mój jj i jego posiniaczona twarz.
Patrzę na niego dość dłuższą chwilę, absolutnie w kompletnej ciszy. Staram się odgadnąć przyczynę tego, dlaczego prezentuje się tak żałośnie, ocenić na odległość stan szkód jego wizerunku, a także bez żadnej odpowiedzi dowiedzieć się, co on tak właściwie tutaj robi. Do głowy przychodzą mi naprawdę głupie myśli o tym, że ostatnią noc, która, nawet jak na czerwcowe rozpoczynające się lato była dosyć chłodna, spędził właśnie na tej werandzie przykryty tym jednym, lichym kocem. Odganiam od siebie czarne scenariusze, że może ktoś napadł go, kiedy wychodził z imprezy i pieszo pokonywał ulice na Ósemce. Dobrze wiem, jak niektórzy pijani mieszkańcy naszej strony wyspy potrafią wyżyć się na tych biedniejszych tylko dlatego, że wyjdą z tego bez żadnych konsekwencji.
Chłopak wciąż śpi, bo widzę jego zamknięte powieki i głowę bezwiednie zwisającą w dół. Mam ochotę się rozpłakać, kiedy w jednej chwili nieświadomie ją unosi i opiera o zagłówek, odsłaniając tym samym fioletowe sińce, które formują się w duże dłonie i palce, okalające całą jego szyję. Nie mogę się już bronić przed stuprocentową pewnością, że ktoś usiłował go udusić.
Jego żuchwa jest czerwona i zarysowana, jakby dostał w twarz czymś twardym, prawe oko ma znacznie opuchnięte, a blond grzywka wydaje się z tej odległości jakby nadpalona. Serce wali mi jak oszalałe, bo mam mrożące krew w żyłach przeczucie, że to Luke maczał w tym palce.
— Co mu się stało? — pytam cicho, tak jakbym pytała tylko siebie. Zimny dreszcz przechodzi mnie, kiedy przypominam sobie o obecności Johna B i Sarah.
Odwracam wzrok i widzę ich zasmucone twarze, przez co od razu orientuję się, że wiedzą na temat JJ'a i tego, co zaszło dużo więcej niż ja. Błagam w myślach Niebiosa o to, żeby to, co podejrzewam nie okazało się prawdą, ale moje modły są na nic, kiedy John B otwiera usta i rozwiewa wszystkie moje wątpliwości, tym samym potwierdzając moją wersję wydarzeń.
— JJ i jego ojciec mają ostatnio gorszy okres, jeśli można to tak nazwać. — przyznaje, ostrożnie dobierając odpowiednie słowa. Nic nie mogę poradzić na to, że z mojego oka mimowolnie wypływa gorzka łza, bo to jest właśnie to, co bałam się usłyszeć.
Relacje JJ'a i Luke'a Maybanków nigdy raczej nie należały do tych rodzinnych i ciepłych, co pamiętam nawet ze swojego dzieciństwa. Mały blondynek zawsze chodził posiniaczony i pobity, ale nigdy nie widziałam, żeby zadziało się to na tak szeroką skalę, jak teraz. Czy to możliwe, żeby ojciec chłopaka i nałogowy narkoman, hazardzista i alkoholik byłby zdolny do zamordowania syna przez uduszenie?
Mężczyzna nigdy nie uznawał JJ'a za swoje dziecko, a przynajmniej tak to wyglądało z boku. JJ nigdy zaś na to nie narzekał, wszystkie swoje ślady pobicia i oznaki bólu sprytnie kamuflował pod maską szczerego uśmiechu, ale my i tak zawsze wiedzieliśmy jaka jest prawda. Robił to, bo nie chciał, żeby ktoś niechlubnie wypowiadał się o jego rodzicu lub nazywał wszystko, co tak naprawdę miał czymś nieodpowiednim. Mimo faktu, że dla Luke'a JJ był tylko posłańcem do sklepu i pasożytem, który pałętał się po jego domu, chłopak nigdy nie przestał wierzyć, że kiedyś go pokocha i wszystko się zmieni.
Do dziś pamiętam momenty, kiedy jako dziecko przychodził do mojego domu lub sklepu ojca i mi jedynej przyznawał się do tego, co naprawdę się wydarzyło. Wiele razy opatrywałam z Nathanielem jego krwawiące rany, smarowałam maścią siniaki, czy wpychałam palce w jego kości, żeby ocenić, czy którakolwiek z nich została złamana. Potem zapadał w niespokojny sen na starym materacu na podłodze obok mojego łóżka. Dopiero, kiedy w domu gasły wszystkie światła i z salonu, gdzie spał mój tata słychać było głośne chrapanie to blondyn budził się jak na alarm i wdrapywał cicho pod moją kołdrę, żeby przytulić się do mojego brzucha w taki sposób, jak nie robił tego z nikim innym i spać spokojnie do samego rana w towarzystwie delikatnego drapania moich paznokci po jego plecach. Zawsze wspominał, że są to jedyne noce, kiedy nie dręczą go koszmary, a moja obecność sprawia, że czuje się bezpieczny i spokojny.
Potem następował poranek, ojciec pukał donośnie w płytę drzwi i domagał się tego, żeby wnieść pozew do sądu o przemoc domową. JJ zawsze bagatelizował sprawę, machając na wszystko ręką i do dziś nie wiem, czy to dlatego, że bał się trafić do gorszego miejsca niż jego własny dom, kiedy odbiorą Luke'owi do niego prawa, czy dlatego, że nigdy nie przestał starać się o to, żeby jego ojciec się opamiętał i został jego tatą.
Najwyraźniej żadna z powyższych się nie wydarzyła do dziś.
— Pójdę do niego. — oświadcza Sarah w pewnym momencie, a mnie obejmuje chwilowa panika, bo nie chcę na to pozwolić i sama tam iść, ale nie wiem, czy to odpowiedni krok.
— Poczekaj — mówię szybko, powstrzymując ją, a wzrok Johna B chyba podpowiada mi, że właśnie na to czekał. — Ja pójdę.
— Jesteś tego pewna? — pyta chłopak z powagą, a ja w tej samej chwili chcę krzyknąć, że nie. Przełykam jednak głośno swoją ślinę i z mocno walącym sercem kiwam twierdząco głową.
— Zostańcie tu.
Tuż po tych słowach otwieram drzwi, przy których siedzę i zeskakuję na ziemię, wiedząc, że jeśli się zawaham choć przez sekundę to zrezygnuję i już nikt mnie na to nie namówi. Ruszam w stronę werandy odprowadzana oczami Sarah i Johna B, po drodze kilka razy mam wrażenie, że moje nogi odmawiają mi posłuszeństwa i zaraz osunę się na trawę. Staram się nie myśleć o niczym innym niż o przyjemnej rozmowie, która mnie czeka, jakbym sama siebie chciała do tego przekonać. Ostrożnie wchodzę po trzech schodach na podest, ale na moje nieszczęście ostatnia deska skrzypi tak głośno pod moim ciężarem, że JJ Maybank natychmiast się budzi. Otwiera oczy szeroko na tyle, na ile pozwala mu opuchlizna, spogląda na mnie spod byka i wciąga z trudem powietrze.
— JJ. — zaczynam odważnie, ale mój głos zdradza moje myśli, bo z gardła wydobywa się jedynie chrypliwy charkot. Chłopak natychmiast się prostuje, zaskoczony do tego stopnia, że blednie na twarzy.
— Co ty tutaj robisz? — pyta cicho, a ja myślę tylko o tym, że zapewne mówienie przychodzi mu z trudem. Mam ochotę rozpłakać się nad jego losem.
— Mogłabym zapytać cię o to samo. — zaznaczam, czując jak resztki porzuconej po drodze pewności siebie w jakiś sposób ponownie do mnie powracają. Siadam w fotelu ogrodowym, który ustawiony jest naprzeciwko jego kanapy, starając się nie zrobić grymaśnej miny na to, jak cholernie brudny i zawilgotniały jest.
— Czekałem na Johna B, ale gdzieś zniknął.
— Nie wróci już tu mieszkać — oznajmiam, zanim zdążę to przemyśleć, a on marszczy brwi w zdziwieniu. Tak bardzo nie chciałam, żeby dowiadywał się tego ode mnie, że los postanowił mnie tym ukarać. — Nathaniel zaproponował mu pokój w naszym domu, bo policja zainteresowała się brakiem jego opiekuna. — wyjaśniam na jednym wdechu. Jego pierwszą reakcją jest niezadowolone sapnięcie.
No tak, zapomniałam, że żadna Płotka nie wierzy w czyste intencje Snobów.
— To miło z jego strony. — rzuca od niechcenia, widząc, że go podejrzliwie obserwuję, ale i tak wiem, że wcale nie jest przekonany do tych słów.
Postanawiam wyłożyć karty na stół, bo mam dosyć wymijających odpowiedzi, które prowadzą donikąd. Chwilę zastanawiam się nad tym, co powiedzieć i patrzę gdzieś w dal na plażę, szukając tam ratunku.
— Przyszłam porozmawiać z tobą na temat wczorajszego wieczora.
JJ łagodnieje, co jest dla mnie pierwszym krokiem do sukcesu, bo miałam cichą nadzieję, że tym razem obejdzie się bez krzyków i oskarżeń. Widząc, w jakim opłakanym stanie jest aktualnie blondyn, mam nieodpartą ochotę rzucić się na jego szyję i błagać o wybaczenie. Wykrzyczeć mu, że nie dam sobie tutaj bez niego rady, żebyśmy zapomnieli, żeby wrócił i ponownie został moim najlepszym przyjacielem. W porę powstrzymują mnie słowa Rafe'a Camerona o tym, że Maybank namiesza mi w głowie i owinie wokół palca, które z bólem uderzają mi do głowy.
— Przepraszam. — wypala, tym samym wyrywając mnie z moich rozmyślań. Czuję, jakby trzasnął mnie piorun i zalał lodowaty deszcz, bo przeprosiny to dosłownie ostatnia rzecz, której bym się teraz spodziewała.
— Co?
— Przepraszam — powtarza głośniej, wbijając swoje smutne spojrzenie wprost w moje oczy, a mi brakuje tchu. Co teraz, niby, powinnam mu powiedzieć? — Nie chciałem żadnej z rzeczy, która wydarzyła się wczoraj i żałuję wszystkich słów, które ci powiedziałem.
Jego wyznanie jest tak szczere, że prawie nie rozpoznaję w nim osoby, z którą przyszło mi się zmierzyć na imprezie. JJ jest spokojny i skoncentrowany, tak jakby tym razem całkowicie przemyślał to, co do mnie mówi, a to wywiera na mnie ogromne wrażenie i muszę naprawdę mocno się postarać, żeby nie zaprzepaścić swoich postanowień o przemówieniu mu do rozsądku.
Nie ma mowy, że dam teraz za wygraną, bo chcę czegoś więcej niż tylko dwóch wątpliwych zdań.
— Więc dlaczego to zrobiłeś?
To pytanie zbija go z tropu, bo przerywa nasz kontakt wzrokowy i lokuje spojrzenie w swoich dłoniach. Patrzę w to samo miejsce i dostrzegam kilka nieumiejętnie założonych szwów na rozległą ranę na wierzchniej stronie prawej ręki, która paskudnie mu się goi.
JJ myśli, a ja daję mu czas, bo nie chcę ponownie pochopnych zdań i decyzji. Szumi mi w uszach, boli mnie głowa, cała się pocę przez stres, który mnie ogarnia. Zastanawiam się, co powie, ale im dłużej siedzi w milczeniu, tym bardziej przekonuję się, że to już wszystko, co chciał wyznać. Przenoszę oczy na ocean i krótki pomost, do którego przycumowana jest biała łódź Johna B. Jest mała, napędzana silnikiem i widać, że swoje już przepłynęła, ale przypomina mi o dawnych czasach, kiedy to właśnie na takich łodziach spędzałam całe dnie.
Gdzie to wszystko przepadło?
— Prawda jest taka, że tęskniłem za tobą tak bardzo, że nie potrafiłem sobie z tym poradzić i gdzieś po drodze znienawidziłem siebie i niesłusznie obwiniłem za to ciebie. Byłem zmęczony, bo kochałem cię na zabój i nie zdążyłem ci tego powiedzieć.
I to jest moment, kiedy szlag jasny trafia wszystkie moje postanowienia, bo oczy tego chłopca przypominają mi, że osoba siedząca przede mną jest tym samym JJ'em, którego znam lepiej niż ktokolwiek. Moim JJ'em.