YINYANG TIGER

By milkychimy

20K 2.3K 1.1K

[☯️] zakończone ❝a tiger in a herd of hunters kills the most❞ Charlie Wilson to poseł republikański, wal... More

Prolog: pewność zasiana tygrysim czarem
1 🂡 mafiozo pod płaszczem politycznego wybawcy
2 🂡 godło na czole
3 🂡 skaryfikacja po ostrzu Xiuying
4 🂡 tygrysek z niewidzialną przeszłością
5 🂡 I rada: nie pozwól wrogowi poznać swoje lęki
6 🂡 zemsta to pierwszy stopień do piekła
7 🂡 władza nad krajem bliska władzy mafii
8 🂡 niewinny królik również potrafi się mścić
9 🂡 ostrze kompromitacji
10 🂡 niepokój budzi intrygę
11 🂡 nie zawstydza mnie męska aparycja
12 🂡 Amur Tiger
13 🂡 sieć rodzinna pod presją mafii?
14 🂡 melodia guzheng snuje powiew śmierci
15 🂡 powiedz mi, kim według ciebie jestem
16 🂡 jak dżentelmeni
17 🂡 imię moje - Xiao
18 🂡 początek mafijnej wojny
19 🂡 mały jadeitek
20 🂡 ten, którego imienia nie można wypowiadać
21 🂡 zwaśniona z tygrysem
22 🂡 wspólna nienawiść budzi najgorętszą potęgę
23 🂡 piętno obietnic
24 🂡 Resflor Company
25 🂡 kres wojny
26 🂡 krwawa piwonia
27 🂡 śmiertelny duet
28 🂡 wspólne łoże
29 🂡 pierwsza, chińska poszlaka
30 🂡 sprzymierzeńcy szybko we wrogów się zmieniają
31 🂡 pocałunek wybawienia
32 🂡 sumimasen, szach-mat
33 🂡 powiedz, co chcesz mi zrobić
34 🂡 dlaczego tutaj nie zostaniesz?
35 🂡 pierwsza ofiara
36 🂡 przepraszaj najskrytsze niebo
37 🂡 niczego nie żałuję
38 🂡 naczelny krzykacz
39 🂡 jaśmin na skórze
40 🂡 rewolucja jest kobietą
41 🂡 tęsknota za domem to pierwszy stopień do buntu
42 🂡 rodzinne więzy
43 🂡 plan mizogina
44 🂡 skoro chcesz ze mną zostać...
45 🂡 spalone mosty
46 🂡 Dzień Niepodległości
47 🂡 wiesz w ogóle, gdzie Chiny leżą?
48 🂡 tchórzliwy prezydent
49 🂡 Rodzina Zhang
50 🂡 mafia jest jak państwo totalitarne
51 🂡 odwiedźmy Zhouzhuang!
52 🂡 żołądek amerykańskiego pieska
53 🂡 pociąg do Szanghaju
54 🂡 mądrości starej nainai
55 🂡 McDonald's i Kungfu Panda
56 🂡 Qiaoxi 桥西
57 🂡 polowanie na Smoka
58 🂡 spotkanie z feministyczną królową
59 🂡 ślad jaśminowego przymierza
61 🂡 zmęczony, duży kiciuś
62 🂡 człowiek to bardzo delikatna maszyna
63 🂡 młodzieńcza głupota
64 🂡 paskudny kłamca
65 🂡 Ameryka o sobie przypomina
66 🂡 tego historia nie wytłumaczy braterską miłością
67 🂡 pocałunki w pierwszy śnieg
68 🂡 biały katolik z Ameryki - największe zagrożenie
69 🂡 Księżycowy Nowy Rok
70 🂡 Wǒ xǐhuan nǐ
71 🂡 Witaj ponownie, Ameryko
72 🂡 Konferencja zdrajcy czy ofiary?
73 🂡 Yareli Harrera i Zhang Chaoxiang
74 🂡 nóż w plecach
75 🂡 pozostał mi tylko on
76 🂡 ledwo zdobyta, a już stracona
77 🂡 plan Marshalla
78 🂡 pośmiertny ruch na szachownicy
79 🂡 zdrajca niejedno nosi imię
80 🂡 finał sztuki tragicznej
Epilog: powiedz mi, kiedy się we mnie zakochałeś

60 🂡 Vincent Lawrence nie żyje

100 12 2
By milkychimy

                 Jadeitowy Pałac zmizerniał przez dwa dni nieobecności Xiao. Wydawało się, jakby cała roślinność ogrodowa w ciągu jednej chwili zwiędnęła, ściany wyblakły, a śmiechy zastąpił jedynie cichy, lękliwy szloch. Charlie krążył nerwowo po głównej jadalni, otaczając już trzeci raz niski stół. Na blacie leżała jego komórka. Nad urządzeniem pochylała się cała rodzina, a mimo że wiadomość była po angielsku, wydawało się, jakby chińska rodzina w obliczu niepokoju momentalnie nauczyła się obcego języka.

Od: Xiao

Wysłane: wczoraj o 19:41

Jestem bezpieczny. Wrócę niedługo. Nie martwcie się.

Przez tę wiadomość Charlie martwił się jeszcze bardziej. Wszyscy mieszkańcy chodzili jak na szpilkach przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny. Wszelkie szelesty pod bramą, stukoty deszczu i niepożądane dźwięki telefonu stawiały ich na proste nogi. Nikomu nie podobało się zniknięcia Xiao, a wiadomość wcale nie uspokoiła ich nerwów. Nie mogli wyczytać, czy te słowa mógłby napisać Xiao. Wszystkie jego wiadomości były konkretne, szybkie i bezemocjonalne. W powietrzu śmierdziało jednak podstępem.

— Próbowałeś namierzyć lokalizacje telefonu? — zapytała Shiyun, nerwowo zagryzała przydługawe paznokcie.

Charlie zatrzymał się w połowie kroku, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Pokiwał lekko głową.

— Tak. Ma wyłączony telefon. Nie podoba mi się to.

Ktoś mógł wymusić na nim wyłączenie komórki. Ewentualnie została mu odebrana. Sytuacja robiła się coraz poważniejsza, a Charliemu coraz trudniej było ukryć panikę. Zegary w pałacu wskazywały godzinę dwudziestą trzecią, za oknami wirował silny wiatr, który świszczał między starymi ścianami. Serce podchodziło już powoli do gardła, a Wilson coraz bardziej żałował, że nie zmusił Vincenta do zabrania go ze sobą. On i kilka osób z Yijing mogły spokojnie obserwować wydarzenia z odpowiedniej odległości, nie wchodzić Shogunowi w paradę, ale jednocześnie trzymać jakiekolwiek podstawy bezpieczeństwa.

Na aktualnym etapie Xiao mógł już powoli lądować na drugim końcu świata. Ewentualnie nie żyć.

Charlie na samą taką myśl przeklął, zaciskając pięść tak mocno, że paznokcie wbiły się w wewnętrzną stronę dłoni.

Nie ufał Shogunowi. Wiedzieli o nim tyle, co nic, a ten palant uparł się, żeby jechać sam. Charlie przeklinał swoją i jego bezmyślność. Powoli odchodził od zmysłów.

Łapiąc się za kruczoczarną czuprynę, podszedł pośpiesznie do Shiyun. Przy okazji zwrócił na siebie uwagę reszty rodziny Zhang.

— Chyba nie mamy wyboru. Powinniśmy powiadomić Yijing w chwili dostania tej wiadomości. Zbyt długo to już przeciągamy — odparł Tiankuo, patrząc na ich dwójkę nieprzyjaźnie.

Tiankuo namawiał, żeby powiadomić głowę imperium w chwili ataku łucznika. Może było to najrozsądniejsze wyjście, jednak ryzykowne — głową imperium był niezrównoważony megaloman-psychopata. Gdy przeważnie nie zgadzał się z Tiankuo, tak teraz nie potrafił, z bólem serca, nie przyznać mu racji.

— Ale, kiedy powiadomimy Yijing, dowie się i Chaoxiang — odpowiedział niepewnie Charlie. Liczył, że uda im się opracować inny plan namierzenia Xiao.

Mogli się zwrócić do Marshalla, jednak ten niewiele zdziała, będąc w Stanach Zjednoczonych. Nie koordynował działaniami członków Yijing, więc nawet nie przyśle im ludzi.

Charliego rozbolała głowa od natłoku myśli. Starał się omijać najrozsądniejsze wyjście — bał się lekcji, jaką Chaoxiang wytoczy Xiao za podejmowanie tak ryzykownych decyzji. Chciał go chronić. Na tym etapie nawet nieznajomy wróg zdawał się mniejszym złe.

Shiyun przetłumaczyła wątpliwości Wilsona. Nie zdążyła dokończyć, a zdenerwowany Tiankuo poderwał się, uderzając dłońmi o blat. Herbata w filiżance babki Ping zafalowała, a Mingxia podskoczyła w miejscu.

— Ty głupi, bezmyślny Amerykańcu! Od samego początku był zbyt zuchwały! Uważał, że jest bogiem nieba i ziemi. Nieomylny Vincent Lawrence, rozpieszczony syneczek tatuśka! Starał się o sprowadzenie ojca, to mu się udało, nie ma co! — prychnął, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Uniósł dumnie brodę, jakby starał się unikać urażonych spojrzeń pozostałej części rodziny. Skrzywił się jeszcze bardziej, gdy Shiyun zaczęła tłumaczyć jego słowa. — Dzwonimy do Chaoxianga. Uspokoi swojego synusia i natychmiast sprowadzi do pałacu należyty porządek. — Wymierzył ostre, pełne nienawiści spojrzenie prosto w Wilsona. — I w końcu wyrzuci te amerykańskie śmieci.

Tej obelgi nie było dane Charliemu zrozumieć, ponieważ Shiyun zaprzestała tłumaczenia. Różowowłosa nabrała łapczywie powietrza w płuca, ruszając z impetem w stronę wujka. Cała rodzina obserwowała, jak zdenerwowana dziewczyna wbija palec wskazujący prosto w chudą klatkę piersiową Tiankuo.

— Jak śmiesz tak mówić?! Charlie jest przyjacielem Xiao, jest naszym gościem, nieważne, jakiej narodowości by był! — wrzasnęła, coraz agresywniej dźgała pierś wujka.

Zdezorientowany Charlie nie wiedział, co powinien zrobić. Zbyt wiele działo się w tym momencie. Kłócąca się Shiyun wydawała się najmniejszym problemem. Wściekły i wiecznie niezadowolony wujek, choćby miał wszczynać bunt bogów przeciw niego, był w dalszym ciągu kompletnie mu obojętny. Mógł szczekliwie snuć swoje ksenofobiczne poglądy, dla Charliego najważniejszy był Xiao.

Tylko on się liczył.

Do kłótni dołączył się wujek Dongyang. Zaatakował Tiankuo, który momentalnie zdawał się zmizernieć. Skulił się i obrał taktykę atakowanego oraz niewinnego. Między nich wkroczyła Mingxia, starała się załagodzić konflikt. Zirui próbował odciągnąć ją od syzyfowej pracy. W tym wszystkim źródło całego konfliktu westchnęło zrezygnowane.

— Przestańcie się kłócić! — wrzasnął, a cały pałac spowił chłód. Rozkłócona rodzina zatrzymała się w miejscu, spojrzenia skierowały prosto w niego, a napiętą ciszę przerywał jedynie świst agresywnego wiatru. Charlie potarł nerwowo twarz, ruszając w ich stronę. — W tym przypadku Tiankuo ma rację. Nie mamy już żadnego wyboru. Musimy zawiadomić Chaoxianga, ponieważ od tego zależy życie Xiao. Naprawdę chcecie się kłócić o to, czy jako biały obywatel Ameryki powinien tutaj być, a Xiao może być teraz w kłopotach? Zmarnowaliśmy już wystarczająco dużo czasu!

Rodzinę Zhang spowiły ciarki. Wszyscy skrzywili się, zerkając na Shiyun. Różowowłosa zdążyła jedynie odsunąć się od skłóconego wujka i uchylić wargi, kiedy w pałacu echem rozbiła się melodia panicznych kroków. Wszyscy zerknęli w stronę starych drzwi, które rozwarły się wraz ze zdyszanym strażnikiem.

— Pod bramę zajechały trzy samochody! P...potrzebujemy zgody na wpuszczenie ich!

Mieszkańcy pałacu spojrzeli po sobie w najszczerszym zdziwieniu. Charlie zakładał, że nigdy nie było sytuacji, w której musieli podejmować taką decyzję. Nikt nie wiedział o tym miejscu. Nikt nie widział dróg, nie słyszał szlochów ani nie widział żadnego członka rodziny Zhang. Gdy już ktoś zajeżdżał do pałacu, zgodę miał od samego Chaoxianga. To on podejmował każdą decyzję związaną z życiem tych biernych jego łasce ludzi.

Przerażającym było ich przerażenie, bierność. Nie wiedzieli, co robić, kiedy w ich życiu nie było ręki marionetkarza.

Inicjatywę zabrała Shiyun, która po prostu przepchnęła się obok strażnika i rzuciła się biegiem po pustych korytarzach. Charlie ruszył tuż za nią, kiedy reszta rodziny próbowała pozbierać resztki samostanowienia. Zmrożony pałac rozpierał nierówny, szaleńczy bieg. Kroki rozbijały się po trzeszczącym parkiecie, a nierówne oddechy dusiły płuca. Charlie oraz Shiyun wypadli na zewnątrz, pośpiesznie pokonali ogrody. Gdy dochodzili do grubego, wysokiego, kamiennego muru, widzieli około dwudziestu strażników z Yijing. Inni zbiegali się z pozostałych części pałacu. Shiyun nie wahała się, wyrwała jednemu z ochroniarzy pistolet prosto z rąk. Charlie poszedł w jej ślady, oboje stanęli naprzeciw bramy. Ich ochroną zajęło się dwóch uzbrojonych w karabiny członków Yijing. Po żwirowej powierzchni słychać było kolejne kroki za ich plecami — zszokowana rodzina zbierała się w pogoni ciekawości.

Lekko roztrzęsiony Tiankuo wyszedł przed Charliego i Shiyun, rzucając do głównego ochroniarza:

— Otwórzcie bramy. Od razu otoczyć samochody i nie spuszczać z celownika. — Głos mu drżał. Gdy opuścił ramię wzdłuż ciała, Charlie i Shiyun mogli dostrzec święcące się od potu palce. Nerwowo stąpał nogą w żwirze.

Starał się grać pewnego siebie i świadomego swoich decyzji. Idealnego, nienagannego następcę Chaoxianga. Marnie mu to wychodziło. Gdyby sytuacja wyglądała inaczej, Charlie może i by się nawet zaśmiał.

Ochroniarze wykonali polecenie bez ociągania. Ciężka, rzadko otwierana brama zaskrzypiała, rozchylając się mozolnie. Ochrona ustawiła się przy wejściu, od razu wymierzyła w wyłaniające się pojazdy. Pierwszy samochód powoli wjechał na posesję. Karabiny wymierzały w przyciemnione szyby. Charlie pomyślał, że gdyby był w środku, już dawno zacząłby panikować. Zbyt wiele broni wymierzonych na raz.

Pozostałe dwa samochody zostały na wąskim podjeździe. Yijing okrążyły nawet ich. Zhangów ochraniała osobna eskorta, nieustannie zachęcająca do powrotu, do pałacu. Charliego i Shiyun również próbowali zasłonić, wprowadzić do bezpiecznego środka. Tamci nawet nie ruszyli się o milimetr. Wilson zacisnął mocniej palce na uchwycie pistoletu. Drzwi od samochodu na placu się uchyliły.

Wszystkie emocje upłynęły niczym kubeł zimnej, strąconej na głowę wody. Spięte mięśnie rozluźniły się, jedynie serce zabiło mocniej, uderzając rytmicznie w żebra. Oddech zamarł mu w gardle, kiedy pierwsze karabiny w dłoniach Yijing opadały, a celowniki mierzyły w ziemię.

Z samochodu wysiadł cały i zdrowy Xiao.

Charlie nie powstrzymywał się nawet sekundy. Pozwolił ciału działać wbrew rozsądkowi. Nogi same poprowadziły go do przodu. Ramiona rozparły ochroniarzy na boki, a nieszczęsne łzy zagościły w kącikach oczu. Rzucił pistolet pod nogi Tiankuo, rzucił się biegiem.

— Dobry Boże, jesteś cały! Cały i zdrowy! — powiedział, wpadłszy prosto w ramiona szczęśliwie uśmiechniętego blondyna. Xiao objął go w biodrach mocno, przycisnął jego ciało. Nie pozwolił, aby choćby milimetry ich skóry nie stykały się ze sobą. Charlie ujął jego głowę między dłonie, obejrzał zewszą, aby wyszukać jakichkolwiek ranek. — Dobrze się czujesz? Nie jesteś odwodniony? Jesteś ranny? Dzięki Boże, dziękuję, że sprowadziłeś go całego — załkał, przykładając dłonie Xiao do ust.

Blondyn patrzył na niego maślanym spojrzeniem. Wszyscy wpatrywali się tylko w nich, jednak dla nich cały świat przestał mieć znaczenie. Najważniejsze, że mogli znowu być razem.

— Przepraszam, że się martwiłeś. Jestem cały, dziękuję, najdroższy — odpowiedział delikatnym niczym płatek jaśminu głosem. Xiao jednym ruchem starł łzę z policzka Wilsona. Przyciągnął go do siebie, składając pocałunek w burzy kręconych włosów. — Opowiem ci wszystko później — szepnął mu do ucha, odwrócił spojrzenie ku drugiej stronie samochodu.

Oczy Charliego pobiegały za jego spojrzeniem. Dostrzegł, jak członkowie Yijing mierzą do wychodzącego z samochodu mężczyzny. Wilsona przeszył piorun niepojętego zdziwienia, kiedy w zadbanej, o wiele pewniejszej i schludniejszej postawie rozpoznał Shoguna. Zhangowie byli w równie wielkim szoku, a pierwsze łzy spadły na żwirowy chodnik, gdy Shogun wyciągnął rękę. Pomógł wyjść z pojazdu pięknej kobiecie. Ze środka wyszła jeszcze jedna znajoma Chinka — Huiying. To wraz z jej widokiem Charlie zrozumiał, kim byli ich goście.

Xiao uniósł nagle dłoń, zwracając uwagę skonfundowanych strażników Yijing.

— Opuścić broń. Przyprowadziłem przyjaciół! — rzucił tonem rozkazującym, o wiele pewniejszym niż ten Tiankuo, który aż poczerwieniał na twarzy z nerwów. Wraz z jego komunikatem, zza pleców ochroniarzy, nieśmiało wyłoniła się reszta rodziny. — Rodzino, pozwólcie, że przedstawię wam naszych nowych sojuszników. To szefowa Xiuying, Yareli Harrera oraz... Jiang. Wraz z ich pomocą w końcu należycie zapobiegniemy tyranii Chaoxianga.

Rodzina Zhang stała jak wryta. Jedyną osobą, która przejawiała ludzkie odruchy, była Mingxia. Kobieta łkała żarliwie, od kiedy z samochodu wysiadł Jiang. Rozpoznała swojego rodzonego, uznanego za zmarłego brata. Promień szczęścia zaiskrzył w ciemnych oczach Jianga, kiedy rozłożył szeroko ramiona. Mingxia nie powstrzymywała się przed skoczeniem w objęcia najstarszego brata.

— Ty... t...ty żyjesz. Naprawdę żyjesz... — łkała kobieta, a kolana się uginały. Oczy Jianga świeciły się łzami, łydki zadrżały, a sekundy minęły, kiedy rodzeństwo runęło na ziemię.

Nikt inny nie miał odwagi się ruszyć. Przerwać tej pięknej chwili. Dongyang wyglądał, jakby próbował samodzielnie ułożyć elementy tej przeraźliwie skomplikowanej układanki. Zirui wpatrywał się w drżące ciało małżonki, samemu ocierając łzy z kącików oczu. Tiankuo nie spuszczał wzroku z uśmiechniętego szeroko Xiao, a Shiyun...

— Co się tu, do cholery jasnej, wyprawia? — warknęła, rzucając broń pod własne nogi. Podparła biodra ramionami, jakby zupełnie poddała się w próbie ułożenia szyku przyczynowo-skutkowego. — Nie chcę obrażać niczyjej wiary, ale myślę, że naukowcy już jasno obalili ideę zmartwychwstania.

Wspomniana zaśmiała się dźwięcznie, okrążając samochód, aby stanąć obok Xiao. Straże nawet na chwilę nie spuszczały z niej bacznego oka. Opuszczone celowniki były w gotowości do oddania strzału wraz z nieufnym ruchem rozanielonej blondynki. Z pozostałych samochodów wyszło kilka członkiń Xiuying z broniami w ręce.

Xiao zerknął na Yareli, odsuwając się nieznacznie od zagubionego Charliego. Uśmiechnął się przepraszająco, gładząc spięte plecy Wilsona.

— Yareli oraz Jiang złożyli mi propozycję. Podjąłem świadomą decyzję, którą podpowiadało mi serce. Od dzisiaj z naszą rodziną sprzymierzy się Xiuying. Wspólnie doprowadzimy plan Yareli do skutku, a przy okazji damy należytą nauczką Chaoxiangowi — odpowiedział, a w piersiach wszystkich Zhangów zaparł wdech. — Chaoxiang okłamywał was tyle lat. Tyle lat okłamywał mnie. Zataił fakt, że Jiang żyje, świadomie trzymając was w wieloletniej żałobie. Skazał was na ból dobrowolnie. Chaoxiang zniszczył moje życie, zniszczył życie Jianga, Yareli, ale i własnej rodziny. Naprawdę po tym, jak trzymał was w pałacu jak niewolników, chcecie pozwolić mu, aby przejął władzę w Stanach? Aby krzywdził setki innych ludzi, wprowadził w życie chore, mizoginistyczne fantazje? Nawet jeżeli teraz go nie ma i jesteście szczęśliwi — on i tak wróci. I będzie niszczył marzenia dalej. Traktował jak podwładnych, a nie własną rodzinę z krwi i kości.

Xiao wrócił zupełnie inny. Charlie nie potrafił określić, co takiego się w nim zmieniło. Miał wrażenie, że powściągliwy, zamknięty, rozmyty w rzeczywistości Xiao powrócił o wiele stabilniejszy, otwarty, nielękający się mówić głośno o swoich przekonaniach. Xiao od zawsze wiele skrywał. Nie mówił, co myślał, zakopywał żal głęboko w sercu, bał się mówić o swoich uczuciach. W tym momencie Xiao odnalazł drogę, którą chciał podążać bez trzymającego go nieustannie na uprzęży ojca.

Zabił wszystkie ciążące mu u nogi osobowości, które wykreował na żądanie Chaoxianga.

Wang Xiao zamordował Vincenta Lawrence'a — ojcowski ideał.

Twarze członków rodziny Zhang się zmieniły. Zrozpaczona Mingxia w ramionach brata patrzyła z uznaniem w stronę Xiao. Dongyang obrał dumny, szeroki uśmiech, a Zirui zdawał się szukać własnej, odpowiedniej reakcji. Shiyun zaśmiała się gorzko, łapiąc za czoło. Jedyną osobą, która odstępowała od pełnych satysfakcji reakcji rodziny, był Tiankuo.

— Nie płynie w tobie krew Zhangów! Jak masz jeszcze czelność się rządzić?! — wrzeszczał maniakalnie tyczkowaty mężczyzna, przepychając się między Dongyangiem oraz Ziruim. Obaj spojrzeli skrzywieni, kiedy wściekły Tiankuo stanął odważnie naprzeciw Xiao. — Ja. Tu. Rządzę. Nie masz prawa podejmować takich decyzji i wciągać w to całą rodzinę.

Xiao przekręcił głowę w bok. Uśmiechnął się szelmowsko, robiąc mozolny krok w stronę. Charlie i Yareli próbowali go zatrzymać, jednak subtelnie odtrącił ich dłonie, skrzyżował pewnie ramiona na klatce piersiowej. Patrzył na Tiankuo z góry.

— To rodzina, nie mafia. Tu nie ma szefa.

Tiankuo trąciły spazmy desperacji. Mężczyzna zatrząsł się wściekle, wyglądając niczym rozwścieczony pies, godny jedynie bezsensownego kłapania pyskiem.

— Mylisz się! Niszczysz cały porządek! Chaoxiang poświęcił całe lata, żeby uzyskać to, co ty teraz misternie niszczysz! Plujesz na imperium. Plujesz na dobre imię swojego ojca! Jesteś paskudnym, niewychowanym bachorem! — Odwrócił się w stronę rodziny, szukając poklasku. Nie dostał nic, poza pełnymi nienawiści spojrzeniami, dlatego zerknął ponownie na uśmiechniętego blondyna, o mało nie tłocząc piany z ust. — Całe życie wszystko tylko psujesz. Urodziłeś się jako błąd w tym świecie!

Ten teatrzyk był żałosny. Wiedział to każdy obserwujący tę scenę. Członkowie Yijing wahali się między stronami. Nie wiedzieli, czy słuchać powinni syna władcy imperium, czy wściekłego kuzyna ze zbyt wybujałym ego.

Gdy Xiao miał już się odezwać i zbyć Tiankuo śmiechem, zza jego ramienia wyłoniła się Yareli.

— Jesteś jedynie małym, żałosnym mężczyzną.

Zdziwienie spowiło nawet twarz Xiao. Kobieta zasłoniła go własnym ciałem, kpiąc Tiankuo prosto w twarz. Zhang zdławił w sobie szok.

— Nie masz predyspozycji, aby się do mnie odzywać.

— Jesteśmy sobie równi.

Tiankuo zastukał zębami ze złości. Karmelowy odcień skóry teraz barwił się w odcieniach szkarłatnej furii.

— Nie jesteśmy równi. Jesteś parszywą, feministyczną suką z Xiuying.

Xiao już miał wystąpić przed Yareli. Dyskusja na ten temat z Tiankuo nie miała sensu. Shiyun przeprowadziła takich setki i nigdy nie udało jej się wpłynąć na wyprany mózg wujka. Yareli jednak zaśmiała się perliście, trącając dłoń Xiao. Zarzuciła długimi, jasnymi pasmami, uniosła dumnie brodę.

— Ojejku. Uwierz mi, że nic nie czyni cię żałośniejszym niż bycie zarozumiałym, wściekłym mężczyzną — mówiła zatroskanym tonem. Jak do dziecka. Tiankuo wściekał się tylko coraz bardziej. — Sprawiasz wrażenie, jakbyś mianował się ulubionym tworem Boga. W rzeczywistości jesteś jedynie nędznym nożem w dłoni wyszkolonego mordercy.

Tiankuo najwyraźniej nie potrafił wytrzymać sprytnych, psychologicznych obelg ze strony Yareli. Rozumiał tylko puste przekleństwa, prostackie wyzwiska. Wstrząśnięty furią nie próbował odegrać się słownie. Omiótł otoczenie szybkim spojrzeniem, po czym chwycił porzucony przez Charliego pistolet. Oddechy wszystkich zamarły, gdy wycelował prosto w Yareli.

— Zajebie cię! Ciebie i... c...ciebie! Ciebie też! I każdego z was! — Nakierował broń na Xiao, a potem na Charliego oraz Shiyun. — Każdego głupca, który zdecyduje się postawić Chaoxiangowi! Nie pozwolę wam zrujnować całego imperium! Nie pozwolę wam stanąć mi na drodze do panowania nad Yijing!

Pistolet drżał w przerażonych dłoniach. Maniakalny żar płynął w ciemnych oczach. Prostokątne okulary zsuwały się z nosa, przekrzywiały paranoicznie, oddychał rwanymi oddechami. Strach spowił cały plac główny. Członkinie Xiuying rzuciły się na pomoc Yareli, jednak zatrzymały je Yijing. Niektórzy ochroniarze zatrzymywali Chinki, drudzy próbowali odsunąć w bezpieczny kąt Zhangów, a jeszcze inni stali osłupieni w miejscu. Nie wiedzili, co mieli robić. Chronić wiernego imperium Tiankuo czy resztę mafijnej familii?

Xiao jednym ruchem pociągnął za siebie Yareli oraz Charliego. Shiyun próbowała uciec, jednak ślizgnęła się na żwirze oraz się wywróciła. Tiankuo co chwilę zmieniał swój cel, jakby próbował oszacować możliwość zastrzelenia ich wszystkich na raz. Nogi drżały jak u młodej sarenki, a oddech miał nierówny i zdyszany. Wszyscy obserwowali, jak pochłonięty w paranoi mężczyzna walczy sam ze sobą.

Kiedy miał już chwycić za spust, głuchy trzask obiegł wszystkich. Oczy Tiankuo uciekły do środka, ukazały białko, a mężczyzna w jednej chwili runął na ziemię. Plama szkarłatu powoli rozlewała się z obitej czaszki. Pozostali odskoczyli odruchowo, gdy zza pleców pokonanego Tiankuo wyłoniła się babka Ping. Otarła bolerkiem kraniec drewnianej laski ubrudzonej w szkarłacie, zaraz uderzyła nią o podłoże. Na oczach wszystkich przybrała zgarbioną pozę, po czym przeszła po plecach nieprzytomnego Tiankuo.

— Yareli, moja kochana, witaj w domu.

                   Jedni odetchnęli z ulgą, drudzy kręcili nosem, gdy okazało się, że Tiankuo przeżył. Stracił przytomność, miał rozbitą głowę i lekki wstrząs mózgu, ale wciąż żył. Wspólną decyzją Tiankuo został odizolowany i zamknięty w komnacie bez okien. Dongyang żywo proponował wyrzucenie go do lochów, jednak rodzina doszła do wniosku, że byłoby to zbyt okrutne. Takim sposobem pozbyli się z czynnego życia domowego ostatniego, fanatycznego wyznawcę Chaoxianga. Władzy w pałacu nie przejął nikt, ochrona z Yijing przeszła na stronę Xiao. Żaden z nich nie miał prawa kontaktować się z główną siedzibą Yijing ani samym Chaoxiangiem. Pozostawali wierni rodzinie Zhang, nieważne, jak drastyczne miałyby okazać się ich plany.

W ciągu jednego wieczoru w Jadeitowym Pałacu zrobiło się dziwnie tłoczno. Yareli wraz z Huiying wzięły wspólny pokój, Jiang wrócił do pokrytej sentymentalnym kurzem sypialni, a członkinie Xiuying osiadły się na ostatnim piętrze. Wszędzie rozpromieniały rozmowy, ciężko było znaleźć cichy fragment pałacu. Śmiechy, rozmowy, przekomarzania, rozbrzmiewające kroki — to była prawidłowa symfonia, która na co dzień powinna wypełniać zjawiskowe zamczysko.

Mimo późnej godziny babka Ping oraz Mingxia uparły się, że Zhangowie muszą zjeść kolację z nowymi gośćmi i wysłuchać szczegółowych wyjaśnień. Xiao i Charlie podążali wąskim, długim korytarzem w stronę głównej jadalni. Ostatnią godzinę Xiao spędził na wytłumaczeniu Charliemu wszystkiego, co odwróciło jego życie do góry nogami.

Zatrzymali się przed starymi drzwiami. Ze środka wybiegały słodkie śmiechy, donośne rozmowy oraz fragmenty tłumaczeń Yareli. Rodzina Zhang w miarę dobrze pamiętała tę kochankę Smoka. Nigdy nie przyglądali się zbytnio krótkim miłościom Chaoxianga, jednak Zwaśniona ze Smokiem miała być damą Yijing. Musiała poznać wcześniej jego rodzinę.

Xiao nie potrafił sięgnąć w stronę pozłacanej klamki. Wsłuchiwał się w rozmowy, jednak nie rejestrował ich. Czuł się, jakby jego baterie społeczne zostały wyładowane do alarmowego stanu. Czuł się wykończony tym wszystkim. Teraz czuł się wycieńczony.

Dyskretny dotyk dłoni Wilsona na ramieniu wybudził go z otumanienia. Powoli odwrócił się w stronę czarnowłosego, który przystanął o krok bliżej.

— Myślisz, że możemy jej zaufać? — zapytał ostrożnie Charlie, gdy Xiao oparł się plecami o trzeszczące drzwi. Spojrzał w stronę zakratowanego okna. Błysk księżyca przedzierał się do ciemnego, pustego i zimnego korytarza.

— Sam nie wiem. Mamy takie same cele. Ona chce pogrzebać Chaoxianga w zemście za wszystkie skrzywdzone przez niego kobiety. Ja za rodzinę, której nigdy nie szanował. Nie ma z kim nas zdradzić. Jiang jej zaufał, więc my też musimy — szepnął, zacisnął mocno wargi.

Powoli przemknął palcami po ramieniu Charliego, dotarł do rozluźnionej dłoni. Musnął opuszkami szorstką skórę. Obaj spojrzeli w dół, na swoje dłonie. Czarnowłosy westchnął nikle.

— Masz złe przeczucia? — zapytał Xiao.

Charlie pokręcił głową.

— Nie, po prostu... sam nie wiem, co myśleć. To wszystko jest szalone.

Xiao nie mógł się z nim nie zgodzić. Całe jego życie było oderwane od rzeczywistości. Dzieciństwo w mafii, życie w kłamstwie ojca, nieustanne utwierdzanie się w przekonaniu, że nie czeka go nic dobrego, a jedyną drogą do przetrwania było trzymanie się rękawa Chaoxianga. Całe życie było szalone, jednak ostatnie kilkanaście godzin wydawało się absurdalne. Wszystko odwróciło się do góry nogami.

— Postawiłem całą rodzinę w nowej, ryzykownej sytuacji. To wszystko zależało tylko od mojej decyzji. Jeżeli coś pójdzie nie tak, to ja będę żył z poczuciem winy — westchnął z trudem. Ból głowy promieniował wokół jego umysłu niczym karna obręcz. Jakby los mścił się na nim za wybraną przez niego przyszłość. — Jeżeli nie będziesz chciał w tym uczestniczyć, zrozumiem to. Nie musisz.

Mimika twarzy Charliego złagodniała. Stres i nieunikniony niepokój w oczach opadł niczym powolna mgła. Czarnowłosy zrobił krok w stronę Xiao, przykładając dłoń do jego policzka.

— Spójrz na mnie — szepnął, unosząc brodę blondyna. Xiao zerknął na ułamek sekundy w promieniujące mrokiem ślepia, zaraz odwrócił wzrok w bok. — Zhang Chaoxiang chce zniszczyć mój kraj. Mój dom. To, co planuje Yareli, uwolni z łańcuchów twoją rodzinę i rząd Stanów Zjednoczonych. Mam powody, żeby działać razem z wami.

Xiao zamrugał pospiesznie.

— Aż tak ci zależy na uratowaniu USA? — zagadnął, a Charlie uśmiechnął się szeroko. Ciepłe, rumiane wypieki wpłynęły na policzki, a serce w klatce piersiowej zabiło mocniej.

— Zależy mi na tobie, Xiao. — Wspomniany otworzył szerzej oczy. Zawstydzenie przemknęło przez oczy. Zaczął błądzić wzrokiem po całym korytarzu tylko po to, aby nie zatrzymywać się na roześmianej twarzy Wilsona. — Zależy mi na tym, abyś w końcu zakończył swoją wojnę. Był wolny. Abyś poznał swoją mamę, oderwał się od przeszłości i żył. Po prostu żył tak, jak ty tego zapragniesz.

Blondyn zerknął nieśmiało, a cień uroczego uśmiechu przemknął przez zimną i ponurą mimikę twarzy.

— Chciałbym, żebyś był w mojej przyszłości. Żył pełnią serca razem ze mną.

Charlie zachichotał, uderzając go lekko w bok.

— Myślałem, że to bardziej niż oczywiste. Co ty sobie myślałeś? Że po tym wszystkim odstawisz mnie do Stanów, a ja będę dalej bawił się w politykę? Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz — odparł, a Xiao uśmiechnął się szerzej, nie potrafił już skrywać szczęścia.

Kiedyś myślał, że nie posiada domu. Jadeitowy Pałac był pięknym miejscem z cudownymi ludźmi. Jednak co po tym, kiedy koszmary dalej się go trzymały? Nieprzespane noce, tyrania ojca, piekące od płaczu oczu. To chore, niszczące poczucie beznadziei, świadomość, że własne życie do niczego sensownego nie prowadzi. Jadeitowy Pałac był fizycznym domem, do którego mógł wrócić w każdej chwili słabości.

Całe życie szukał domu w czyimś sercu. Poczucia przynależności, świadomości, że ktoś ceni go za coś więcej, niż mordowanie z zimną twarzą czy wierne wykonywanie poleceń.

Charlie okazał się takim domem, choć początkowo bał się do niego wstąpić. Nieśmiało pukał do drzwi, a gdy te otwierały się, spłoszony uciekał. Nie chciał powielić swojego nastoletniego losu. Nie chciał ochoczo wkroczyć za próg, żeby zatrzasnąć się i zginąć w duszących płomieniach pułapki. Charlie był domem, który czekał na niego. Nie pośpieszał, nie wymuszał, nie zacierał drażliwych stref komfortu mężczyzny.

Xiao nie potrafił się już powstrzymywać. Ku zdziwieniu Charliego na jednym wdechu wpadł w jego ramiona. Wtulił się w ciepłe, nieznacznie masywniejsze ciało, a jego właściciel nie wiedział, co powinien zrobić. Gdzie ułożyć dłonie, jak oddychać, co powiedzieć. Mimo ich bliskiej relacji Xiao rzadko rzucał się w objęcia. Czasami przez sen wtulał się w ramię Wilsona, otaczał go ramionami w biodrach i przyciągał do siebie. Pomimo tego nigdy nie pozwalał sobie na jawną słabość oraz uległość świadomie.

Charlie odetchnął ostrożnie, położył dłonie na chudych, spiętych plecach Xiao. Przyciągnął go bliżej siebie, gdy ten odetchnął spokojniej.

— Powiedz mi, Xiao. Powiedz mi, jak się czujesz.

Blondyn zadrżał. Wtulił mocniej nos w klatkę piersiową Wilsona, się kuląc.

— Jestem taki zmęczony. To wszystko mnie rozbiło na kawałki. Cały sukces opierałem na przekonaniu, że przynajmniej Chaoxiang nie jest moim prawdziwym ojcem. Nie mam z nim nic wspólnego. A teraz... Boże, Charlie, jak ja go nienawidzę.

— Nie boisz się, że ten fakt powstrzyma cię przed wykonaniem polecenia Yareli?

Xiao podniósł głowę. Spojrzał szczerze zdziwiony w ciemne ślepia Wilsona.

— Co masz na myśli?

— To twój ojciec — odpowiedział zmieszany Charlie.

Xiao pokręcił głową, ujmując ramiona Amerykanina. Ich oczy były na równi, oddechy mieszały się we wspólnej harmonii. Serce Xiao ciężko obijało o klatkę piersiową.

— To, że mnie spłodził, nie czyni go moim tatą. Jest parszywym człowiekiem. Liczą się tylko jego przekonania, ambicje, władza oraz Yijing. Okłamywał mnie całe życie, wmawiał mi, że jestem wyrzutkiem, że właśni rodzice mnie nie chcieli. Mówił mi, że jestem przekleństwem tylko po to, abym nie zrobił tego samego, co on zrobił Jiangowi. Jestem dziedzicem Yijing, Charlie. Ten parszywy chuj nie chciał, żebym go sprzątnął z tronu, gdy się dowiem. — Xiao oddychał ciężko. Gdy Charlie tylko to spostrzegł, przyciągnął go ponownie. Blondyn trząsł się, pomimo starań uspokojenia się w studzących temperament objęciach. Gdy wziął głęboki wdech, wtulając nos w kosmyki, mówił dalej, już spokojniej. — To przez niego spotkało mnie całe zło, najdroższy. To przez niego wykreowałem fałszywą osobowość. To przez niego zginęła Daiyu, Ruby, Orville. Gdyby to pierdolone Yijing mu się nie poddało, żyłoby tyle ludzi. Tyle zła nigdy się nie wydostałoby...

Charlie zadrżał. Żołądek podszedł mu do gardła, gdy z ust Xiao padło imię jego zmarłej ukochanej. Miał rację. Gdyby Jiang pozostał przy władzy, Yijing nie rozeszłoby się na dalsze kontynenty. Nie zapragnęłoby przewrotu w amerykańskiej polityce. Nie byłoby w niej rodziny Flores, bracia i ojciec Ruby by żyli... w tym ona. Nigdy nie powstałoby Xiuying, a niewinna Daiyu nigdy nie wpadłaby w pułapkę Yijing. Równie dobrze, gdyby Chaoxiang nigdy nie doszedł do władzy... Charliego nie byłoby tu dzisiaj. Nie poznałby tylu cudownych ludzi. Nie trzymałby w objęciach roztrzęsionego Wang Xiao. Nie potrafił ukrywać uczucia.

Xiao był kimś więcej. Pomimo rozsądku, który kazał mu uciekać, to serce łaknęło bliskości. Zapachu delikatnego jaśminu, miękkości miodowych kosmyków, suchych i wąskich warg.

Zatopił palce w blond czuprynie. Złożył subtelny pocałunek nad uchem mężczyzny, słuchając bijącego serca. Powoli kołysał ich obu na boki i szeptał Xiao do ucha. Gdy jego oddech stał się równy i spokojniejszy, odpowiedział:

— Rozdrabnianie tego nie ma sensu. Nie cofniesz przeszłości. Możemy jedynie postarać się, aby przyszłość okazała się lepsza.

Xiao powoli odsunął się od niego. Ich ramiona wciąż się splatały, oddechy mieszały, a spojrzenia się topiły. Zagryzł nerwowo dolną wargę, ściskając palce na plecach Wilsona.

— Nie chce już nigdy więcej być Vincentem.

Charlie zamrugał zdziwiony. Xiao odsunął się o kroczek, wyprostował. Spojrzał na kochanka pewnym, iskrzącym szczerością spojrzeniem. Charlie mógłby przysiąc, że mrok, który na co dzień otaczał oczy Xiao, teraz przyblakł. Srebrzyste smugi stały się jaśniejsze, wyraźniejsze. Specyficzny odcień w oczach Xiao dało się przeważnie zauważyć, gdy się dziwił. Gdy otwierał szerzej oczy, a źrenice się pomniejszały. Te szansa niespodziewanie nadchodziła i umykała.

Teraz mrok bezdusznej czerni przegoniła runa księżycowego blasku.

Xiao pojął jego dłonie desperacko.

— Nie chcę być Vincentem. Tego człowieka wykreował mój ojciec. Był perfekcyjnym synkiem, który wykonywał posłusznie wszystkie polecenia. Nie chcę nigdy więcej być nazywany tym imieniem. Brzydzę się Vincentem. Chcę... ja...gdybym mógł... zabiłbym Vincenta Lawrence'a.

Charlie przegnał początkowy szok. Jego twarz rozjaśnił słodki uśmiech. Ścisnął mocniej dłonie blondyna.

— Mylisz się, Xiao. Vincent Lawrence nie żyje już od dawna.

Mężczyzna przekręcił zdziwiony głowę.

— Jak to?

Charlie zniwelował ostateczny dystans. Pogładził wierzchem dłoni zaróżowiony policzek blondyna. Świat wydawał się momentalnie rozmazać. Rozmowy za ciężkimi, drewnianymi drzwiami przyciszyły się, rytmiczny stukot deszczu o dach zrównał się z biciem serc, a porywisty przeciąg łaskotał ich po kostkach. Charlie zaczesał kosmyk blond włosów za ucho Xiao, uśmiechając się na widok czarnych odrostów przy skórze głowy.

Choć Xiao sam by tego nie zauważył, zrzucał powoli ostatnie skrawki popękanej maski Vincenta Lawrence'a.

— Vincent Lawrence nie żyje, od kiedy po raz pierwszy otworzyłeś się przede mną. Gdy pozwoliłeś, abym postradał rozum dla najprawdziwszego Wang Xiao, dobrowolnie wbiłeś pierwszy nóż w maskę twego ojca.

Oniemiały blondyn nie odpowiedział nic więcej. Wszystkie zbędne słowa pochłonął pełen emocji pocałunek.

Continue Reading

You'll Also Like

5.4K 1K 16
Hyowol, znany jako Księżycowy Świt, to jedyny męski kisaeng, w dodatku cieszący się sympatią wśród arystokratycznych bywalców domu uciech. Znany z cz...
83.6K 8.7K 70
Będąc odważnym splotł ich dłonie ze sobą. Ucieszył się, kiedy starszy ani nie wyrwał ręki, ani jakkolwiek nie zaprotestował. Ba! Baekhyun był wręcz z...
233K 24.1K 97
「Przygnębiająca cisza przerywana jedynie dźwiękiem przychodzącej wiadomości.」 ⚣ angst; wiadomości; depresja; uzależnienia (nie tylko od alkoholu i uż...
53.5K 2.4K 29
Cześć! To moja kolejna praca o tej tematyce. Tym razem Hailie ma 12 lat. Na początku książki Shane i Tony mają 16 lat; Dylan 17 lat; Will 24 lata; V...