YINYANG TIGER

By milkychimy

20K 2.3K 1.1K

[☯️] zakończone ❝a tiger in a herd of hunters kills the most❞ Charlie Wilson to poseł republikański, wal... More

Prolog: pewność zasiana tygrysim czarem
1 🂡 mafiozo pod płaszczem politycznego wybawcy
2 🂡 godło na czole
3 🂡 skaryfikacja po ostrzu Xiuying
4 🂡 tygrysek z niewidzialną przeszłością
5 🂡 I rada: nie pozwól wrogowi poznać swoje lęki
6 🂡 zemsta to pierwszy stopień do piekła
7 🂡 władza nad krajem bliska władzy mafii
8 🂡 niewinny królik również potrafi się mścić
9 🂡 ostrze kompromitacji
10 🂡 niepokój budzi intrygę
11 🂡 nie zawstydza mnie męska aparycja
12 🂡 Amur Tiger
13 🂡 sieć rodzinna pod presją mafii?
14 🂡 melodia guzheng snuje powiew śmierci
15 🂡 powiedz mi, kim według ciebie jestem
16 🂡 jak dżentelmeni
17 🂡 imię moje - Xiao
18 🂡 początek mafijnej wojny
19 🂡 mały jadeitek
20 🂡 ten, którego imienia nie można wypowiadać
21 🂡 zwaśniona z tygrysem
22 🂡 wspólna nienawiść budzi najgorętszą potęgę
23 🂡 piętno obietnic
24 🂡 Resflor Company
25 🂡 kres wojny
26 🂡 krwawa piwonia
27 🂡 śmiertelny duet
28 🂡 wspólne łoże
29 🂡 pierwsza, chińska poszlaka
30 🂡 sprzymierzeńcy szybko we wrogów się zmieniają
31 🂡 pocałunek wybawienia
32 🂡 sumimasen, szach-mat
33 🂡 powiedz, co chcesz mi zrobić
34 🂡 dlaczego tutaj nie zostaniesz?
35 🂡 pierwsza ofiara
36 🂡 przepraszaj najskrytsze niebo
37 🂡 niczego nie żałuję
38 🂡 naczelny krzykacz
39 🂡 jaśmin na skórze
40 🂡 rewolucja jest kobietą
41 🂡 tęsknota za domem to pierwszy stopień do buntu
42 🂡 rodzinne więzy
43 🂡 plan mizogina
44 🂡 skoro chcesz ze mną zostać...
45 🂡 spalone mosty
46 🂡 Dzień Niepodległości
47 🂡 wiesz w ogóle, gdzie Chiny leżą?
48 🂡 tchórzliwy prezydent
49 🂡 Rodzina Zhang
50 🂡 mafia jest jak państwo totalitarne
51 🂡 odwiedźmy Zhouzhuang!
52 🂡 żołądek amerykańskiego pieska
53 🂡 pociąg do Szanghaju
54 🂡 mądrości starej nainai
55 🂡 McDonald's i Kungfu Panda
56 🂡 Qiaoxi 桥西
57 🂡 polowanie na Smoka
58 🂡 spotkanie z feministyczną królową
59 🂡 ślad jaśminowego przymierza
60 🂡 Vincent Lawrence nie żyje
61 🂡 zmęczony, duży kiciuś
62 🂡 człowiek to bardzo delikatna maszyna
63 🂡 młodzieńcza głupota
64 🂡 paskudny kłamca
65 🂡 Ameryka o sobie przypomina
66 🂡 tego historia nie wytłumaczy braterską miłością
67 🂡 pocałunki w pierwszy śnieg
68 🂡 biały katolik z Ameryki - największe zagrożenie
69 🂡 Księżycowy Nowy Rok
70 🂡 Wǒ xǐhuan nǐ
71 🂡 Witaj ponownie, Ameryko
72 🂡 Konferencja zdrajcy czy ofiary?
73 🂡 Yareli Harrera i Zhang Chaoxiang
75 🂡 pozostał mi tylko on
76 🂡 ledwo zdobyta, a już stracona
77 🂡 plan Marshalla
78 🂡 pośmiertny ruch na szachownicy
79 🂡 zdrajca niejedno nosi imię
80 🂡 finał sztuki tragicznej
Epilog: powiedz mi, kiedy się we mnie zakochałeś

74 🂡 nóż w plecach

48 8 0
By milkychimy


                  Choroba niepewności była niszczycielskim zjawiskiem w ciele oszukanego przez cały świat człowieka. Xiao poczuł, jak kiełkuje mu w żołądku poczucie zagubienia. Zatracenia w sprzecznej, niezrozumiałej rzeczywistości. Zupełnie tak, jakby ktoś wyciął go ze środka nudnej, codziennej rutyny i osadził w środku druzgoczącej, filmowej akcji. Pociski, wyzwiska, groźby, a w tym wszystkim on, kiedy próbuje odkryć, kto w tym chorym świecie był wrogiem, a kto sojusznikiem. Czuł się obco we własnej skórze. Odruchowo cofnął się o krok. Niechlubnie potknął się o zawinięty kraniec ogona złotego smoka, prawie wywrócił się na spowitą deszczem diamentów podłogę. Broń wypadła z dłoni, zupełnie biernie. Żadne bodźce z zewnątrz nie docierały. W powietrzu płynęły wrzaski, kroki. Nie spostrzegł, kiedy wokół zebrał się tłum. Uzbrojone Chinki wchodziły do smoczego pałacu drzwiami i oknami, otaczały, wrzeszczały, a płynące z ust głoski powinny być tak rodzinne, a jednak były tak paskudnie obce.

Przez zdobione drzwi wpadła królewska postać. Lady Yeh sunęła przez pogrom fortuny niczym kreatorka fascynującego, zatrważającego teatru. Dumna ze swojego dzieła uśmiechała się szeroko, mknęła między ludźmi, a na twarzy świeciła chora fascynacja.

Do umysłu Xiao nie docierała jeszcze myśl, że do pomieszczenia wkroczyła jego matka. We własnej skórze. Szybciej od Xiao wątki połączył zmizerniały Chaoxiang. Przygwożdżony do podłogi obserwował Yareli niczym zjawę. Biegał rozkojarzonym wzrokiem od oniemiałego syna do ostatniej twarzy, jakiej by się tu dzisiaj spodziewał.

Dopiero dostrzegawszy iskrę rozgoryczonych, dziecięcych, oszukanych łez w oczach dziecka, dotarła do niego świadomość chaosu, który sam rozpętał.

Roześmiał się w bezkres. Dławił się maniakalnym śmiechem. Yareli, nie zważając, ujęła za ramię rozkojarzonego Xiao.

— Świetna robota. Cudownie się spisałeś. Wiedziałam, że dasz sobie radę — powiedziała to głosem tak zafascynowanym, tak pochłoniętym, że nie dostrzegła cieknącej po karmelowym policzku łzy. Nie patrzyła, mówiła po chińsku, jednak dla Xiao wszystko było teraz tak cholernie szcztuczne. Nawet jego rodzimy język. Czy chiński w ogóle był jego rodzinnym językiem? Co jeszcze było kłamstwem? Przekłamano jego nazwisko, rasę, pochodzenie, rodziców, miejsce urodzenia. Na aktualnym etapie nie zdziwiłby się nawet, gdyby ktoś próbował mu wmówić, że pochodzi z zupełnie innej planety.

Kiedy patrzył na profil kobiety, dostrzegał nikłe podobieństwa. Fakt, że jego skóra zawsze była o ton jaśniejsza od tej Chaoxianga. To, że szare przebłyski w jego oczach nigdy nie były jedynie refleksami zbyt mocnego światła. Docierała do niego opiekuńczość i matczyne ciepło kobiety. Zaczynał rozumieć sens słów Chaoxianga i sformułowanie „brudna krew".

Yareli była jego matką, dała połowę amerykańskiej tożsamości. Okłamała. Zaszantażowała go do własnych, egoistycznych celów.

Cofnął się o krok. Ręka Yareli spłynęła finezyjnie z jego ciała, jednak nawet na niego nie zerknęła. Natychmiast pochyliła się nad głównym celem, zaczęła wyrzucać polecenia do pokornych mróweczek z Xiuying.

W szeregu pytań, niepewności, zagubienia, w umyśle rozkojarzonego Xiao wrzało najważniejsze pytanie — Kto był z nim szczery? Powinien stanąć po stronie ojca czy matki? Oboje go okrutnie okłamali, byli tacy sami. Stał pośrodku bezkresnego, żyjącego własną wolą absurdu.

Wybierał między jednym kłamcą a drugim.

Wybierał między matką a ojcem.

Rodzicami, którzy nie różnili się od siebie niczym. Oboje byli łgarzami. Oboje go wykorzystywali. Oboje byli sobie równi.

Czuł się, jakby cały świat wokół niego płonął, a on stał w miejscu i nie dostrzegał zagrożenia. Wszystko napływało w zwolnionym tempie. Zaczęto zdejmować smoczy posąg z ciała Chaoxianga. Członkiń Xiuying zbierało się coraz więcej. Gdzieś w głębi rezydencji prowadzono na śmierć ochroniarzy z Yijing. Za jego plecami do smoczego saloniku dotarli Charlie oraz Marshall.

Spojrzenie Xiao oraz Chaoxianga spotkało się, kiedy Xiuying podciągały szefa imperium z podłogi, związały jego nadgarstki. Smok ostatkami nadziei starał się przemówić do syna. Nawrócić na swoją stronę, zmanipulować litością do powstrzymania lawiny tego absurdu, wykorzystując odkrytą przed chwileczką prawdę.

— Jestem twoim ojcem. Ja przynajmniej byłem z tobą szczery. Wyjawiłem ci prawdę. Jestem bardziej miłosierny. Ja ciebie kocham, w przeciwieństwie do niej. Przy mnie pójdziesz na szczyt — przemawiały do niego nikczemne oczy.

Nie potrafił tego słuchać. Zbyt wiele sprzecznych emocji się w nim kłóciło. Strudzony całą tą sytuacją wycofał się niczym największy tchórz. Na oczach zawiedzionego ojca, pod nieuwagę chełbiącej się swoją wygraną matki, się wycofał. Przedarł się między Charliem a Marshallem, zginął w ciemnym labiryncie smoczej fortecy.

Sztuka rodzinna brnęła do zwieńczenia, mimo utraty kluczowego aktora. Nic nie zdołało wtrącić Yareli z euforii. Chaoxiang został posadzony na chybotliwym krześle o rzeźbionych starannie nogach. Odetchnął z nikłą ulgą, jednak nie na długo. Spojrzenie władcy Yijing spotkało z zawistnym, łaknącym krwi wzrokiem władczyni Xiuying. Mimo wzajemnego pragnienia mordu unosili dumnie głowy niczym przeciwnicy polityczni na skrajnych końcach stołu. Smok uśmiechnął się chytrze, kręcąc głową z politowaniem.

— Muszę ci to przyznać, nie spodziewałem się, że to właśnie ty kryjesz się pod pseudonimem Lady Yeh. To jedne, co ci się udało.

Yareli skrzyżowała dumnie ramiona na klatce piersiowej, kierując się powolnymi, finezyjnymi krokami w stronę Chaoxianga. Staruszek obserwował ją niczym dziką zwierzynę.

— Jesteś dobrze świadom tego, co z tobą zrobimy. A jednak dalej pysznisz się, jakbyś to ty rozkładał karty w tej grze. Mylisz się, Chaoxiang. Przegrałeś. W końcu.

Siwowłosy przekręcił głowę w bok. Smuga krwi na skroni płynęła w dół.

— Zabijesz mnie. Jestem na to gotowy. Nie będę padał na kolana i błagał cię o życie. Litość nie jest przykazana tak sadystycznej poczwarze jak ty. Poruszyłaś cały świat tylko po to, aby mnie dorwać. Założyłaś mafię, zebrałaś tysiące głupich i naiwnych bab. Zdajesz sobie w ogóle sprawę, ile razy o mało nie wprowadziłaś do grobu własnego syna? Wykorzystałaś go. Jego paskudną, naiwną cząstkę zakłamanego serca, którą podarowałaś mu w genach. Wszystko tylko po to, aby przelać moją krew. Naprawdę paskudne i chytre z ciebie babsko.

Długie niczym szpony orła paznokcie Yareli ujęły grubą brodę Chaoxianga w ucisk. Uniosła jego głowę, a krańce naostrzonych pazurów połaskotały poliki starszego mężczyzny. Powolnym, figlarnym ruchem zjechała na szyję imperialnego władcy, wbiła ostre krańce pod płaty pomarszczonej skóry. Chaoxiang wrzasnął niemo, się krzywiąc. Przekrwiona twarz w ułamku sekundy zabłysła bielą. Yareli podsunęła się bliżej wykrzywionej, paskudnej paszczy Zhanga, jakby co najmniej łaknęła pocałować znienawidzonego ukochanego.

— Nie waż się nawet zarzucać mi prób skrzywdzenia mojego jedynego dziecka — syknęła przez zęby, owiewając twarz Chaoxianga zimnym oddechem i wonią jaśminowych, subtelnych i finezyjnych perfum. Pachniała oraz wyglądała jak anioł, jednak diabelskie słowa i czyny nie szły w parze ze skowronkową aurą. — Kocham go. Kocham Xiao. Kocham go bardziej, niż ty kiedykolwiek byłbyś w stanie. Wszystko, co robię, jest tylko dla jego dobra. Zrozumie to. Zrozumie, jak wiele dla niego poświęciłam. Jest moim mądrym synkiem.

Desperacja. Gorzka, rozmywająca się w fali paniki i manii desperacja rozgrzewała w gardle bliskiej płaczu kobiety. Chaoxiang mierzył ją obrzydzonym, wyzbytym krzty empatii wzrokiem.

— Przestań tłumaczyć swoje egoistyczne pobudki. Zrobiłaś sobie z niego bezpośrednią drogę do mnie. Jesteś szurniętą wariatką. Nie mogłaś dosięgnąć mnie swoim ostrzem, więc wsadziłaś je w rękę człowieka, którego najłatwiej było ci zmanipulować. Od początku pragnęłaś tylko zemsty. Wszystko, co posiadasz, zrodziłaś z pomsty i nienawiści.

Yareli wywróciła męczeńsko oczami i wcisnęła paznokcie mocniej w krtań mężczyzny. Chaoxiang zaniósł się kaszlem.

— Może i tak. Może i nie. To nie ma znaczenia. Zamordowanie ojca będzie dla Xiao największym darem. Twoja śmierć wyjdzie mu tylko na dobre.

— Jesteś tego taka pewna? — wydusił z trudem. — Myślisz, że ci podziękuje po tym wszystkim? Nawet kiedy dowie się, że okłamywałaś go? Zbywałaś i trzymałaś w niewiedzy, prowadząc za rączkę do swojego celu? — zaśmiał się sucho. Satysfakcja rosła na jego twarzy z każdą chwilą, gdy na twarzy Yareli kiełkowało rozjuszenie.

— Jesteś ostatnią osobą, która powinna prawić mi morały o okłamywaniu najbliższych. Gdy wydasz ostatni żałosny dech, będę mogła być dla niego prawdziwą, kochającą matką. Wtedy skończy się nasz wspólny koszmar, a Xiao dowie się prawdy.

Paznokcie Yareli wbijały się niczym ostrze trucizny w krtań Chaoxianga. Powoli rozrywały skórę, muskały drogi, przez które płynęła krew. Za to Zhang chełpił się dumą, mimo otaczającego go upokorzenia. Nawet gdy strącano mu z głowy koronę, wciąż przekonany był o swojej władzy, dominacji i potędze. Uśmiechnął się parszywie, wychylił się tak bardzo, jak pozwalał zawyżony próg bólu. Chrypliwy oddech musnął twarz rozdygotanej ze złości kobiety, a słowa obrane w ułudną chrypę spowiły ją nerwami.

— W takim razie wydaje mi się, że po raz kolejny zniszczyłem twoje plany, moja zwaśniona, smocza królowo — syknął wężowo.

Wydawałoby się, jakby w tym momencie Yareli zrozumiała, że to nie ona grała główną rolę tej sztuki. Że to nie jej emocje, jej tragedie i jej marzenia stały na głównym planie i przyćmiewały uczucia pobocznych aktorów. Wisząca nad jej głową smuga teatralnego światła zgasła. Zauważyła nerwowo przestępującą z nogi na nogę Huiying tuż obok. Kobieta próbowała od dłuższej chwili zwrócić jej uwagę. Dotarły do niej dźwięki rzeczywistości, ale na główny plan wystąpiły przyśpieszone, ginące echem po rezydencji kroki mieszające się w chaosie z natarczywymi nawoływaniami.

— Xiao, zatrzymaj się, proszę! Co się stało?! Xiao! — wrzeszczał w tle zagubiony Charlie.

Do Yareli wszystko dotarło w zwolnionym tempie. Ostatni raz zerknęła w szyderczą twarz rozbawionego Chaoxianga. Ściągnąwszy dłonie z krtani mężczyzny, w jego skórze pozostały krwawe, głębokie szramy.

Yareli puściła się biegiem za łzami jedynego dziecka.

               Xiao brnął przed siebie. Nie patrzył, gdzie szedł. Chciał po prostu odejść. Jak najdalej. Zniknąć i nigdy więcej nie mierzyć się już twarzą w twarz z żadnymi ludźmi. Nie kochać, nie cenić, nie przywiązywać się i nie ufać. Za każdym razem, gdy tylko nikle rozkuwał swoje zlodowacone serce na czyjeś ciepło, ktoś wykorzystywał go.

Nawoływania biegnącego za nim Charliego dotarły do niego, gdy żwawym krokiem zszedł na sam dół skrzypiących schodów. O krok od wyjścia z rezydencji, gdy już wyciągał dłoń do ciężkiej klamki, jego nadgarstek został ujęty, a on siłą odwrócony. Gdy spojrzał na zaniepokojoną twarz ukochanego, wzrok automatycznie ubiegł ku szczytowi schodów. Yareli patrzyła na niego wzrokiem pełnego żalu. Powoli schodziła po stopniach.

— Charlie, czy mógłbyś nam pozwolić porozmawiać w samotności? — zapytała wyniosłym tonem Yareli.

Charlie nie słyszał cząstki rozmowy Xiao z Chaoxiangiem. Nie miał pojęcia, co takiego się wydarzyło i co złamało na tyle części serce jego ukochanego, że aż kryształowe łzy oszpeciły twarz. Mimo to instynkt nakazał mu chronić go, choćby przed samą Yareli. Odwrócił się, zakrył własnym ciałem postawę skulonego, ledwie trzymającego się na prostych nogach Xiao.

— Co zrobiłaś? — syknął, wyczuwając zagrożenie i napięcie. Zaufana im kobieta momentalnie stała się kimś innym. Zniknęły słodkie uśmiechy, zabawne uwagi i matczyna, ciepła otoczka.

Pozostała surowa, lgnąca do ambitnego celu, choćby po samych trupach, mafijna władczyni.

— Nie z tobą przyszłam pomówić. Proszę, zostaw nas samych — syknęła, aż ciało Xiao przeszył dreszcz.

Charlie zerknął zza ramienia na ukochanego. Xiao wyglądał mizernie. Skóra na twarzy była tak biała, że przypominała wycinek papieru ściernego. Wzrok miał pusty i mętny. Uczepił się Charliego, ścisnął mocniej ich splecione palce.

— Wszystko w porządku. Możesz iść, najdroższy.

Charlie nie wydawał się przekonany. Zmrużył oczy i ponownie zerknął nieufnym wzrokiem na Yareli.

— Jesteś pewien? — zagadnął, a Xiao jedynie pokiwał głową.

Pierwszy raz podniósł spojrzenie na Yareli. Przełknął nerwowo ślinę zatrzymaną w gardle, podciągnął do ust dłoń Wilsona i złożywszy przesiąknięty przysięgą pocałunek, popchnął go subtelnie ku schodom. Charlie omieciony pogardliwym spojrzeniem Lady Yeh przemknął obok niej. Jeszcze kilka razy odwrócił się, upewnił, że Xiao nie potrzebuje jego wsparcia, aby zaraz zniknąć na pierwszym piętrze, gdzie czekał na niego zaciekawiony Marshall. Xiao, Yareli oraz gorzkie łzy pozostali sami. Dłuższą chwilę tkwili w milczeniu. Żadne z nich nie wiedziało, od czego zacząć. Xiao przepełniony był jednoczesnym żalem i nienawiścią. Chciał zwinąć się w kulkę i zniknąć, zwyczajnie uciec gdzieś daleko. Na moment na nowo zapragnął zostać kimś innym, przywdziać skórę Vincenta Lawrence'a.

Miał do powiedzenia Yareli tyle rzeczy, jednak żadne słowo nie było w stanie przebrnąć przez gardło. Świadomość nowych faktów jeszcze w pełni nie dotarła. Miał wrażenie, że za chwilę obudzi się zlany potem w łóżku, w Jadeitowym Pałacu, powróci do chwil, w których życie wydawało się jakieś łatwiejsze i mniej tragiczne.

Łamał się. Łamał się niczym szklana witryna, którą delikatny dotyk niewłaściwych opuszków pokruszył. Z każdą chwilą czuł, jak rozpruwa się w nim nowa część.

Zdołał wydusić z siebie jedynie jękliwe, żałosne:

— Dlaczego?

Złapał się odruchowo za pierś, kiedy na twarzy Yareli zakiełkowała złość.

— Złamałeś naszą umowę. Wyciągnąłeś to od Chaoxianga.

Xiao znieruchomiał, ale szybko coś w nim wybuchło. Wszystko zapaliło się w ułamku sekundy, w chwili, którą wytycza się lot podpalonej zapałki do akwenu benzyny.

— Poważnie? Masz do mnie o to, kurwa, problem? — syknął z pogardą świszczącą między ostrymi, chińskimi sylabami. Gdyby rozmawiał z Yareli w jej ojczystym języku, czułby, że angielski nie odwzorowuje odpowiednio jego wściekłości.

Obserwował zmieniającą się postawę matki z żalem. Przyglądał się uważnie, jak cała złość spływa z jej twarzy, jak spuszcza głowę, a kościste palce wpuszcza między włosy.

— Nie, nie mam... ja po prostu... to nie tak miało wyglądać. Miałeś dowiedzieć się tego ode mnie, po wszystkim, kiedy bylibyśmy już bezpieczni, szczęśliwi, ja... — zaczęła się mącić. Tego pokrętnego, żałosnego tłumaczenia nie potrafił zdzierżyć Xiao. Wbił się prosto w słowa, niwecząc dystans.

— I myślisz, że to cokolwiek by zmieniło? Kłamałaś mi w żywe oczy, wykorzystałaś. Potraktowałaś mnie jak świnię biegnącą za marchewką na kijku! Gdybyś miała do mnie jakikolwiek szacunek, powiedziałabyś mi przy pierwszym spotkaniu. A ty wolałaś tkwić przy moim boku, otaczać troską i opieką, aby finalnie wbić nóż w plecy. Naprawdę wydaje ci się to w porządku?

Role się odwróciły. Poliki roztrzęsionej kobiety pokryły mokre ścieżki łez, natomiast górującym Xiao szarpały nerwy. Czuł się niczym marionetka w ramionach zdradliwych emocji. Nic nie miało znaczenia, pozwalał emocjom kierować każdym wypluwanym we wściekłości słowem, palcami zaciskanymi do pobladnięcia kostek.

— Robiłam to dla twojego dobra. To wszystko... — załkała żałośnie. Tylko skrawki dumy pozostały po krajobrazie dumnej, zdolnej do wielu okrucieństw, mafijnej szefowej.

— Dla mojego dobra? Wszyscy, kurwa, robią wszystko dla mojego dobra. Okłamujecie mnie dla mojego dobra, manipulujecie dla mojego dobra, zabijcie mnie od razu, skoro wydaje wam się, że tak świetnie wiecie, co jest dla mnie odpowiednie! — wrzasnął, a Yareli zadrżała, załkała i podciągnęła dłonie ku twarzy.

Szargało nią rozgoryczenie, dopiero teraz docierał do niej cios, który dobrowolnie wymierzyła w serce dziecka. Powoli wyciągnęła ramiona w stronę roztrzęsionego z nerwów Xiao. Drżące, kościste palce usadowiła na przedramionach syna, jednak nie starała się przyciągnąć go do matczynej piersi, mimo że niebywale tego pragnęła. Podparła na nim swój ciężar, tylko po to, aby być w stanie spojrzeć mu prosto w oczy. Szarość i srebro napastowało jego sumienie. Zawsze dostawał komplementy za wyjątkowy błysk w swoich oczach, zawsze cenił tę wyjątkową cechę, nie wiedział tylko, że był to prezent-pułapka od matki.

— Bałam się, synku. Bałam się z całego serca, że gdy powiem ci prawdę, zechcesz tylko chronić naszą dwójkę za wszelkie dzieje. Porzucisz wolę walki, pragnienie zemsty na ojcu, skupisz się tylko na nas.

Złość powoli spływała z rozgoryczonego Xiao. Nerwy ustąpiły miejsca zawodowi. Ujął dłonie matki, zamykając w szczelnym, ciepłym, pełnym boleści ucisku.

— A czy to coś złego? Abym w końcu, pierwszy raz w życiu, pomyślał tylko o sobie? Zależało ci tylko zemście, ja byłem jedynie pobocznym elementem, który ty wykorzystałaś.

— To nie prawda! — zaprzeczyła z boleścią, kręcąc głową na prawo i lewo. — Zależało mi na tobie, tylko na tobie, przysięgam ci... moje słońce, uwierz mi, musiałam...

Xiao ścisnął mocniej jej dłonie. Czuł, jakby jego żołądek rozrywał się na dwie części.

— Oszukałaś mnie. Wymyśliłaś nieistniejącą historyjkę. Zakłamałaś całą historię, abym tylko dążył za twoimi celami.

— Niczego nie wymyśliłam. Wszystko, co ci mówiłam, było prawdą. Uciekałam z Jadeitowego Pałacu z Jiangiem, kiedy byłam w zaawansowanej ciąży z tobą. Chaoxiang dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Chciał przetrzymać mnie jako więźnia do porodu, a potem zabić. Dzięki babce Ping mogliśmy uciec w lasy nieopodal Huzhou, a tam, gdzie dzisiaj jest siedziba Xiuying, dostałam schronienie. Od Tajwanki, która przeżyła ten sam dramat, co ja.

Xiao dłuższą chwilę milczał. Rozgoryczenie i trwoga sprawiały, że wszystkie nowe fakty wpierw musiały przebić się przez emocjonalną barierę, aby dotrzeć do trzeźwej świadomości. Yareli przeinaczyła prawdę pod własne dobro. Mimo iż kłamstwo to nie niosło tak wielkiej straty moralnej, Xiao czuł się zgorszony. Możliwe, że wpływ na to miały szargające nim nerwy, jednak widząc łzę płynącą w ryzach blizny na policzku Yareli, jedynie odwrócił spojrzenie w bok.

— Przekłamałaś historię kobiety, która cię uratowała dla swoich egoistycznych celów. To nie jest moralne.

— Zgodziła się na to. Moja najukochańsza przyjaciółka. Ona również przez całe życie wierzyła, że mimo krwi tego okrutnika masz w sobie cień dobroci.

— Kim ona jest? — syknął.

Nim Yareli zdołała odpowiedzieć, w powietrzu popadły echa kroków. Oboje się wzdrygnęli, spojrzeli na źródło dźwięków. Na szczycie schodów, zza drzwi wyłoniła się zdezorientowana Huiying. Zatrzymała się w połowie kroku. Po szybkim przeanalizowaniu sytuacji, ściskanych dłoni i łez na policzkach, pokłoniła się pokornie i pognała w stronę drzwi, za którymi wcześniej zniknął cień Charliego i Marshalla. Yareli odwróciła się ku niemu, jednak Xiao nie żądał już odpowiedzi na wcześniejsze pytanie. Lady Yeh posiadała tylko jedną najbliższą, nieodstępującą ją o krok przyjaciółkę. Huiying była jedyną członkinią Xiuying, której imię mogło być zarówno chińskie, jak i tajwańskie.

Był rozbity jeszcze bardziej niż przed rozmową z Yareli. Z jednej strony wierzył w szczere intencje matki. Nie pragnęła go skrzywdzić, nim zmanipulować, dążyła do perfekcyjnego zwieńczenia planu. Nie wątpił w to, że Yareli jako matka nigdy go nie kochała. Z drugiej strony nie potrafił ukrywać skrzywdzenia. Wszyscy go okłamywali, otaczali wokół swojego palca i grali rytm, według którego powinien wiernie tańczyć. Miał wrażenie, jakby już dawno zatracił własną indywidualność. Zaprzepaścił swobodę decydowania o własnym życiu. Od dawien dawna pokładał się przed ojcem. Wypełniał jego wierną wolę do czasu pojawienia się w jego życiu nowego promyka. Yareli. Zerwał ojcowskie, zniewalające okowy tylko po to, aby pozwolić sobie zakuć nowe.

Jego życie było błędnym, zataczającym się kręgiem.

Lady Yeh widziała zwątpienie na jego twarzy. Walkę, która toczyła się we wnętrzu zagubionego i roztrzęsionego mężczyzny. Poczuł się na nowo młody, nieświadomy życia i okrucieństwa świata go otaczającego. Kobieta sięgnęła dłońmi do mokrych od łez policzków. Ze starannością i delikatnością, godną obchodzenia się z subtelną i wrażliwą stokrotką, otarła z kącików oczu nowe, coraz to świeższe strużki łez.

— Wiem, że to dla ciebie ciężkie, ale uwierz mi, Xiao, kocham cię jak głupia. Gdyby nie ty, gdyby nie Chaoxiang, który odebrał mi ciebie siłą, nigdy nie założyłabym Xiuying. Nigdy nie stanęłabym naprzeciw tego człowieka i nie odważyłabym się walczyć. Wszystko, co osiągnęłam przez te lata, robiłam z myślą tylko o tobie. O uratowaniu cię z łapsk tego parszywego człowieka. Proszę, uwierz w moje intencje.

Zacisnął powieki, spuścił głowę. Każdy fragment ciała płonął siarczystym bólem.

— I po tym wszystkim... po tylu latach starań, kiedy w końcu mnie miałaś, postanowiłaś mnie wykorzystać.

Yareli złapała go za szyję. Potrząsnęła desperacko, wybuchając maniakalnym, szaleńczym szlochem.

— Ja... nie... nie wyko... — zaczęła łkać słowami wyrywanymi z głębi ściśniętego szlochem gardła.

Xiao nie mógł znieść już tego teatru płonących emocji. Ostrożnym ruchem ściągnął dłonie matki z ciała. Puścił jej rozgrzane, dręczące spazmami dreszczy ciało, odsunął się o pełen dystansu i nieufności krok. Yareli płakała coraz żarliwiej, wyciągała błagalnie ręce, snuła prośby, których Xiao nie tyle, co nie rozumiał, a po prostu przestał do siebie przyjmować.

— Mam tego dość. Mam dość tego, że wszyscy traktują mnie jak przedmiot do spełniania własnych wygórowanych ambicji. Dlaczego nikt nigdy nie myśli o mnie? O tym, co ja, kurwa, czuję? Czy to, że jestem dzieckiem Chaoxianga, samo insynuuje, że nie mam w sobie ani krzty wrażliwości? — syknął, a surowa nienawiść wyrywała się między słowami. Odsunął się o kolejny krok. — Dlaczego nie wzięłaś pod uwagi tego, że ja może po prostu chciałbym wyciągnąć nas z tego perfidnego piekła? Zabrać na drugi koniec świata, uciec w diabły od mafii, Chaoxianga i całego bólu, jakim ukorzyło nas Yijing?

— Xiao, ja... przepr...raszam... — Próbowała go objąć, jednak on wywinął się z ucisku, nim kobieta zdołała ująć go choćby jednym ramieniem.

— Wystarczy mi już. Obrałaś perfidnie złą taktykę działań. Brzydzę się tymi skurwiałymi mafiami. A ty, zakładając Xiuying w imię zemsty na Chaoxiangu, jedynie sięgnęłaś jego dna. Swoim planem udowodniłaś, że niczym nie różnisz się od ojca.

Z bólem serca wyminął roztrzęsioną kobietę. Pragnął zapomnieć o tym wszystkim. Doceniał starania Yareli, jednak nie potrafił uciszyć połówki serca, która czuła się oszukana, wykorzystana. Nie pierwszy raz. Potrzebował uspokoić myśli, ukierunkować emocje w samotności. Wyzbyć się nienawiści, która wykiełkowała do matki.

Przechodząc obok niej, poczuł, jak łapie naiwnie i ostatkami sił jego dłoń. Pozwolił się ująć. Ciało Yareli osuwało się na ziemię, a kobieta łkała gorzko w podłogę.

— Kocham cię, Xiao. Przepraszam, przepraszam, o boże, tak bardzo cię przepraszam.

Ścisnął mocniej jej chude, kościste palce.

— Wiem. Ja też — szepnął, odchodząc w rytm gorzkich szlochów.

Continue Reading

You'll Also Like

46K 3.6K 200
One Direction ma przerwę, a jedynym marzeniem Zayna jest odzyskanie Louisa. Okazuje się jednak, że mimo jego rozstania z Harrym, nie jest to takie ł...
1.4M 36.2K 56
Mila Taylor to 17 letnia dziewczyna. Przeprowadza sie do starszego brata po śmierci rodziców w wypadku samochodowym. Wyścigi, adrenalina, strach to j...
318 92 17
Seoho od kilku miesięcy chodzi do kwiaciarni po kwiaty dla swojego przyjaciela, który wiecznie go prosi o taką przysługę. Niestety chłopak spotyka ta...
67K 3.8K 10
Życie szkolnego bad boy'a bywa naprawdę łatwe, szczególnie kiedy ma się szacunek nawet u nauczycieli. Jeon Jungkook po roku spędzonym w liceum nieste...