Wolność Równość Braterstwo (a...

By najs_is

1.8K 79 5

Świt po Wielkiej Bitwie. Draco czuje, że szybko przyjdzie mu odpokutować za błędy młodości, Narcyza nie zamie... More

Część 1
Część 2
Część 3
Część 4
Część 5
Część 6
Część 7
Część 9
Część 10
Część 11
Część 12
Część 13
Część 14
Część 15

Część 8

107 5 0
By najs_is

Hermiona

— Koniec — oświadczyła nabożnym tonem Florentyna.

Hermiona ziewnęła, zasłaniając usta dłonią, Ro ziewnęła bez silenia się na dyskrecję, a Cicero zamlaskał głośno i ostentacyjnie, po czym rzucił:

— Bogom niech będą dzięki. Doskonałe streszczenie naszych burzliwych obrad z ostatniego miesiąca, panno Florentyno, sam bym nie zrobił tego lepiej... Niemniej podsumujmy to nieco krócej, niż w trzech kwadransach, bo umysł żadnej istoty nie jest w stanie utrzymać pełnego skupienia tak długo i zapamiętać czterdziestopięciominutowego monologu... Protokół postępowania przy aresztowaniu: mamy. Prawa i ograniczenia aresztanta: mamy. Procedura przesłuchań wstępnych: mamy. Pozyskiwanie i dopuszczenie zeznań świadków: mamy. Casus świadka koronnego: mamy.

— Nie mamy — powiedziała Hermiona, ale kolejne ziewnięcie sprawiło, że słowa opuściły jej usta mocno zdeformowane. Nie na tyle jednak, by nie zostały zrozumiane, o czym świadczył złośliwy uśmieszek Cicerona, który uprzejmie zapytał:

— Proszę?

— Powiedziała, że nie mamy! — oświadczył Starr. — Nie udawaj głuchego, Cicero, i nie kombinuj. Dobrze wiesz, że na niczym nie stanęło.

— Ech, i po naszym spójnym wywodzie, panno Florentyno — westchnął Cicero.

Panna Florentyna prychnęła jak rozjuszona kotka.

— W moim wywodzie nic o tym nie było, przeciwnie, podkreślałam konieczność wrócenia do tematu. Wiedziałbyś o tym, gdybyś słuchał...

— Tak, tak, tak. — Cicero zbył ją machnięciem ręki, a potem machnął jeszcze raz, w stronę Hermiony i Starra. — Słucham państwa. Jakie widzicie alternatywy, żeby wyciągnąć zeznania ze świadka, skoro Veritaserum i środki lekkiego przymusu odrzuciliśmy?

Starr zerknął na Hermionę.

— Czyń honory — powiedziała, zanim zdążył ją wrobić.

— Nie chodzi o to, żeby całkiem zrezygnować z instytucji świadka koronnego, tylko żeby ograniczyć płynące z tego statusu korzyści. To bez sensu, żeby jeden zbrodniarz wymigał się od kary, wsypując drugiego. Powinniśmy stosować złagodzenie kary o maksymalnie jedną trzecią wyroku.

— I ograniczyć możliwość skorzystania ze statusu do podejrzanych o przestępstwa drugiej i trzeciej kategorii — wtrąciła Hermiona, widząc, że Starr, mimo trzymania jej stanowiska, zmierza w inną stronę. — Żadne rozsądne prawo nie może pozwalać na ochronę oskarżonych z zarzutem morderstwa.

— Oni wszyscy będą oskarżeni o morderstwo. To śmierciożercy.

Nie miała ochoty się kłócić, nie dzisiaj. Była śmiertelnie zmęczona po długim dniu pracy, bo odkąd jej bezpośredni przełożony zorientował się, że przyjaciółka Pottera, którą minister podrzucił mu na pół etatu do działu, miała jeden z najlepszych wyników SUM-ów w tym stuleciu i całkiem sprawną głowę, powierzał jej coraz więcej zadań i nie mogła już w godzinach pracy przygotowywać listy argumentów dla Cicerona ani kolejnych punktów zaczepienia w poszukiwaniu rodziców. Ba, w zeszłym tygodniu dostała propozycję przejścia na pełny etat. Czuła olbrzymią pokusę, ale przed przyjęciem oferty powstrzymało ją rozsądne zliczenie aktualnych zajęć i skalkulowanie poświęcanego im czasu, podparte wspomnieniem tego, jak prawie pochorowała się ze zmęczenia na trzecim roku, próbując studiować wszystkie przedmioty jednocześnie.

Miała nadzieję, że na dzisiejszym spotkaniu komisji ograniczą się, zgodnie z zapowiedzią Cicerona, do podsumowania dotychczasowych ustaleń, a casus świadka koronnego zostawią na jutro, ale jak zwykle szczęście jej nie dopisało. Podejrzewała też, że Cicero wydrwi ją, śmiejąc się szyderczo, jeśli poprosi go o odroczenie debaty, a nie mogła w tej kwestii odpuścić. Cały czas miała bowiem z tyłu głowy Lucjusza Malfoya, który — jak powiedział jej któregoś wieczoru Harry — już złożył aurorom pierwsze zeznania obciążające kolegów śmierciożerców.

Wiedziała, że nie powinna opierać swoich twierdzeń ani tym bardziej konstruować projektów komisji w oparciu o jeden konkretny przypadek, ale wiedzieć a czuć to dwie różne rzeczy. Ilekroć pomyślała o starszym Malfoyu, przypominała sobie błysk fanatyzmu w jego oczach, gdy zobaczył ją, Harry'ego i Rona w Malfoy Manor, i to, z jakim brakiem jakichkolwiek ludzkich uczuć przyglądał się, jak Bellatriks Lestrange ją torturuje — i przechodził ją dreszcz. A to przecież nawet nie były jego największe zbrodnie. Myśl o tym, że mógłby się wywinąć, sprawiała, że robiło jej się niedobrze. Choć było jeszcze gorzej, gdy cichy głosik w głowie podszeptywał jej, że nie miała skrupułów, gdy pomagała uniknąć więzienia młodszemu Malfoyowi.

Wzięła głęboki wdech i spojrzała Ciceronowi w oczy. Jego wyjątkowo przenikliwe spojrzenie, takie, jakie widziała tylko u dwóch innych osób: profesora Dumbledore'a i pana Ollivandera, zawsze przyprawiało ją o skręt kiszek; jakby centaur potrafił zajrzeć wprost do jej głowy. Ale jednocześnie czuła wtedy, że naprawdę jest słuchana.

— Nie generalizuj. Upadło już twoje przeświadczenie, że każdy z Mrocznym Znakiem to śmierciożerca, więc może uważaj z tym „każdy śmierciożerca to morderca" — zaczęła hardo, a Starr parsknął cicho. Mieli używanie, kiedy po procesie Dracona Malfoya Hermiona przypomniała Ciceronowi jego dawne założenie i zmusiła do odwołania go, choć centaur długo się zarzekał, że proces nieletniego to co innego. — Pewnie masz w dużym stopniu rację — dodała ugodowo, żeby jej nie przerywał — ale nie zabraknie też przestępców mniejszego kalibru, którzy mogą być pomocni, i uważam, że to z nimi ewentualnie powinniśmy współpracować. I sądzę, że dobór tych, którzy potencjalnie będą mogli skorzystać z programu świadka koronnego, jest istotniejszy niż procentowe wyliczanie, o ile można zmniejszyć wymiar kary. Choć faktycznie byłabym za tym, że powinni dostawać co najmniej połowę kary.

Cicero parsknął, ale Ro odezwała się pierwsza.

— Bess zarzutu mordersstwa i dalej pół kary do odssiedzenia! — zawołała. — Kto na to pójdzie? Nikt nie będzie chciał wsspółpracować. Nie będzie śświadkow, nie będzie zessnań i nie będzie wyroku! Nikogo nie uda ssie sskazać w ten sspossób!

— Więc może należy przyjrzeć się bliżej innym formom pozyskiwania zeznań. — Znów odetchnęła głębiej i zaczęła szukać wśród swoich notatek rolki pergaminu, której teraz potrzebowała. — Myślę, że powinniśmy się szerzej zastanowić nad możliwościami pozyskania zapisu wspomnień postronnych świadków, a także odzyskiwaniem rejestru zdarzeń z przestrzeni. Wiem, że to nowoczesne zaklęcia i nie są używane na szeroką skalę, ale czytałam o ostatniej modernizacji ministerstwa i wydaje mi się, że przynajmniej w atrium i w części korytarzy wykorzystano starsze wersje tych zaklęć... To niedużo, ale...

— ...przynajmniej pucz mielibyśmy udokumentowany. Działalność Komisji Rejestracji Mugolaków i Komisji Likwidacji Niebezpiecznych Stworzeń. A do tego konszachty byłego ministra magii, jeśli był na tyle głupi, by załatwiać ciemne sprawki w swoim gabinecie... A pewnie był. — Cicero pogłaskał się po brodzie jak zawsze, gdy się nad czymś zamyślił. — To byłby jakiś początek, może i nieduży kaliber przestępstw, druga i trzecia kategoria, ale w sam raz, żeby kogoś zachęcić do zeznań... Nieźle to sobie wymyśliłaś — dokończył nieco szyderczo, ale widziała, że się uśmiechał. — Dobrze, pokaż no tę twoją listę. Zobaczymy, co możemy z tym zrobić. Oho — rzucił, kiedy podsunęła mu rolkę. — Mam nadzieję, że nikt się dzisiaj nie spieszy do domu.

Zbiorowy pomruk niechętnej zgody przeszedł przez pomieszczenie, ale panna Florentyna bez dodatkowej zachęty rzuciła zaklęcie zwielokrotnienia na trzymany przez Cicerona pergamin i wszyscy zagłębili się w lekturze. Hermiona jeszcze raz ziewnęła i napełniwszy swój kubek świeżą herbatą, skupiła się na pierwszym punkcie.

ʘ

Harry ostrzegał ją, ale Hermiona i tak zadrżała w odruchu paniki, gdy drzwi ślicznego, żółtego domku otworzyły się, a na progu stanęła Bellatriks Lestrange. Ginny złapała ją za rękę, którą już miała sięgnąć po różdżkę, i uścisnęła uspokajająco. Zresztą chwila namysłu wystarczyła, żeby spostrzec, że ta Bellatriks miała nie czarne, a brązowe włosy, oczy pozbawione mocnego, mrocznego makijażu i ogólnie sprawiała znacznie łagodniejsze wrażenie. Hermiona spotkała wcześniej Andromedę Tonks tylko raz, na pogrzebie Lupinów, a wtedy twarz kobiety przysłaniała czarna woalka. Podobieństwo do krwiożerczej siostry było uderzające.

— Harry, Ginny, witajcie. — Andromeda wyciągnęła ręce i uściskała ich po kolei. — A ty musisz być Hermiona, tak? Miło mi cię wreszcie poznać. Wejdźcie, proszę.

Salon z wysokim sufitem połączony został z sąsiednim pomieszczeniem przez otworzenie szerokich, podwójnych drzwi, jakie Hermiona widywała w dawnych dworkach ziemiańskich przekształconych w tematyczne muzea. W środku znajdowało się sporo ludzi, jak na skromne chrzciny, a wielu z nich miało rude włosy. Hermiona spróbowała wyłowić spośród nich tę konkretną czuprynę, a nie zobaczywszy znajomego układu przydługich pasm, odetchnęła z ulgą.

— Widzę Kingsleya — oświadczył Harry. — Pójdę zamienić z nim słowo.

— Jasne, przecież wieki całe go nie widziałeś — zadrwiła całkiem głośno Ginny, ale Harry odszedł, zanim zaczęła mówić, więc nie usłyszał albo nie chciał słyszeć. — To może my dla odmiany poszukamy Teddy'ego?

— Spróbowałabym tam. — Hermiona wskazała przeciwległą ścianę, gdzie kłębiło się małe stado kobiet, a zza nich wystawało coś, co wyglądało jak wielka, pełna falbanek, staroświecka kołyska. — Chyba widzę twoją mamę... Jak tam wasze stosunki?

— Chwilowo dobrze, ale nie zapeszajmy, bo to się szybko może zmienić...

— Och, jesteście... A gdzie Harry?... A, tam, widzę go... — przywitała je pani Weasley, od razu wyciągając rękę, by poprawić kosmyki włosów wysuniętych z warkocza Ginny, które dziewczyna zapewne pieczołowicie wyciągała wcześniej przed lustrem, sądząc po jej reakcji na te zabiegi. — Matyldo, to moja córka, Ginny, ona i Harry są rodzicami chrzestnymi... A to Hermiona Granger, przyjaciółka moich dzieci.

Hermiona dygnęła przed czarownicą w wysokiej liliowej tiarze, na oko rówieśnicą pani Weasley, jednocześnie zastanawiając się, kiedy układ sił się zmienił, bo jeszcze nie tak dawno przedstawiano ją zgoła inaczej. Ale, ostatecznie, Harry'ego również.

— Przyszłyśmy zobaczyć Teddy'ego — oświadczyła Ginny. — Nie widziałam go od trzech tygodni, a w tym wieku to kawał czasu.

— Maluchy szybko się zmieniają... Zwłaszcza ten. Proszę bardzo. — Czarownica przesunęła się, żeby przepuścić je do kołyski. — A my z Molly zakręcimy się koło bufetu... Zdaje się, że widziałam tam Lukrecję Creigh.

Zrobiło się luźniej, gdy reszta kobiecego stadka przesunęła się za panią Matyldą jak cień. Hermiona spojrzała pytająco na Ginny, ale ta tylko wzruszyła ramionami i pochyliła się nad kołyską.

— No proszę: rudzielec! Ostatnio był blondynem i nawet miał jednego loczka nad czołem. Widać dzisiaj dopasował się do otoczenia. — Ginny przykucnęła przy kołysce i pogłaskała dziecko po brzuszku. Teddy wyciągnął do niej piąstkę i zagulgotał. — Dobrze, że mnie lubi. To przynajmniej jakoś uzasadnia ten niespodziewany zaszczyt.

— Daj spokój — powiedziała cicho Hermiona, pochylając się nad małym z drugiej strony kołyski. Poprzestała na obserwowaniu, zabrakło jej odwagi, żeby spróbował dotknąć dziecko. Może gdyby miało chociaż ze dwa-trzy lata, ale takie maleństwo ją przerażało. Zupełnie nie rozumiała, jak Harry może spokojnie go nosić, karmić, przewijać i zabierać samemu na spacery, ona nie miałaby pojęcia, jak się do czegokolwiek zabrać i ciągle bałaby się, że zrobi mu krzywdę. — Pewnie nie miała kogo poprosić, Tonks chyba nie miała zbyt wielu przyjaciółek, lepiej się czuła w towarzystwie facetów... A skoro Harry miał być ojcem chrzestnym, to naturalne, że Andromeda poprosiła ciebie.

— No jasne, w końcu jestem dziewczyną Harry'ego Pottera — rzuciła z przekąsem. — Gorzej, jak sytuacja się zmieni i za rok czy dwa będzie nas łączyło tylko chrzestne dziecko.

— Ginny, co się z wami dzieje? — zapytała cicho Hermiona. — Zauważyłam, że prawie wcale nie przychodzisz na Grimmauld Place, ale jest aż tak źle?

— Nie przychodzę, bo przecież Harry'ego nigdy nie ma, ciebie zresztą też, jesteś teraz taka zajęta... Zresztą trochę zapominam, że mogę wpaść do ciebie, a jak się na niego wścieknę, to nie mam ochoty zaglądać do jego domu... Nic się nie dzieje, Hermiono, nie jest źle, po prostu jest jak zawsze: wszystko jest dla Harry'ego ważniejsze niż ja. Głupia byłam, że myślałam, że to się skończy razem z Voldemortem... Zawsze przecież znajdzie się ktoś, kogo trzeba uratować, jak nie w ramach Złotego Tria, to z aurorami... Przepraszam cię, nie chciałam być niemiła dla ciebie — powiedziała, podnosząc głowę. — Po prostu mam dosyć bycia odstawianą na boczny tor...

— Zaczął coś nowego, to naturalne, że się tym ekscytuje i jest tym pochłonięty. — Hermiona starała się ją pocieszyć, jednocześnie nie szkalując Harry'ego. — Zwłaszcza że ciągle czuje się odpowiedzialny za wyłapanie śmierciożerców i chyba nadal trochę nie dowierza, że wszystko skończone i może się po prostu zająć sobą.

— Myślisz, że tego nie wiem? — Ginny westchnęła głęboko, podnosząc się z kolan. — Wiem i na chłodno tak to sobie tłumaczę. Ale kiedy znowu próbuję się z nim umówić, a on wiecznie ma coś innego na głowie, i nawet w tych krótkich chwilach, kiedy się widzimy, ciągle mówi tylko o jednym i zaraz znika, bo ma coś do załatwienia, no to szlag mnie trafia. I nic nie poradzę, że się wtedy wściekam... Chyba przyszedł Ron... O...

Hermiona odwróciła głowę i zobaczyła, co sprawiło, że Ginny zaniemówiła. Faktycznie, zaraz przy wejściu do salonu stał Ron, a towarzyszyła mu filigranowa dziewczyna z ciemnymi włosami. Nie była ani wyjątkowo ładna, ani specjalnie charakterystyczna, choć jej krótka fryzura, drobne loki ścięte w sięgającego podbródka boba, wyglądała, jakby dopiero co została wyczarowana przez jednego z tych absurdalnie drogich fryzjerów. Hermiona wiedziała, jak się nazywa: Daphne Greengrass. Ich nazwiska były blisko siebie na liście uczniów i często czekały razem pod salami na egzaminy praktyczne, a raz czy dwa wymieniły nawet w większej grupie uwagi na temat trudności pytań, choć zazwyczaj Hermiona nie rozmawiała ze Ślizgonami. Zabawne, kiedy Harry jej powiedział, że Ron spotyka się ze Ślizgonką, z góry założyła, że to będzie ktoś obcy, choć na dobrą sprawę kojarzyła wszystkich ludzi z ich roku. Nie sądziła, że to będzie ktoś, czyją twarz rozpozna i natychmiast przyporządkuje nazwisko. Było w tym coś przykrego.

— Wiesz, miałam porozmawiać z Andromedą, chciałam o coś zapytać... — powiedziała do Ginny, kiedy ktoś wskazał Ronowi kołyskę z Teddym i wyglądało na to, że ona i Daphne Greengrass zamierzają podejść. — Złapię cię później.

— Hermiono, nie możesz... — zaczęła Ginny, ale Ron zrobił krok naprzód, ciągnąc swoją dziewczynę za rękę, i Hermiona umknęła, nie usłyszawszy, czego takiego nie może.

Znalazła Andromedę w kuchni, gdzie gospodyni instruowała skrzatkę domową, na którym stoliku w salonie ma postawić paterę z maleńkimi roladkami. Na widok Hermiony skrzatka drgnęła gwałtownie, a śmieszny kapelusik na jej głowie zsunął się na oczy. Andromeda poprawiła go zaskakująco czułym ruchem dłoni.

— Czegoś potrzebujesz, Hermiono? — zapytała Andromeda.

— Miałam zapytać później, po chrzcinach, ale... ale pomyślałam, że zapytam teraz — zakończyła kulawo. — Remus wspominał mi kiedyś o książce o magicznym mapowaniu, pomyślałam, że może jest u pani... Szukałam w księgarniach, ale zupełnie wyleciał mi z głowy jej tytuł, wtedy to była tylko ciekawostka, a teraz by mi się to bardzo przydało w moich badaniach...

— Do poszukiwania rodziców? — zapytała Andromeda i uśmiechnęła się, widząc zdziwienie Hermiony. — Harry mi o tym wspomniał... Książki Remusa są jeszcze w ich pokoju na górze, nie zebrałam się, żeby go sprzątnąć. Chodźmy, nic się nie stanie, jak na chwilę znikniemy, mistrz ceremonii będzie dopiero o piątej. To straszne, jakie rzeczy musieliśmy robić, by przetrwać wojnę... Szybko wszystkiego nie wyprostujemy — mówiła, kiedy prowadziła Hermionę po wąskich schodach na piętro, gdzie wyszukana elegancja salonu i jadalni ustąpiła przytulności wiejskiego domku. — Po śmierci Teda byłam wściekła, że postanowił się ukrywać, myślałam sobie, że skoro i tak umarł, to mogliśmy chociaż te ostatnie miesiące spędzić razem. Ale przecież nie było innego wyjścia, gdyby został, pewnie zginąłby wcześniej. Wszyscy robiliśmy, co mogliśmy... To pokój Dory, kazałam tu przenieść wszystkie rzeczy z ich domu...

Otworzyła drzwi i oczom Hermiony ukazał się pokój, który wyglądał, jakby w przyspieszonym tempie przeszło przez niego kilka ostatnich dziesięcioleci. Pastelowe ściany ozdobione wściekle różowymi motylami i gigantycznym rysunkiem zamku i smoka sugerowały dziecięcego mieszkańca, ale liczne plakaty muzycznych zespołów z odzianymi w smocze skóry młodzieńcami i toaletka pełna kolorowych mazideł wskazywały na nastolatkę. Ciemne, nieco przyciężkie meble zdecydowanie należały do dorosłej osoby, a liczne pudła wypełniające niemal każdy wolny skrawek podłogi musiały stanowić ruchomy dobytek Lupinów. Hermiona westchnęła na widok tych ostatnich i musiało to być westchnienie znaczące, bo Andromeda powiedziała:

— Chyba pomogę ci szukać... Książki są w tych pudłach. Pamiętasz chociaż mniej więcej tytuł?

— Coś o magii i mapowaniu — odpowiedziała Hermiona, kiedy zaczęły przesuwać pudła i uklękły między tymi podpisanymi „Książki". — Mapy i magia, Magiczne mapowanie, Magiczne mapy... Coś w tym rodzaju.

Bardziej wyczuła, niż zauważyła, że coś się stało. Podniosła głowę znad otwartego pudełka i dostrzegła osobliwe spojrzenie Andromedy skierowane na książkę, którą Hermiona trzymała, a raczej... na jej rękę. Szeroki rękaw nowej, eleganckiej szaty letniej podwinął się, odsłaniając brzydką bliznę po słowie „szlama" wypisanym na jej skórze przeklętym sztyletem.

— Bellatriks? — zapytała Andromeda.

Hermiona, której nagle zaschło w ustach, skinęła tylko.

Andromeda odwróciła głowę w stronę okna, ale sprawiała wrażenie, jakby przed oczami miała zupełnie inny widok niż to, co znajdowało się za szybą.

— Widziałam, jak na mnie spojrzałaś, kiedy przyszliście. Harry zareagował podobnie, kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy, a ja... — Parsknęła krótko, trochę żałośnie, a trochę lekceważąco. — A ja wtedy nawet nie wiedziałam, że jesteśmy takie podobne. Nie widziałam Bellatriks od lat, nie czytałam gazety, jeśli o niej pisali... W dzieciństwie przypominałam raczej Narcyzę, choć nieszczególnie, ale obie byłyśmy podobne do matki, a Bellatriks do ojca. Widać z czasem upodobniłam się do nich...

— Spotkałam kilka razy Narcyzę — powiedziała cicho Hermiona, żeby trochę zmienić temat. — Bardzo stara się o zacieśnienie znajomości z Harrym.

Andromeda zaśmiała się, tym razem nieco weselej.

— Nie dziwię się, to dla niej teraz jedyna szansa.

— Wstawił się za jej synem, wyciągnął męża z aresztu i jeszcze obiecał nie zeznawać przeciwko niemu... Naprawdę nie wiem, czego jeszcze oczekuje.

— Wiele osób będzie teraz chciało wejść w bliskie stosunki z Harrym, zapewniam cię. A Narcyza... Narcyza straciła wszystko, stosunki i szacunek w towarzystwie, całe swoje życie... Nie jest łatwo zostawić za sobą wszystko i po prostu zacząć od nowa, wiem to z własnego doświadczenia. Ja miałam przynajmniej Teda, ona może zaraz stracić Lucjusza. Komuś tak młodemu jak ty pewnie trudno to zrozumieć, zresztą wasze pokolenie jest inne, Nimfadora też taka była. — Uśmiechnęła się na wspomnienie córki, choć był to smutny uśmiech, może dlatego, że oczy jej przy tym jakby zwilgotniały. — Nie boicie się rzucić wszystkiego, jeśli za czymś gonicie, nie oglądacie się na innych ludzi i nie zastanawiacie za dużo, kto i co o was pomyśli, po prostu robicie swoje... Kiedy byłam młoda, moje życie wyglądało trochę inaczej, a Narcyzy pewnie nadal takie jest — liczy się, kto kogo zna i co może załatwić. Narcyza przez całe lata była królową pszczół, bo o wszystkim, co się działo w ministerstwie i poza nim, zawsze wiedział Lucjusz, nawet jeśli osobiście nie brał w tym udziału, i ludzie zawsze do nich garnęli, zawsze starali się trzymać z Malfoyami. A teraz Malfoyowie nic nie znaczą i będą mieli szczęście, jeśli w ogóle będą mogli się gdziekolwiek pokazać... Dziwisz się, że łapie się każdej sposobności, by ocalić, co się da?

— Tęskni pani za nią? — odpowiedziała pytaniem Hermiona.

Andromeda wzruszyła ramionami, ni to w potwierdzeniu, ni to w zaprzeczeniu.

— Nie rozmawiałam z nią ponad dwadzieścia lat, to już nawet nie jest siostra, którą miałam. Ale zawsze trochę tęskniłam za moją rodziną. Jacy by nie byli, byli rodziną. A Narcyza to ostatnia osoba z mojej rodziny, która żyje. Czasami wydaje mi się strasznie głupie, że zostałyśmy tylko we dwie, a jesteśmy jak obce, i całe dziedzictwo Blacków tak czy inaczej przepadło, a o nie się przecież zawsze rozchodziło... Myślisz, że to ta?

Podała jej niezbyt gruby tom zatytułowany Magia w mapie. Hermiona zerknęła na okładkę. Wyglądało znajomo, a szybki rzut oka na spis treści upewnił ją w przekonaniu, że dokładnie ten egzemplarz kiedyś przeglądała.

— Tak, bardzo dziękuję — powiedziała, mając na myśli nie tylko książkę. — Zrobię sobie kopię i oddam.

— Nie musisz, zatrzymaj ją — zaproponowała Andromeda, podnosząc się z kolan. — Na pamiątkę po Remusie. Na pewno chciałby, żeby ktoś się zajął jego księgozbiorem, bardzo kochał swoje książki. Jeśli jeszcze jakoś będę mogła ci pomóc, daj mi znać — dodała. — Mam nadzieję, że znajdziesz swoich rodziców.

ʘ

— Hej.

Cień Harry'ego przysłonił jej drogocenną mapę, rozciągniętą pomiędzy kilkoma kodeksami przytrzymującymi rogi. Hermiona mruknęła coś w odpowiedzi i przesunęła delikatnie pergamin, by nie zruszyć przyczepionych znaczników. Pracowała nad mapą od kilku dni, korzystając ze starej książki Remusa Lupina, dzięki której on i jego przyjaciele stworzyli w Hogwarcie Mapę Huncwotów. Pomysł podsunął jej Harry i tylko dlatego go od razu nie ofuknęła, żeby dał jej spokój. Co prawda analogia była nietrafiona — Mapa Huncwotów wskazywała względnie mały obszar w czasie rzeczywistym, nie mogła tych samych czarów zastosować do Sydney rok wcześniej. Ale w książce było sporo innych przydatnych sposobów mapowania, dzięki czemu udało jej się na stworzyć mapę lotnika w Sydney i jego okolic, na której oznaczała kolejne trasy środków transportu według informacji otrzymanych telefonicznie. Resztę zamierzała dodać na miejscu, kiedy pojadą sprawdzać kolejne drogi. Musiała jeszcze tylko przećwiczyć najważniejsze zaklęcia umożliwiające uzyskiwanie informacji z przestrzeni, o których rozmawiali z komisją przy omawianiu kwestii czerpania dowodów. Ogromnie się cieszyła, że przyłożyła się wtedy do zgłębienia tematu, bo teraz miała gotową teorię, wystarczyło zająć się praktyką. Szkoda, że Harry nie szkolił się trochę dłużej, auorzy byli specjalistami w tego rodzaju czarach, ale cóż, trudno, i tak nie powinno jej to zająć dużo czasu.

— Nie wybierasz się dzisiaj do Hogwartu? — zapytał Harry, a jego kubek z kawą znalazł się niebezpiecznie blisko mapy.

Wyciągnęła rękę i nie patrząc, odepchnęła trochę Harry'ego.

— Nie.

Cień nie zniknął. Harry nadal tkwił przed nią, jak irytujący wyrzut sumienia, przypominając, że była w zamku raptem dwa razy od czasu bitwy. Cóż, to częściowo jego wina. Bywałaby tam znacznie częściej, gdyby nie wplątał jej w pracę dla ministerstwa. Gdyby, rzecz jasna, nie siedziała na stałe w Australii, skąd na pewno łatwiej byłoby jej prowadzić poszukiwania.

— Nie mam czasu. Muszę skończyć dziś nanosić autobusy na mapę i przejrzeć ostatni kodeks do poniedziałku, czyli w praktyce do dzisiaj, bo jutro bezwzględnie powtarzam eliksiry, a w niedzielę pewnie utkniemy u Hagrida na całe popołudnie. I znowu tego nie dokończę, tak jak w zeszłym tygodniu. — Wskazała na mapę. — A jak zaraz zaczniesz trening na poważnie, będziesz miał mnóstwo roboty i ze mną nie pojedziesz, i...

— Pojadę — przerwał jej — nawet jeśli będę śmiertelnie wykończony po treningach, a szczerze wątpię, bo na pierwszym roku przeważają zajęcia teoretyczne.

— Nawet w przyszły weekend?

— Za tydzień...? — powtórzył powoli Harry i zmarszczył czoło.

— Harry! — zawołała. — Potrzebuję cię! Nie poproszę Rona o pomoc za nic w świecie!

Zmarszczył czoło, wymruczał coś pod nosem, a wreszcie rozpogodził się.

— Pojadę na pewno — rzucił, jednocześnie machając kubkiem. Płyn przechylił się i przelał przez krawędź, ale na szczęście skapnął na dywan obok stolika Hermiony, która już miała na końcu języka kilka brzydkich słów. — Znajdziemy ich, obiecuję — dodał, wyciągając różdżkę, by usunąć plamę. — Ale dzisiaj bardzo, bardzo potrzebuję twojej pomocy w Hogwarcie. Ron mnie wystawił.

Parsknęła pod nosem.

— Byłam ciekawa, jak długo wytrzyma lewitowanie kamieni.

Harry opadł obok niej na sofę, przygniatając dwa starsze kodeksy Rady Czarodziejów, które Cicero pozwolił jej zabrać do domu jedynie pod warunkiem, że będzie się z nimi obchodzić z szacunkiem należnym manuskryptom. Spojrzała na Harry'ego znacząco, ale wyciągnął książki spod tyłka chyba tylko dlatego, że kanty wbijały mu się w ciało.

— Nie o to chodzi. Malfoy dołączył do ekipy, traf chciał, że na zmiany Rona. Początkowo McGonagall trzymała go na pierwszym piętrze, gdzie nikogo innego nie było, ale skończył i przesunęła go na dół, do reszty.

— Był sam i tak szybko mu poszło?

Harry parsknął cicho.

— To było miejsce, które w znacznym stopniu sam rozwalił. Własne zaklęcie łatwiej cofnąć. Ale teraz musi pracować z innymi i nikt nie jest z tego zadowolony. Ron wytrzymał jeden dzień, ale pożarli się o coś tak konkretnie i powiedział, że nie wróci, dopóki Malfoy się tam resocjalizuje. A McGonagall nie może wywalić Malfoya, bo nie przesuną go nigdzie dalej, dopóki tu nie skończy. Znaczy, mogliby, ale tylko gdyby McGonagall stwierdziła, że sobie nie poradził, a to by mu mocno zaszkodziło...

— Więc mam rzucić wszystko, bo Ronald ma słabe nerwy? — zirytowała się

— Nie, dlatego, że cię ładnie proszę. Ładnie proszę — dodał, uśmiechając się jak kretyn i próbując dyskretnie wyjąć jej książkę z ręki. — Czarny ochronne potrzebują całych dwóch miesięcy, żeby się odnowić, musimy do końca czerwca skończyć przynajmniej zewnętrzne ściany.

— A wnętrze to będziemy robić w wrześniu, rzucając zaklęcia nad głowami uczniów? — zapytała retorycznie, ale wstała i przeciągnąwszy się, spojrzała na półleżącego Harry'ego. — Chodź, zanim się rozmyślę.

Nie podobał jej się jego uśmieszek. Nabrała złych podejrzeń; i słusznie.

— Prawdę mówiąc, nie bardzo dzisiaj mogę...

— Chyba żartujesz! Mam tam iść za ciebie?!

— No... konkretnie to za Rona — rzucił odważnie Harry, jakby nie zauważył, że Hermiona poczerwieniała na twarzy, jakby zaraz miała zacząć ziać ogniem. — Przecież wiesz, że się wymienialiśmy, jak ja byłem u aurorów, to on w Hogwarcie, no i na odwrót. Potrzebuję cię w Hogwarcie zamiast Rona... chociaż dzisiaj, dopóki nie znajdę kogoś na jego miejsce. Nie możemy zostawić McGonagall bez wsparcia, i tak ma mało ludzi, a sam nie będę tam chodził codziennie, trzy razy w tygodniu muszę być w ministerstwie, taka była umowa z Kingiem...

Gapił się na nią, nie mrugając, jakby była rozjuszonym hipogryfem, brakowało tylko, żeby się pokłonił. Pokręciła głową z niedowierzaniem.

— Będziesz mi wisiał wielką przysługę niezależnie od Australii — oświadczyła.

Dla podkreślenia wagi tych słów wyciągnęła przed siebie rękę i palcem wskazującym stuknęła go w nos. Harry złapał ją za rękę i pociągnął na kanapę, przy wtórze jej pisku.

— Tak jest — potwierdził, przytulając ją. — I dziękuję. Jesteś wielka.

ʘ

Trzy godziny później nadal niedowierzała, że dała się w to wrobić. Praca nie było ciężka, ale szalenie monotonna; należało rzucać raz za razem to samo zaklęcie, składając kamień do kamienia. Początkowo sprawiało jej to trochę frajdy, bo bawiła ją myśl, że tam, gdzie mugole musieliby używać cegieł, cementu, równać i pilnować pionu, poziomu i nie wiadomo czego jeszcze, wykorzystując do tego różne narzędzia i maszyny, magia radziła sobie prostym złożeniem formy do formy, zmianą kształtu, zlepieniem niedopasowanych fragmentów. Budowanie było proste i przyjemne, a efekt widoczny natychmiast gołym okiem; nie to co żmudne toczenie dyskusji o granicę między wykonywaniem poleceń służbowych a znęcaniem się, na czym spędziła cztery ostatnie popołudnia w ministerstwie.

Zerknęła kątem oka w prawo, gdzie parę metrów dalej pracował Malfoy. Celowo zajęła taki punkt, by móc go dyskretnie obserwować, ale chyba to wyczuł, bo z każdym czarem przesuwał się w drugą stronę. Próbowała wcześniej podpytać profesor McGonagall, jak chłopak sobie radzi, ale nie było o czym mówić: pracował, raz szło mu lepiej, raz gorzej, unikał współpracy z innymi, a te dni, kiedy to było nieuniknione, zazwyczaj kończyły się awanturą.

— Nie chodzi o to, że kogoś prowokuje — oświadczyła dyrektorka. — Sama jego obecność tak działa... Powiedziałabym, że dorośli ludzie powinni umieć zapanować nad emocjami, ale skoro zupełnie obcy czarodzieje wysyłają mi wyjce w sprawie Malfoya, to co się dziwić tym, którzy przez ładnych parę lat byli świadkami jego zachowania tu, w Hogwarcie...

Rzeczywiście. Jak tylko przyszła, przyłapała grupę byłych Krukonów, niby rozsądnych chłopaków, rzucających zaklęcie niewidzialności na materiały Malfoya, który na chwilę gdzieś odszedł. Odczarowała je i uświadomiła żartownisiom, że w tej sposób szkodzą nie tyle Malfoyowi, co Hogwartowi, opóźniając odbudowę, ale nie wyglądali na skruszonych. Zastanawiała się, czy nie poprosić Harry'ego o interwencję, bo może jego by posłuchali, ale nie sądziła, by nie wiedział o tych „psikusach", nie był przecież ślepy. A skoro od razu nie zareagował, to teraz też nie ukróci tych wybryków.

Została więc w pobliżu Malfoya, żeby mieć na oku i jego, i resztę ekipy. Niestety to był błąd. Kiedy po siódmej powoli kończyli, profesor McGonagall zrobiła obchód i zatrzymała się na dłużej przy Hermionie.

— Będziesz w następny piątek? Mogłabym cię wysłać z Malfoyem gdzieś na górę, ty sobie z nim poradzisz. Tutaj za bardzo rozprasza innych, a sam sobie nie da rady.

Pewnie mogła odmówić. Już nawet szykowała się, by napomknąć, że przyszła tylko dzisiaj, na prośbę Harry'ego, a w przyszłym tygodniu będzie już ktoś inny... Ale czy znalazłby się ktokolwiek, kto byłby w stanie tolerować Malfoya? Szczerze wątpiła.

Profesor McGonagall patrzyła wyczekująco, zupełnie jak na ustnym egzaminie, kiedy czekała na prawidłową odpowiedź i udzielenie niewłaściwej wydawało się nie tylko błędem, ale wręcz impertynencją...

— Tak, myślę, że tak.

W ten sposób Hermiona pozbyła się ostatniego wolnego popołudnia w tygodniu.

ʘ

Trudno stwierdzić, kto był bardziej niezadowolony z sytuacji: ona czy Malfoy. Ona przynajmniej miała racjonalne powody, traciła czas na coś, co mógłby robić ktokolwiek inny, zamiast przygotowywać się do wyjazdu do Australii, czego z kolei nie mogła na nikogo przerzucić. Malfoy natomiast był zirytowany z zasady, sarkał pod nosem i piorunował ją spojrzeniem spode łba, odkąd usłyszał polecenie McGonagall. Na szczęście głośno dał wyraz rozdrażnieniu tylko raz i w niezbyt mocnych słowach:

— Nie masz lepszych rzeczy do roboty w piątek popołudniu?

— To jest najlepsze, co mogę zrobić — oświadczyła, ale pewnie nie zabrzmiało to przekonująco, zwłaszcza że akurat nieduża cegła wymsknęła jej się i cudem uniknęła zmiażdżenia stopy. Uznała za stosowne uzupełnić: — Nie sądzę, żebyś potrafił docenić wartość pracy na rzecz ogółu.

Odpowiedziało jej tylko ciche prychnięcie i więcej się do nie odezwał. Pewnie żałował, że nie mógł po prostu zapłacić odszkodowania albo za ekipę magiarchitektów, którzy zrobiliby to wszystko za niego. Zresztą z tego, co słyszała, Malfoyowie zawczasu wyłożyli niezłą sumkę na odbudowę Hogwartu. Tyle że zaklęcia ochronne kosztowały małą fortunę, a McGonagall nie zamierzała marnować funduszy, dopóki mogła liczyć na pomoc ochotników... i skierowanych przez Wizengamot robotników. Malfoy musiał być bardzo rozczarowany, że tak wyszło. Hermiona nie sądziła, żeby przymusowa praca społeczna pozytywnie wpłynęła na zmianę jego nastawienia. Dlatego właśnie niespecjalnie wierzyła w funkcję resocjalizacyjną kar sądowych. Jak przymus mógł kogokolwiek nauczyć wartości pracy dla dobra społeczeństwa? Przecież to było wewnętrznie sprzeczne... Ale przynajmniej prace były wykonane. I chyba tylko o to chodziło w środku kompensacyjnym.

Kiedy dotarli do przydzielonego korytarza na trzecim piętrze — dzięki temu, że schody z pierwszego, wsparte drobnym zaklęciem Hermiony, zaniosły ich tam od razu z pominięciem drugiego, nienadającego się do postoju czy wędrówki — ich oczom ukazał się niezwykle nędzny obraz. Korytarz był pełen gruzu i dziur w posadzce, płytszych i głębszych. Sąsiadujące z nim sale nie miały drzwi i fragmentów ścian, a w przypadku jednego, dużego pomieszczenia Hermiona nie potrafiła stwierdzić, czy wcześniej mieściły się tu dwie czy trzy klasy lekcyjne; a może dwie i jakiś schowek? Na samym końcu zaś, gdzie kiedyś były kolejne schody i toalety, aktualnie znajdowała się otwarta przestrzeń z piękną panoramą gór; w ruinach mugolskiego zamku stanowiłoby to świetny taras widokowy, gdzie turyści na pewno robiliby sobie pamiątkowe zdjęcia.

Wyrwało jej się westchnienie żalu. Malfoy zerknął na nią kątem oka i zaraz odwrócił głowę. Bez słowa przerzucił nogę przez miotłę, którą cały czas dzierżył w garści.

— Co robisz? — zapytała zdezorientowana.

— McGonagall kazała najpierw zająć się murami zewnętrznymi — przypomniał. — Pójdzie szybciej, jeśli będziemy działać jednocześnie od środka i od zewnątrz. Chyba że ty wolisz od zewnątrz? — zaproponował z czytelną ironią.

— Nie, dziękuję — odparła równie uprzejmie.

Czy on rzeczywiście zamierzał...?

Tak. Usadowił się na miotle i wystartował. Przemknął przez korytarz i wyleciał z zamku, a potem skręcił ostro i zniknął za resztkami muru tworzącymi szczątki zewnętrznej ściany. Dałaby głowę, że nie zatrzymał się zaraz za wyrwą, ale poleciał Merlin wie gdzie na pełnym przyspieszeniu, żeby potem zrobić jakiś wredny zwód czy coś takiego... Tak, chłopcy i miotły. Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. Pokręciła głową z dezaprobatą.

A jednak było w tym coś zaskakująco pokrzepiającego, jakby powiew powracającej normalności. Przynajmniej dopóki nie zaczęła się zastanawiać, czy aby Malfoy nie zostawi jej z tym wszystkim samej.

Continue Reading

You'll Also Like

93.7K 5.9K 30
Harry Potter i jego przyjaciele są na chatcie i piszą ze sobą każdego dnia. Najczęściej bardzo śmieszne rzeczy. Nie jest to historia jak po zakończen...
15.8K 413 25
Istnieje szkoła prowadzona przez Panią Narrator (tak jakby ja) do której uczęszczają dzieci postaci z bajek Disneya tych dobrych jak i tych złych. Mo...
3.4K 233 6
Jest to zbiór krótkich opowiadań Dramione mojego autorstwa, zapraszam :)
71.2K 4.8K 30
Kiedy Caroline myślała, że życie jej i jej przyjaciół wróciło do normy, nieoczekiwanie w Mystic Falls na nowo zawitali wrogowie. Tym razem była to st...