YINYANG TIGER

By milkychimy

20K 2.3K 1.1K

[☯️] zakończone ❝a tiger in a herd of hunters kills the most❞ Charlie Wilson to poseł republikański, wal... More

Prolog: pewność zasiana tygrysim czarem
1 🂡 mafiozo pod płaszczem politycznego wybawcy
2 🂡 godło na czole
3 🂡 skaryfikacja po ostrzu Xiuying
4 🂡 tygrysek z niewidzialną przeszłością
5 🂡 I rada: nie pozwól wrogowi poznać swoje lęki
6 🂡 zemsta to pierwszy stopień do piekła
7 🂡 władza nad krajem bliska władzy mafii
8 🂡 niewinny królik również potrafi się mścić
9 🂡 ostrze kompromitacji
10 🂡 niepokój budzi intrygę
11 🂡 nie zawstydza mnie męska aparycja
12 🂡 Amur Tiger
13 🂡 sieć rodzinna pod presją mafii?
14 🂡 melodia guzheng snuje powiew śmierci
15 🂡 powiedz mi, kim według ciebie jestem
16 🂡 jak dżentelmeni
17 🂡 imię moje - Xiao
18 🂡 początek mafijnej wojny
19 🂡 mały jadeitek
20 🂡 ten, którego imienia nie można wypowiadać
21 🂡 zwaśniona z tygrysem
22 🂡 wspólna nienawiść budzi najgorętszą potęgę
23 🂡 piętno obietnic
24 🂡 Resflor Company
25 🂡 kres wojny
26 🂡 krwawa piwonia
27 🂡 śmiertelny duet
28 🂡 wspólne łoże
29 🂡 pierwsza, chińska poszlaka
30 🂡 sprzymierzeńcy szybko we wrogów się zmieniają
31 🂡 pocałunek wybawienia
32 🂡 sumimasen, szach-mat
33 🂡 powiedz, co chcesz mi zrobić
34 🂡 dlaczego tutaj nie zostaniesz?
35 🂡 pierwsza ofiara
36 🂡 przepraszaj najskrytsze niebo
37 🂡 niczego nie żałuję
38 🂡 naczelny krzykacz
39 🂡 jaśmin na skórze
40 🂡 rewolucja jest kobietą
41 🂡 tęsknota za domem to pierwszy stopień do buntu
42 🂡 rodzinne więzy
43 🂡 plan mizogina
44 🂡 skoro chcesz ze mną zostać...
45 🂡 spalone mosty
46 🂡 Dzień Niepodległości
47 🂡 wiesz w ogóle, gdzie Chiny leżą?
48 🂡 tchórzliwy prezydent
49 🂡 Rodzina Zhang
50 🂡 mafia jest jak państwo totalitarne
51 🂡 odwiedźmy Zhouzhuang!
52 🂡 żołądek amerykańskiego pieska
53 🂡 pociąg do Szanghaju
54 🂡 mądrości starej nainai
55 🂡 McDonald's i Kungfu Panda
56 🂡 Qiaoxi 桥西
57 🂡 polowanie na Smoka
59 🂡 ślad jaśminowego przymierza
60 🂡 Vincent Lawrence nie żyje
61 🂡 zmęczony, duży kiciuś
62 🂡 człowiek to bardzo delikatna maszyna
63 🂡 młodzieńcza głupota
64 🂡 paskudny kłamca
65 🂡 Ameryka o sobie przypomina
66 🂡 tego historia nie wytłumaczy braterską miłością
67 🂡 pocałunki w pierwszy śnieg
68 🂡 biały katolik z Ameryki - największe zagrożenie
69 🂡 Księżycowy Nowy Rok
70 🂡 Wǒ xǐhuan nǐ
71 🂡 Witaj ponownie, Ameryko
72 🂡 Konferencja zdrajcy czy ofiary?
73 🂡 Yareli Harrera i Zhang Chaoxiang
74 🂡 nóż w plecach
75 🂡 pozostał mi tylko on
76 🂡 ledwo zdobyta, a już stracona
77 🂡 plan Marshalla
78 🂡 pośmiertny ruch na szachownicy
79 🂡 zdrajca niejedno nosi imię
80 🂡 finał sztuki tragicznej
Epilog: powiedz mi, kiedy się we mnie zakochałeś

58 🂡 spotkanie z feministyczną królową

86 12 6
By milkychimy

                  Obudziwszy się, jakby po pięciu latach śpiączki, po pierwszym uchyleniu powiek mógł śmiało stwierdzić jedno — już drugi raz w tym roku został porwany. Tym razem nie obudził się w brudnym, opuszczonym magazynie, przywiązany do krzesła, słuchając obelg Charliego Wilsona.

Shogun nie szczędził luksusu. Obudził się na miękkim materacu. Powiew zimnego wiatru muskał rozgrzaną, lepką od potu skórę, zawiewając koronkowymi firanami nad głową. Rozejrzał się. Leżał na wygodnym łóżku, objęty pudroworóżową pościelą. Wbijając łokieć w materac, podparł się, analizował pomieszczenie.

Nie znajdował się w żadnym obskurnym miejscu, mającym spełniać funkcję jego tymczasowego więzienia. Była to najzwyklejsza sypialnia. Łóżko, biurko, szafa i sofa. Dwa wyjścia, jedno zamknięte, drugie prowadzące do łazienki. Nie był też związany. Żadnych łańcuchów, lin, zupełnie nic. Powinien się cieszyć, jednak gdy wspomnienia dotarły do niego w zwolnionym tempie, poczuł dreszcz niepokoju. Tylko władca perfidnie świadom niemożliwości ucieczki ze swojego pałacu pozostawiał więźnia tak swobodnego.

Trucizna wciąż krążyła w jego ciele — poczuł to aż nad wyraz dokładnie, kiedy nagle poderwał się z łóżka. Zaćmiło się przed oczami, serce zabiło mocniej, a nogi ugięły się pod ciężarem. Podparł się o pobliską ścianę, cudem nie wylądował na podłodze. Oddychał głębiej. Pozwolił płucom przyzwyczaić się do swobodnego dostępu do powietrza, a przepoconą, zarumienioną twarz przetarł dłońmi. Musiał się skupić, jeżeli chciał wyjść cało z tej sytuacji. Odzyskawszy połowiczną koordynację ruchową, najpierw dotknął nadgarstka prawej dłoni — nie miał zegarka. Zabrali mu. Poczłapał z trudem do okna. Nie było w nim krat, jednak tkwił zbyt wysoko, żeby skoczyć. Mimo to oparł się o parapet, wyjrzał na zewnątrz.

Wciąż był w górach niedaleko Huzhou. Od miasteczka mogło dzielić go kilka kilometrów. Zza okna widział otaczający kompleks starodawnych budynków. Na placu między budynkami nie było żadnych ludzi. Pośrodku mieściła się jedynie sadzawka wodna, w której kąpał się kruk. Słońce powoli zachodziło. Co znaczyło, że przespał całą dobę. Charlie i Shiyun musieli umierać ze zmartwienia.

Gdzie on go, do cholery, wyciągnął?

Już wiedział, że śpiewka o nienależeniu do żadnej mafii była stosem kłamstw. Jak zapewne większość słów Shoguna.

Musiał się wydostać. Starał się skleić myśli, jednak umysł przykrywała senna mgła. Mięśnie były lekkie, niemalże rozmyte, nie czuł połowy ciała. Próba ucieczki przez okno byłaby samobójstwem. Próba otworzenia głównych drzwi mogłaby skończyć się spotkaniem z ochroną. Gdy przeskakiwał z jednej myśli na drugą, za jego plecami skrzypnęły stare drzwi. Momentalnie odwrócił się. Poczuł silne zawroty głowy. Ostatkiem sił podparł się na pobliskiej szafce, uważnie przyglądał się dwóm Chinkom, które weszły do pokoju.

Obserwowały go jak zwierzynę. Bestię, którą jeden kaprys dzielił od wgryzienia kłów w ich skórę. Xiao również nie czuł się bezpiecznie — obie miały broń. Na podwiązce, na udach lśniły sztylety, przy biodrze broń palna. Za to on miał tylko wolę walki i zawroty głowy. Stracona pozycja.

Kobiety położyły na stoliku puchaty ręcznik, złożone w kostkę, świeże ubrania oraz szklankę wody z cytryną. Jedna z nich stanęła przed nim, wypięła dumnie pierś.

— Pan Jiang przez sen podał ci odtrutkę. Woda z cytryną pozwoli ocucić organizm. Zimny prysznic orzeźwi i pozwoli pozbyć się ostatnich efektów ubocznych.

Jiang.

Czyli to nie były halucynacje spowodowane przez truciznę.

Zhang Jiang. Brat Chaoxianga. Prawowity władca Yijing żył. I właśnie go porwał.

Xiao uniósł brew. Poczuł ciarki. Nie wiedział, co z nim robili. Podali odtrutkę, ale czy miał pewność, czy nie zrobili czegoś jeszcze? Momentalnie poczuł się brudny. Jakby odciski obcych palców pokrywały całe ciało. Maniakalnie zaczął drapać się po ręce, jakby próbował zdrapać brud nieznanego dotyku. Druga Chinka wyszła zza ramienia pierwszej.

— Przyjdziemy po ciebie za piętnaście minut.

— W jakim celu? — rzucił zachrypniętym, obolałym tonem. Dopiero teraz poczuł, jak sucho miał w gardle.

Kobiety spojrzały po sobie. Ich twarze ozdobił chytry uśmieszek. Odwróciły się w stronę drzwi, Xiao był pewien, że nie uzyska odpowiedzi. W ostatniej chwili pierwsza z nich rzuciła przez ramię:

— Na spotkanie z Lady Yeh — zachichotała dźwięcznie.

Vincent jeszcze dłuższą chwilę patrzył tępo w ciemne, dębowe drzwi. Wsłuchiwał się w skrzyp zamykanego zamka, ciche rozmowy, a następnie oddalające się kroki. Po upewnieniu się, że Chinki odeszły, pozwolił sobie na upust emocji.

— Kurwa! — wrzasnął po chińsku, uderzając pięścią w szafkę. Syknął boleśnie pod nosem, czując, jak nadwyrężone mięśnie drgają od tak niespodziewanego wysiłku. Złość tuszowała fizyczny ból. Powoli osunął się na podłogę, przecierał panicznie twarz palcami. Skierował dłonie na przetłuszczone kosmyki, pociągnął z desperacji.

Oddychał ciężko, opierając plecy o zimną ścianę. Przymknął oczy, układając wszystkie nadszarpane kawałki układanki.

Shogun, znaczy Jiang, współpracował z Xiuying. Sprzedał go Lady Yeh. Powinien się tego domyślić, tak dwójka miała wspólnego wroga. Jednak jak on przeżył? Na cmentarzu, za Jadeitowym Pałacem, był jego grób. Mogiłę odwiedzała w każdy Księżycowy Nowy Rok cała rodzina Zhang. Mówili z tęsknotą, więc niemożliwe, żeby tylko Xiao żył w kłamstwie.

Czy Chaoxiang wiedział, że żądny zemsty brat wciąż chodził po świecie? Czy to on okłamał ich wszystkich?

Westchnął z trudem, patrząc na pozostawione rzeczy. Bez względu na mętlik w głowie, musiał spotkać się z Lady Yeh. Bez względu na czekającego zagrożenie, musi wyjść z jakąś wiedzą, jakimiś wyjaśnieniami.

Spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Ubrania kleiły się do ciała, włosy były cholernie tłuste, twarz świeciła się i rumieniła niemiłosiernie. Honor nie pozwalał mu pokazać się w takim stanie największemu wrogowi. Trochę w innych okolicznościach wyobrażał pierwsze spotkanie z Lady Yeh.

Z trudem się podniósł. Wypił łapczywie wodę z cytryną, upewniwszy się trzy razy, że nie przeoczył trucizny. Zgarnął ręcznik i świeże ubrania, ruszył do łazienki. Chinka miała rację — zimny prysznic ostudził z otrutego amoku. Dodatkowo dokładnie zmył z siebie uczucie możliwych dłoni.

Gdy wrócił do pokoju niemalże pełen sił, Chinki czekały na niego. Wyprowadziły go z pomieszczenia, a on widział te wszystkie szydercze spojrzenia, słyszał złośliwe chichoty. Czuły satysfakcję i wyższość nad pojmanym wrogiem. Kuło to dumę wyniosłego Xiao, jednak zacisnął zęby, ścisnął pięści i się nie odzywał. Członkinie Xiuying nawet nie trzymały go — wiedziały, że nie miał szans ucieczki. Posiadłość feministycznej mafii była labiryntem. Pomimo świetnej orientacji w terenie zgubił się po trzech pierwszych zakrętach. Wszędzie wisiały malowidła, stały zadbane kwiaty, co rusz mijały go roześmiane, spacerujące kobiety. Nie tylko Azjatki. To go zdziwiło. Podobnie jak swoboda panująca w siedzibie Xiuying.

Posiadłość nie wyglądała jak dom publiczny pod władaniem możnej kurtyzany. Nie było mowy o przetrzymywanych dziewcząt, które od najmłodszych lat były sprzedawane. Przez jedno z okien dojrzał trzy dziesięciolatki bawiące się w ogrodzie. Roześmiane, rozbrykane, szczęśliwe i — przede wszystkim — niepilnowane. Rezydencja wyglądała podobnie do siedziby głównej Yijing w Szanghaju. Starodawny klimat, pozłacane zdobienia, stare malowidła, zapach jaśminu oraz trzeszcząca, drewniana podłoga. Tylko w rezydencji Xiuying... nie śmierdziało śmiercią. Władzą, obłudą. Zewsząd otaczały go śmiechy i swoboda.

Lekko oniemiały, nie zauważył, kiedy został wprowadzony do komnaty na parterze. W pomieszczeniu było ciemno. Pierwszym, co zauważył, było otwarte na oścież okno, a tuż przy nim siedzisko z baldachimem. Pośród setek poduszek siedziała wygodnie kobieta, na którą padały ostatnie promienie słońca. Drzwi skrzypnęły, zostali sami. W pierwszej chwili zapomniał, jak powinno używać się nóg. Zwalczył strach, zrobił pierwszy krok.

Nie miał wątpliwości, że to była ona.

Królowa Xiuying.

Dama azjatyckiego, kryminalistycznego zalążka.

Matka chińskiego feminizmu.

Od Lady Yeh biła specyficzna aura. Czuł się, jakby wdychał woń zarówno jaśminu, jak i lilii. Mieszanka tłoczącej się trucizny z chorą przyjemnością. Miał wrażenie, jakby stąpał na prostej drodze do śmierci, jednak jego nikły strach wyparował przy pierwszym kroku. To była woń słodkiej, mamiącej tragedii.

Lady Yeh była majestatycznym kataklizmem dla duszy.

Zatrzymał się wystarczająco blisko, aby zauważyć, że w cieniu stała druga kobieta. Od razu rozpoznał ją z ataku na swój dawny apartament. Tamtej nocy Huiying przystawiła mu karabin do skroni i odciągnęła od wystraszonej Daiyu. Była jedyną, która uciekła przed śmiercią. Teraz stała dumnie z ciężką bronią w ręce, śledząc każdy jego ruch. Xiao zignorował ją, skupił się na sylwetce odwróconej Lady Yeh.

Siedziała jak grecka bogini. Widział nagie, kościste łopatki, spływające pasma długich kosmyków oraz dłoń ozdobioną szponiastymi paznokciami. Była tak zrelaksowana, mimo najgorszego wroga stojącego o krok za nią.

Xiao odchrząknął cicho, uśmiechnął się kącikiem ust.

— W końcu się spotykamy — odparł, a głos poniosło echo.

— Ja również nie kryję uciechy. — Miała dziwny akcent, mówiła nisko, rozsiewając po ciele. Vincent rozmasował dłońmi gęsią skórkę na ramionach.

— Dlaczego ja dostałem zaszczyt jako pierwszemu spotkać się z tobą, droga pani? — zagadnął. Kobieta poruszyła się nieznacznie.

Lady Yeh podniosła się, usiadła z gracją. Jej plecy były proste jak struna. Widział sylwetkę w cieniu, ale mógł śmiało stwierdzić, że wyglądała zbyt zjawiskowo. Mogła być w podobnym wieku, co Chaoxiang. Dałby jej przynajmniej pięćdziesiąt lat. Mimo tego faktu z samego sposobu mówienia była... czarująca. Omamiajaca. Niczym najlepiej wyszkolona wiedźma.

Xiao nie dawał złapać się w sidła. Nie pozwalał się tak łatwo omamić.

Kobieta zaśmiała się dźwięcznie.

— Długo starałam się o to spotkanie. Od zawsze miałeś być tym pierwszym.

Xiao przemknął nerwowo językiem po dolnej wardze. Zerknął nieufanie na Huiying, jednak dziewczyna nie ruszała się z miejsca nawet o milimetr. Jak skała.

— Nie nazwałbym tego spotkaniem. Porwałaś mnie — zaznaczył wyraźnie, a kobieta zaśmiała się rozkosznie.

— Musiałam sobie jakoś radzić. Nigdy nie przyszedłbyś do mnie z własnej woli.

Xiao wypchnął nerwowo policzek językiem.

— Tak czy siak, gratuluje. Udało ci się mnie przechytrzyć.

Nagle rozbłysło światło, a za nim rozniósł się charakterystyczny skrzyp otwierania starych, drewnianych drzwi. Momentalnie odwrócił się, dostrzegł wchodzącego Shoguna. Jianga.

Oddech przyśpieszył, serce zabiło trzy razy mocniej. Spojrzał na mężczyznę świadomym okiem. To nie mogła być pułapka, próba złapania go w sidła emocjonalnych słabości. Mężczyzna, z zimną mimiką twarzy i pustką w oczach, był tym samym człowiekiem ze zdjęć rodzinnych. Bratem Chaoxianga i Mingxii.

Cała trójka posiadała smocze spojrzenie. Przesiąknięte ogniem, płonące od determinacji, wyższości i odwagi. Jiang dzielił kształt ust z Mingxią, a nos niemal odebrał Chaoxiangowi. Skórę miał odcieniu słodkiego karmelu, lekko siwiejące włosy dokładnie przystrzyżone, a wąsy starannie uczesane. Brudny, obskurny staruszek z Nowego Jorku był przykrywką. Wczorajsze uśmiechy, schludny wygląd i błysk w oku były podpowiedzią. Xiao jej nie wyłapał.

Czuł się jak skończony dureń.

— Nic by mi się nie udało, gdyby nie mój wieloletni przyjaciel — odpowiedziała Lady Yeh, wywołując subtelny uśmiech na twarzy Jianga.

Xiao spojrzał w jej stronę. Tym razem stała tak blisko, aż oniemiały cofnął się o krok. Liczbą paradoksów, jakich przeżył w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin, powinien zapisać się w księdze Rekordów Guinnessa. Ten aktualny zdawał się największym szokiem. Słowa zaschły w gardle, a oczy otworzyły się szeroko, kiedy przeszywał parszywym spojrzeniem całą postać władczyni chińskiego, feministycznego imperium.

Ponieważ Lady Yeh wcale nie była Chinką.

Nie była nawet Azjatką.

Skórę miała w odcieniu kartki wyrwanej ze szkicownika. Dwa odcienie jaśniejszą od Charliego. Długie pasma włosów w cieniu zdawały się przybierać odcień pięknej siwizny, a naprawdę były miodowym blondem. Oczy — duże, szare — napawały się jego zdziwieniem z pełnym zadowoleniem. Prawą część twarzy przeszywała paskudna blizna, jednak nie odbierała ona wyjątkowego uroku. Lady Yeh przypominała płatek orientalnego kwiatu zasadzony w nieodpowiednim środowisku. Była rasy białej. Odziana w czarne hanfu, przeszyte złotymi niteczkami, z tradycyjnymi chińskimi zdobieniami we włosach, pomalowana azjatycką techniką. Wyglądała pięknie, jednak tak wyraziście obco.

Xiao nie miał pojęcia, ile czasu tak obscenicznie wpatrywał się w starszą kobietę. Czuł się, jakby mimo wszelkich starań dopadł go czar tej pochłaniającej istoty. Był nią oczarowany. Jeszcze nigdy nie był tak onieśmielony i zagubiony przez kobietę.

Lady Yeh wyczuła go. Uśmiechnęła się szeroko, wyciągając dłoń.

— Miło mi cię poznać, Wang Xiao. Nazywam się Yareli Harrera. W Chinach Yeh Shaa — przedstawiła się, momentalnie przełączając na język angielski.

Sens nie docierał do Xiao, zwyczajnie się odbił i zniknął. Nie zauważył tej dziwnej nitki ich łączącej. Znów dwa imiona, dwie osobowości. Potrafił jedynie wciąż wpatrywać się w jej zachodnią twarz.

— Ty... nie jesteś Chinką — wydusił zaledwie.

Kobieta roześmiała się, podobnie jak Shogun.

— Oczywiście, że nie. Jestem Amerykanką.

Dłoń zawisła mu przed oczami. Czekała, aby wykazał się dżentelmeńską naturą i ucałował jej palce. W pierwszej chwili Xiao wpatrywał się w odważne spojrzenie, w delikatne palce, odznaczone długimi, ostrymi paznokciami. Pierwszy raz w życiu czuł się tak onieśmielony towarzystwem kobiety. Był przytłoczony zniewalającą dominacją i kobiecą siłą. Nie dostrzegł momentu, kiedy samoistnie ujął dłoń i złożył pocałunek.

Blondyna kiwnęła głową z uznaniem, ujęła mocniej rękę Xiao, drugą wskazała za jego plecy.

— Zasiądziesz z nami do kolacji? Nie jesteś naszym więźniem. Traktujemy cię jak kosztownego gościa — odparła, powoli schodząc po kilku stopniach.

Na środku pomieszczenia stał niski stolik. Na jednej z trzech poduszek zasiadł swobodnie Jiang. Lady Yeh puściła dłoń, aby zasiąść obok starszego mężczyzny. Xiao musiał zająć miejsce naprzeciwko nich. Lekko nieufnym wzrokiem odprowadzał kilka kobiet, które weszły do pomieszczenia, aby zastawić stół potrawami i naczyniami. Choć żołądek odezwał się wraz z niesamowitym zapachem, powstrzymywał się przed dotknięciem czegokolwiek. Nie ufał im w najmniejszym stopniu. Nie przyjął nawet porcelanowej czarki wypełnionej ryżowym winem, które rozlał Jiang. Spożywanie posiłku i picie alkoholu z Lady Yeh wydawało mu się zdradą. Gorszą nawet od tego, co sam planował przeciwko Chaoxiangowi.

Wyprostował plecy. Przyglądał się towarzyszom. Yareli siedziała na głównym miejscu, Jiang wyglądał jak potulny, kochliwy kocur zawistnej królowej. W głowie Xiao kotłowało się mnóstwo pytań. Był niezwykle skonfundowany i uparcie starał się tego nie pokazywać. Przybierał zimną mimikę twarzy, aby ukryć przerażenie i zagubienie wybijające się spod szarawych przebłysków w ciemnych oczach.

Przełknął nerwowo zatrzymaną gulę. Musiał rozpocząć najważniejszy temat.

— Jak to możliwe, że Zhang Jiang żyje? Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale co roku cała rodzina opłakuje twój grób. Najwidoczniej pusty — syknął, kierując pytanie prosto do zajadającego się sojowym makaronem Jianga.

Zamiast niego, odpowiedziała Yareli.

— Znasz opowieść o Zwaśnionej ze Smokiem?

Xiao zamrugał zdziwiony. Spojrzał ponownie w stronę Jianga, który zdawał się zupełnie niezainteresowany rozmową. Spożywał posiłek, nawet nie zerknął w ich stronę. Oddawał całą władzę silnej, uśmiechniętej szelmowsko kobiecie.

Mimo wszystko skinął głową. Tę samą baśń przytoczył kilka miesięcy temu Charliemu.

— To opowieść o kobiecie, na której ukochany wymusił przyjęcie swojej kultury. Kochał ją do tego stopnia, że... ją zabił — mówiąc to, zauważył kilka podobieństw.

Opowieść o Zwaśnionej ze Smokiem opowiadała o kobiecie rasy białej, której narzucono chińską kulturę. Odebrano nazwisko, narodowość, kontakty z rodziną. Stworzyli idealną zabawkę smoczego władcy. Spoglądając prosto w szare ślepia zadowolonej Amerykanki, zdał sobie sprawę, że właśnie odnalazł pierwowzór zwaśnionej ze smoczym imperialistą.

— Baśń, którą znasz, jest trochę... przekłamana. Heroizowana i kreowana w taki sposób, aby podnieść autorytet smoczego władcy. W końcu, jaki baśniotwórca dobrowolnie stworzyłby scenariusz, w którym w roli odważnej stawia małżonkę-trucicielkę? — zachichotała słodko, upiła łyk ryżowego wina.

Xiao zmarszczył brwi. Jego czoło przeszyła równa zmarszczka, a on niewinnie pokręcił głową.

— Chyba nie rozumiem.

Yareli poprawiła się na satynowej poduszce. Wyglądała, jakby tylko czekała na to szczenięce zagubienie w oczach Xiao.

— Pozwól, że opowiem ci prawdziwą baśń. Spowitą na faktach.

Historia kobiety skłóconej ze smokiem rozpoczęła swe dzieje w czasach rządów tygrysiego cesarza. Tygrysi cesarz był wspaniałomyślnym, prawowitym władcą. Jego tron nie był obarczony krwią ani zbrudzony grzechem śmierci. Tygrysi cesarz miał dwójkę rodzeństwa. Kochliwą, urokliwą siostrę oraz przebiegłego, smoczego brata, który wyklinał los bycia drugim dziedzicem.

Smok oblewał swe żale w miłostkach. Uprawiał miłość każdej nocy, zaciągał do swego łoża kobiety wszelkiej maści. Stawał się coraz bardziej nienasyconym. Głodnym władzy, dominacji, względów. Smok od zawsze pragnął zrzucić z piedestału samego Boga, aby móc stać się panem życia i śmierci. Na niespełnionych ambicjach cierpiały jego kochanki. Jedne uciekały z łoża chwilę przed śmiercią, drugie kończyły w zbiorowych mogiłach po intensywnej nocy. Wyjątkiem była jedna.

Jasnowłosa piękność. O popielatym cieniu w oku, skórze jasnej jak zerwane z ogrodu lilie. O orientalnym akcencie w głosie. Na każdej rozpiętości lepsza od innych. Wyjątkowa do tego stopnia, że jedna noc zdawała się Smokowi marnotrawstwem. Chciał wydobyć całe to piękno. Odebrać kobiecie, zamknąć w gablocie i chwalić się każdemu, kto godzien był mu zazdrościć. Jasnowłosa piękność szybko stała się oczkiem w głowie smoczego władcy. Ubierał ją jak chińską cesarzową, dbał o jej jasną cerę, piękne oczy, budował nowe królestwo.

Jednak Smok dalej był potworem. Bestią zdolną tylko do szerzenia tragizmu. Monstrum, którego nawet miłość nie potrafiła zmienić.

W dzień piękna, orientalna, w nocy opływała w łzach i szkarłacie własnej krwi. Każdą bliznę pokrywał obłudny pocałunek. Każdą ranę zakrywały drogie, jedwabne szaty. Każdą oznakę słabości i cierpienia niweczyło groźne spojrzenie oraz mocniejszy ton męża.

Jasnowłosa piękność była jedynie długoterminową, kolejną przygodą nienasyconej bestii.

Zwaśniona ze Smokiem nie potrafiła zdławić goryczy własnego losu. Gdy tylko nadarzyła się okazja na wbicie igły trucizny w serce męża — wykorzystała ją. Smok planował bowiem obalenie władzy tygrysiego brata. Ona, wysłuchawszy planu zza ściany, pognała z wolą zdrady w sercu do tygrysiego cesarza.

Siedem nocy — tyle nie przespała, aby ułożyć plan potwornej zdrady. Tyle samo przetraciła na to, aby opatentować pierwszą w swoim życiu truciznę.

Pierwszy krok ku temu, aby po latach pojąć tytuł truciźnianej żmii.

Wraz z tygrysim cesarzem otruła małżonka. Nie wiedziała, że nie tylko ona szeptała językiem zdrady za małżeńską przysięgą.

Smok, dowiedziawszy się o planach ukochanej, pojmał własnego brata i ułożył słowa umowy — odtrutka za życie tygrysiego cesarza.

Decyzja jasnowłosej piękności nie mogła być inna.

Z tym wyjątkiem, że deklaracje szczerości w sercu niosła w tym małżeństwie jako jedyna.

W zamian za odtrutkę, wraz z tygrysim cesarzem, dostała wyrok śmierci.

Xiao musiałby mieć dwie sprawnie działające szare komórki, aby nie zrozumieć alegorii. Możliwe, że gdyby był bardziej oddanym członkiem Yijing, nie uwierzyłby kobiecie. Nie przyjmowałby do siebie tej wersji baśni o Zwaśnionej ze Smokiem. Jednak jego niedoszłe pragnienia buntu, rwąca nienawiść do Smoka oraz marzenie o poniszczeniu jego planów, przechylały czarę goryczy na stronę zeznań Yareli.

Zerknął nieufnie w stronę nieprzejętego Jianga. Baśniowego tygrysiego cesarza.

— Skoro dostaliście wyrok śmierci, to jakim prawem teraz rozmawiamy? Nie uwierzę, jeżeli powiesz mi, że Chaoxiang darował wam życie. On niczego nie daruje.

Pierwszy raz do rozmowy wpiął się Jiang. Spojrzał na Xiao spode łba, a w tych lubieżnych oczach dojrzał cień inteligencji i powagi.

— Byliśmy zamknięci w podziemiach Jadeitowego Pałacu. Czekaliśmy na egzekucję, kiedy wypuściła nas jedyna osoba z rodziny Zhang, która świadoma jest tego, że żyję — odparł zachrypniętym tonem. Xiao widział, jak od zaciskania pięści bledną mężczyźnie knykcie. — Babka Ping.

Blondyn wytrzeszczył oczy.

— Niby dlaczego miałaby was wypuścić?

— Nienawidziła Chaoxianga. Całe życie — odpowiedziała Yareli, unosząc dumnie podbródek.

To wiedział. Babka Ping nigdy nie skrywała nienawiści do wnuczka. Podobnie jak reszta rodziny, jednak mafijna familia zaczęła gardzić Smokiem od momentu jego przejęcia władzy. Od kiedy zamordował Jianga. Babka Ping musiała czuć do niego niechęć już wcześniej, skoro wypuściła na wolność tę dwójkę.

Blondyn przełknął gorzko przekleństwo. Chciał podchodzić do wszystkich słów Lady Yeh z ostrożnością i nieufnością. Nie zauważył, kiedy dał złapać się w sidła jej historii i uwierzyć w każde słowo.

W dalszym ciągu była wrogiem. Takie myślenie zagnieździł w nim Chaoxiang. Co tylko począć, gdy właśnie udowodniła, że najbardziej lękać powinien się przybranego ojca? Poza zaciągnięciem go tutaj podstępem Yareli nie zrobiła niczego, co wzbudziłoby w Xiao nieufność, dyskomfort czy rosnącą potrzebę samoobrony. Traktowała go z wyrafinowanym szacunkiem, mimo że równie dobrze mogła go zagłodzić, zakuć w kajdany i żądać okupu od Chaoxianga.

Wierzył jej. Nieważne, jak bardzo chciał zdzielić siebie w twarz za to myślenie. Największym dowodem na jej prawdomówność był siedzący przy tym samym stole Zhang Jiang. Tak parszywie i niesprawiedliwie podobny do pozostałej dwójki jego rodzeństwa.

Natłok informacji i piętrzących się emocji sprawił, że ujął między palce czarkę z winem ryżowym. Odwrócił się bokiem do pozostałych, łapczywie wlał do gardła alkohol. Procenty zadrżały w żyłach, a gdy otarł usta dłonią, odezwał się w stronę Yareli:

— Babka Ping was wypuściła. Ty założyłaś feministyczną mafię, aby dopiec Chaoxiangowi, a ty zwiałeś do Ameryki? — zapytał, wskazując to na blondynkę, to na mężczyznę. Oboje pokiwali. — I teraz... oboje chcecie zamordować go, mam rację? Z moją pomocą?

— Dokładnie tak. Potrzebujemy ciebie. Jesteś naszą jedyną szansą na pozbycie się Chaoxianga — odpowiedziała Yareli.

Xiao zmarszczył brwi.

— Dlaczego akurat ja?

W dalszym ciągu podtrzymywał swoje zdanie. Nie był w stanie zamordować Chaoxianga. Może było to tchórzostwo. Może na jego decyzjach grał strach oraz paniczny lęk, jednak nie miał odwagi, aby wbić przybranemu ojcu nóż w serce. Chaoxiang zasługiwał na to, aby silna kobieta, jak Yareli, kopnęła go w krocze i zniszczyła go tak, jak on zniszczył wszystkie swe kochanki. Zasługiwał na nauczkę, zasługiwał na oplucie przez rodzinę, zasługiwał na niespełnione ambicje. Jednak Xiao był tchórzem. Wolałby, aby ktoś go wyręczył w morderstwie Chaoxianga. Aby smoczy potwór nie zemścił się na nim.

Yareli uśmiechnęła się zwycięsko. Jakby świadoma była swojego sukcesu. Rzuciła Jiangowi porozumiewawcze spojrzenie, po czym odwróciła się do Xiao.

— Potrzebujemy kogoś z najbliższego kręgu Chaoxianga. A ty jesteś jedyną osobą, która ma powody do zdrady.

Xiao przechylił głowę w bok.

— Niby jakie?

Jak wiele o nim wiedziała?

Yareli nie odpowiedziała. Sięgnęła dłonią pod stół, a ciało blondyna przebiegł miażdżący dreszcz. Kobieta powolnym ruchem wyciągnęła starą, pożółkłą, rozlatującą się kopertę. Była poplamiona, podarta na skrajach, odgnieciona. 

— Co to jest? — syknął przez zęby.

Lady Yeh pomachała kopertą w powietrzu.

— Twój akt urodzenia.

Serce omal nie wyskoczyło mu przez gardło. Oddech ugrzązł boleśnie, a ciało przeszła fala jednoczesnego gorąca, jak i zimna.

To niemożliwe, aby miała jego akt urodzenia. Coś cholernie mu się nie podobało. Czuł się, jakby stała przed nim marionetkowa królowa, która graniczyła prawdę z kłamstwem. Nacierano go prawdziwymi informacjami, przeplatając w nich pasemka kłamstwa.

Przełknął z trudem pierwszy szok, próbował powstrzymać drgający głos i łamliwy język.

— Skąd to masz?

Lady Yeh położyła kopertę na stoliku. Xiao miał ochotę rzucić się do koperty. Wolał żyć w niewiedzy czy w ciągu jednej sekundy uświadomić sobie, że przetrwał trzydzieści lat w kłamstwach?

Blondyna wyprostowała się dumnie, położyła dłonie na skraju stołu.

— Posłuchaj mnie teraz uważnie — szepnęła. Próbowała zabrać uwagę rozedrganego w emocjach Xiao. Blondyn biegał spojrzeniem od twarzy Yareli do koperty. — Twoja rodzona matka jest członkinią Xiuying.

Xiao poderwał się z miejsca w sekundzie, o mało nie przewrócił stolika. Chciał wyjść. Nie chciał tego słuchać. Serce biło mu jak oszalałe. Czuł się, jakby na nowo go otruto. Na miejsce pociągnął go za nadgarstek Jiang. Przytrzymał go, a Yareli wyciągnęła szponiastą dłoń. Ujęła miedzy szpony jego podbródek, zmusiła do spojrzenia prosto w srebrzyste ślepia.

— Zawrzemy umowę.

— Nie chcę zawierać z tobą żadnych umów. Kłamiesz mi w żywe oczy. Chcesz, żebym miał moralny dylemat.

Yareli prychnęła. Przyciągnęła go za podbródek bliżej. Końcówki ostrych paznokci wbiły się prosto w karmelową skórę na policzkach. Syknął cicho z bólu.

— W tej kopercie są informacje o twoim biologicznym ojcu. Dane matki wypaliłam. Dostaniesz wszystkie informacje na temat swojej matki, zorganizuję wam spotkanie, jeżeli tylko tego zapragniesz — odpowiedziała, zwracając całkowitą uwagę Xiao. Ogień, determinacja i złość powoli gasły w oczach na rzecz nieśmiałej nadziei. — Dowiesz się o niej wszystkiego, ale dopiero po tym, jak zamordujesz ze mną szefa Yijing.

Puściła podbródek, odepchnęła niechlujnie. Jiang zdjął dłoń z ramienia. Xiao nie próbował uciekać. Patrzył wielkimi oczami na kobietę. Myślami jednak był zupełnie gdzie indziej. Oddalony był o setki kilometrów od Szanghaju, całej ziemi. Błądził gdzieś w chmurach rozmyślań, próbował połączyć wątki.

Nieśmiało wyciągnął drżącą, przepoconą od stresu dłoń w stronę pożółkłej koperty.

— Dlaczego... dlaczego zobaczenie mojego aktu urodzenia miałoby rozbudzić we mnie powody do zamordowania go?

Yareli wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z Jiangiem. Naradzali się kilka sekund bez słów, a sygnałem zwieńczenia rozterek było kiwnięcie głowy starszego mężczyznę. Blondynka chwyciła agresywnie papier. Odpieczętowała kopertę, wyciągnęła dokument. Z wyrachowaną miną rzuciła między naczynia, bardzo blisko Xiao.

— Ponieważ okłamywał cię całe życie.

Xiao spojrzał na lekko wyblakłe litery wyryte na starym, powypalanym papierze. Prześledził pośpiesznym wzrokiem mniej ważne informacje, aż dotarł do nazwiska genetycznego ojca.

Którym był Zhang Chaoxiang.

Continue Reading

You'll Also Like

67K 3.8K 10
Życie szkolnego bad boy'a bywa naprawdę łatwe, szczególnie kiedy ma się szacunek nawet u nauczycieli. Jeon Jungkook po roku spędzonym w liceum nieste...
484K 73.5K 81
Współtwórca : @spacedeerlu Gatunek : komedia, romans, fluff Paring główny : Hunhan Paring poboczny : Chanbaek Ilość rozdziałów : 72 Stan opowieści :...
1.9K 250 12
Karl jest młodą, wschodzącą gwiazdą filmową. U jego boku zawsze towarzyszy mu dwójka przyjaciół - Jimmy oraz Alex. Pewnego razu przypadkowo wpadają n...
6.4K 622 27
Po odejściu przyjaciela, życie Louisa stało się pasmem niepowodzeń. Stracił bliskich, a pogrzeb męża był dla niego przelaniem czary goryczy. Okazuje...