I need you

By JustynaHaas

177 6 1

Inny kontynent, nowa akademia i motocykle Oliwia Warkner dzięki wygranej w konkursie artystycznym wyjeżdża wr... More

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 3

Rozdział 2

40 2 1
By JustynaHaas

Rozdział 2

 Po wylądowaniu ruszyliśmy do kolejki z kontrolą celną, która ruszała się całkiem sprawnie. Następnie udaliśmy się od razu po odbiór naszych rzeczy. Bagaż mojego brata był jednym z pierwszych, więc czekaliśmy dalej, myśląc, że moja również się wkrótce pojawi. Staliśmy dobre pół godziny, lecz mojej walizki nadal nie było. Rozglądałam się po wszystkich taśmach i zauważyłam, że już nie ma ani jednej walizki. Spojrzałam zdenerwowana na Xandera, który wyglądał na zdezorientowany. Ciekawie zaczyna się podróż, pomyślałam i ruszyłam w stronę strażnika.

- Przepraszam Pana bardzo, ale mam mały problem. Nie mogę nigdzie znaleźć mojej walizki. Czy to możliwe, że zagubiła się tu na lotnisku? Wszystkie bagaże już zniknęły z taśmy i niestety mojej na niej nie było. - zapytałam i zaczęłam się martwić, że może ktoś ją zabrał i tego nie zauważyłam.

- Bardzo mi przykro, proszę chwilę poczekać, zobaczę czy coś wiadomo na ten temat. - odparł strażnik z amerykańskim akcentem, po czym ruszył w stronę korytarza. Zapewne w stronę biur.

- Zawsze lubiłaś moje ciuchy, więc nie widzę problemu, żebyś wzięła coś z mojej torby. – szurnął mnie lekko brat łokciem i szyderczo się uśmiechnął. Spojrzałam na niego z ukosa i jego wyraz twarzy zmienił się na zatroskany. – No już, na pewno się zaraz znajdzie.

- Czemu to ja muszę mieć takiego pecha? - zapytałam zrezygnowana, a brat objął mnie ramieniem.

- Będzie dobrze, zobaczysz, zaraz na pewno się znajdzie. - dodał i pocałował mnie w czubek głowy.

- Panna Oliwia Warkner? - wyrwałam się z objęć brata i obróciłam się w stronę kobiecego głosu.

- To ja. - powiedziałam nie pewnie, trzymając się koszulki brata.

- Z przykrością muszę stwierdzić, że Panienki walizka nie dotarła razem z Państwa lotem. - otworzyłam szeroko oczy. - Lecz dostaliśmy informacje, że dotrze tutaj w ciągu 48 godzin. - dodała ze smutnym uśmiechem, starając się chyba mnie pocieszyć, ale to podziałało na mnie, jak czerwona płachta na byka.

- Przez 48 godzin!? To chyba jakiś żart! - powiedziałam rozjuszona. 48 godzin, bez czystej bielizny, ubrań na zmianę, moich ulubionych kosmetyków. Ten wyjazd przestał mi się podobać, a dopiero się zaczął.

Xander zauważył moje zdenerwowanie i wyrwał swoją koszulkę z moich rąk, stanął za mną, by położyć dłonie delikatnie moje barki, dodając mi otuchy.

- Rozumiem, że zrobicie wszystko, co w waszej mocy i walizka dotrze znacznie szybciej, niż to, co przed chwilą od Pani usłyszeliśmy. - powiedział głosem z nieznoszącym sprzeciwu, kobieta tylko przytaknęła głową, nie odzywając się słowem. Z tak poważną miną i twardym tonem głosu, wyglądał na dużo starszego. Mimo że byliśmy przecież w tym samym wieku, on pełnił funkcję starszego brata i się mną opiekował. Zawsze to robił, gdy tylko uważał, że dzieje mi się krzywda, a ja zawsze czuję się przy nim bezpiecznie.

- Rozumiem także, że moja siostra otrzyma rekompensatę, za tak fatalną obsługę? - jego ton głosu wydawał się tak groźny, że kobieta spojrzała na niego z przerażeniem. Sama się go przestraszyłam.

- Naturalnie! Jako zadość uczynienie, proszę przyjąć bon, na dowolny lot, do wykorzystania w ciągu roku. - powiedziała piskliwym głosem, mając nadzieję, że zadowoli to nie mnie, a mojego brata.

Bliźniak spojrzał na mnie i czekał, aż sama zdecyduje, czy odpowiada mi taka forma przeprosin. Nigdy, nie byłam mściwa. W sumie nawet nie chciałam nic oprócz mojej walizki. Bilety były opłacone przez organizatorów konkursu. Wiedziałam też, że to nie jest wina tej kobiety. Niestety znałam mojego brata, wiedziałam, że będzie mi truł później, że nie walczę o swoje.

- W porządku. - powiedziałam nieśmiało, zwracając się do kobiety, na co brat poklepał mnie po ramieniu.

- Jeszcze raz Państwa przepraszamy za niedogodności. – powiedziała kobieta już z lżejszym sercem, uśmiechając się nieśmiało, po czym skinęła głową i odeszła.

Najwyraźniej chciała jak najszybciej uciec od ciężkiego spojrzenia mojego brata. Spojrzeliśmy na siebie z bratem i równocześnie wyruszyliśmy ramionami. Bez słów postanowiliśmy, ruszyliśmy w stronę hali przylotów.

                                                                                      *

Rozejrzałam się po wielkiej hali pełnej ludzi. Widziałam, jak młoda dziewczyna biegnie i rzuca się w ramiona rozradowanego chłopaka, który stał z otwartymi ramionami, trzymając w jednej ręce bukiet kwiatów. Przyglądałam się również, jak matka ze łzami w oczach wita syna klęczącego u jej nóg w mundurze wojskowym. Aż w końcu moją uwagę przyciągnął pewien chłopak. Wysoki szatyn. Ubrany w białą koszulę, z rozpiętymi dwoma guzikami przy szyi, ukazując jakiś tatuaż. Rękawy koszuli miał podwinięte, a spójności dodawały czarne spodnie garniturowe. Przyglądałam się mu uważnie, ponieważ zaintrygowały mnie tatuaże na jego prawym przedramieniu, do tego był bardzo przystojny. Naglę, nasze spojrzenia się spotkały, a jego brązowe oczy były tak hipnotyzujące, że nie byłam w stanie oderwać od nich wzroku. Wszystko wokół wydawało się zamazane, były tylko te piękne, intensywne oczy.

Naglę, poczułam szarpanie za sweterek, przez co nasz kontakt wzrokowy się zerwał, a ja spojrzałam wkurzona w stronę tego intruza, który przerwał mi tak niesamowitą chwilę.

-Dokąd teraz? - rozglądał się, szukając wyjścia, a ja na to tylko wzruszyłam ramionami i

Odwróciłam się w stronę tego przystojnego szatyna, którego już nie było w tym miejscu, w którym go zastałam kilka sekund wcześniej. Zawiedziona, zaczęłam się rozglądać za tajemniczym chłopakiem, lecz nigdzie go nie było. Wkurzona spojrzałam na Xandera, żeby wygarnąć mu, że przez niego straciłam szansę spotkać miłość swojego życia, ale zamarłam. Właśnie w naszą stronę z obojętną miną szedł ten brązowooki szatyn. Z przerażeniem odwróciłam się w drugą stronę. Pewnie chce mi wygarnąć, że perfidnie pożeram go wzrokiem.

-Oliwia i Alexander Warkner? - zapytał, a ja szeroko otworzyłam oczy. Skąd znał moje imię? Ale to nie miało dla mnie znaczenia, bo gdy usłyszałam tembr jego głosu, to nogi się pode mną ugięły. Na pewno nie był amerykański akcent. Może włoski lub hiszpański, co mnie jeszcze bardziej zaintrygowało.

- Tak, a Ty to? - zapytał zaciekawiony Xander, unosząc nonszalancko lewą brew.

- Witajcie, jestem Nicolas Sorrenitino, przyjechałem was odebrać. - powiedział obojętnie, patrząc tylko na mnie, nie zwracając uwagi na mojego brata. Zestresowana tym natarczywym spojrzeniem, dyskretnie schowałam się za ramię brata.

- Jesteś pracownikiem, uczelni? - zapytał Xander, lustrując go z góry na dół. - czy raczej uczniem? - dodał.

- Jestem uczniem. - odpowiedział Nicolas, w końcu przenosząc wzrok na mojego brata, przez co przeszła mnie ulga. Mogłam go teraz dyskretnie obserwować. - jestem synem dyrektora, dlatego zostałem oddelegowany, by się wami zająć. - powiedział to aroganckim tonem, jakby wcale mu się nie podobało, że musiał tu być.

Mojemu bratu ten ton się nie spodobał, nie lubił aroganckich dupków, dlatego złapałam go za ramię i pokręciłam głową. Nie chciałam mieć wrogów od samego początku.

- To, jak zbieramy się już? Korki o tej godzinie w Atlancie są niemiłosierne, a mamy daleką drogę. Do Athens mamy 80 mil. - ciągnął niewzruszony Nicolas.

- Dobrze więc ruszajmy. - odezwałam się, patrząc błagalnie na brata. Czułam, jak mięśnie mu sztywnieją, by coś powiedzieć. Popatrzył na mnie i pokiwał głową. Przeniosłam spojrzenie na Nicolasa, żeby pokazać, że jesteśmy gotowi i prowadził do wyjścia, ale on już patrzył na mnie intensywnie, znów mnie przyciągał swoim spojrzeniem. Nie mogłam się oderwać od jego ciemnych tęczówek. Były jak mleczna czekolada, z domieszką gorzkiej. Przyglądał mi się z zainteresowaniem i, mimo że spojrzenie miał bardzo chłodne i dość straszne to nie ukrywam, połechtało moje ego.

Naglę, wyraz jego twarzy się zmienił, stał się obojętny i ruszył w stronę wyjścia.

To był dziwne, chyba zaczęłam sobie coś wmawiać. Z konsternacji wyciągnął mnie mój brat, który złapał mnie pod ramię i ruszyliśmy za brunetem w stronę wyjścia z lotniska.

Na zewnątrz było parno, więc zdjęłam sweterek. Miałam na sobie czarny top i ciemnozielone bojówki, do tego moje ulubione buty Buffalo, które uwielbiam, za dodatkowe kilka centymetrów wzrostu.

Chłopak przystanął przy wielkim Suwie, na co spojrzałam oniemiała.

- Ja pierdole, czy do najnowszy Dodge Durango? - Zapytał mój brat, pozostając z szeroko otwartą buzią.

- Tak – powiedział prześmiewczo Nicolas, lecz wzrok szybko przeniósł na mnie, lustrując od góry do dołu, co sprawiło, że przeszły mnie ciarki. Zakryłam brzuch ramionami, a chłopakowi podniósł się minimalnie kącik ust.

- Dobra, wrzućcie walizki do bagażnika. - otworzył bagażnik i wziął walizkę z plecakiem mojego brata. Ułożył w samochodzie i odwrócił się w moją stronę z wyczekiwaniem. Podałam mu moją torbę podręczną, a on spojrzał na mnie z podejrzeniem.

-Masz tylko tą jedna małą torbę? - spytał z niedowierzaniem.

- Nie, moja zaginęła.- powiedziałam zrezygnowana.

Chłopak nagle się zdenerwował, wrzucił torbę do bagażnika i go zatrzasnął.

-Czemu kurwa nic nie mówiliście. - czy on był naprawdę na nas z tego powodu wkurzony? - Czekajcie, pójdę to załatwić. - dodał, ruszając już w stronę lotniska.

Nie myśląc, złapałam go za ramię. Przeszły mnie ciarki dotykając jego skóry. Odwrócił wzrok na mnie, jego oczy znów pociemniały i przyciągały. Puściłam go jak oparzona.

-Nie musisz, już to załatwiliśmy- powiedział Xander.

- Będą ją mieli w ciągu 48 godzin. - dodałam nieśmiało, odwracając wzrok od chłopaka. - ruszajmy już.

- Chcesz po drodze zajechać na jakieś zakupy? - zapytał, zamykając bagażnik.

- Nie trzeba, coś pożyczę od Xandera, a na uczelnie idziemy dopiero za tydzień, więc przetrwam te dwa dni. - odparłam, czułam, jak mi się przygląda, ale już nie odwzajemniłam spojrzenia. Poczułam, jak odchodzi ode mnie i usłyszałam, jak wsiadł do samochodu.

-Siedzę z przodu – powiedział zadowolony z siebie Xander i szybko wskoczył do samochodu, na co przewróciłam oczami.

Wgramoliłam się na tylne siedzenie, po czym zapięłam pasy. Alexander ekscytował się samochodem i wypytywał bruneta o jakieś ciekawostki z nim związane, na co brunet chętnie odpowiadał. Nie interesowałam się samochodami, więc przestałam ich słuchać i patrzyłam przez okno. Zatłoczone ulice, słońce, wieżowce. Nie mogłam uwierzyć, że opuściłam moją piękną deszczową Anglię. Zaczęłam się zastanawiać, czy to był dobry pomysł. Cały rok musimy tu spędzić, chodząc do obcej szkoły dla snobów, mieszkać u obcych ludzi, u Nicolasa. Spojrzałam w jego stronę i zauważyłam, że przygląda mi się w lusterku wstecznym. Speszona odwróciłam wzrok. Jak ja mam mieszkać z kimś, kto sprawia, że czuję się tak nieswojo? I to przez jebany rok. Nie dam rady.... Spojrzałam na Xandera, który nawijał jak opętany o czymś, o czym nie miałam zielonego pojęcia. Uśmiechnęłam się pod nosem. Dla niego dam radę, pomyślałam i zamknęłam oczy.



                                                                                      *



Obudziłam się w momencie, gdy silnik zgasł. Zdezorientowana spojrzałam przez okno.

-O matko! - powiedziałam bezgłośnie, zakrywając z niedowierzaniem usta. Moim oczom ukazał dom. Nie, dom to za mało powiedziane. Przeogromna willa, otoczona klimatycznym lasem. Klimatycznym, dlatego, że mimo słońca był ciemny i bardzo gęsty. Dom pasował tu idealnie, był z ciemnego drewna, pomieszany z czarna fasada, do tego ramy okien były wielkie i czarne. Wokół domu nie było żadnych kwiatów, jedynie pojedyncze urokliwe drzewa i równo ścięta trawa. Znajdował się na wzniesieniu, a do niego prowadziły schody zrobionej z ciemnej kostki brukowej. Razem to wszystko wyglądało mrocznie, a zarazem pasowało idealnie.

Na schodach stał wysoki mężczyzna, ubrany w czarny garnitur i mówił coś chyba do słuchawki w uchu, bo trzymał na nim swoją rękę.

Drzwi z mojej strony się otworzyły i dopiero wtedy zobaczyłam, że mój brat z Nicolasem stali już na zewnątrz, a ten drugi właśnie otworzył mi drzwi.

-Witaj w domu. - Powiedział z szelmowskim uśmiechem, a ja spojrzałam na niego speszona, lecz mimowolnie posłałam mu nieśmiały uśmiech.

- Vincent to główny szef naszej ochrony – chłopak pokazał na mężczyznę w garniturze – A Sara jest tak jakby naszą gosposią – pokazał kobietę za ochroniarzem. W Ogóle jej nie zauważyłam. Kobieta była maksymalnie po 40-stce, niska blondynka, miała na sobie luźne niebieskie spodnie i włożone w nie biały T-shirt. - jest prawą ręką mojego ojczyma. Pokaże wam wasze pokoje i jak czegoś będziecie potrzebować, to możecie jej przekazać, a ona to załatwi. - podsumował i dodał – Rozgośćcie się, o 18 odbędzie się kolacja z okazji waszego przyjazdu. Ja się zbieram, muszę coś jeszcze załatwić. Do wieczora. - przybił piątkę z moim bratem, a do mnie puścił oczko, na co zarumieniłam się, a on uśmiechnął szeroko.

Wsiadł do samochodu i odjechał. Między nim, a Xanderem musiała się pojawić jakąś nić porozumienia podczas drogi, gdy ja postanowiłam sobie uciąć drzemkę.

Brat spojrzał na mnie i mnie klepnął w ramię.

- Kurwa, przez ten rok, będziemy, żyć jak królowie, Nikolas podczas drogi powiedział, że na tyłach domu jest basen i jak rodzice wyjeżdżają, robi największe imprezy w okolicy. - przewróciłam oczami na wzmiankę imprez. Moja największa rozrywką był wysiłek fizyczny, a nie alkohol, narkotyki i ocieranie się o siebie. Boks i dźwiganie ciężarów na siłowni sprawiało mi mega radość i ta satysfakcja podczas przekraczania swoich granic oraz ten ból po uderzeniu. Przyjemność sprawiało mi również wyciszenie przy rysowaniu. Zatracanie się w tym i brak poczucia czasu. A nie jakieś chore imprezy. - Najbliższa impreza odbędzie się w piątek, pojutrze. Przy Okazji poznamy ludzi ze szkoły. -klepnął mnie drugi raz z szerokim uśmiechem na twarzy, wziął swoją walizkę z plecakiem i ruszył w stronę Sary. Zabrałam swoją torbę z chodnika i ruszyłam jego śladem.

Sara kiwnęła i poszła przodem, zostawiając ochroniarza w tym samym miejscu. Weszliśmy za gosposią przez wielkie drzwi do domu. Naszym oczom ukazał się wielki przyciemniony hol z marmurową błyszczącą podłogą. Po prawej stronie od wejścia znajdowało się wielkie lustro z czarną ramą, a naprzeciwko niego stał mały stolik, na którym stał wielki kwiat doniczkowy. Przed nami były piętrzyły się wielkie schody, które u ich szczytu znajdował się wielki obraz, który przedstawiał ogród z najpiękniejszymi liliami, jakie widziałam. Później schody były podzielone na prawą i lewą stronę, a Sara poprowadziła nas prawymi schodami. Balustrada otaczała schody w kwadrat, Także z drugich schodów też można było się dostać na to samo piętro. Z prawej strony było po prostu szybciej do naszych pokoi. Mój pokój był najbliżej schodów. Kobieta otworzyła mi drzwi i zachęciła do wejścia. Pokój był dużo większy od mojego w Londynie. Polowe pokoju zajmowało wielkie łóżko. W kącie przy oknie, stała sztaluga z małym stolikiem i przyborami do rysowania, a naprzeciwko, stało biurko z laptopem. A na końcu były wielkie drzwi balkonowe. Przy wyjściu z pokoju znajdowały się osobne drzwi. Za nimi znajdowało się mała garderoba, w której wisiały już 4 komplety mundurku szkolnego, a za nią znajdowała prywatna łazienka. Rozglądałam się po tym wszystkim z niedowierzaniem. Nawet nie zauważyłam, że zostałam sama. Opadłam na łóżko, nie mogąc uwierzyć, w to, co się dzieje. Wiatr rozwiał delikatnie zasłony balkonowe, więc postanowiłam zobaczyć widok za oknem. Moim oczom ukazał się wielki basen, a zanim ogród, z dróżką prowadzącą w głąb gęstego lasu. Ciekawe co tam się znajdowało?.

Z zamyśleń wyrwał mnie głos obok.

-Siostra, to będzie chyba najciekawszy rok w naszym życiu. - Powiedział z błyskiem w oku. Najwyraźniej nasze pokoje ze sobą sąsiadowały. Nie wiele myśląc, uśmiechnęłam się i mu przytaknęłam.

Wzięłam od brata ciuchy na zmianę, krótkie spodenki oraz czarny T-shirt i postanowiłam wziąć prysznic po podróży, na szczęście w łazience znalazłam wszystkie potrzebne przybory. Żel pod prysznic o zapachu róży sprawił mi radość, takiego samego używałam w domu. Pomyśleli o wszystkim, chociaż trochę poczuje się jak w domu. Odetchnęłam z ulgą i zaczęłam się ogarniać. Chciałam jeszcze trochę zwiedzić okolicę, zanim będę musiała pojawić się na kolacji.

Właśnie, kolacja... Jak ja mam pokazać się ubraniach mojego brata? Przecież to niekulturalne. Mimo że w domu chodziłam w dresie i wielkich luźnych koszulkach mojego bliźniaka, to do tego miejsca wcale mi to nie pasowało. Jest tu zbyt elegancko. Poza tym nie wypada, żebym przed dyrektorem szkoły chodziła w takich nieformalnych ubraniach. Może powinnam poprosić Nicolasa, o podwózkę do centrum handlowego, na szybko coś odpowiedniego do otoczenia kupić, lecz przy nim nie czuję swobodnie i te jego mleczne czekoladowe oczy. STOP! Skup się Oliwia. Jak miałabym go poprosić o pomoc, jak on pojechał, nie wiadomo gdzie i nie wiadomo kiedy wróci. Może jest tu jakieś centrum handlowe w okolicy i uda mi się tam dotrzeć pieszo albo może jakiś autobusem. Tylko ja nawet nie wiem, gdzie się dokładnie znajduje, bo oczywiście postanowiłam podczas drogi zasnąć. Pójdę do Xandera, on na pewno mi jakoś pomoże.

Skończyłam się ogarniać i wyszłam z łazienki. Spojrzałam na łóżko i ujrzałam na nim torby zakupowe. Zdenerwowana rozejrzałam się po pokoju, czy możliwe, że kogoś pomylił pokoju, albo to wcale nie mój pokój. Jak zwykle zaczęłam panikować. Spojrzałam jeszcze raz na łóżko i zauważyłam dodatkowo jeszcze dużą kartkę. Wzięłam ją do ręki i przeczytałam.

Nikolas przekazał mi, że Twój bagaż zaginął. Przykro mi, że już na samym początku Twojego przyjazdu, przytrafiły Ci się takie niedogodności. Postaram się, aby Twoje bagaże pojawiły się w Twoim pokoju jutro rano. A teraz w ramach rekompensaty, przyjmij proszę, ten mały podarek. Wszystko wybierała moja stylistka. Mam nadzieje, że będą się wygodnie nosić.

Do Zobaczenia o 18-stej na kolacji

Nessuno D'niente.

Co to do cholery jest? Kim jest ten cały D'niente. Czy to właściciel rezydencji i dyrektor akademii? Dlaczego miałby mi kupować ubrania? Spojrzałam niepewnie do jednej z toreb i zauważyłam w niej czarną sukienkę, była delikatnie zwiewna, ale też elegancka, taka przed kolano, rękawy miała długie, rozkloszowane koronkowe tak jak ona cała. Sukienka jest naprawdę piękna z lekkim dekoltem. Na dnie torby znajdował się karton, w którym znajdowały się czarne sandałki. W drugiej było kilka topów, każdy w różnym kolorze, do tego jedne długie jeansy i krótkie spodenki. Ubrania były całkiem w moim stylu co, zbiło mnie trochę z tropu. Skąd wiedzieli, jak się ubieram. Trzeciej trochę mniejszej torbie zauważyłam napis „Triumph". Nawet o bieliźnie pomyśleli. Gdy z Alexandrem wysłaliśmy im nasze rozmiary, żeby mogli uszyć nam mundurek do szkoły, to nie sądziłam, że może się to przydać w innym przypadku. Zajrzałam do środka i zauważyłam koronkę. Bardzo dużo koronki, która nie do końca jest w moim guście, ale dobrze jest mieć bieliznę na zmianę.

Zrobiło mi się strasznie głupio, te ubrania musiały być strasznie drogie, ponieważ wszystkie są firmowe. Nie jesteśmy jacyś biedni, ale nie uważałam, żeby warto było marnować miliony monet, na ubrania od wielkich domów mody jak można kupić w sieciówce równie dobrej jakości, a nawet w lumpeksach można znaleźć niezłe perełki od znanych projektantów za małe pieniądze. Będę musiała oddać za to chyba większość swoich uzbieranych pieniędzy, które zbierałam podczas pracy wakacyjnej w kawiarni. Nie bardzo mi się to podobało, ale nie lubię być dłużnikiem.

Postanowiłam ubrać tą piękną, zwiewną sukienkę. Na tę pogodę i kolację, która miała się odbyć za dwie godziny, będzie idealna, do tego sandałki z cienkimi, czarnymi paseczkami.
Rozpuściłam włosy jeszcze wilgotne po prysznicu i postanowiłam wyjść z pokoju i rozejrzeć się po rezydencji.

Zapukałam, po czym weszłam do pokoju mojego brata, myśląc, że będzie chciał przejść razem ze mną. Mój kochany braciszek sobie smacznie spał, więc wyszłam z jego pokoju, nie budząc go. Zeszłam po schodach na pół parter, chcąc przyjrzeć się obrazowi. Zaintrygował mnie. Był naprawdę piękny, artysta naprawdę ma talent. Uwiecznił ogród tak realistycznie, czułam, że mogę przejść przez ramię na tę drogę prowadzącą do tego ogrodu. Spojrzałam na dół obrazu, szukając podpisu artysty. W dolnym prawym rogu zauważyłam podpis D'niente. Czyli prawdopodobnie ktoś z rodziny dyrektora był naprawdę utalentowany artystą.

Zeszłam na dół i skręciłam w prawą stronę i weszłam do pięknego, ogromnego salonu. W centrum znajdowała się wielka, narożna, biała kanapa przednią całkiem spory, niski, szklany stolik, na którym leżało kilka gazet, a naprzeciwko wisiał na ścianie niebywałych rozmiarów telewizor, pod którym była długa biała komoda. Po obu stronach narożnika stały dwa fotele również białe. W tym domu wewnątrz dominowała biel i czerń. Drugą stronę pokoju zajmował wielki czarny stół, z dziesięcioma krzesłami, białe i czarne, które naprzemiennie były dostawione. Stał on przy wielkich drzwiach tarasowych, ukazujących tył domu. Pomiędzy częścią jadalnianą a wypoczynkową znajdował się wielki czarny fortepian, który pasował tu idealnie.

Podeszłam do instrumentu zaoferowana, nigdy jeszcze nie widziałam na żywo fortepianu. W naszej rodzinie nie jesteśmy zbyt muzykalni. Śpiewanie pod prysznicem raczej się do tego nie zalicza. Z instrumentów, z jakimi miałam jedynie do czynienia były cymbałki na lekcjach muzyki, na których nauczyłam się grać „Odę do Radości", lecz nawet nie pamiętam już, jak to szło. Dlatego zrobił na mnie ogromne wrażenie. Usiadłam przy instrumencie na miękkim taborecie i przesunęłam palcami po klawiszach. Były zimne, dzieliły się na białe i czarne, podobnie jak cymbałki dzieliły się na górę i dół. Niestety nie wiem, do czego, które służą. Kliknęłam jeden klawisz, który wydobył z siebie niesamowicie głośny dźwięk.

-Umiesz grać? - zapytał zachrypnięty męski głos, na który od razu oderwałam rękę od instrumentu i wstałam szybko z miejsca, odwracając się. Moim oczom ukazał się wysoki mężczyzna, w dopasowanym garniturze, o przyjaznym spojrzeniu, witającym mnie z ciepłym uśmiechem.
-Ja przepraszam, nie chciałam dotykać. - powiedziałam zażenowana swoim zachowaniem. Nie powinnam nic dotykać.
-Nic się nie stało, czuj się jak u siebie, w końcu spędzisz tu parę miesięcy. - powiedział mój rozmówca, badając mnie wzrokiem. - Nie przedstawiłem się, jestem Nessuno D'niente. - i podał mi wielką dłoń.

-Miło mi Pana poznać, jestem Oliwia Warkner. - podałam dłoń, a on ścisnął ją delikatnie i poczułam przyjemne ciepło na sercu, przez co na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Pan D'niente emanował przyjemnym ciepłem. Gdy puścił moją dłoń, zaczęłam kontynuować mój monolog. - To dzięki, Pana konkursowi się tutaj znajduje. To dla mnie i mojego brata wielki zaszczyt, że będziemy mogli uczęszczać do Pańskiej Akademii. Chciałam również podziękować, za gościnę w Pańskim domu. - zaczęłam szczypać ze stresu lewą rękę. Zawszę tak robię, gdy się denerwuję, a poznanie dyrektora szkoły jest dość stresujące. - A także za te ubrania. - pokazałam na sukienkę. - Naturalnie chciałabym za nie zwrócić pieniądze. - dodałam szybko. Mężczyzna czekał, aż skończę i nadal z delikatnym uśmiechem powiedział.
- Jak napisałem Ci w liściku, to jest rekompensata, za niedogodności, które spotkały Cię, zanim jeszcze dojechałaś do domu. Więc nie oczekuję od Ciebie żadnej zapłaty. - gdy chciałam już zaprzeczyć, to spojrzał na mnie pełnym napięcia wzrokiem, nie przyjmującym sprzeciwu. Od razu przeszedł mnie strach, który mężczyzna zauważył i wrócił do poprzedniego wyrazu przyjaznego człowieka i powiedział – Liczę, że będzie się wygodnie nosić. W sukience wyglądasz naprawdę pięknie. Uśmiechnął się do mnie szeroko i puścił oczko. Niczym czarodziejską różdżką rozproszył mój strach, a na mojej twarzy pojawił się szczery uśmiech. Jego słowa, były szczere i bez żadnego podtekstu.

Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, o tym, jak minęła moja podróż, czy podoba mi się dom, o moich zainteresowaniach i tak jak myślałam, to on namalował ten obraz, który znajdował się na półpiętrze. Powiedział, że z obrazem wiąże się piękna historia, którą mi kiedyś opowie. Bardzo miło mi się spędzało z nim czas, czułam się naprawdę dobrze.

- Wybacz mi, proszę. - powiedział, ze skruszoną miną. - Muszę jeszcze wykonać parę telefonów. Podczas kolacji chciałbym mieć od nich spokój. - powiedział mężczyzna.
Kiwnęłam głową, a mężczyzna się uśmiechnął i powiedział, że widzimy się za pół godziny.
Dobrze, że za pół godziny jest ta kolacja, bo już zgłodniałam, pomyślałam i ruszyłam w stronę pokoju, by upewnić się, że mój braciszek już wstał.

Continue Reading

You'll Also Like

3.2M 187K 77
Nobody ever loved him; she was the first who loved him. He did not have a family and then one day she entered into his life and became a world for h...
3.5M 145K 61
The story of Abeer Singh Rathore and Chandni Sharma continue.............. when Destiny bond two strangers in holy bond accidentally ❣️ Cover credit...
90.1M 2.9M 134
He was so close, his breath hit my lips. His eyes darted from my eyes to my lips. I stared intently, awaiting his next move. His lips fell near my ea...
1.6M 98.1K 39
"You all must have heard that a ray of light is definitely visible in the darkness which takes us towards light. But what if instead of light the dev...