byłem na jego pogrzebie! Nawet ja mam w sobie coś z potwora... Jak ja mam walczyć o dobro innych ludzi, gdy sam nie jestem dobrym człowiekiem? Przecież zostawiłem swoją rodzinę na pastwę losu, wydając kilka miliardów na łódki! Co się ze mną dzieje?!

***Dzień później, wieczór***

   Jeszcze trochę i dostanę zespołu Parkinsona, jak będę tak machał tą ręką, stwierdziłem, gdy po raz kolejny cofnąłem dłoń od drzwi. To będą bardzo ciężkie chwile... Zapukałem i wszedłem po cichu. Moja mama leżała na kanapie i spała. Ktoś hałasował w kuchni, prawdopodobnie siostra. Na palcach przeszedłem obok śpiącej kobiety. Mijając ją, spojrzałem na jej twarz. Miała pełno zmarszczek. Jej klatka piersiowa unosiła się lekko i opadała. Zbladła nieco, od kiedy widziałem ją ostatni raz. Jej twarz była smutna, nie to, co kiedyś. Kobieta pełna szczęścia, która obiecała sobie być wiecznie uśmiechnięta. Starość dopada wszystkich, niestety... Udałem się do kuchni. Spotkałem tam swoją siostrę. Miała teraz około czterdzieści lat. Czas tak szybko leci... Stała tyłem do mnie, zmywała naczynia.

-Cześć - powiedziałem zmieszany. Ola odwróciła się szybko i zacisnęła wargi. Spojrzała mi w oczy. Widziałem, jak po jej policzku spływa łza. Wypuściła z rąk talerz, który właśnie myła. Upadł na podłogę i roztrzaskał się, tymczasem kobieta już wisiała na moich ramionach. Staliśmy tak przez kilka minut, przytuleni do siebie. Nagle usłyszałem głos mamy.

-Ben? - cichy, słaby głos rozległ się z drugiego końca pomieszczenia. - Czy to naprawdę ty?

-Tak - wydusiłem po dłuższej chwili. Podszedłem do niej i delikatnie ją przytuliłem. Miałem wrażenie, że gdy uścisnę ją mocniej, może się stłuc jak filiżanka z porcelany. - Kocham cię, mamo.

-Ja ciebie też synku - powiedziała. - Chyba rozmawiałeś z Olą. Wróć do niej, jeszcze zdążymy zamienić parę słów.

-Dobrze - powiedziałem. - Zaraz wrócę.

***Kilka godzin później***

   -Masz dość śmiałe plany - powiedziała dziewczyna. Zegar wskazywał trzecią nad ranem. Powieki same opadały nam na oczy, ale nie mogliśmy przerwać rozmowy.

-Wiem, ale trzeba to zatrzymać. Sama widziałaś, do czego doprowadziła jego władza przed kilkoma laty. 

-Hm... Może masz rację, ale zdajesz sobie sprawę, że gdy rebelia wybuchnie, już jej nie zatrzymasz? Wiele ludzi przypłaci to życiem. Prezydent jest tyranem.

-O tym też myślałem - powiedziałem zmartwiony - ale nie ma wojny bez ofiar. Tego nie można załatwić pokojowo. Prezydent nawet nie zauważył, jak ze skarbca znika sześć miliardów złotówek! Jest zbyt "zajęty" balowaniem i piciem drinków z "Elitą", jak to nazywa najbogatszych - mówiłem z oburzeniem. Na każde wspomnienie o Smithie nienawidziłem go coraz bardziej. Tak bardzo chciałem się go pozbyć!

-To prawda, ale jeśli coś się nie powiedzie... - Spuściła wzrok na ziemię i kontynuowała o wiele smutniej. - On może cię zabić. Nie chcę twojej śmierci. Nie chcę widzieć, jak Purpury giną jedna po drugiej! - Rozpłakała się.

-Ja też nie - dodałem po chwili milczenia. -  Ale potrzebna jest wasza pomoc. Tylko wam ufam! - powiedziałem lekko histerycznie.

-Wiesz, dlaczego tata umarł? - zapytała po chwili siostra.

-Wydaje mi się, że ze starości... - powiedziałem. Zdziwiłem się nagłą zmianą tematu.

-O nie... To było zupełnie inaczej. - Pociągnęła nosem. - Tata też był w Purpurach. Kiedy usłyszeliśmy przemowę Richarda, zrozumieliśmy, tak jak ty, kogo chce zabrać na Ląd. Dzisiaj tylko mnie upewniłeś. Purpury ponownie miały wkroczyć do akcji. - Ola lekko się uśmiechnęła. - W czasie malowania symbolów doszło do konfliktu pomiędzy nami a WS, które miało patrol w okolicy. Wiedzieliśmy o nim, jednak byliśmy pewni, że przypłyniemy przed nimi. Myliliśmy się... W akcji brał udział nasz ojciec. Chcieliśmy się oddalić, jednak oni nam na to nie pozwolili. Dobrze wiesz, jak ważna jest dla nas anonimowość. Gdyby ktoś z nas został uprowadzony... Prawdopodobnie Purpur by już nie było. - Kobieta wzdrygnęła się. - Kiedy odmówiliśmy kontroli, doszło do wymiany ognia. Tata, mimo starości, był jeszcze w całkiem dobrej formie. Udało mu się postrzelić dwóch żołnierzy z trzech. Ostatni jednak... - Ola zacisnęła pięści, po jej policzkach ciekły łzy. Objąłem ją jednym ramieniem. - Ostatni strzelił w jego kierunku. Broń, którą używali, była o wiele bardziej nowoczesna niż nasza. Pociski ze zwykłych pistoletów podwodnych są o wiele wolniejsze, niż te z najnowszych modeli. Przed naszymi, jeśli masz niezły refleks, dasz radę zrobić unik, jednak te najnowsze... - zaszlochała. Nie dokończyła historii, jednak łatwo było domyślić się zakończenia. - Trochę kosmetyki i każdy lekarz stwierdziłby zgon z przyczyn naturalnych. Tylko kilka osób zna prawdziwą wersję... Wszyscy myślą, że zmarł w nocy, ponad trzy miesiące temu. - Gdy siostra skończyła opowieść, nastała długa chwila ciszy.

-Przepraszam, że mnie nie było - powiedziałem. - Gdybym tylko wiedział... 

-Nic się nie stało... To nie twoja wina. - Przytuliła się do mnie. - To były dla mnie ciężkie miesiące... Najpierw śmierć Juliet, a potem taty...

-Niepotrzebnie się zgadzałem, by płynęła ze mną.

-Nikt nie mógł przewidzieć tych katastrof - kobieta przytuliła się mocniej. - Na szczęście udało mi się pozbierać.

-To dobrze - tylko tyle mogłem powiedzieć.

-Może wróćmy do tematu Lądu - powiedziała.

-Dobrze. Chciałbym tylko wiedzieć, czy powiesz dowództwu Purpur o moim planie. Potrzebuję wszystkich. Powiedz jeszcze, że ich rodziny też wezmę.

-Dobrze, powiem, tyl...

-Dziękuję - przerwałem dziewczynie. Przytuliłem ją mocno.

-...tylko jedźcie beze mnie. 

-Co? - zdziwiłem się. - Ale...

-Nie chcę widzieć więcej umierających ludzi. To, że pozbierałam się po śmierci rodziny, nie oznacza, że pozbieram się na widok ciał tysięcy żołnierzy! - krzyknęła. Ponownie nastała cisza.

-Dobrze. W takim razie... Cześć - powiedziałem ze łzami w oczach. Niestety, ale miała rację. Mogę zginąć, a tym samym już się nie zobaczymy. Pocałowałem ją w czoło. Dla mnie zawsze będzie młodszą siostrzyczką, na której twarzy zawsze gościł uśmiech. Wychodząc spojrzałem na zegarek. Wskazywał czwartą dwadzieścia osiem. Trzeba było jeszcze porozmawiać z mamą.

***Miesiąc później***

   -Wow - tylko tyle zdołałem wykrztusić, gdy zobaczyłem całą flotę. Okrągłe sześćdziesiąt tysięcy łodzi podwodnych... Ktoś zapewne zdziwiłby się, widząc taką ilość pojazdów. Niestety, Ląd był bardzo daleko od Polani. Taniej wychodziło wyprodukowanie tych wszystkich łodzi, niż zapewnienie paliwa w obie strony. - To jest... niesamowite!

-Wiem - odpowiedział jeden z mechaników, który stał obok mnie. Pozostała część poprawiała  niedoskonałości lub dokręcała śrubki. - Ja dalej nie potrafię uwierzyć, że popłynę na Ląd. Cholera! Ja nawet nie jestem w stanie zrozumieć, że został odkryty!

-Ja też nie. - Westchnąłem. - Ja też nie... Na pewno wszystko gotowe?

-Tak. Wszystkie łodzie, co do jednej.

-Idealnie. Dzięki za pomoc. Jestem wam niezmiernie wdzięczny.

-Mówiąc drobiazg, skłamałbym - zaśmiał się mechanik. - To do zobaczenia, wracam do roboty.

-Do zobaczenia - odpowiedziałem i wróciłem do Pałacu. Od razu wykonałem telefon do Oli. Odebrała po pierwszym sygnale.

-Halo?

-Cześć - powiedziałem do słuchawki.

-O, Ben! - zawołała wesoło. - Rozmawiałam z dowództwem. Zgodzili się!

-Świetnie. Ja również mam dobre wieści. Aliss wykonała badania, dzięki czemu mam listę osób płynących na ląd.

-Czyli teraz tylko czekać?

-Tak, tylko czekać - westchnąłem.

***Miesiąc później***

   -Na pewno wszyscy już są? - spytałem po raz setny kapitana.

-Tak, proszę pa...

-Ben. Mów mi Ben! - poprawiłem mężczyznę siedzącego za sterem. 

-Tak, Ben. Wszyscy już są - powiedział melancholijnie.

-W takim razie ruszamy! - zawołałem. Serce biło mi jak oszalałe. Przed oczami mam wydarzenia sprzed kilku godzin. Pożegnania najlepszych przyjaciół, wujków i cioci... Nie obyło się bez łez. Dla mnie najgorsze było jednak pożegnanie Oli. Musieliśmy się rozstać... Spotkaliśmy się po kilku latach, po czym znowu się rozstajemy. Życie bywa brutalne... Razem z dowódcą purpur postanowiliśmy popłynąć w jednej łodzi, by omówić szczegóły powstania. Co, kiedy i jak? Wysoki trzydziestolatek z brązowymi włosami, piwnymi oczami i twarzą o ostrych rysach - to właśnie on. Przedstawił się jako Aaron. Nazwiska nie podał "na wszelki wypadek", jak to określił. Plan zaczął nabierać kształtów...

***Trzy miesiące później***

   Dotarliśmy na Ląd. Widziałem go w oknach łodzi. Był taki... piękny. Zmierzaliśmy do wielkiego kanału, który pełnił rolę portu. Zmieściło się w nim tysiąc łodzi! Kiedy wyszliśmy, pojazdy zostały wyciągnięte przez ogromne dźwigi i na wielkich taśmach powędrowały do nieznanego nikomu miejsca. Jedna po drugiej przybywały na Ląd. Kilometr od "portu" znajdowało się kolosalne, piękne miasto, które miało pomieścić ponad trzy miliony ludzi. Postanowiłem się przejść jeszcze kawałek, by przyzwyczaić się do powietrza. W okolicy znajdował się las, po którym postanowiłem pospacerować razem z Aaronem.

-...i wtedy zaatakowalibyśmy z zaskoczenia - opowiadał swoją wersję jednej z części planu.

-Całkiem niezły pomysł, ale potem zaczęliby strzec budynku. To zła decyzja. Ja bym raczej preferował zabójstwo z ukrycia, ewentualnie otrucie - powiedziałem.

-Rzeczywiście, nie pomyślałem o tym. Chociaż... Co byś powiedział na... - mężczyzna nie dokończył, ponieważ usłyszeliśmy głośny, męski krzyk. Pobiegliśmy w jego kierunku, ale to, co zobaczyliśmy, zmieniło wszystko. Aaron nie mógł z siebie nic wydusić, tylko ja wypowiedziałem jedno słowo.

-Luke...


Continue Reading

You'll Also Like

421K 24.6K 200
„Światło wkrótce przyniesie nieskończoną chwałę i dobrobyt Imperium Firenze, podczas gdy ciemność połknie światło i ostatecznie doprowadzi Imperium d...
58.5K 3.4K 43
Ruth żyła w wiecznej rutynie, obracając się wokół pracy i wizyt w swojej ulubionej kawiarni. Nie miała przyjaciół ani żadnych zainteresowań oprócz ok...
38.2K 2.2K 171
Tłumacze to manhwe na discordzie jeśli ktoś chciałby przeczytać zapraszam Demoniczny kultywator, Xie Tian, uważa się za jedynego słusznego kandydata...
443K 18.5K 199
Nazwa dzieła, o której nie wiedziałam bo jest na razie chińskim znaczkiem na początkach rozdziału którego nikt nie przetłumaczył, to " A tender heart...