Dawka Śmiertelna

By deklinacja

5.3K 557 162

Osiemnastoletnia Nessa Spencer wreszcie decyduje się poprosić o pomoc, skutkiem czego zostaje wysłana do szpi... More

ostrzeżenie
I. Zamek Drakuli z mordercą w środku.
II. Pan ordynator- złodziej kanapek.
III. Połowa tablicy Mendelejewa.
IV. Mogłam być następna.
V. U progu najdłuższego tygodnia życia.
VI. Zawalczyłam.
VII. Inny, lepszy świat.
VIII. Naboje w pustym pokoju
IX. O kimś, kto też mnie spotkał.
X. Szemrany pomocnik.
XI. Więzienne tatuaże pana inteligenta.
XII. Ataki różne i różniejsze.
XIII. Droga przez piekło.
XIV. Czy papierosy rzeczywiście pomagają?
XV. Skutki wódki i słów wypowiedzianych zbyt szybko.
XVII. Daddy issues.
XVIII. Blondwłosa nadzieja i wielka marynarka.
XIX. On wiedział, gdzie mnie szukać.
XX. Sukienka, którą on wybrał.
XXI. Nowe polecenia służbowe.
XXII. Scena pod wysokim do nieba sufitem.
XXIII. Zamknięta w szkle róża.
XXIV. Jak wyrastają najpiękniejsze kwiaty.
XXV. Rysa na szkle.
XXVI. Obraz, który miał ze mną zostać już na zawsze.
XXVII. Intencjonalne dewiacje.
XXVIII. Czego nie może robić pięciolatka?

XVI. Uścisk jak za miliony.

84 13 0
By deklinacja

twitter @dekliinacja + #dawkawatt

miłego czytania!

Choć obiecałam, że będę czekać na przystanku, przez większość pozostałego czasu przechadzałam się po okolicy, starając się chociażby minimalnie uspokoić. Bałam się, że jeżeli wrócę w okolice kamienicy to natknę się na kogoś ze znajomych, a było to ostatnim, czego w tym momencie potrzebowałam.

Gdy godzina na wyświetlaczu mojego niemal rozładowanego już telefonu wskazała, że do przyjazdu Bryce'a zostały jedynie trzy minuty, ruszyłam w kierunku wskazanego przystanku.

Non– stop czułam na sobie czyjeś spojrzenie; z minuty na minuty uczucie to stawało się coraz bardziej niekomfortowe, więc odruchowo zacisnęłam palce na buteleczce z gazem, która wciąż znajdowała się w kieszeni mojej kurtki. Nerwowo rozglądałam się wokół, jednak nie udało mi się pośród przechodniów wypatrzeć osoby, której powinnam była się obawiać. Ostatnich sto metrów niemal przebiegłam, ponieważ niepokój wzrastał we mnie w zastraszającym tempie.

Nie umiałam powiedzieć, co go powodowało, jednak odruchowo zrzuciłam go po prostu na zlepek skrajnie nieprzyjemnych wydarzeń i duże przebodźcowanie. Odetchnęłam z wyraźną ulgą, gdy dostrzegłam, że samochód Bryce'a stał już na przystanku. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, mężczyzna wysiadł, a jego wyraz twarzy był dosłownie przerażający.

Szybko zaczęłam żałować tego, że po niego zadzwoniłam. Cholernie się na mnie zdenerwował.

– Nessa, czy ty go znasz? – krzyknął, gdy dobiegłam do drzwi pasażera – Odwróć się w tym momencie i powiedz mi czy wiesz, kto to jest.

Cała roztrzęsiona zwróciłam się we wskazanym przez niego kierunku, a moje serce dosłownie zamarło. Nagle wszystkie moje objawy się wyjaśniły– przede mną stał w pełnej okazałości sprawca mojego niepokoju.

Garett Wilson.

– Nie znam – rzuciłam naprędce, czując, jak łzy ponownie napływają w kąciki moich oczu.

– Jak to nie znasz? – zaśmiał się sztucznie, robiąc kilka kroków w naszą stronę – Jeszcze niedawno latałaś za mną i w ogóle nie przeszkadzało ci moje towarzystwo.

– Wypierdalaj stąd albo inaczej pogadamy – odparł Bryce, który był poirytowany już do tego stopnia, że sama zaczęłam się go nieco obawiać – Głuchy, kurwa, jesteś?

– Ale ja tylko chciałem pogadać z moją koleżanką – wypalił nonszalancko czarnowłosy, a krew w moich żyłach zaczęła się gotować. Wiedziałam, że jeśli ta rozmowa się pociągnie to Garett wypapla wreszcie, skąd się znamy.

A do tego nie mogłam dopuścić. Nie teraz.

– Zostaw to, naprawdę. Jedźmy już – wydukałam, owijając palce wokół klamki – Nie warto.

– Masz pięć sekund – ciągnął Addams, kompletnie nie zważając na moją prośbę – Pięć, cztery, trzy...

– Myślisz, że mnie nastraszysz czy co? – Zaśmiał się drugi, znów zbliżając się na kilka kroków.

Jego oczy były dużo bardziej przerażające, niż kiedykolwiek w szpitalu; nigdy nie widziałam, żeby jego twarz przybierała taki wyraz. Garett był wolny. Nie umiałam wyczuć, do czego mógł być aktualnie zdolny i chyba ta myśl przerażała mnie najbardziej.

– Jeden – warknął Bryce, sięgając do kieszeni pod płaszczem. Zbliżył się do wciąż ironicznie roześmianego szatyna, nie wywołując w nim żadnej reakcji.

W momencie, w którym pistolet znalazł się pod jego linią żuchwy, Garett wyprostował się, głośno nabierając przy tym powietrza. Jego oczy wciąż nie wyrażały żadnych emocji, postura natomiast zdradzała strach.

Bryce nieznacznie górował nad nim wzrostem, co jedynie spotęgowało efekt. Wilson finalnie wycofał się, robiąc przy tym małe, względnie bezpieczne kroczki. Prześmiewczo rozłożył ręce, a znalazłszy się w bezpiecznej odległości od lufy, znów przekrzywił głowę tak, jak na samym początku rozmowy.

– Będziemy musieli to spotkanie przełożyć na inny dzień, Spencer – parsknął, sięgając do kieszeni po paczkę papierosów – Do zobaczenia.

– Zważałbym na słowa – skwitował Addams, chowając pistolet pod płaszcz – Jeszcze raz cię tu zobaczę, a go użyję. Zapamiętaj sobie.

Stał niewzruszony, uważnie obserwując, jak Garett się od nas oddala. Gdy finalnie zagrożenie zniknęło z naszego pola widzenia, okrążył on samochód i otworzył mi drzwi, a następnie je za mną zamknął.

– Przepraszam – westchnęłam pod nosem, gdy odpalił silnik – Nie powinnam była do ciebie dzwonić. To się więcej nie powtórzy.

Automatycznie przybrałam pozę zbitego psa, ponieważ obawiałam się, że każda nieodpowiednia odzywka mogłaby się dziś dla mnie tragicznie skończyć. Miał przy sobie pistolet, był skrajnie zdenerwowany...

Nie znałam go, nie wiedziałam jak zareaguje.

– Wiesz, co mogłoby się stać, gdybyś nie zadzwoniła? – sapnął, gdy wyjechaliśmy na główną ulicę – Kurwa, co mogłoby się stać gdybym przyjechał pięć minut później...

– Mogłam nie wychodzić z domu i tyle – parsknęłam, ocierając pojedynczą łzę z policzka – Gdybym potrafiła nad sobą panować to najpewniej bym już spała i na krok nie ruszyła się z mieszkania. Głupota nie boli, ale jej skutki już tak.

– Porozmawiamy o tym później, dobrze? – odparł, uśmiechając się blado – To naprawdę nie jest teraz ważne. Mam dla ciebie dwie opcje...

– Wyrzucenie z pracy czy z auta?

– Pierwsza opcja to impreza z moimi znajomymi, druga skazywałaby cię tylko i wyłącznie na moją obecność. Nie zważaj na mnie, bo jest mi to kompletnie obojętne.

– Wyciągnęłam cię od znajomych? – spytałam, czując poczucie winy budujące się w moim mózgu.

Miałam wcześniej trafne przeczucia– wiedziałam, że będę tego żałować. Nie myślałam jednak, że nastąpi to aż tak szybko.

– Nie zdążyłem do nich nawet pojechać – zaśmiał się krótko, dociskając pedał gazu – Imprezę można powtórzyć, a Trevor nie zejdzie z tęsknoty, jeśli raz będzie musiał pić sam. Jeżeli coś doprowadziło cię do stanu, w którym zdecydowałaś się zadzwonić akurat do mnie, nie mogłem odmówić.

– Nie miałam innego wyjścia – parsknęłam, nerwowo bawiąc się palcami – Wszystkie pozostałe osoby, które znam w mieście, zostały w mieszkaniu, z którego uciekłam. Przepraszam, naprawdę.

Niespodziewanie Bryce wykorzystał tą samą, durną sztuczkę, co za pierwszym razem– zatrzymał samochód na samym środku opustoszałej drogi. Westchnął przeciągle i obrócił się w moją stronę, co pozwoliło mi zauważyć, że jego wyraz twarzy znacznie złagodniał od naszego spotkania z Garettem.

– Nie będę tego powtarzał, więc musisz mi uwierzyć na słowo– nie jestem zły, a ty nie masz mnie za co przepraszać. Sto razy bardziej wolałbym już wyjść z tej durnej domówki, niż pić ze świadomością, że łazisz sama po nocy z jakimś pojebem na karku. – Uśmiechnął się nieznacznie, wbijając we mnie intensywne spojrzenie. – Wiesz, kto to był, prawda?

Po tych słowach samochód ruszył, a uwaga Bryce'a chwilowo przeniosła się na dwa samochody, które nagle pojawiły się w pobliżu i dość intensywnie go strąbiły.

– No i po chuj trąbisz na dwupasmówce?– burknął pod nosem – Nie łatwiej było przejechać wolnym pasem?

W odpowiedzi jedynie zaśmiałam się krótko i wlepiłam wzrok w licznik prędkości, a jego podskakująca wskazówka pozwoliła mi się nieco bardziej skupić.

– Wiem, kto to był, ale naprawdę nie chciałabym z nim rozmawiać – wypaliłam wreszcie, uśmiechając się niezręcznie – Garett jest dość... Przerażający.

– Zdążyłem zauważyć.

– Po co ci pistolet?

– Na wypadek właśnie takich sytuacji – odparł, unosząc przy tym brwi, a przez jego twarz przebiegł cień rozbawienia – Chodzę w garniturach szytych na miarę. Ty myślisz, że chciałoby mi się z kimś bić? Błagam cię, lata jakichś durnych bójek mam już za sobą.

– A zdarzały ci się już takie sytuacje? – parsknęłam, nie do końca wierząc jego słowom.

Coraz mocniej zastanawiało mnie, jaki był jego prawdziwy powód do posiadania broni. Na milion procent robił coś, co mijało się z prawem i nie pomyliłam się co do niego już na początku.

Chcą nie chcąc, zachowywałam możliwie najłagodniejszą i najmniej prowokującą postawę, jak i manierę w głosie. Wciąż obawiałam się tego, co mogłoby się stać, gdybym go podenerwowała.

– Taka, jak dzisiaj, to raczej nie. Wiesz, jest dużo ludzi, którzy średnio za mną przepadają – parsknął, rzucając mi pistolet wprost na kolana. Automatycznie wzdrygnęłam się, nie wiedząc, co powinnam zrobić. Nie wiedziałam, czy jeśli zrzucę go z kolan, to przypadkiem nie wypali. – W nim nawet nie ma nabojów. Możesz mi go do głowy przystawić, nic się nie stanie. No, a kolega przygłupi, bo się wystraszył, a nawet nie widział, żebym go przeładował.

– Jak to nienaładowany?

– Normalnie. – Wzruszył ramionami, uśmiechając się nonszalancko. – Gdyby było inaczej to nie ryzykowałbym, bo już ci mówiłem, że szkoda mi samochodu. Pociągnij za spust to zobaczysz, że nie wystrzeli. Mało kiedy w ogóle mam przy sobie naboje, bo to taki straszak, jak twój pieprzony gaz.

Zaśmiałam się krótko, po czym faktycznie przystawiłam mu pistolet do skroni. Nie zaobserwowałam na jego twarzy emocji innych, niż rozbawienie, co nieco mnie zdziwiło– ja wystraszyłabym się w takiej sytuacji nawet ze świadomością, że broń jest nienaładowana.

– Jedyna krzywda, jaką możesz mi teraz zrobić, to pizdnąć mnie nim w głowę. Trochę ciężki jest, więc mógłbym poczuć – parsknął, subtelnym ruchem zabierając mi przedmiot z ręki. Gdy stanęliśmy na światłach, schował go do schowka po stronie pasażera i rzucił mi krótkie, wyzywające spojrzenie. – Nadal nie powiedziałaś mi, którą z opcji wybierasz.

– Mam dość ludzi na dzisiaj, zwłaszcza pijanych – westchnęłam, czując jak czerwień wpływa na moje policzki.

***

– Nie mógłbyś mi powiedzieć, co planujesz? – burknęłam, gdy stanęliśmy pod wielkimi, dębowymi drzwiami prowadzącymi do nieznanego mi budynku – Wybrałam drugą z opcji, ale warto byłoby w ogóle wiedzieć, co nią jest.

– Zaraz się dowiesz – zaśmiał się krótko, wyjmując pęk kluczy z kieszeni płaszcza. Po krótkiej chwili namysłu, jeden z nich włożył do zamka, z którym siłował się kilkanaście dobrych sekund – Kurwa, tyle razy powtarzałem, że te jebane drzwi są do renowacji, bo ledwo się otwierają.

Gdy finalnie zamek ustąpił, gestem ręki zaprosił mnie do środka, w którym spowiła mnie kompletna ciemność. Bryce błyskawicznie zamknął za nami drzwi, ponownie przekręcając klucz.

– Powinien się tu gdzieś kręcić ochroniarz, więc radziłbym nie krzyczeć – sapnął, znacznie ściszając głos – Nie chce mi się tłumaczyć jakiemuś dziadowi, po co tu jesteśmy.

– A latarkę mogę sobie włączyć? – parsknęłam, łapiąc w dłoń telefon.

– Nie powinnaś, przynajmniej nie w pierwszym korytarzu – westchnął, dość mocno zastanawiając się nad czymś – Kamery tak czy tak nas wyłapią, więc będę się musiał rano tłumaczyć, ale ochroniarza wolałbym teraz ominąć.

– Gdzie my, do cholery jasnej, jesteśmy? – powtórzyłam, coraz mocniej się obawiając – Jaki ochroniarz, jakie kamery?

– Kurwa, w miejscach publicznych z reguły są kamery, wiesz? – burknął, chowając klucze do kieszeni – Przez pierwszy korytarz musimy przejść po ciemku. Nie chciałbym tylko, żeby sytuacja z gablotą się powtórzyła, bo są tu trochę droższe rzeczy...

– No dobrze, prowadź – westchnęłam zrezygnowana.

– Nie lubisz jak się ciebie dotyka, prawda? – kontynuował, wpędzając na mój kark ciarki – Zresztą nie musisz odpowiadać, zdążyłem zauważyć. Dla bezpieczeństwa chciałbym cię jednak poprowadzić, żebyś się gdzieś nie potknęła albo o coś nie zahaczyła.

– Przejdź do konkretów, proszę.

– Wystaw mały palec.

– Co?

– Nie zadawaj pytań, tylko rób to, o co proszę – rzucił, a jego barwa głosu znów nieco się zmieniła. Był cholernie niecierpliwy.

Wystawiłam przed siebie palec, a mężczyzna ująwszy go na oślep swoim, wolnym krokiem poprowadził mnie za sobą. Szeptem wspomniał mi o wszystkich wystających elementach po drodze, zwalniał kroku przy droższych eksponatach, a przy tym wciąż utrzymywał ode mnie pewną odległość.

Szybko znaleźliśmy się w kolejnym korytarzu, znacznie bardziej opustoszałym i odosobnionym. Dopiero wtedy Bryce puścił mój palec i pozwolił mi włączyć latarkę. Wyjąwszy z kieszeni te same klucze, otworzył kolejny zamek, wpuszczając mnie do ogromnego pomieszczenia.

Zamknął za nami drzwi, a następnie zaświecił światło. Moim oczom ukazał się ogromny wernisaż, a pierwszym, co zwróciło moją uwagę, były te cholerne Słoneczniki.

– Chciałaś zobaczyć van Gogha. Proszę bardzo. – Uśmiechnął się krótko, nonszalancko wzruszając przy tym ramionami – Jutro rano zwijają całą wystawę, więc to ostatni moment, byś mogła ją zobaczyć.

Pamiętał, nie wierzę. Pamiętał.

– Z tego, co mówiłeś, wywnioskowałam, że już od kilku dni jej nie ma – rzuciłam, nie będąc w stanie dobrać lepszych słów.

– Nie mam pamięci do dat – parsknął, po czym wsadził sobie ręce do kieszeni i wolnym krokiem przemierzył salę – Nie mamy zbyt wiele czasu, bo ochroniarz i tak kapnie się, że weszliśmy.

– Masz klucze do wystawy van Gogha? Tak po prostu?

– Oczywiście. Mam klucze do połowy zabytkowych miejsc i muzeów w tym mieście, bo mam bardzo długi język i pcham się wszędzie. Po dziś mogę stracić co prawda dostęp do tej konkretnej galerii, ale i tak nie ma w niej niczego wybitnie interesującego. Miałem tylko skonsultować renowację jednej z sal i rozstawienie obrazów na tym wernisażu.

– Brzmisz jakby to było nic – prychnęłam, zbliżając się do jednego z obrazów – Czemu nie lubisz van Gogha?

– Po prostu – odparł krótko, a następnie przystanął obok – Nie podobają mi się kolory, styl... Jeżeli dobrze się przyjrzysz, obrazy są lekko wypukłe przez to, ile farby zostało użyte. Nie jest to łatwe do uzyskania, więc nie umniejszam, ale nie podoba mi się. Wszystkie jego dzieła są nierealistyczne, a te idea kropek i kresek jakoś do mnie nie trafia.

– Zawsze wydawało mi się, że wszystkie te obrazy są większe – skwitowałam, zbliżając twarz do szkła, za którym umieszczona była cała wystawa – Myślałam, że zajmują z pół ściany.

– Każdemu się tak wydaje – parsknął, wymijając mnie – A wiesz jaka Mona Lisa jest mała? Sporo mniejsza, niż na przykład Słoneczniki. Na dodatek zawsze wokół niej jest najebane tyle ludzi, że ledwo cokolwiek widać.

– Czyżbyś do Luwru nie miał kluczy? – parsknęłam, łapiąc z nim kontakt wzrokowy.

– Jeszcze nie – zaśmiał się, zbliżając się nieznacznie. Przyjrzał mi się uważnie, dość długo zachowując pomiędzy nami absolutną ciszę. – Jesteś pewna, że chcesz podjąć się tej pracy?

Kompletnie zbił mnie tym z tropu, przez co spuściłam wzrok na czubki butów i zaczęłam się intensywnie zastanawiać nad adekwatną odpowiedzią.

– Skąd to pytanie?

– Bo boisz się dotyku innych ludzi – odparł niewzruszony, jednak jego mimika wskazywała na to, że starał się jak najdelikatniej dobierać słowa – Wiesz, sam nie chciałbym, żebyśmy się na tych durnych wernisażach do siebie kleili, ale trzeba zachować minimum pozorów.

– Wiesz, czemu wybiegłam dzisiaj z tego mieszkania? – wypaliłam, finalnie unosząc wzrok – Bo kolega objął mnie zbyt mocno, a taki drugi pajac skomentował to dość dobitnie. Tak, jakby wiedział, gdzie uderzyć.

– Dlatego właśnie pytam – westchnął, przystanąwszy w odległości maksymalnie metra ode mnie – Żadne pieniądze nie są warte aż takich nerwów.

– Ale wiesz... Gdzieś na tyle głowy pojawiła mi się myśl, że może dzięki temu wreszcie udałoby mi się przełamać. Że wreszcie przestałabym się bać, przestałabym aż tak uciekać...

– Nessa, nie jestem terapeutą i nie wyleczę ci PTSD – odparł, nieznacznie zmniejszając dzielącą nas odległość.

Nie zdecydowałam się na odpowiedź, ponieważ język kompletnie uwiązł mi w gardle. Nie miałam bladego pojęcia, co mogłabym odpowiedzieć, ponieważ uświadomiłam sobie, że podświadomie wymagałam od niego zbyt wiele.

– Reakcja stresowa pojawiła się w momencie, kiedy ktoś cię przytulił, tak? – rzucił, a ja delikatnie przytaknęłam głową – No dobrze. Wybierz jeden obraz, który podoba ci się najbardziej i skup się na nim.

Kompletnie nie rozumiałam sytuacji, która właśnie miała miejsce. Nie komentowałam jednak niczego. Rozejrzałam się wokół, po czym przystanęłam przy gablocie z malunkiem zatytułowanym Kwiaty migdałów. Wlepiłam w niego intensywne spojrzenie, wyczekując jednocześnie kolejnego posunięcia Addamsa.

– Jednym z elementów leczenia PTSD jest wystawianie pacjenta na czynnik stresowy – westchnął, stając tuż za moimi plecami – Nie jestem znawcą, lekarzem, terapeutą... Mówię o tym, czego nauczyłem się na sobie. Jeżeli zrobię coś, przez co poczujesz się źle, powiedz, a przestanę – dodał, delikatnie układając ręce na moich ramionach.

Odruchowo wzdrygnęłam się, jednak starałam się za wszelką cenę przezwyciężyć stres, który momentalnie zaczął się we mnie budować. Poczułam, jak moje ciało zaczyna się delikatnie trząść, jednak reakcja nie była aż tak intensywna, jak podczas sytuacji z Aidemem.

– Postaraj się skupić na obrazie najmocniej, jak tylko umiesz – szepnął, a ja wedle polecenia, jeszcze mocniej wytężyłam wzrok – Van Gogh namalował ten obraz w Prowansji, kiedy jego bratu urodził się syn – dodał, obejmując mnie delikatnie – Wybrałaś więc idealnie.

– Tak?

– To jeden z niewielu obrazów van Gogha, w których widać radość, nadzieję i... Spokój.

Po upływie kilku minut, zdających się trwać w nieskończoność, poczułam, że nieznaczne uregulowało mi się tętno. Wciąż czułam spory stres, jednak im dłużej to wszystko trwało, tym mniej czułam żołądek podchodzący mi do gardła. Nie czułam, bym się rozluźniała, ale przyzwyczajałam się.

– Nie poczujesz się fantastycznie, gwarantuję. Nie staniesz się nagle największym fanem uścisków – westchnął, niemalże nieodczuwalnie przytulając mnie do siebie – Ale żeby zwalczyć stres, potrzebna jest terapia i wystawianie się na czynniki, które tak cię niszczą.

– Dziękuję – szepnęłam niemalże niesłyszalnie, wbijając spojrzenie w jeden z kwiatów.

Bryce Addams przytulił mnie po raz pierwszy w galerii sztuki przy dziele jednego z najsłynniejszych malarzy świata.

Continue Reading

You'll Also Like

94K 11.5K 15
Aby ratować idący na dno wizerunek klubu piłki nożnej, zarząd zatrudnia na stanowisko młodszej specjalistki PR świeżo upieczoną absolwentkę marketing...
2.3K 77 12
Szesnastoletnia Melanie Wiliams od dwóch lat mieszka w innym mieście z dala od osób, które zniszczyły jej życie, i którzy nazywają się "rodziną". Cho...
298K 14.5K 36
Read This- Jest to pierwsza cześć.(sześcio cześciowego ff) Dziewczyna pisze do znanego piosenkarza Harry'ego Stylesa. "Harry byłeś moim losem na lote...
323K 12.3K 8
"Kłamca na zawsze pozostanie kłamcą". Wydawać by się mogło, że historia Vivian i Venoma już dawno dostała swoje zakończenie. Chłopak wyjechał z miast...