Wolność Równość Braterstwo (a...

By najs_is

1.8K 79 5

Świt po Wielkiej Bitwie. Draco czuje, że szybko przyjdzie mu odpokutować za błędy młodości, Narcyza nie zamie... More

Część 1
Część 2
Część 4
Część 5
Część 6
Część 7
Część 8
Część 9
Część 10
Część 11
Część 12
Część 13
Część 14
Część 15

Część 3

122 7 0
By najs_is


Draco

- Umówiłam cię na spotkanie z Potterem.

Draco zatrzymał się w hallu i spojrzał na stojącą w drzwiach salonu matkę. Dopiero co przekroczył próg domu po czwartym już przesłuchaniu w ministerstwie, które co prawda trwało tylko półtorej godziny i ze względu na obecność Artemisa nie było równie męczące jak pierwsze, ale i tak czuł, że potrzebuje długiej kąpieli i drzemki, zanim podejmie kolejną walkę ze światem. Matka miała jednak inne plany.

- Po co? Myślałem, że wszystko z nim omówiłaś.

- Rozmawiałam z nim o tobie, nie o twoim ojcu.

- Mój ojciec zamierza się przyznać do wszystkich zbrodni tego świata, jak pewnie dobrze wiesz. Potter mu nie pomoże, nawet gdyby faktycznie chciał. Co najwyżej może mu załatwić wygodniejszą celę w Azkabanie.

Dowiedział się o tym od Artemisa, który reprezentował także ojca i w przeciwieństwie do rodziny miał prawo do widzeń bez świadków. Ustalił więc z Lucjuszem, że ten przyzna się do zarzucanych mu czynów i okaże skruchę, próbując zmiękczyć serca magów z Wizengamotu. Z Draconem zaś adwokat ułożył listę przewinień dla aurorów, by Lucjusz miał za co żałować.

- Wiem z dobrego źródła, że Potter dołączy do Wizengamotu - powiedziała matka. - W urnie już jest osiem tysięcy głosów, to aż nadto... Nawet jeśli nie powołają go od razu na Naczelnego Maga, wszyscy będą głosować tak jak on.

- Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś porozmawiała z nim znowu. Jak na razie masz stuprocentową skuteczność.

Narcyza podeszła powoli i delikatnym ruchem dłoni złapała go za podbródek, by na nią spojrzał. Nie cierpiał, gdy to robiła. Była jego matką, ale nie znosił, gdy ktoś trzymał ręce, zwłaszcza wyposażone w długie paznokcie, blisko jego gardła. Zapewne na skutek traumy po czułościach ciotki Bellatriks.

- Twoja troska o ojca bardziej go wzruszy. Ten chłopiec jest bardzo wrażliwy na relacje dzieci i rodziców, zresztą nic dziwnego, biorąc pod uwagę jego historię... Więź między małżonkami nie robi na nim takiego wrażenia.

- Nie chcę o nic prosić Pottera.

Wypuściła z dłoni jego twarz.

- Czy duma jest dla ciebie ważniejsza niż ojciec?

- Według moich doniesień popełnił mnóstwo zbrodni. Może zasłużył na gnicie w Azkabanie - rzucił jej prosto w twarz.

- Nie bądź śmieszny - syknęła i zaraz parsknęła krótkim, niewesołym śmiechem. - Myślisz, że wszyscy dostaną to, na co zasłużyli? Choćby sam Merlin nas sądził, dostaniemy tyle, za ile zapłacimy, jak zawsze. Idź zapłać Potterowi naszym poniżeniem, niemocą i żałosnością, i daj mu tyle, żeby zapatrzenie w siebie nie pozwoliło mu odmówić. Będzie o trzeciej w Hogsmeade, w Gospodzie pod Świńskim Łbem.

I nie czekając, aż Draco znowu odmówi, wyszła. Może słusznie założyła, że i tak by się na to ponownie nie zdobył.

ʘ

Hogsmeade świętowało. Bez żadnych pochodów, fajerwerków i parkietu dla tańczących, jak w letnie przesilenie, ale mimo to wyglądało, jakby szykowało się do wielkiej fety. Girlandy kwiatów na domach i latarniach, dobiegająca z otwartych okien i drzwi głośna muzyka, na ulicach tłumy ludzi gadających, śmiejących się i zaczepiających przypadkowych przechodniów. Draco musiał bardzo się starać, by nie zwracać na siebie uwagi, ale było mu trudno, skoro matka kategorycznie zabroniła mu chować się pod kapturem. Zresztą miała rację; w tym radosnym tłumie zakapturzona postać sprawiałaby fatalne wrażenie, ale nakrycie głowy stłumiłoby chociaż częściowo kakofonię dźwięków.

Czegoś takiego nie pamiętał nawet z pierwszych lat Hogwartu, sprzed pierwszych zamieszek i pogłosek o powrocie Czarnego Pana. Ale też nikt wtedy nie świętował. Teraz magiczny świat opanowała mania celebrowania, zapoczątkowana przez wielki bal na zakończenie wojny, który odbył się w wynajętych przez ministerstwo Salach Wiedeńskich w tydzień po Ostatniej Bitwie - ledwo skończył się maraton pogrzebów.

Podczas widzenia Lucjusz nakazał im, by zrobili wszystko, by się tam dostać, i choć oczywiście nie dostali zaproszenia, matka naprawdę się starała. Użyła wszelkich możliwych kontaktów, by ich wkręcić na imprezę jako osoby towarzyszące, ale absolutnie każda z jej przyjaciółeczek odmówiła, a podawane przez nie wykręty stanowiły listę najgorszych wymówek, jakie Draco kiedykolwiek słyszał. „Nie mamy miejsca w powozie", „Idzie z nami już pięć osób, nie wypada zabrać więcej", „Umówiliśmy się z Claudyną, a przecież nie przepadacie za sobą", „Ostatnio nie czuję się najlepiej, więc nie wiem, czy w ogóle się wybierzemy". Jedna Salma Parkinson miała odwagę otwarcie powiedzieć matce, że nie ośmieli się pokazać w towarzystwie Malfoyów.

- W obecnej sytuacji... sama rozumiesz. To cud, że w ogóle dostaliśmy wejściówkę, Roman wydał fortunę, żeby odkupić zaproszenie od Macmillanów... - mówiła przez kominek, bo rzekomo nie miała czasu na towarzyską herbatkę, a i to było w lepszym guście niż listowna odpowiedź pozostałych znajomych matki, których ruszty były zablokowane dla połączeń z Malfoy Manor. - Jak to szaleństwo trochę się uspokoi, z radością będziemy was gościli u siebie, ale na razie lepiej będzie nie prowokować złych języków - dodała na zakończenie, tym samym oficjalnie kończąc ich znajomość.

- Przynajmniej była szczera - mruknął Draco pocieszająco do matki, ale nie doceniła jego chęci.

- Szczera? - powtórzyła chłodno. - Raczej bezczelna. Rok temu nie odważyłaby się mówić do mnie tak bezceremonialnie, mimo wszystko... Trzy lata temu niemal błagała, żebyśmy pozwolili jej bratanicy pójść z tobą na Bal Bożonarodzeniowy w Hogwarcie... I głęboko żałuję, że się zgodziliśmy.

Draco nie żałował. Pansy nie była najgorszą partnerką, choć przez większość czasu narzekała na Hermionę Granger, która jakimś cudem (albo dzięki wsparciu eliksiru miłosnego) wyrwała Wiktora Kruma, ale nie ona jedna; niemal wszystkie dziewczyny (a także część chłopaków) zazdrościły szlamie sukcesu. A po balu Pansy (i kilku szklankach zaprawionego ponczu) pozwoliła mu nawet wsadzić sobie rękę za dekolt, choć niewiele tam było. Pomacał ją w dobrej wierze, że coś przybędzie, jak nie od macania, to z upływem czasu, ale niestety z biegiem lat mało się w tej kwestii zmieniło. Ale nie powinien marudzić. Istniało ryzyko, że przez kilka najbliższych lat kobiece piersi, tak samo jak bale, będą poza jego zasięgiem.

Dotarł wreszcie do Świńskiego Łba i przystanął przed drzwiami, żeby uspokoić oddech. Doprawdy, bardziej upokarzającej lokalizacji Potter nie mógł wybrać. Choć musiał przyznać sam przed sobą, że zapewne nie tylko o upokorzenie chodziło. Z dużym prawdopodobieństwem Dracona nie wpuściliby do bardziej renomowanego lokalu.

Mylił się jednak, jeśli sądził, że w takiej spelunie jego obecność przejdzie bez echa. Po wejściu do środka powinien natychmiast umknąć w ciemny kąt, ale nie widział Pottera, więc zatrzymał się w drzwiach, żeby się rozejrzeć. A kiedy patrzył, patrzono na niego. Nie od razu zauważył, że stopniowo rozmowy cichły, aż wreszcie w kompletnej ciszy rozległo się szuranie krzesła.

- Nie jesteś tu mile widziany. - Niski, ale bardzo gruby mężczyzna stanął przed nim z ramionami skrzyżowanymi na piersi, eksponując potężne mięśnie.

- Ktoś tu na mnie czeka.

- Nic mnie to nie obchodzi. Nie chcemy cię tu. Znikaj.

Draco przełknął ślinę, zastanawiając się, czy próbować dalej pertraktować, czy od razu wyjść. Przychylał się do tej drugiej opcji, jako że nigdzie nie widział Pottera i zaczynał myśleć, że ten go wystawił, ale ucieczka z takiego miejsca, przed takim troglodytą, wydawała się zbyt hańbiąca.

Uratował go brodaty staruch, który wyszedł zza baru z brudną ścierą przewieszoną przez ramię.

- Nie przypominam sobie, żebyś był właścicielem tej gospody, Jepp. To ja mówię, kto jest niemile widziany, więc posadź swój tyłek na stołku, a jeśli coś ci się nie podoba, to sam znikaj. Tylko nie zapomnij wcześniej zapłacić, bo już drugą kolejkę pijesz na otwarty rachunek.

Facet nazwany Jeppem wyglądał, jakby chciał powiedzieć, co mu się nie podoba, ale chociaż sprawiał wrażenie silniejszego niż chuchrowaty starzec, mruknął tylko coś pod nosem. Wrócił do stołu, gdzie na raz dopił zawartość szklanki i stuknąwszy nią mocno o blat, zawołał:

- Jeszcze jedną!

- Idź do sali po prawej, tam na ciebie czeka - mruknął do Dracona staruch i wrócił za bar.

Potter siedział przy jedynym stole w małym pomieszczeniu zaadaptowanym z zaplecza zapewne po to, by szemrana klientela mogła tu ubijać tajne interesy. Rękę zaciskał na kuflu kremowego piwa, na wpół opróżnionym; albo bardzo chciało mu się pić, albo czekał już dosyć długo. Draco bez słowa zajął miejsce po drugiej stronie stołu.

- Twoja matka napisała, że chcesz ze mną o czymś porozmawiać.

Przez chwilę Draco rozważał wyznanie, że też został o tym przez nią poinformowany, ale zrezygnował. Ich rodzinne przepychanki to nie była sprawa Pottera, a niezależnie od tego, jak bardzo zirytowało go zachowanie matki, zapewne miała rację. Znała się na ludziach znacznie lepiej niż ojciec, nie wspominając o Draconie.

- Chciałem porozmawiać o moim ojcu. Chciałem... poprosić, żebyś się za nim wstawił.

Potter przez chwilę patrzył na niego tępo, jakby nie rozumiał, co słyszy. A kiedy zwoje mózgowe przetworzyły dźwięk na informację, pokręcił głową z dziwną miną.

- A ja myślałem, że chcesz mi podziękować albo chociaż... - Zaśmiał się. Okulary zsunęły mu się na czubek nosa. Poprawił je machinalnie i popatrzył na Dracona z mieszaniną złości i czegoś, co trudno było zinterpretować. - Nie wiem, skąd ten głupi pomysł, skoro ostatnim razem, kiedy się widzieliśmy, wyciągnąłem cię z Szatańskiej Pożogi, którą wywołał twój kumpel, kiedy próbowaliście nas zabić...

- Nie chciałem cię zabić - warknął Draco, czując kropelki potu zbierające się na czole. - Kazałem mu przestać...

- Chciałeś mnie dostarczyć Voldemortowi, to dokładnie to samo...

- I tak sam tam później polazłeś, więc co za różnica?! - niemal wykrzyczał Draco i nagle zdał sobie sprawę, że ta konwersacja przybrała fatalny obrót. Jednak matka nie miała bladego pojęcia o ludziach, przynajmniej o takich jak Potter. - Moja matka cię ocaliła... - spróbował uderzyć z innej strony, ale Potter mu przerwał:

- Tak; i już jej się za to odwdzięczyłem, wyciągając cię z aresztu, zanim jeszcze tam trafiłeś! Myślisz, że nie chcieli cię wysłać do Azkabanu razem z twoim ojcem? Praktycznie zmusiłem aurorów, żeby nie stawiali ci zarzutów, bo na pewno poszedłbyś siedzieć. I nie usłyszałem nawet głupiego „Dziękuję"! Czemu miałbym jeszcze wstawiać się za twoim cholernym ojcem?

- Bo jesteś pieprzonym bohaterem, który ratuje wszystkich! Dziękuję! - ryknął Draco. - Czy teraz mógłbyś wyciągnąć z aresztu mojego cholernego ojca?!

Zamilkł, Potter też się nie odzywał. Może dlatego, że nie wiedzieć kiedy Draco wstał i teraz dyszał, górując nad nim, z pięściami wciśniętymi w blat stołu. Spostrzegłszy to, opadł na swoje miejsce i wpatrywał się z niechęcią w Pottera.

- Wstawiłem się za tobą, bo wiedziałem, że nawet jeśli jesteś śmierciożercą, to przynajmniej nikogo nie zabiłeś - powiedział cicho Potter. - O twoim ojcu nie można powiedzieć tego samego, prawda?

Draco nie odpowiedział. Nie było dobrej odpowiedzi.

- Przecież on atakował nawet dzieci. Podrzucił Ginny ten przeklęty dziennik, prawie przez niego umarła... W ministerstwie próbował nas pozabijać. Nawet nie chcę myśleć, co jeszcze ma na sumieniu... O ile w ogóle ma sumienie.

Zamilkł i wlepił to durne spojrzenie w Dracona, który jednak nie zamierzał się wdawać w słowne przepychanki. Zresztą nie miał nic szczególnego do powiedzenia na temat działalności ojca. Zaprzeczanie nie miało żadnego sensu, potwierdzanie - jeszcze mniej. Wątpił, żeby Pottera przekonało stwierdzenie, że przez większość czasu Lucjusz umierał ze strachu przed Czarnym Panem, a fundamentem jego działalności w szeregach śmierciożerców było marnowanie rodzinnej fortuny na kolejne projekty tego szaleńca.

- Przypuśćmy, że bym się za nim wstawił - powiedział powoli Potter bardzo niepokojącym tonem. - Przypuśćmy, że uniknąłby Azkabanu. Kto dopilnuje, żeby był przyzwoitym człowiekiem i nigdy więcej niczego takiego nie zrobił? Ty?

Draco poczuł, że gotuje się w środku.

- Mój ojciec nie jest jakimś ogłupiałym wilkołakiem, nie będzie biegał po lesie w poszukiwaniu dzieci, które mógłby zeżreć - powiedział, zły, że dał się nabrać, że przez chwilę uwierzył Potterowi, podczas gdy on najwyraźniej celowo go podpuszczał. Ale nie zamierzał mu niczego ułatwić, jeśli chciał sobie tak pogrywać, to proszę bardzo. - Może nie zauważyłeś, ale w czasie pokoju...

- Kręcił szemrane interesy, obracał czarnomagicznymi przedmiotami i korumpował urzędników, żeby przeforsować korzystane dla siebie prawa, a jak sobie popił z kolegami, to w płaszczu i masce podpalał cudze namioty i wieszał mugoli w powietrzu - przerwał mu Potter. - I co, nagle przestanie? Stanie się innym człowiekiem? Odpokutuje za wszystkie winy?

- Moja rodzina zamierza zaangażować się w odbudową magicznego społeczeństwa - poinformował go Draco. - Wspieramy finansowo renowację Hogwartu i projekt modernizacji atrium ministerstwa, wpłaciliśmy też hojną darowiznę na szpital świętego Munga i fundację wspierającą ofiary wojny, a mój ojciec jest gotowy zapłacić odszkodowanie osobom, które z jego winy ucierpiały w czasie działań wojennych... - urwał, widząc, że Potter ma coraz bardziej nieciekawą minę i nie reaguje zbyt dobrze na deklarację dobrej woli.

- Nie masz pojęcia, o co mi chodzi, prawda? - zapytał Potter i Draco w duchu musiał mu przyznać rację, bo za diabła nie wiedział, czego jeszcze on może chcieć. - Nie wiem, czemu oczekuję od ciebie, że weźmiesz odpowiedzialność za swojego ojca, skoro nawet sam za siebie nie potrafisz...

Westchnął ciężko i zaszurał krzesłem, wstając. Sięgnął do kieszeni szaty i wyciągnął z niej wąski pakunek, który przesunął po blacie w stronę Dracona.

- Masz... To twoja różdżka. Nie miałem jej przy sobie, kiedy się widziałem z twoją matką, a nie chciałem wysyłać sową... I przekaż matce, że nie będę zeznawał przeciwko twojemu ojcu, ale poza tym nie zamierzam się w żaden sposób angażować w jego sprawę.

Skończywszy mówić, wyminął stolik i wyszedł z pokoju. Usłyszawszy trzask drzwi, Draco przymknął na chwilę oczy i przełknął ślinę. Powinien myśleć o ojcu i o tym, jak koncertowo zawalił sprawę, ale... Jego różdżka. Kurwa. Różdżka, która pokonała samego Voldemorta... Nie mógł się skupić na niczym innym, oprócz dotyku znajomego drewna pod palcami. Czy Potter był skończonym idiotą, że tak po prostu się jej pozbył? Draco mógłby ją sprzedać za skrzynie galeonów i żyć jak król do końca życia... Albo jeszcze lepiej, trzymać w osobnym pokoju w szklanej gablocie i sprzedawać bilety na wystawę, a od świrów, którzy chcieliby jej dotknąć, pobierać specjalny napiwek... Albo po prostu zamknąć ją w najbezpieczniejszej szafce w piwnicy pod piwnicą pod salonem i tam trzymać, czerpiąc satysfakcję z tego, że posiada jeden z najcenniejszych współczesnych magicznych artefaktów, bo kiedy to się rozniesie, absolutnie wszyscy kolekcjonerzy jej zapragną...

A przede wszystkim mógł ją wsadzić do kieszeni, tam gdzie jej miejsce, i wreszcie poczuć się jak normalny czarodziej.

Zaschło mu w gardle. Kusiło go, żeby poczęstować się piwem Pottera, ale dopijanie czegokolwiek po nim byłoby obrzydliwe. Odetchnął głęboko, zaciskając mocniej palce na odzyskanej różdżce. To było tak znajome, tak przyjemne uczucie, jakby odzyskał nie kawałek drewienka z magicznym rdzeniem, a swoje dawne, zdumiewająco beztroskie z dzisiejszej perspektywy życie. Choć to, oczywiście, było bezsensowne złudzenie.

Spróbował wrócić myślami do rozmowy z Potterem i odkrył, że o dziwo nie czuje się źle. Poszło fatalnie, ale przynajmniej miał to za sobą. Nikt, ani matka, ani ojciec, nie może powiedzieć, że nie próbował. Nie jego wina, że wpakowali rodzinę w totalne bagno, a skoro sami nie potrafią się z niego wygrzebać, to nie powinni mieć pretensji, że jemu też nie wyszło.

A jednak - czuł opór przed powrotem do domu i chętnie odsunąłby to w czasie, gdyby nie fakt, że nie było absolutnie żadnego miejsca w magicznym świecie, do którego mógłby się udać.

ʘ

Próbował wkraść się do domu tylnymi drzwiami, od strony ogrodu, żeby przynajmniej do rana uniknąć konfrontacji, ale matka musiała poinstruować wcześniej skrzaty, bo kiedy tylko przekroczył próg, jeden z nich aportował się przed nim.

- Pani chce widzieć panicza. Czeka w salonie, sir.

Ledwo skończył, zniknął, żeby przypadkiem Draco nie zdążył mu przekazać jakiejś wymówki. Nadal mógł zignorować wiadomość i uciec na górę, ale matka i tak by go znalazła. Perfidne stworzenie na pewno już jej doniosło, że wrócił.

- Potter nam nie pomoże. Powiedział, że nie będzie zeznawał przeciwko ojcu i to wszystko, co może dla nas zrobić. Oddał mi moją różdżkę - zreferował, co miał do przekazania, z drugiego końca pokoju, gotowy natychmiast wyjść.

Matka siedziała w fotelu przy kominku, na którym płonął niebieski ogień, dający mało ciepła i dużo światła. W rękach trzymała tamborek. Draco od co najmniej dekady nie widział, żeby haftowała; mniej więcej od czasu, gdy stało się jasne, że nie będzie już dziecka, które można by stroić w te wszystkie dziergane tygodniami koszulki.

- Usiądź - powiedziała, nie komentując jego krótkiej przemowy i nie odwracając wzroku od haftu.

- Jestem zmęczony, chcę...

- Usiądź - powtórzyła, a kiedy przełykając przekleństwo, zajął miejsce w fotelu obok, kontynuowała: - Nie zapytasz, jak mi minął dzień?

- Jak ci minął dzień, matko? - zapytał posłusznie, nagle świadomy, że ten bolesny ucisk w żołądku, który towarzyszył mu od dłuższego czasu, to coś więcej niż zwykła irytacja; że kolejne ustępstwo, nawet w tak głupiej sprawie, ukorzenia w nim jakieś dziwne uczucie, nie po prostu niechęć, ale głęboką odrazę, choć nie potrafił jeszcze stwierdzić, do czego.

- Niezbyt satysfakcjonująco. Byłam u madame Chateaubriand na popołudniowej herbacie - powiedziała, wymawiając nazwisko z dyskretnym francuskim akcentem. - Oczywiście nie dostałam zaproszenia, ale przyjęłam, że przy tak bliskich stosunkach formalne zaproszenie nie jest konieczne... Była tam Marie-Louise, Henrietta i Lukrecja. Henrietta i Lukrecja niemal natychmiast wyszły, twierdząc, że się zasiedziały, mimo że było pięć po piątej i skrzaty dopiero podały herbatę, Cordelia nie zdążyła jeszcze nalać. Marie-Louise miała więcej przyzwoitości. Wyszła na chwilę na stronę, a pięć minut później zjawił się Armando, żeby ją zabrać pod pretekstem jakiegoś nagłego kłopotu w domu. Cordelia pozwoliła mi wypić dwa łyki herbaty, a potem zaczęła ostentacyjnie ziewać i opowiadać, że mały Jérôme nie daje jej spać w nocy, odkąd ząbkuje... Jak myślisz, ile minie czasu, zanim ludzie zaczną instruować skrzaty, by mi mówiły, że nie ma ich w domu? - Dopiero teraz podniosła wzrok znad tamborka i spojrzała w oczy synowi. - Potter jest naszą jedyną nadzieją, Draco. Nie tylko dla ojca. Dla nas. Nikt inny nam nie pomoże, bez jego protekcji zostaniemy całkowicie wykluczeni. Jeśli teraz nie wywalczymy sobie pozycji, już nigdy nie uda nam się wrócić, ani mnie, ani tobie, a może nawet i twoim dzieciom... A wtedy równie dobrze możemy się spakować i wynieść na Gibraltar.

- Więc zróbmy tak - rzucił Draco z czystej przekory, ale usłyszawszy siebie, poczuł nagłą ekscytację, jakby wpadł na jedyne możliwe rozwiązanie. - Niekoniecznie na Gibraltar, ale na Riwierę albo gdzieś... Przecież nic nas tu nie trzyma, sama mówisz, że nie mamy tu żadnej przyszłości, więc moglibyśmy zacząć gdzieś indziej od nowa. Jak tylko skończą przesłuchania... - dodał, uprzytomniwszy sobie, że na razie opuszczenie przez niego granic Wielkiej Brytanii byłoby traktowane jak przestępstwo. A potem dotarły do niego kolejne przeszkody.

Matka miała je wszystkie wypisane na twarzy, a także coś jeszcze, czego Draco nigdy dotąd nie widział; nie wtedy, kiedy patrzyła na niego. Coś, co powstrzymało go przed dalszym snuciem tej wizji, czy to głośno, czy tylko w myślach. Coś na kształt pogardy.

Milczała długo, a kiedy wreszcie się odezwała, nie wspomniała ani o ojcu, ani o Azkabanie, ani o niczym innym, co narzucało się na myśl.

- Jesteś zmęczony - powiedziała tylko i jakby był małym dzieckiem, poleciła: - Lepiej idź się połóż.

I zupełnie jak małe dziecko, jeszcze nieskore do buntu czy targowania się, od razu jej posłuchał, trochę zażenowany, a trochę zły, sam nie wiedział, na kogo: na siebie czy na nią.

Continue Reading

You'll Also Like

21.4K 1.4K 38
Edgar ma 15 lat, zmaga sie z problemami rodzinnymi jak i prywatnymi, do tego sie jeszcze wyprowadza z domu w którym mieszkał cale swoje życie, ma też...
3.4K 233 6
Jest to zbiór krótkich opowiadań Dramione mojego autorstwa, zapraszam :)
15.1K 856 12
Znała go od zawsze. Był dla niej przyjacielem, bratem i największym bohaterem. Mogła na nim zawsze polegać i dzielić się wszystkimi tajemnicami. To s...
404 55 8
"Nie ma potwora, którego byś nie pokochał, Newt."