Trucizna z bluszczu

By _Starli_

2.4K 286 168

28 czerwca 1988 roku. Bal z okazji urodzin najstarszego z dzieci rodu Du Lierre, Matthias'a Du Lierre zostaje... More

Dedykacja
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XIII
Rozdział XIV
Rozdział XV

Rozdział XII

119 18 8
By _Starli_

────── ᯽ ──────
• Rozdział XII • Trucizna we krwi •
────── ᯽ ──────

12 października 1988r.

Wiedziała, że zniszczyła mu życie, i że będzie chciał się zemścić... wiedziała to doskonale, ale i tak wpadła w pułapkę, w prawie ten sam sposób co 5 lat temu. Tym razem jednak, chociaż bardzo chciała, a przeciwnik był prawie równie okrutny, jej usta nie błagały by przestał, nie wyzywały go, ani nie mruczały obelg ani klątw.

Nie, ta pułapka była szansa, a ona zamierzała wykorzystać ją najlepiej jak potrafi, nawet jeśli upokorzenie jakie poniesie będzie dręczyć ją w koszmarach przez następne kilka lat.

• • •

10 października 1988r.

Szła ciemnym korytarzem zamku, bard starając się nie spóźnić na umówione spotkanie w zamkowej bibliotece gdy jej głowa pulsowała, a ona wydawała się niezbyt trzeźwa. Jej brzuch zaczął boleć kilka minut temu, a od niecałych 15 czuła się jak po dużej dawce wyrwanego wina które piła na przyjęciach. Zatoczyła się po raz kolejny, gdy nagle poczuła się słaba. Prawie się potknęła, ale drżącymi rękami zdołała podtrzymać się ściany.

Coś było z nią nie tak, bardzo nie tak, a ona nie miała pojęcia co wywoływało otępiający ból w jej ciele. Kolejna ugięły się pod nią a oddech stał się szybszy gdy jej magia buzowała w jej wnętrzu, walcząc z nią samą. Jej umysł przeszukiwał znane jej trucizny by dowiedzieć się, co jej podano, co zrobiono, i najważniejsze; jak to zatrzymać.

Ktoś podszedł do niej od tyłu. Jej wzrok był zbyt zamglony by mogła zobaczyć wyraźnie, ale wokół niej zebrały się cztery osoby. Kobieta i trzech młodych mężczyzn, jak sępy krążyli nad jej głową i czekali aż padnie.

Trzymała się życia, świadomości i niewyraźnego, urywanego oddechu, chociaż czuła, że się topi, a jej ciało poddaje się truciźnie której dalej nie rozpoznała. To nie było zabójcze, nie posunęli by się do tego, ale była przerażona jak małe dziecko, gdy zdrowy rozsadek przytłumiła obawa.

A jeśli?

Jeśli tym razem jej się nie uda?

Jej płuca zapominały oddychać, a szum jej krwi powoli ucichł gdy z całych sił starała się być przytomna... Płakała w panice gdy tlen przestał do niej docierać, a z ust zaczęła wydobywać się piana.

– Powinniśmy ją przenieść. – Nie rozpoznała głosu, ale pamiętała, że należy do znanej jej osoby. Drgawki nie ustawały gdy ktoś wziął ją na ręce. – Nie wygląda zbyt dobrze... podaliście dobra dawkę?

Nie słyszała. Coś na kształt głosu dudniło w jej uszach, ale nie rozumiała słów, nie rozpoznawała świata. Nie przestała toczyć piany, zapomniała jak się oddycha...

Jej umył wyblakł gdy chwyciła się ostatniej myśli.

Cykuta... szalej jadowity, blekot, bzducha wodna, wsza wodna, szaleń lub pietruszyca, jakkolwiek nazwana była to ta sama, śmiertelna trucizna, która nie tylko zabijała, ale też niszczyła zdolność do magii w czarodziejach. Niepozorna roślina, wyglądająca prawie jak dmuchawiec i beztrosko kwitnąca latem przy Zamkowym jeziorze... było już zbyt późno, by była świeża, roślina w końcu kwitła od czerwca do sierpnia, ale nie umniejszyło to powagi sytuacji.

Ivette umierała; a nawet jeśli tego nie robiła, nawet jeśli dawka trucizny była malutka, a kwiat stary, dalej traciła magię.

I nie mogła nic z tym zrobić. Całkowicie nic, bo to, co smakowało tak słodko, właśnie ją zabijało. Otruli ją w wielkiej sali, na kolacji, doskonale wiedzieli, gdzie pójdzie i która drogą... wiedzieli, że będzie sama.

Ciało dalej drgało, gdy całkowicie przestała czuć dotyk na swojej skórze. Była silna czarownicą, mimo, że nie używała magii tak często jak inni. Była silna, więc czuła się bezpieczna, ale zlekceważyła przeciwnika. Zlekceważyła siłę, jaką ludziom daje chęć zemsty, mimo, że sama pławiła się w zemście z premedytacją i pełną świadomością, że zniszczyła cudze życie kilka tygodni temu. Nie doceniła go, a teraz ceną będzie jej przyszłość.

Bo jaką wartość ma bez swojej magii?

– Tutaj... – usłyszała jak znów rozmawiają. Jej umysł się nie przejaśniał; trucizna dalej walczyła z zapasem czystej magii jaki miała Ivette w sobie w momencie otrucia. Nie wiedziała, czy jej krew wrze, ale była pewna, że jej oczy świecą odcieniem szmaragdowej zieleni. Trucizna zabijała jej magię, ale jej organizm wypierał truciznę... nie umrze, była pewna, że nie umrze, ale czym była bez magii, jeśli nie martwą?

– Coś jest... reakcja... – Nie potrafiła zrozumieć. Słowa omijały ja, pozostawiając po sobie jedynie echo wyrazów. Nie wiedziała, czy płonie czy może tonie. Nie wiedziała co się z nią stanie.

To ją przerażało, paraliżowało i mamiło. Nie była świadoma, ale nie straciła też przytomności. Balansowała na granicy Jawy, doskonale wiedząc, że i tak spadnie w ciemna otchłań swojego umysłu.

Jeśli z jej umysłu cokolwiek zostanie.

• • •

Obudziła się w pustym pokoju. Całkowicie obolała, z wykręconymi kończynami. Nie złamali ich, na co odetchnęła z ulgą. Oddychała! Jej płuca pracowały same, dokładnie tak, jak powinny, jej oddech był stabilny i ani trochę nie przypominał tego sprzed jej omdlenia... ile spała? Gdzie była?

Pokój był pusty, obdrapany i pełen pleśni. Nie było tu nic po za wiszącą na ścianie, zapalona świecą. Okienko nad jej głową było zbyt małe, zagracone i brudne by mogła dostrzec coś poza nocą. Była noc... ale ile czasu minęło?

Chociaż złapano ją zaraz po kolacji mogła spokojnie założyć, że spała dzień lub dwa. Ciało po takiej truciźnie nie regeneruje się tak po prostu. Nawet, jeśli pochodzisz z rodu w którym trucizna wytwarzana jest z wszystkiego i wręcz płynie w twoich żyłach...

Ivette znała wiele trucizn, wiele sposobów na otrucie kogoś w mniej spektakularny, ale za to bardziej skuteczny sposób.

Ale oni chcieli jej żywej; nie wiedziała jeszcze, czy ta myśl powinna ją cieszyć, ale i tak uśmiechnęła się przez nadchodzące łzy. Znów czuła się krucha i mała. Nienawidziła tych momentów w których okazywała słabości, bo to było całkowicie sprzeczne z nią. Obiecała stać się silniejsza a skończyła w sposób przewidywalny i godny ubolewania.

Niczym nie różniła się od siebie z przed lat, chociaż była pewna, że pogrzebała tą dziewczynkę w bluszczowym ogrodzie lata temu.

Zamek w drzwiach przekręcił się, a ona mimowolnie drgnęła i przygryzła wargę.

– Obudziłaś się, suko? – Rafael... mogła się go spodziewać ale i tak całkowicie ją zaskoczył, jakby mimo świadomości sytuacji, nie była do końca pewna co się dzieje. – już myślałem, że zdechniesz, zanim zdołam się z tobą pobawić.

Okrutne słowa ze szczerą intencją, które już kiedyś słyszała. Te jednak były pozbawione tego irytującego uśmieszku. Rafael wyglądał prawie jak ona, tak samo skryty za maską, zraniony i popchnięty do czynów których nie chciała. Choć nie umniejszało to groźnie sytuacji, białowłosa odczuła pewną ulgę.

– Co z... – „Co zamierzasz ze mną zrobić", brzmiało jak bełkot pijanego, ponieważ jej struny głosowe zostały zaklęte. Nie zdała sobie z tego sprawy, dopóki się nie odezwała.

Chwilę zajęło jej zrozumienie, że w ogóle już nie czuła magii.

– Chyba nie zrozumiałem... zechciałabyś powtórzyć? – Kpił z niej gdy panikowała. Jej magia, magia w jej wnętrzu, magia w powietrzu i zaklęcia w pokoju. Nic nie czuła. Nicość odpowiadała na jej wołanie w miejscach gdzie spodziewała się żywej, kapryśnej energii. – Ach no tak, zabrałem ci głos. Przeprosiłbym, ale zabrałaś mi dużo, dużo więcej.

Powinna była zrobić to, co każdy du Lierre i zabić tego gnoja, ale jej gierki wydawały jej się lepszym rozwiązaniem.

Człowiek który popełnia błędy, który się myli, zawsze musi za zapłacić. Tym razem, cena mogła być zbyt duża by mogła ją spłacić, nie płacąc czymś innym niż swoją głową, a świadomość śmierci odebrała jej oddech, gdy oczy w szaleńczym amoku unikały spojrzenia jej, niegdyś ofiary, teraz; sędzi i kata.

– Zabił bym cię, ale nie było by to zabawne – Jakby słyszał jej myśli, rozumiał słowa przed ich wypowiedzeniem, rozumiał jej najskrytsze lęki... – nie zabije cię, a przynajmniej nie, gdy dalej masz coś co jest moje – Wiedziała, że miał wspólników. Wyreżyserowany sposób w który się wysławiał, sugerował, że omawiał to wiele razy, że była to tylko sztuka, którą odgrywał, ale to nie sprawiło, że bała się mniej. – Zatrzymam twój głos, ale nie skrzywdzę cię... nie, zamierzam cię uratować.

Spojrzała na niego z brakiem zrozumienia, jej ciało drgnęło nieznacznie, gdy próbowała dowiedzieć się o czym on, do diabła, mówi.

– Nie przesłyszałaś się; uratuje cię, po kilku dniach, niczym rycerz na białym koniu, uratuje cię i zwrócę rodzinie, a dzięki temu będą mi dłużni... prawie dług życia, prawda?

Zaśmiał się bez wesołości ale ona dalej nie wiedziała dokąd zmierzał. Zamierzał prosić o aukcje? Zielonooka nie miała ich wszystkich, część kupił Lord Prince, ponieważ chciała mieć pewność, że jej plan się powiedzie. Oddała mężczyźnie pieniądze, ale on tylko machną ręką mówiąc coś o braku prezentu zaręczynowego i odpowiednich zalotów.

– Cze...? – "Czego chcesz?" Chciała zapytać, ale nie mogła, na co znów się roześmiał, i jakby dokładnie rozumiejąc jej pytanie, przystąpił do dalszych wyjaśnień.

– Poproszę o twoją rękę... to nie wielka cena, prawda? Dostanę z powrotem akcje mojej rodziny i dużo, dużo więcej. – Patrzył jej prosto w oczy, jakby nie mówił o jej przyszłym horrorze, jego ręka powędrowała do jej białych włosów, tak charakterystycznych dla jej rodziny. – Nie jesteś praktycznie uznawana w sukcesji, nie zostaniesz głową rodziny i według tego, co udało mi się znaleźć, nie masz narzeczonego. Poślubię Cię we właściwy sposób, zgodnie z czysto krwistą tradycją, ale niestety nie będzie ci dane tego doświadczyć... Amortencja jest silnym i pięknym eliksirem, ale zakochane kobiety mają to do siebie, że się zmieniają, obiecuję, że nikt nawet nie zauważy, że jesteś pod wpływem.

Jej serce zwolniło, oddech urwał się, a twarz straciła barwy, gdy zaszumiało jej w uszach do tego stopnia, że prawie straciła przytomność.

Jej ciało lekko drżało ze strachu, mimo, że jej oczy były utkwione w jego tęczówkach. Wierzyła jego groźbom i bała się nich, fakt, że nie chciała wychodzić za Snape nie sprawiał, że chciałaby za Rafaela. Z dwójki złego wolała starszego mężczyznę; była pewna, że nawet jeśli ich małżeństwo będzie pełne obelg, nienawiści i pogardy, będzie szczerze mogła wyrażać swoje uczucia i myśleć.

Będzie mogła być sobą, przynajmniej do pewnego stopnia, a poślubienie jej rówieśnika zakładało całkowitą zmianę charakteru i sposobu bycia.

I nagle zamrugała, uświadamiając sobie, że miała narzeczonego. Miała narzeczonego który od dnia lub dwóch znosił warunki niedopełnienia kontaktu, i pewnie już dawno przeklną i zakończył jej żywot. Żył, więc wiedział, że ona też żyje, a fakt że cierpiał, sprawiał, że na pewno jej szukał. Nawet jeśli tylko po to by na nią nakrzyczeć.

Jej serce zabiło głośno, gdy jej żołądek poluźnił uścisk a jej zachciało się wymiotować z powodu stresu.

Młody mężczyzna stojący nad nią nagle sykną ze złością. Górował nad nią, patrzył spojrzeniem pełnym wściekłości i tworzył niemal przerażający widok gdy świeca ledwo oświetlała jego twarz.

– Spodziewałem się bardziej emocjonalnej reakcji. – Ivette pewnie zareagowała by mocniej, gdyby nie fakt, dotarł do niej w normalnym tempie. Jej umysł pędził, ale ciało było opóźnione i nie reagowało na bodźce, dalej się trzęsła, ale to nie było spektakularne, a raczej ciche i małe.

Jak bardzo trucizna zniszczyła jej ciało? Co z jej magią? Rozpacz powoli ją pochłaniała.

– Zostaniesz tu jeszcze przez kilka dni, przykro mi, że nie spędzisz urodzin z rodziną, ale jakoś ci to wynagrodzę. – Była zbyt przerażona by chociażby wymyślić groźbę pod jego adresem.

Trucizna w jej krwi dalej buzowała gdy wyszedł zostawiając ją w ciemnościach.

Śmierć brzmiała teraz lepiej niż utrata magii, ale nawet ona nie była dla niej teraz dostępna.

• • •

Koszmar powtarzał się w kółko, zasypiała, przeżywała swoje stare wspomnienia i budziła się z krzykiem utkwionym w gardle. Za trzecim razem nawet nie próbowała zasnąć, choć jej ciało potrzebowało odpoczynku. Wykręcone ręce pozbawione były przepływu krwi, a chociaż iskry magii w jej palcach pojawiały się od czasu do czasu Ivette nie wiedziała, czy nie oznaczały one wygasania jej magii.

Leżała tak, na wpół martwa na wpół żywa, zastanawiają się, czy miała już 16 lat czy może jeszcze będzie miała szanse świętować je w swoich kwaterach. Rafael przychodził, przynosząc posiłki, ale bała się ich tknąć, zbyt zajęta myślą, że może są zatrute eliksirem miłości.

Szybko zorientowała się, że za oknem było ciemno cały czas, jakby byli w zakazanym lesie, który zawsze spowity był ciemnością i tajemnicą.

Jej myśli ciągle wracały do młodego mężczyzny, który okazał się równie sumienny co podły i zawistny.

W pewnym momencie wykluczyła możliwość, że Rafael sam obmyślił ten plan, jego osoba była zbyt wyreżyserowana, a jego zdania zbyt teatralne... przedstawienie jej swojego planu tez było głupotą, ale jej rówieśnik jednak to zrobił...

I gdyby nie była zbyt przerażona, zapytałaby, jaką sztukę gra młody ślizgon i kto dokładnie ją reżyseruje... miała swoje podejrzenia, ale bez nazwiska niewiele mogłaby zrobić.

Bez pewności nie zamierzała wypowiadać kolejnej wojny.

Nie, gdy skutki pierwszej doprowadziły ją do tego miejsca.

Wiedziała, że zniszczyła mu życie, i że będzie chciał się zemścić... wiedziała to doskonale, ale i tak wpadła w pułapkę, w prawie ten sam sposób co 5 lat temu. Tym razem jednak, chociaż bardzo chciała, a przeciwnik był prawie równie okrutny, jej usta nie błagały by przestał, nie wyzywały go, ani nie mruczały obelg ani klątw.

Nie, ta pułapka była szansa, a ona zamierzała wykorzystać ją najlepiej jak potrafi, nawet jeśli upokorzenie jakie poniesie będzie dręczyć ją w koszmarach przez następne kilka lat.

Prawie zaśmiała się, gdy młodszy mężczyzna po raz kolejny wymienił tacę z jej jedzeniem i poluźnił jej kajdany. Za godzinę wróci, by związać ją ponownie, ale na razie tylko syczał zły, że nie je.

Zastanawiała się, kiedy wleje jej eliksir do gardła, zbyt zmęczony jej odmową.

Nie wiedziała kiedy odzyskała głos, ale gdy uwolnił ją od niewygodnej pozycji odezwała się, całkiem zrozumiale i logicznie.

– Popieprzony dupek. – Wyszło zbyt czysto, by mógł pomylić to z czymkolwiek innym, a jego nerwy puściły. Skierował różdżkę w jej kierunku, Cruciatus został odpowiednio zaakcentowany i rzucony z wystarczającą dawką nienawiści i pewności, by zadziałać.

Krzyknęła, choć obiecała sobie nie krzyczeć, i płakała, choć obiecała nie płakać.

Nikt nie pozostaje obojętny w obliczu klątwy, która przeszywa twoje ciało i duszę. nie ważne jak twarda była i nie ważne jak bardzo chciała... Cruciatus przedarł się przez wszystkie jej bariery i obietnice.

Ale wtedy nadeszła pomoc.

Nie widziała, jej oczy były zbyt załzawione, a ciało zbyt zmęczone by mogła dostrzec osobę, która wyważyła drzwi. Była zbyt zajęta cierpieniem, gdy ta osoba podeszła do niej tuż po unieruchomieniu jej oprawcy.

Dopiero gdy została podniesiona z ziemi rozpoznała Lorda Prince, jak i dyrektora Hogwartu oraz garstkę aurorów. Uśmiechała się.

A potem straciła przytomność.

—2330 • słów—
Czy to już marzec? Jak ten czas leci~

Continue Reading

You'll Also Like

10.9K 634 35
Cześć wszystkim. Pewnie nikt mnie nie kojarzy, bo jestem przeciętnym uczniem pierwszej liceum, który cicho podkochuje się w koleżance z klasy. Niby m...
15.7K 713 27
Ninjago już jakiś czas temu wstało na nogi po ataku kryształowego władcy. Mieszkańcy świętują i wracają do dawnego życia. Jednak zło nigdy nie śpi, i...
120K 9.1K 55
Edgar to młody chłopak z toną problemów na głowie. Dla swojej siostry starał się walczyć z chęcią skończenia tego. Niestety pragnienia wzięły górę. ...
653K 2K 31
Oneshots 18+!! Nic, co tu zawarte, nie jest prawdziwe Pojawiają się lesbian, ale gay raczej nie. Czytasz na własną odpowiedzialność. Zapraszam.