Wolność Równość Braterstwo (a...

By najs_is

1.8K 79 5

Świt po Wielkiej Bitwie. Draco czuje, że szybko przyjdzie mu odpokutować za błędy młodości, Narcyza nie zamie... More

Część 1
Część 2
Część 3
Część 4
Część 5
Część 6
Część 7
Część 8
Część 9
Część 11
Część 12
Część 13
Część 14
Część 15

Część 10

100 4 0
By najs_is


Hermiona

Z końcem czerwca prace w Hogwarcie zostały wstrzymane. Profesor McGonagall — świeżo mianowana przez radę nadzorczą dyrektorką, choć nieoficjalnie piastowała to stanowisko od maja — zwolniła ich na czas odnawiania i wzmacniania zaklęć ochronnych, nad którymi, przy jej udziale, pracowała potwornie droga ekipa specjalistów sprowadzonych aż z Turcji. Zanosiło się na to, że Hermiona spędzi tę przerwę w ministerstwie, bo Ciciero dał jej do zrozumienia — przekazując krótki liścik przez Harry'ego — że jest niezbędna podczas obrad, w związku z czym powinna natychmiast zakończyć krótki urlop. Nie było jej w ministerstwie ponad tydzień, najpierw z powodu Australii, a później... Cóż, również. Po totalnej klapie, jaką była wyprawa, nie miała siły pojawić się w ministerstwie i snuć rozważań o śmierciożercach i ich zbrodniach, kiedy tak bardzo pragnęła zapomnieć o własnych przewinieniach i ich skutkach. Konieczność szybkiego dokończenia zewnętrznych murów Hogwartu była perfekcyjnym pretekstem, by przez kilka dni unikać ministerstwa. Praca niemal fizyczna zrobiła jej lepiej niż niekończące się dyskusje, zresztą naprawdę była potrzebna w Hogwarcie — skończyli niemal w ostatniej chwili, na dzień przed przybyciem ekipy. Hermiona wciąż była w szoku, że Malfoy pojawił się w sobotę, choć zaklinał się, że nie przyjdzie poza swoimi godzinami.

Ale jeśli liczyła, że praca pomoże jej oderwać się od ponurych myśli, to bardzo się pomyliła. Ręce, owszem, miała zajęta, ale głowę wolną, a nie mając nic innego do rozważenia, siłą rzeczy wciąż wracała do Australii i do domu, który z trudem, ale skutecznie namierzyli z Harrym pierwszego wieczoru po przyjeździe. Domu, który miesiąc wcześniej Monika i Wendell Wilkinsowowie sprzedali dużej rodzinie z czwórką dzieci, świeżo sprowadzonej do Sydney z Wilberforce, o czym poinformowała ich niezwykle rozgadana pani domu. Zdążyła opowiedzieć im nie tylko dzieje przeprowadzki, ale i całego swojego życia, losy swojego męża i — na tyle, na ile potrafiła — trójki najbliższych sąsiadów, więc trudno było przypuszczać, że zataiła cokolwiek na temat rodziców Hermiony. Wspomniani sąsiedzi, których Harry i Hermiona wypytali o Wilkinsowów, nie potrafili powiedzieć wiele więcej ponad to, że ci kupili lub wynajęli dom rok wcześniej, mieszkali w nim, ograniczając sąsiedzkie kontakty do minimum, i niedawno zniknęli, nikogo nie uprzedzając o wyjeździe. Śladów, po kilku tygodniach, nie było sensu szukać, choć rzecz jasna próbowali, w tym krótkim czasie, który im pozostał do świstoklika. A potem wrócili z przeświadczeniem porażki — Hermiona całkowicie zrozpaczona, a Harry co prawda przejęty, ale niepotrafiący jej pocieszyć ani podsunąć kolejnego punktu zaczepienia. Obiecał, że porozmawia ze starszymi aurorami i spróbuje od nich wyciągnąć jakiś sposób na znalezienie rodziców Hermiony, ale minęło parę dni i wciąż nic nie mieli.

Miesiąc. Nie mogła przestać myśleć o tym, że wystarczyłby głupi miesiąc, żeby znalazła rodziców. Gdyby nie przyjęła propozycji Shacklebolta, gdyby od razu zajęła się poszukiwaniami... Rozsądek podpowiadał, że nie mogła przecież tego przewidzieć, że krótka zwłoka nie wydawała się znacząca... Ale teraz było oczywiste, że nie należało czekać, że każdy dzień mógł przynieść nieoczekiwany obrót spraw i trudno jej się nie obwiniać. Zresztą to od początku była jej wina; mogła użyć innego sposobu, by zapewnić im bezpieczeństwo, mogła nie przejmować się pierwszą porażką i spróbować drugi raz z nimi porozmawiać, przekonać ich do wyjazdu... Albo mogła po prostu prawidłowo rzucić zaklęcie. Bo tylko to wyjaśniało, czemu rodzice — którzy w ciągu całego jej życia przeprowadzili się tylko raz, gdy postanowili otworzyć gabinet w Londynie — przenosili się z miejsca na miejsce, zacierając za sobą wszelkie ślady, jakby pozostało w nich przeświadczenie, że muszą się ukrywać i wciąż uciekać...

Żałowała, że nie ma zmieniaczu czasu; i jednocześnie czuła ulgę, że te z ministerstwa zostały zniszczone, bo wtedy pewnie nie oparłaby się pokusie i spróbowałaby któregoś użyć. I to mimo świadomości ryzyka, bo przecież wiedziała dobrze, że nie wolno było używać ich, żeby cofnąć się więcej niż dobę, i gdyby próbowała przeskoczyć o miesiąc, pewnie pomyliłaby się z dziesięć razy przy samym kręceniu klepsydrą o odpowiednią liczbę godzin. A nawet gdyby udało się precyzyjnie odmierzyć obroty... Przypomniała sobie ostrzeżenia profesor McGonagall o negatywnym wpływie podróży w czasie na ciało czarodzieja. Doprawdy fascynujące. Magia nie miała problemu z tym, żeby ciało czarodzieja przez dobre osiemdziesiąt lat przyjmowało postać kota i wracało do normalnego kształtu, a przeszkadzało jej to, że komórki podróżnika w czasie są starsze niżby na to wskazywał moment ich powstania... Chyba że wcale nie chodziło o ciało czarodzieja; czarodzieje przecież od dawien dawna eksperymentowali z czasem, z gorszymi lub lepszymi efektami. Może chodziło o to, co zrobi magia czasu z jej mugolskim ciałem; bo przecież to do tej kwestii prowadziła niewypowiedziana konkluzja profesor McGonagall, kiedy rozmawiały na ten temat pięć lat temu.

— Pobudka, panno Hermiono! — Z ponurych myśli wyrwał ją głos Cicerona. — Skończyliśmy.

Hermiona podniosła głowę, którą opierała na dłoni, i rozejrzała się nieprzytomnym wzrokiem dookoła. Faktycznie, ostatnie osoby opuszczały salkę posiedzeń... Nie wiedziała, jakim cudem przegapiła nie tylko obrady, ale i gwar, który zawsze towarzyszył zakończeniu spotkania.

— Ja wcale nie spałam, tylko się...

— ...wyłączyłam.

— Zasłuchałam — poprawiła.

Cicero parsknął krótko.

— Gdybyś słuchała, na pewno zaprotestowałabyś, kiedy Maureen zaproponowała, by nieletnich powyżej piętnastego roku życia traktować jak dorosłych.

Hermiona otworzyła usta, ale jej mina musiała powiedzieć wszystko, bo zanim się odezwała, Cicero dorzucił:

— Nie martw się, Ro doskonale wyraziła wasze poglądy w tej kwestii. I pewnie, hm, bardziej malowniczo niż ty byś to zrobiła.

Hermiona westchnęła i potarła oczy.

— Przepraszam. Dużo ostatnio pracowałam — powiedziała, zbierając swoje rzeczy.

Wymówka była wiarygodna; odkąd wróciła, spędzała poza ministerstwem raptem z dziesięć godzin na dobę, próbując odrobić wcześniejszy tydzień. Oczywiście nie tyrała wyłącznie dla Cicerona, połowę tego czasu poświęcała na pracę. Pod wpływem porażki z Australią zgodziła się przejść na cały etat... I już żałowała.

— A więc koniecznie odpocznij. Zresztą myślę... — Cicero spojrzał w sufit, jakby zamiast kamiennego sklepienia widział tam niebo — ...tak, to już długo nie potrwa.

— Cicero — zaczęła Hermiona — czy potrafisz odczytywać przyszłość z gwiazd?

Cicero zadrżał, ni to z rozbawienia, ni to ze zniecierpliwienia. Nigdy nie potrafiła tego stwierdzić na pewno.

— Jestem centaurem. Równie dobrze mogłabyś zapytać Ro, czy wysysa krew.

— Ro kupuje krew!

— Owszem, w porze lunchu w ministerstwie. Trudno byłoby jej tutaj zaciągnąć jakąś ofiarę — odpowiedział centaur, a widząc przerażone spojrzenie Hermiony, zaśmiał się cicho. — Ro nie jest morderczynią, inaczej nie byłoby jej w komisji. Nie zabija swoich ofiar ani nie poluje. Wcale nie musi, nie brakuje ludzi, w tym mugoli, którzy chętnie ofiarują jej swoją krew.

— Ale dlaczego?

— Być może czują się dzięki temu ważniejsi... A może ulegają wampirzemu magnetyzmowi, niezależnie od tego, czy Ro posługuje się nim świadomie, czy nie.

Trudno było jej to zrozumieć. W świecie czarodziejów posługiwanie się krwią źle się kojarzyło, magia oparta na krwi była w większości przypadków zakazana, a handel — dla pół-wampirów i innych posilających się nią stworzeń — pod ścisłą kontrolą ministerstwa. Wiedziała, że przez to krew stanowiła jeden z najpowszechniejszych towarów na czarnym rynku i skądś się musiała tam brać, ale nadal nie potrafiła sobie wyobrazić, by ktoś dobrowolnie pozwalał się kąsać i wysysać.

— Więc skoro widzisz przyszłość w gwiazdach — wróciła do poprzedniego tematu — mógłbyś zobaczyć, czy znajdę swoich rodziców?

Nigdy mu o tym nie wspominała, ale tyle osób wiedziało o jej rodzicach — nie żeby sama powiedziała komuś oprócz przyjaciół i Kingsleya Shacklebolta, ale siłą rzeczy wraz z rozszerzeniem poszukiwań dowiadywały się kolejne osoby — że Cicero zapewne też.

Nie odpowiedział od razu, ale przynajmniej nie parsknął. Utkwił w niej to przenikliwe spojrzenie i dopiero po chwili powiedział łagodnie:

— Dla gwiazd jest to zupełnie nieistotne. Gwiazdy mają tysiące, tysiące lat i czasem można w nich dostrzec rzeczy, które są istotne dla historii tego świata, ale nie dla historii jednego człowieka. Czarodziej, który żyje marne sto czy sto pięćdziesiąt lat, nie zrozumie tego, bo nie potrafi przyjąć perspektywy gwiazd. Nawet jeśli czarodziejowi wydaje się, że wszystko wie i wszystko ogarnie swoim umysłem.

— Centaury z Zakazanego Lasu przepowiedziały przyszłość Harry'emu — wyrzuciła z siebie, bynajmniej nie uspokojona jego tonem. — Przepowiedziały mu wojnę i... chyba też śmierć. Tak, Firenzo mu to powiedział. Harry może i jest ważniejszy niż ja, ale nie w perspektywie tysiąca, tysiąca lat historii świata.

— Czarodziejom zawsze się wydaje, że potrafią objąć umysłem wszystko — powtórzył Cicero — podczas gdy w rzeczywistości nie potrafią nawet zrozumieć, w jaki sposób funkcjonuje taki skrzat domowy. Hiacyntka na przykład... z perspektywy czarodzieja to niezbyt mądre stworzenia, bo trzeba jej tłumaczyć najprostsze rzeczy — prawo czarodziejów, zwyczaje czarodziejów, pragnienia czarodziejów, tabu czarodziejów... A z perspektywy skrzata to niezwykle mądra osoba. Nie znalazła się tu przypadkiem. I tak sobie myślę, że mogłaby zdziałać wiele dobrego dla skrzatów, gdyby została tu, w ministerstwie — dorzucił.

Hermiona nie wiedziała, dlaczego rozmowa zboczyła w tym kierunku, ale nie mogła się z tym przecież nie zgodzić. Jak i nie zrozumieć przytyku o tych „najprostszych" rzeczach, które przecież nieustannie tłumaczyła Hiacyntce, może i wytrwale, ale ze zdecydowanie mniejszą cierpliwości niż na początku.

Ruszyli korytarzem do windy i w milczeniu zjechali w dół. Hermiona zastanawiała się, co znaczyła ta zmiana tematu — czy Cicero faktycznie nie wiedział nic o tym, co ją interesowało, czy może... wiedział, ale uznał, że lepiej jej nic nie mówić. W gruncie rzeczy to nie miało znaczenia; jeśli się uparł, że nie powie, co dostrzegał w gwiazdach, to równie dobrze mógł nic nie widzieć — tak czy inaczej będzie milczał jak grób. Zerknęła na niego kątem oka. Nie odzywał się już dobre pięć minut, a to było do niego niepodobne. Nic jednak nie wyczytała z jego enigmatycznego uśmiechu.

Wysiedli w atrium. Trochę się zmieniło przez ten miesiąc, odkąd Hermiona zaczęła bywać w ministerstwie, ale jak bardzo — trudno było stwierdzić. Prace renowacyjne trwały, a ponieważ Kingsley i jego ludzie planowali uroczyste otwarcie po zakończeniu budowy, cały projekt, przy ochoczym przyklaśnięciu magiarchitekta, owiany był tajemnicą. Aktualnie w hallu pozostawał otwarty dla pracowników i petentów wąski pas przejścia do wind, a całą resztę zasłaniała wysoka do sufitu magiczna ściana, która odbijała odkryty fragment jak kilka wielkich luster połączonych w jedno gigantyczne. Dzięki temu przejście nie robiło tak klaustrofobicznego wrażenia. Mimo to Hermiona zawsze czuła się nieswojo, kiedy tamtędy szła i towarzyszyły jej trzy lustrzane odbicia.

— Ciekawe, ile im to jeszcze zajmie... — rzuciła od niechcenia, nie licząc na odpowiedź. — I jak to właściwie będzie wyglądać.

Dobiegło ją ciche parsknięcie.

— Efekt końcowy wywoła sensację.

I nie mogła się oprzeć wrażeniu, że to nie było tylko przypuszczenie. Widać gwiazdy miały specyficzny system oceny wagi różnych zdarzeń.

ʘ

W sobotni wieczór Hermiona zastała w kuchni Stworka czyszczącego kryształowe, odświętne kieliszki i stary lichtarz na dwanaście świec, więc nie zdziwiła się, kiedy w niedzielę rano zastała przy kuchennym stole Ginny, dookoła której skakał Harry, mrucząc coś pod nosem. Z kontekstu zrozumiała, że jej przyjaciel próbował w pięć minut wypić kawę, zjeść trzy naleśniki, spakować drugie śniadanie i lunch oraz założyć skarpetki, a po minie dziewczyny wywnioskowała, że wczorajsza kolacja nie wystarczyła, by ta przyjęła bez irytacji kolejną niedzielną aurorską wyprawę. Harry rzucił Hermionie błagalne spojrzenie, więc usiadła przy stole z Ginny i od niechcenia zaczęła wypytywać, co się u niej działo przez ten tydzień, gdy się nie widziały. Ponieważ jednak już wcześniej dała do zrozumienia, że zainteresowanie nie obejmuje poczynań Rona, a pozostali Weasleyowie nie zajmowali się niczym nowym, temat szybko się wyczerpał i Hermiona musiała po raz kolejny zdać relację z postępu prac w Hogwarcie oraz w oswajaniu Malfoya. Zwłaszcza to drugie zagadnienie absorbowało Ginny.

— Malfoy latał z tobą na jednej miotle? — zapytała, kiedy Hermiona skończyła opowiadać o rzucaniu czarów ochronnych na zewnętrzne mury zamku. — Jak romantycznie.

Z okolic blatu dobiegły odgłosy krztuszenia się.

— Bardzo romantycznie — zadrwiła Hermiona. — Przez cały czas bałam się, że mnie zrzuci z miotły, celowo albo przypadkiem, i jestem pewna, że przeszło mu to przez myśl... A poza tym przewiało mi zatoki i mam obtarte kolana.

— Obtarte kolana, mówisz... — Ginny zachichotała złośliwie, na co Hermiona tylko wywróciła oczami, a Harry westchnął cierpiętniczo, jakby nie istniała gorsza katorga niż słuchanie konwersacji dwóch zaprzyjaźnionych dziewczyn. — No ale wiesz... Wspólne latanie na miotle zbliża ludzi.

— Wnioskujesz na podstawie własnych doświadczeń? Was zbliżyło latanie?

— Nas akurat nie — odparła Ginny z fałszywą beztroską, na którą tylko głupi dałby się nabrać. — Nigdy nie latałam z Harrym.

— Więc mamy co nadrabiać — rzucił Harry łagodząco, pochylając się nad Ginny, żeby pocałować ją w czubek głowy.

— Najpierw musiałbyś mieć na to...

— Muszę lecieć — dorzucił.

— ...czas. O właśnie.

Udawana niefrasobliwość zniknęła, a Ginny z premedytacją odwróciła twarz, kiedy chłopak próbował ją pocałować jeszcze w policzek. Za jej plecami Harry pokręcił głową, patrząc z rezygnacją na Hermionę, jakby mogła mu w czymś pomóc.

— Naprawdę muszę — rzucił z niezbyt dobrze udawanym żalem. — Będzie dzisiaj Carey, podpytam ją trochę. Wrócę pewnie przed siódmą, będziesz? — zwrócił się do Hermiony.

Skinęła głową, ale nie była pewna, czy zauważył, bo już się odwrócił do drzwi.

— Okropnie się ostatnio żrecie.

— Dzięki, nie zauważyłabym — odparła Ginny kąśliwie.

— Przepraszam — mruknęła skarcona Hermiona. — Po prostu...

— Tak, wiem. — Ginny westchnęła głośno. — Mamy gryfoński temperament.

— Chyba nie tylko o to chodzi. Nie masz czasami wrażenia, że... no wiesz... krótka przerwa dobrze by wam zrobiła?

Ginny spojrzała na nią spode łba, ale kiedy odpowiedziała, w jej głosie nie było złości.

— Technicznie rzecz biorąc, dopiero co się zeszliśmy po dosyć długiej przerwie, a zaraz czeka nas kolejna. Świetnie nam wychodzi bycie ze sobą na odległość, ale najwyraźniej niezbyt dobrze nam idzie normalne bycie ze sobą. Nawet zastanawiałam się, czy nie odpuścić, przynajmniej na razie, pozwolić Harry'emu skupić się na tym jego treningu, samej zająć się swoimi sprawami...

— Ale?

— Ale panicznie się boję, że potem już się nie zejdziemy i będę musiała spędzić całe życie bez niego. — Ginny uśmiechnęła się smutno i melancholijnym ruchem zamieszała swoje kakao. — Czyżbyś zaczęła dostrzegać pozytywne strony rozstania?

— W sensie?

Ginny spojrzała na nią wymownie. Aż nadto wymownie.

— Ja i Ron się nie kłóciliśmy.

— Bo w ogóle niewiele razem robiliście.

Hermiona rzuciła jej pełne wyrzutu spojrzenie.

— Wydawało mi się, czy wcześniej miałaś trochę inne podejście? Bardziej w stylu „mój brat to kretyn, nie wiem, co w nim widzisz"?

Ginny parsknęła pod nosem.

— Powiedzmy, że kładłam nacisk na inne aspekty sytuacji. Wtedy bardziej potrzebowałaś pocieszenia, a teraz możemy się skupić na wyciąganiu wniosków, nie?

Cóż, może miałoby to sens, gdyby Hermiona nadal — mimo że złość i poczucie upokorzenia już zbladły — nie czuła tak piekielnego rozgoryczenia.

— A może po prostu polubiłaś nową dziewczynę Rona?

Ginny prychnęła ostentacyjnie.

— Nie ma czego w niej lubić, nawet się nie stara być sympatyczna. Jest za bardzo ślizgońska. Podejrzewam, że ma w nosie Rona, po prostu próbuje skorzystać z jego etykietki „bohatera wojennego". — Ginny skrzywiła się, jak zawsze, gdy ktoś ich nazywał w ten sposób. — Greengrassowie może i nie angażowali się bezpośrednio w popieranie Voldemorta, ale z ich konta popłynęło mnóstwo pieniędzy... Podobno finansowali również Komisję Rejestracji Mugolaków, a chyba nic w ciągu całej wojny tak nie rozdrażniło społeczeństwa jak to... Czemu się nie dziwię.

— Jeśli tak było, to znajomość z Ronem raczej jej nie pomoże.

— Zdziwiłabyś się. Wiele rzeczy mogło się zmienić, ale nie znaczenie znajomości... A nawet jeśli trochę zmądrzeliśmy, to nie sądzę, by Daphne przyjęła to do wiadomości... No chyba że leci na królewskie pochodzenie Rona...

Ginny zachichotała złośliwie, a i Hermiona uśmiechnęła się blado. W ostatnim numerze „Żonglera" pojawił się artykuł, według którego Ron miał być mugolskim księciem Harrym, oddanym na wychowanie magicznej rodzinie po tym, jak jako dwulatek zaczął przejawiać magiczne zdolności, aktualnie zaś dzielił czas między funkcjonowanie w magicznym świecie i dopełnianie królewskich obowiązków... Na dowód czego przytoczono fakt, że przez ostatni rok w Norze mieszkał udający Rona ghul. Szkopuł w tym, że na opublikowanych zdjęciach nie było śladu podobieństwa między Ronem a księciem Harrym — pomijając fakt, że obydwaj mieli niewątpliwie rude włosy, choć w różnych odcieniach — i nawet Luna przyznała, że autorka artykułu musiała zostać wprowadzona w błąd, choć Ksenio Lovegood uznał go za na tyle interesujący tekst, że zdecydował się na publikację. Ron, według doniesień Ginny, bynajmniej nie poczuł się urażony, przeciwnie, mile go to połechtało; choć nie na tyle — jak uzupełnił Harry — by darować Kseniowi tamtą zasadzkę w jego domu.

— W każdym razie nie wróżę im długiego związku. Jesteśmy nieznośni, a Ron nawet nie próbuje jej bronić, udaje, że nie słyszy, jak jej dokuczamy... Ostatnio Bill ją zapytał, czy jej ojciec odzyskał pieniądze ze skrytki Voldemorta. Wiesz, Greengrass był właścicielem jednej z tych skrytek, którymi prawdopodobnie posługiwali się śmierciożercy, i oczywiście szybciutko ją zamknął po Bitwie o Hogwart.

Hermiona przytaknęła nieuważnie. Pieniądze to był jeden z tych tematów, które mniej ją interesowały, niezależnie od tego, czy to Harry wzdychał nad utrudnioną współpracą z goblinami z Banku Gringotta, czy niektórzy członkowie komisji marudzili, że fundusze Voldemorta przepadły, a wraz z nimi dane oficjalnych właścicieli skrytek. To drugie oczywiście bardziej ją martwiło, ale nie była na tyle naiwna, by sądzić, że udowodnią komuś współpracę z Voldemortem na podstawie tego, że nieoczekiwanie założył nową skrytkę w banku i udostępniał ją osobom postronnym.

— Dowiedziałam się od niej jeszcze jednej ciekawej rzeczy à propos Malfoya — dorzuciła od niechcenia Ginny.

— Co? — mruknęła Hermiona nieprzytomnie, bo mimo wszystko zaczęła się zastanawiać, czy jednak nie udałoby się jakoś udowodnić niektórym czarodziejom finansowania Voldemorta, w końcu ewidentnie było to wspieranie śmierciożerców. Być może Bogart miałby kilka pomysłów, jak zachęcić Gringotta do udostępnienia części danych.

— Nikt z jego dawnych znajomych się do niego nie odzywa. W sensie — tak zupełnie nikt. Nie spotykają się z nim, nie odpowiadają na listy i zamknęli dla niego kominki.

— I to cię dziwi?

— W sumie nie, tacy jak Greengrassowie, Parkinsonowie czy Flintowie będą teraz robili wszystko, żeby ich nie wiązać ze śmierciożercami, odcięcie się od podejrzanych — a Malfoyowie są więcej niż podejrzani — to podstawa. Ale jakoś tak nie odnosiłam tego do Dracona Malfoya, założyłam, że nasi rówieśnicy mają inne standardy, zwłaszcza że został uniewinniony. Ale Daphne dała mi do zrozumienia, że ona i jej ślizgońscy przyjaciele będą surowsi niż Wizengamot... I dotarło do mnie, że prawdopodobnie jesteś jedyną osobą, poza starszymi Malfoyami, która w ogóle rozmawia z Draconem.

Hermiona spojrzała na nią czujnie, wyczuwając w tej konkluzji grubą przesadę.

— A mówisz mi to, bo...?

Ginny wzruszyła ramionami.

— Chyba mi go żal. Widziałam... — urwała na chwilę, jakby nie zamierzała o tym mówić, ale w końcu się namyśliła — ...widziałam, jak go wyrzucili z Dziurawego Kotła. Nikogo nie zaczepiał, w ogóle się do nikogo nie odzywał, wyszedł tylko z kominka i próbował przejść na Pokątną, a Tom wyrzucił go za drzwi, na mugolską stronę... To było okropne. Pomyślałam sobie, że nie miałabym nic przeciwko, żeby to spotkało Lucjusza Malfoya, on zasłużył sobie na pogardę i wykluczenie, i znacznie więcej. Ale starsi Malfoyowie chowają się w dworze, a Draco zbiera za całą trójkę. To nie w porządku.

— Jasne, że nie, ale co niby mielibyśmy z tym zrobić? — zapytała Hermiona, a widząc błysk w oku Ginny, natychmiast spróbowała się z tego wycofać: — To było pytanie retoryczne, nie odpowiadaj.

— Mogłabyś wpaść do Hogwartu na te dodatkowe lekcje. Daphne mi powiedziała, że on na nie chodzi, no i, krótko mówiąc, inni uczestnicy nie są tym zachwyceni... Flitwick podobno nawet nie chciał prowadzić zajęć z Malfoyem, dopóki McGonagall go nie zmusiła. Gdybyś się tam pojawiła i pokazała, że ty nic nie masz do Malfoya... Wiem, że nie planowałaś chodzić na te zajęcia, tylko samej się przygotować do owutemów, ale sama zawsze mówiłaś, że łatwiej się uczyć pod okiem nauczyciela, który doskonale zna temat i wymogi egzaminacyjne...

— Ginny, ja mam pracę — przerwała jej Hermiona. — Nie mogę sobie tak po prostu wyjść z ministerstwa i pójść na lekcje.

— Popołudniu?

— Mam obrady.

— Przecież nie codziennie — zauważyła Ginny. — Nie proszę cię, żebyś chodziła tam przez całe dwa miesiące. Pójdź raz czy dwa, pokaż się z Malfoyem, to wystarczy. Sama bym poszła, ale przecież nie zdaję teraz owutemów, to by było bez sensu.

Hermiona westchnęła ciężko z dziwnym wrażeniem, że wkrótce te teatralne westchnienia staną się jej specjalnością. Szkoda tylko, że nikt — ani Harry, ani Ginny, ani członkowie komisji — nie zwracał na nie uwagi.

— Dlaczego ci tak na tym zależy? Narcyza Malfoy cię szantażuje?

Ginny parsknęła pod nosem.

— Nie, i nawet nie pisała w tym tygodniu do Harry'ego, jeśli mu wierzyć... Mam dług u Malfoya — powiedziała poważniejszym tonem. — W zeszłym roku był prefektem... Przyłapał mnie w nocy na korytarzu, kiedy prowadziłam akcje dywersyjne GD, i to więcej niż raz, i nic z tym nie zrobił, po prostu sobie poszedł. I nikomu nie powiedział, gdzie jest Pokój Życzeń, a musiał się domyślać, gdzie się ukrywają ci wszyscy uciekinierzy.

— Czasami mam wrażenie, że wszystkie ewentualne zasługi Dracona Malfoya sprowadzają się do tego, że komuś czegoś nie powiedział — mruknęła Hermiona, a Ginny roześmiała się krótko.

— I tak nieźle jak na niego. To co? Pójdziesz tam?

— Jeśli będę miała czas... — powiedziała, a Ginny natychmiast wydała z siebie jęk zawodu. — Jeśli będę miała czas — powtórzyła głośniej Hermiona — to pójdę. To nie jest wymówka, nie jestem twoim bratem, po prostu realnie patrzę na sytuację. Okej?

Ginny nie wyglądała na przekonaną, ale chyba uznała, że nic więcej nie uzyska, bo ugodowym tonem odparła:

— Okej.

ʘ

Późnym popołudniem odbywały się tylko dwie lekcje: we wtorek numerologia z profesor Vector, która przybywała do Hogwartu specjalnym świstoklikiem z Monachium, gdzie prowadziła letnie kursy z zaawansowanej numerologii, i w czwartek z transmutacji z profesor McGonagall, która z kolei w ciągu dnia miała inne obowiązki. Hermiona uznała to za sprzyjającą okoliczność, jako że były to jedne z trudniejszych zajęć i spełnienie obietnicy danej Ginny nie wymagało aż tak dużego poświęcenia.

Na pierwsze z zajęć spóźniła się, mimo że wyszła z pracy punktualnie — w atrium wpadła na Alicję Spinnet i zatrzymała się na chwilę, by wymienić kilka słów; a chwila nie wiadomo kiedy przeszła w dwa kwadranse. Kiedy szła przez Salę Wejściową, próbując stąpać tak, by jej kroki nie niosły się echem po całym zamku, wrota Wielkiej Sali, gdzie odbywały się zajęcia, były już zamknięte. Miała nadzieję, że uda jej się dyskretnie wślizgnąć do środka, ale plan spalił na panewce, bo ledwo otworzyła drzwi, profesor Vector przerwała wykład wpół słowa i zwróciła się do niej:

— Panna Granger! Zapraszamy, zapraszamy.

Uśmiech czarownicy sugerował, że nie miała jej za złe spóźnienia, ale nie był to bynajmniej przejaw zwykłej, niezobowiązującej nauczycielskiej sympatii, z jaką Hermiona miała do czynienia w poprzednich latach. To był szeroki, promienisty wyszczerz, z jakim Hermiona — a także Harry i Ron — notorycznie spotykali się po pokonaniu Voldemorta; coś, co sugerowało, że są wszędzie mile widziani, co nie byłoby takie złe, gdyby za tymi dowodami uznania nie szły kolejne oczekiwania. Hermiona wybąkała pod nosem przeprosiny i ruszyła do stolików rozstawionych przed niskim podium profesorki.

Malfoy zajmował biurko najbliższe wejścia. Niemal wpółleżał na krześle, mocno odchylony na oparciu, ale wrażenie nonszalancji niszczyło napięte ramię z dłonią zaciśniętą na piórze i skupiona, zastygła w wyrazie desperacji twarz. Nikt z nim oczywiście nie siedział, podobnie jak w ławce obok, za nim, a nawet po skosie — zupełnie jakby wytwarzał wokół siebie strefę zagrożenia, której należało unikać. W pierwszym odruchu Hermiona pomyślała, że po prostu większość stolików będzie wolna, w końcu numerologia nie należała do najpopularniejszych przedmiotów, ale bliższe spojrzenie na prowizorycznie zaaranżowaną klasę uświadomiło jej, że jest wprost przeciwnie.

— Cześć — szepnęła do Malfoya, zajmując miejsce w jego ławce, co sprawiło, że drgnął i gwałtownie poprawił się na krześle, jakby ratując się przed upadkiem. — Co to za ludzie?

— Studenci numerologii — odpowiedział cicho po chwili, jakby dopiero zrozumiał, że mówi do niego. — Obowiązek edukacji do siedemnastego roku życia — dodał wyjaśniająco. — W zeszłym roku doszło sporo nowych uczniów, którzy wcześniej uczyli się w domach.

Hermiona zdążyła wypakować z torby rolkę pergaminu, pióro z kałamarzem i podręcznik oraz zacząć notować wykład kontynuowany przez profesor Vector, zanim Malfoy zapytał podejrzliwie:

— Co ty tutaj robisz? Nie było cię wcześniej.

— Zwolniło mi się popołudnie, więc postanowiłam wpaść — odparła, starając się brzmieć obojętnie.

Nawet jeśli uznał to za dziwne, nie zakwestionował wyjaśnienia. Nie odezwał się więcej, dopóki profesor Vector nie rozdała kart pracy do uzupełnienia w parach i nie musieli konsultować obliczeń. Sprawiał jednak wrażenie mniej spiętego niż kiedy weszła i Hermionie trudno było nie myśleć, że Ginny musiała mieć rację przynajmniej po części.

Przed ósmą zajęcia dobiegły końca i wszyscy zaczęli się zbierać. Szuranie krzeseł, zbieranie papierów i zakręcanie kałamarzy brzmiało dziwnie znajomo, choć Hermiona nie uczestniczyła w żadnej lekcji od ponad roku. Natomiast szepty za jej plecami były czymś nowym; to one sprawiły, że uznała za stosowne nie uciekać natychmiast, ale zostać chwilę dłużej i zatrzymać Malfoya.

— Dzisiaj była astronomia, prawda? Masz może mapę nieba od profesor Sinistry? Mogę skopiować?

Malfoy spojrzał na nią z wyraźną urazą; widać zamierzał uciec z Hogwartu tak szybko, jak to możliwe.

— Mam — mruknął niechętnie i wygrzebał z torby skórzaną teczkę na dokumenty, z której wyciągnął arkusz ciemnego papieru. Po szybkim namyśle dorzucił na blat jeszcze jeden: — A to w zeszłego tygodnia.

— Dzięki.

Kątem oka dostrzegła, że trzy ławki dalej Ernie Macmillan czai się, poprawiając bez potrzeby zapięcie torby. Wyglądało jakby miał duży dylemat: czy podejść do Hermiony, i tym samym narazić się na bliskość Malfoya, czy może czmychnąć bez słowa, bezczelnie unikając konfrontacji. Wreszcie, może pod wpływem spojrzenia Hermiony, podjął tę trudną decyzję.

— Cześć — powiedział głośno i to najwyraźniej wyczerpało jego zasoby odwagi cywilnej, bo ledwo odpowiedziała, zniknął w drzwiach.

Zaśmiała się pod nosem, ale uśmiech zamarł jej na ustach, kiedy zobaczyła minę Malfoya: zacisnął wargi i zmarszczył gniewnie czoło, a jego oczy ciskały gromy.

— Dzięki — powtórzyła, podając mu mapy. — To... do zobaczenia w czwartek?

Nie odpowiedział, ale skinął szybko głową i zaraz odwrócił się do wyjścia. Cóż, nie należało liczyć na więcej. Cokolwiek sądziła o nim Ginny, Malfoy chyba jednak nie narzekał na brak towarzystwa; a przynajmniej nie na tyle, by dobrowolnie rozmawiać z nią dłużej, niż to było absolutnie niezbędne.

ʘ

W połowie lipca, kiedy czary ochronne i konserwujące zostały wplecione w strukturę zamku, dyrektor McGonagall ponownie otworzyła bramy Hogwartu, tym razem zapraszając ochotników do środka. Niestety, czy to na skutek rozprężenia po przerwie, czy rozpoczęcia sezonu urlopowego, było ich wyraźnie mniej niż w maju i czerwcu. Ginny żartowała, że zdezerterowali, bo nie chcieli przebywać w jednym budynku z Malfoyem i chociaż Hermiona śmiała się wraz z nią, to pierwsze posiedzenie w zamku sprawiło, że przestało ją to bawić, bo brzmiało zbyt prawdziwie. Pracowali wtedy wszyscy razem nad tą częścią Wielkiej Sali, która nie została wcześniej uprzątnięta; przynajmniej teoretycznie. W praktyce wokół Malfoya ziało pustką, w pobliżu pracowała tylko Hermiona i profesor Sprout; reszta skupiła się wokół profesora Flitwicka przy północnej ścianie i tkwiła tam uparcie, nawet kiedy coraz bardziej oczywiste stawało się, że przy wschodniej przyda się pomoc. Dyrektor McGonagall szybko zidentyfikowała problem i tonem nieznoszącym sprzeciwu przesunęła do nich kilka osób, ale dało się odczuć, że nie byli z tego zadowoleni — rozmowy ucichły, z rzadka tylko było słychać wypowiedziane cierpkim szeptem komentarze, a ciężar przytłaczających spojrzeń Hermiona czuła na plecach.

Na szczęście przy jej kolejnej wizycie w Hogwarcie przenieśli się wyżej i porozchodzili dwójkami i trójkami po różnych piętrach i korytarzach. Hermiona i Malfoy trafili na pierwsze piętro, z dala od innych; na tym piętrze pracowali tylko nauczyciele oddelegowani do biblioteki. Miało to swoje plusy, zwłaszcza jeden — w Hogwarcie znowu pojawił się Ron, ale pracował zupełnie gdzie indziej, więc nie musiała go w ogóle oglądać. Niestety były też minusy: Malfoy stracił opory przed gderaniem.

— Wcześniej nie pracowałaś w poniedziałki — zauważył oskarżającym tonem pierwszego dnia, kiedy dołączyła do niego popołudniu.

— Przychodzę, kiedy mam czas — próbowała wybrnąć, ale nie dał się nabrać.

— Pilnujesz mnie? — zapytał otwarcie. — McGonagall kazała ci sprawdzić, czy przypadkiem się nie obijam?

Irytacja sprawiła, że odpowiedziała szczerzej niż by to zrobiła, gdyby jej nie zdenerwował:

— Nikogo nie obchodzi, czy się obijasz. Jeśli musisz wiedzieć, to przysłał mnie Harry, bo brakowało ochotników, a gonił nas czas, a potem profesor McGonagall prosiła, żebym została, bo nikt inny nie jest w stanie z tobą współpracować — wyrzuciła jednym tchem.

Malfoy nadął się, jakby go obraziła.

— Mogę pracować sam — oświadczył naburmuszonym tonem.

— Podstawowe zasady bezpieczeństwa wymagają, żeby przy pracach budowlanych brały udział co najmniej dwie osoby.

— Jakoś rano mogę pracować sam...

— Tak, a profesor McGonagll pewnie co pół godziny sprawdza, czy jakaś ściana nie zawaliła się na ciebie — odburknęła, przewracając oczami.

Ucichł na moment, ale nie zdążyła się jeszcze nacieszyć ciszą, kiedy zaatakował znowu:

— Nie wolałabyś pracować z Weasleyem?

— Nie — odpowiedziała natychmiast, zanim zdążyła się zastanowić, po czym widząc zdziwione spojrzenie Malfoya, uściśliła: — Wystarczy mi jego towarzystwa poza Hogwartem.

I dokładnie to miała na myśli. W ostatnią niedzielę dała się namówić Harry'emu na obiad w Norze. Sama nie wiedziała, jak to się stało, pewnie zadziałała mieszanka szantażu i podjudzania, no i cóż — proste stwierdzenie, że najwyższa pora przestać unikać Rona, bo jest to dziecinne i do niczego nie prowadzi. No i obiad w Norze z całą gromadą Weasleyów (i prawdopodobnie bez nowej dziewczyny Ronalda) wciąż wydawał się lepszą opcją niż jakieś wspólne wyjście (prawdopodobnie z nową dziewczyną Ronalda).

Rzeczywiście nie było tak źle. Miło spędziła czas, gawędząc z Percym o restrukturyzacji w ministerstwie i nowych zasadach naboru pracowników (które, gdyby weszły wcześniej, uniemożliwiłyby jej podjęcie pracy na aktualnym stanowisku, chociaż już ewaluację przeszła śpiewająco). Poza tym podczepienie się pod niego zaraz po tym, jak przekroczyła próg Nory, gwarantowało minimalną styczność z Ronem — udało jej się ograniczyć komunikację do „Cześć" na powitanie oraz „W porządku" w odpowiedzi na pytanie o samopoczucie.

Niestety gdy zasiedli do stołu poszło nieco gorzej, bo gdzieś w toku dyskusji o niekończącej się paradzie obchodów końca wojny — o których Hermiona wiedziała głównie dzięki plotkom koleżanek w pracy, bo sama nie miała czasu, by na nich bywać czy choćby kontrolować kalendarz imprez towarzyskich — Ronald uznał za stosowne nawiązać do jej wstrzemięźliwości.

— Mogłabyś się czasem pojawić na jakimś przyjęciu. Ludzie pytają o ciebie i zastanawiają się, czemu nigdy nie przychodzisz...

Zamierzała to skwitować wzruszeniem ramion, korzystając z tego, że akurat przegryzała gorącego ziemniaka, ale Ron z typową dla siebie zręcznością uzupełnił:

— Niektórzy myślą, że czujesz się zbyt ważna, żeby przyjść na byle imprezę...

— Ci, na których opinii mi zależy, są świadomi, że mam ważniejsze rzeczy na głowie niż bawienie się — rzuciła i natychmiast pożałowała, że nie zachowała milczenia.

— Ale to świetna okazja, żeby zawrzeć nowe znajomości — oświadczył Ron, po czym, chyba zdawszy sobie sprawę, o jakich znajomościach pomyślała Hermiona, spróbował się wykręcić: — No wiesz, mogą się przydać przy poszukiwaniu pracy albo...

Szczęśliwie tym razem Hermiona nie musiała zdobywać się na ripostę, bo znalazło się aż troje obrońców.

— Przecież Hermiona ma już pracę — rzuciła Ginny, a Percy równocześnie zaczął tłumaczyć:

— Gdybyś słuchał naszej wcześniejszej rozmowy, Ron, wiedziałbyś, że teraz ministerstwo tak nie funkcjonuje, wszyscy bardzo pilnują się, by nie paść ofiarą oskarżenia o nepotyzm czy kumoterstwo...

A gwóźdź do trumny przybił Harry:

— Ci wszyscy stali bywalcy imprez lepiej by zrobili, gdyby czasem zamiast na przyjęcie wpadli popracować w Hogwarcie... Hermiona w przeciwieństwie do większości z nich bywa tam regularnie.

To ostatnie Ron chyba wziął do siebie, skoro wrócił do zamku; może Harry mu przy okazji uświadomił, że nie będzie mu groził zbyt częsty kontakt z Malfoyem. Hermiona widywała go głównie z daleka, ale raz czy dwa minęli się na korytarzu i choć starała się zupełnie neutralnie odpowiedzieć na jego „Cześć", Malfoy dosyć szybko wyłapał, że pomiędzy nią i Ronem nie ma zbyt wielu ciepłych uczuć.

— Nie chodzicie już ze sobą — oświadczył po ich drugim raczej chłodnym przywitaniu i poczuła, że musi sprostować to „już".

— W ogóle ze sobą nie chodziliśmy.

— Z mojej perspektywy wyglądało to inaczej — rzucił niezobowiązująco.

— Z mojej też — odburknęła i zbyt późno zdała sobie sprawę, że zdradziła za dużo.

Malfoy rzucił jej dziwne spojrzenie, ale przez chwilę nic nie mówił, albo dlatego, że miał resztki przyzwoitości, albo dlatego, że rzucał zaklęcia spajające kamienną posadzkę, które wymagało większego skupienia. Prędzej to drugie, bo kiedy dotarł do ściany i zakończył czar, bez cienia skrępowania zapytał:

— To on z tobą zerwał?

Westchnęła z irytacją, zastanawiając się, kiedy dała mu prawo do zadawania tak osobistych pytań i dlaczego, na Merlina, w ogóle ciągnie temat, zamiast kazać mu zająć się swoim życiem uczuciowym.

— Czy to aż takie dziwne?

— Tak.

Ta konkluzja była tak nieoczekiwana, że Hermionie zajęło dobrą minutę uprzytomnienie sobie, że to potwierdzenie padło z ust Malfoya, a nie pojawiło się w jej myślach. Cóż, we własnej głowie zwykle była bardziej krytyczna dla siebie i mniej względem innych, w przypadku rozpadu związku z Ronaldem również starała się przyjąć — a przynajmniej przemyśleć — jego argumenty. Tyle że jej podświadomość miała inne zdanie na ten temat; wyglądało na to, że całkiem podobne jak Draco Malfoy.

— Teraz Ron spotyka się z twoją koleżanką, z Daphne Greengrass.

Malfoy parsknął pod nosem, ale tak cicho, że mogło jej się wydawać. Głośno powiedział tonem dalekim od rozbawienia:

— To nie jest moja koleżanka. Trudno, żeby nią była, skoro spotyka się z bohaterem wojennym.

Zabrzmiało to bardzo gorzko; na tyle, by Hermiona zrezygnowała z dalszej pogawędki.

Continue Reading

You'll Also Like

12.9K 467 23
Historia z życia Valerii Shelley, która w wieku sześciu lat straciła rodziców, a opiekę nad nią przejęli Państwo Weasley'owie - Molly matka chrzestna...
71.2K 4.8K 30
Kiedy Caroline myślała, że życie jej i jej przyjaciół wróciło do normy, nieoczekiwanie w Mystic Falls na nowo zawitali wrogowie. Tym razem była to st...
3.9K 97 30
Każda historia ma swój początek i koniec.Wszyscy doskonale znamy losy Harrego Pottera i jego przyjaciół. A co jeśli Ci powiem, że w tym samym czasie...
6K 443 38
Poprzednia część: ,,From the beggining" Trzecia część książki pt. „Bae I love you". Kolejna przeprowadzka, nowi ludzie, nowa szkoła, nowe otoczenie...