Wolność Równość Braterstwo (a...

By najs_is

2.2K 79 5

Świt po Wielkiej Bitwie. Draco czuje, że szybko przyjdzie mu odpokutować za błędy młodości, Narcyza nie zamie... More

Część 1
Część 3
Część 4
Część 5
Część 6
Część 7
Część 8
Część 9
Część 10
Część 11
Część 12
Część 13
Część 14
Część 15

Część 2

202 7 0
By najs_is

Hermiona

Hermionę coś uwierało. Coś nie dawało jej spokoju, odkąd po raz ostatni obejrzała się przez ramię na Hogwart. Naturalnie sporo było takich cosiów: jej zagubieni nie wiadomo gdzie, pozbawieni pamięci rodzice; zdruzgotani śmiercią Freda Weasleyowie; Ron, który nie radził sobie z żałobą i euforią, odczuwanymi jednocześnie; Harry, który spędzał kolejne dnie na odwiedzaniu rodzin wojennych ofiar i oferował pocieszenie, choć wyraźnie nie potrafił pocieszyć sam siebie; zrujnowany Hogwart i ministerialny chaos. Było się czym martwić i Hermionę oczywiście martwiło to wszystko, ale uwierało ją coś zupełnie innego. Coś, co wpędzało ją w poczucie ciągłego zagrożenia.

Próbowała racjonalizować, że to echo minionych zdarzeń, trauma po tym strasznym roku, gdy trzeba było zachowywać stałą czujność, bo na każdym kroku czaiło się potencjalne niebezpieczeństwo. Ale wbrew logicznym argumentom czuła, że chodzi o coś innego.

I wreszcie, gdy trzeciego dnia po wprowadzeniu się na Grimmauld Place 12 zeszła do kuchni, dziwnie obcej po gruntownych porządkach przeprowadzonych przez Stworka, zrozumiała, w czym rzecz.

- Nadal masz Czarną Różdżkę?

Harry popatrzył na nią z mieszaniną zawstydzenia i żalu, wciąż obracając różdżkę w rękach, a Ron wydał z siebie triumfalny okrzyk.

- Spytaj Hermionę, co o tym sądzi!

- O czym?

- Ron uważa, że powinienem jej użyć, żeby odbudować Hogwart - powiedział niechętnie Harry. - Że zadziała lepiej niż zaklęcia rzucane zbiorowo przez grupę czarodziejów...

- A Harry chciałby, żebyśmy wszyscy, ramię w ramię, lewitowali razem kamień po kamieniu.

- Nieprawda, każdy może lewitować swój kamień...

Ron westchnął głęboko niczym zmęczony życiem i pozbawiony złudzeń starzec.

- Przecież nie mówię, że masz ją sobie zatrzymać, choć pogrzebanie jej z Dumbledore'em to głupota. Jeśli tak chcesz - proszę bardzo. Ale skoro będziesz w Hogwarcie, mógłbyś chociaż sprawdzić, jak zadziała. Jeśli nie będzie lepsza niż każda inna różdżka, to po prostu ją odłożysz, ale może akurat mogłaby nam oszczędzić kupę roboty... Hermiono, no powiedz coś.

Popatrzyli obaj na Hermionę: Ron wyczekująco, Harry z niechęcią. Przeniosła wzrok od jednego do drugiego i powoli powiedziała:

- Myślę, że pogrzebanie jej z Dumbledore'em to jednak kiepski pomysł... - zaczęła i zagłuszył ją triumfalny okrzyk Rona. Harry z kolei zaperzył się i otworzył usta, ale zanim coś powiedział, dokończyła: - Myślę, że powinieneś ją zniszczyć.

Obydwaj wyglądali na zaskoczonych - twarz Harry'ego wyrażała czyste zdziwienie, zaś Ron wydał z siebie ryk zawodu - ale kontynuowała niezrażona:

- Ta różdżka jest niebezpieczna i nie sądzę, żeby w grobie Dumbledore'a straciła moc. Ona przyciąga śmierć, sam to wiesz, a dopóki ty jesteś właścicielem, będzie zagrożeniem dla ciebie. Ktoś może odkryć jej pochodzenie. Nam się udało, a nawet się nie staraliśmy, Voldemort, Grindelwald, Ollivander i Gregorowicz... nie wiadomo, komu jeszcze o tym powiedzieli. No i jest jeszcze kwestia tego, jak zmienia właściciela, jeśli poprzedniego wystarczy rozbroić... Harry, chcesz być aurorem, jeszcze przed końcem szkolenia rozbroi cię mnóstwo osób, może dzięki temu różdżka przejdzie przez tyle rąk, bez wiedzy właścicieli, że ta przynależność zupełnie straci znaczenie... A może trafi w zupełnie niepowołane ręce i uda jej się dotrzeć do właściciela... Historia lubi takie przypadki. Uważam, że nie powinieneś ryzykować.

- Myślałem, że będziesz chciała ją zatrzymać - powiedział Harry po chwili ciszy. - Widziałem wasze miny, wtedy w gabinecie Dumbledore'a... Obydwoje chcieliście ją mieć.

Hermiona poczuła przypływ zawstydzenia. Rzeczywiście, był taki moment, krótki przebłysk, że ta różdżka stwarza tyle możliwości... ale to tylko potwierdzało jej teorię.

- Tym bardziej powinniśmy się jej pozbyć.

- Nie mieć! - obruszył się Ron. - Nie zamierzam ci jej zabierać! Po prostu szkoda pozbywać się tak cennej rzeczy, kiedy mogłaby nam się przydać. Mógłbyś ją sobie zostawić, przynajmniej dopóki sytuacja się nie uspokoi... Przynajmniej do odbudowania Hogwartu...

Rzucił Hermionie naglące spojrzenie, poszukując u niej wsparcia. Wzruszyła ramionami.

- Nie mówię, że ta różdżka jest zła, na pewno można nią robić dobre czary... Może faktycznie najpierw...

- Nie - przerwał jej Harry. - Zostawimy ją, żeby odbudować zamek, a potem ministerstwo, a potem to czy tamto... To nie ma sensu. Masz rację, trzeba ją zniszczyć, i nie ma na co czekać. Poradzimy sobie z Hogwartem i z całą resztą bez niej. Tak?

Przytaknęła krótko, ale Ron burknął tylko coś pod nosem, obracając się twarzą do okna, jakby nagle dostrzegł tam coś ciekawego. To nie wystarczyło Harry'emu.

- Ron?

- Nie zgadzam się, ale przecież nie rzucę się na ciebie, żeby ci przeszkodzić - mruknął. - Zrób to, jeśli musisz.

Zapadła pełna napięcia cisza. Hermiona przez chwilę myślała, że ten stanowczy protest skłoni Harry'ego do zmiany zdania, ale kiedy na niego spojrzała, wiedziała, że podjął decyzję.

- Złamać ją zaklęciem? - zapytał szeptem.

Pokręciła powoli głową.

- Czar da się cofnąć, w przypadku różdżki najskuteczniejsze są uszkodzenia mechaniczne... Tak jak z twoją różdżką. I Rona. - Widząc, że bezskutecznie spróbował przełamać różdżkę wpół, dodała: - Możesz spróbować nadłamać drewno urokiem, a potem ręcznie...

Nie dokończyła, bo nagle poczuła się tak, jakby mówiła o skręceniu karku czemuś żywemu. Szczęśliwie Harry nie potrzebował dalszej zachęty. Wyjął swoją różdżkę i wyszeptał zaklęcie. Słysząc trzask, Ron z powrotem odwrócił się do nich, żeby zobaczyć, jak Harry przełamuje różdżkę, po czym powtarza to jeszcze raz, aż zostały z niej trzy cząstki drewna połączone pojedynczym włosem testrala, który Harry też przerwał.

Przez chwilę znowu milczeli, patrząc na leżące na stole truchło różdżki, tak nieprawdopodobnie kruchej, kiedy się wiedziało, w czyich rękach i do czego służyła.

- Weźcie po jednym kawałku i niech każde z nas wyrzuci swój w innym miejscu - powiedział wreszcie Harry. - Na wszelki wypadek.

- Na jaki wszelki wypadek? Jest nie do naprawienia - mruknął Ron, po czym nadal nieco naburmuszonym tonem dodał: - Muszę już iść, mama pewnie czeka... Wpadniecie na obiad, tak? To do zobaczenia.

- Ron! - zawołał za nim Harry. - Wyrzucisz swoją część?

Rudzielec westchnął głęboko, obracając się w progu.

- Tak, przecież nie schowam jej pod poduszką. To na razie.

Zniknął w ciemnym korytarzu i zaraz zatrzasnęły się za nim drzwi. Hermiona z ukłuciem żalu pomyślała, że znów jej nie pocałował na do widzenia. Zresztą na dzień dobry też nie. Zupełnie jak wczoraj i przedwczoraj, czyli każdego dnia, odkąd ona i Harry wprowadzili się na Grimmauld Place.

- Nie martw się, przejdzie mu - mruknął pocieszająco Harry i nie mogła się oprzeć wrażeniu, że zabrzmiało to jakoś nieszczerze. - Dalej się boczy o Norę.

Pierwsze pięć dni po bitwie spędzili u Weasleyów. Właściwie wcale nie czuła, że to było pięć dni - dziwaczny ciąg spania, pogrzebów i odbywania kolejnych spotkań równie dobrze mógł być jednym długim dniem, jak kilkoma tygodniami - ale kalendarz wskazywał nieubłaganie, że wystarczyło im cierpliwości na niespełna tydzień.

Obydwoje czuli się niewdzięcznikami po wszystkim, co Weasleyowie dla nich zrobili, po tym, jak stali się rodziną zastępczą dla Hermiony w magicznym świecie, a dla Harry'ego w ogóle, ale nie radzili sobie w Norze. Dopóki wszyscy przeżywali śmierć Freda, próbowali pomóc sobie nawzajem i przetrwać najgorsze, jakoś to się toczyło. Ale potem, po pogrzebie i stypie, gdy zapanowało niewypowiedziane porozumienie, by skupić się na przyszłości, państwo Weasleyowie stali się męczący.

Artur nieustannie wypytywał ich, gdzie wychodzą, z kim i jak rozmawiają, zwłaszcza w kontekście działalności w ministerstwie.

- Kingsley powiedział, że mógł zostać ministrem zamiast niego - szepnął jej któregoś dnia Harry. - Ale zrezygnował, bo wolał stanowić prawo, niż je egzekwować.

Zaskoczył Hermionę, choć może nie powinna być aż tak zdziwiona. Ostatecznie wiedziała, że mimo pozornej śmieszności wynikającej z jego hobbystycznego zafascynowania przedmiotem pracy, pan Weasley zajmował znaczącą pozycję w ministerstwie. Nie tylko znał wszystkich i wiedział, jak funkcjonują ministerialne struktury, ale też doskonale poruszał się wśród nich. Niemal samodzielnie opracował prawo dotyczące magicznego użytkowania produktów mugoli, jakimiś tajemnymi kanałami potrafił doprowadzić do rewizji w domach prawdziwych szych, a jego mała komórka w ministerstwie, w oczach ogółu ani istotna, ani renomowana, ciągle funkcjonowała jako niezależny byt i nie została jeszcze wchłonięta przez inny dział.

A to jedna strona medalu. Druga wyglądała tak, że pan Weasley jako jeden z nielicznych utrzymał się w ministerstwie przez cały ten zwariowany rok, nie uciekając się do konszachtów ze śmierciożercami ani nie wyrzekając się swoich przekonań. Według Hermiony udało mu się to dlatego, że niezależnie od promugolskich poglądów, był czarodziejem czystej krwi bez choćby jednego mugola, mugolaka czy nawet osoby pół-krwi w rodzinie, ale to przecież nie jego wina.

Niemniej nikt nie zwracał na tę prawidłowość uwagi; miał doskonały wizerunek, a nic nie było tak ważne w magicznym społeczeństwie. Dlatego kilka kadencji wcześniej ministrem został Korneliusz Knot, a nie Barty Crouch; i dlatego pan Weasley rzeczywiście mógłby pokonać Shacklebolta, gdyby nie zadowolił się stanowiskiem głowy Departamentu Przestrzegania Prawa. Najwyraźniej jednak jego zainteresowania wykraczały ponad to i stąd te nieustające pytania.

Pani Weasley z kolei sprawowała kontrolę w domu. Ciągle próbowała mieć ich w zasięgu wzroku lub przynajmniej słuchu i upewniała się, że mają co robić; wynajdowała im jeśli nie zajęcia, to towarzystwo. Początkowo Hermiona nie wiedziała, o co chodzi, ale kiedy pani Weasley zareagowała z zaskakującą złością na wieść, że Harry i Ginny zostali sami nad jeziorem, skąd Hermiona i Ron już wrócili, zrozumiała, że Molly, owszem, jest bardzo entuzjastycznie nastawiona do związków swoich najmłodszych dzieci, pod warunkiem, że mają one charakter czysto platoniczny. Ją i Ron traktowała z mniejszą podejrzliwością, może dlatego że też niespecjalnie sprawiali wrażenie pary, ale Hermiona wyczuwała pewną nienaturalność i chłód w zachowaniu pani Weasley; jakby odległe echo tego, z czym się spotkała po tym głupiutkim artykule Rity Skeeter o niej i o Harrym. Niemniej w stosunku do Harry'ego i Ginny Molly była dramatycznie przewrażliwiona, pilnowała nawet, żeby podczas kolacji nie siedzieli obok siebie, zupełnie jakby sądziła, że nie wiadomo co może się wtedy zadziać pod stołem.

Nie rozmawiali o tym ani nie umawiali się na nic. Po prostu któregoś wieczoru po kolacji Harry powiedział jej, że następnego dnia zamierza się przeprowadzić na Grimmauld Place 12, a Hermiona zapytała, czy może chwilowo zamieszkać z nim. Ron, który najgłośniej obruszał się na paranoiczne zachowanie rodziców, wykazał kompletny brak zrozumienia dla tego planu i został w Norze. Co nie przeszkadzało mu nocować u nich, ilekroć jakieś wieczorne spotkanie przeciągnęło się do godzin nocnych i musiałby się gęsto tłumaczyć, gdyby wrócił tak późno do domu.

- Co dzisiaj robisz? Idziesz do Hogwartu? - Harry wyrwał ją z zamyślenia.

Pokręciła głową, nastawiając wodę na herbatę. Śniadanie już czekało na stole, Stworek codziennie zaczynał od jedzenia, a potem rzucał się w wir porządków, choć Grimmauld Place 12 wyglądało lepiej niż kiedykolwiek. Co prawda dogłębne sprzątanie nie uczyniło domostwa mniej ponurym, ale planowali zaopatrzyć się w więcej lamp, żeby rozjaśnić wnętrza, a z czasem może doszłoby do usunięcia ponurych obrazów i ozdób ściennych oraz wymiany mebli. Chyba że wcześniej Harry postanowi wyprowadzić stąd siebie.

- Nie. Na pierwszą jestem umówiona z pośrednikiem, który sprzedawał dom.

Przedwczoraj ona i Ron rozpoczęli poszukiwania. Zaczęli od domu Hermiony, aktualnie zamieszkanego przez młode małżeństwo z dwojgiem małych dzieci. Hermiona miała cichą nadzieję, że jej rodzice tylko wynajęli dom i mają kontakt z lokatorami, ale niestety sprzedali go wkrótce po tym, jak rzuciła na nich zaklęcie, i to przez firmę handlującą nieruchomościami. Ron wyciągnął to wszystko z nowych mieszkańców, podczas gdy Hermiona była w stanie wydukać tylko, że jest siostrzenicą poprzednich właścicieli i wpadła z niezapowiedzianą wizytą, bo telefon nie odpowiadał.

- Ron miał ze mną pójść, ale nie wiem, czy pamięta.

- Przecież się nie obraził. A nawet jeśli, to cię nie wystawi - pocieszył ją Harry, ale zaraz dodał: - Ale na wszelki wypadek możesz mu przypomnieć przez kominek. A popołudniu jesteś wolna? Kingsley chciał z tobą pogadać. Ma propozycję nie do odrzucenia.

- Mówiłeś mu, że wybieram się do Australii?

- Taa. Ale i tak chciał spróbować.

Usiedli przy stole. Harry zignorował pieczone mięsa na zimno, roladę szpinakową, sałatkę z kurczakiem, złociste placki ziemniaczane i inne specjały, którym Stworek poświęcił zapewne mnóstwo czasu, i sięgnął po lekko zarumienionego tosta i dżem z mirabelek, który dostali wczoraj od pani Weasley.

- Co ci powiedział Kingsley o szkoleniu?

Harry westchnął ciężko.

- Że lepiej żebyśmy zaczęli w tym roku, najlepiej teraz, jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem treningu, bo jak będziemy rekrutować normalnie, to komuś może się przypomnieć, że nie mamy owutemów. A w przyszłym roku to już w ogóle.

- Czyli nie wracasz do Hogwartu?

Przez chwilę mieli taki pomysł. Hermiona chciała zdać owutemy - zresztą dalej miała to w planach - a Harry'ego motywowała Ginny, której została jeszcze siódma klasa do zaliczenia. Tylko Ron był negatywnie nastawiony, ale żadnego z nich to nie dziwiło, nigdy nie wykazywał pociągu do nadobowiązkowej edukacji. Jednak wyszło na jego. Krótka rozmowa z mocno zdumioną profesor McGonagall uświadomiła im, że chociaż nikt by ich z Hogwartu nie wyrzucił, to też nikt się ich tam nie spodziewa. Co prawda istniał plan utworzenia klasy specjalnej dla uczniów z poprzedniego rocznika, którzy z różnych względów nie ukończyli szkoły, ale nie obejmował on wojennych bohaterów.

- Nasi profesorowie na pewno mogliby cię czegoś nauczyć, Potter, ale który z nich odważyłby się uczciwie ocenić twoją pracę domową albo dać ci szlaban?

- Pani, pani profesor - odparł wtedy Harry, ale wziął sobie do serca jej sugestię.

Albo może dotarło do niego, że Hogwart nie był już jego miejscem na świecie, że wejście do Wielkiej Sali nie byłoby jak powrót do domu, ale jak deptanie zbiorowej mogiły przyjaciół; a jeśli wcześniej drażniły go natarczywe spojrzenia czy komentarze innych uczniów, to teraz byłoby znacznie, znacznie gorzej.

- Chyba i tak bym się na to nie zdecydował - mruknął, a zmarszczone brwi sugerowały, że myślał o tym samym. - To był kiepski pomysł, prawda?

- Miło było pomyśleć, że w razie czego można wrócić do szkoły i tak po prostu chodzić na lekcje.

- Choć raz bez widma Voldemorta - dokończył. - I bez Malfoya... Hogwart bez Malfoya! To by się spodobało Ronowi. A właśnie... Narcyza Malfoy do mnie napisała.

- Znowu? Czego jeszcze od ciebie chce?

- Żebym się spotkał z jej synem. - Skrzywił się mimowolnie i zaraz potrząsnął głową. - Ciekawe, czemu sam nie napisał...

- Może to poniżej jego godności - zasugerowała Hermiona, kręcąc z niedowierzaniem głową. - Nie daj im się wrobić w nic więcej, Harry. Ta kobieta to pijawka, będzie chciała coraz więcej i więcej, jeśli wyczuje, że idziesz jej na rękę.

Dalej ją brała złość na wspomnienie bezczelności Narcyzy Malfoy. Jeszcze dobrze nie policzyli ofiar samej Ostatniej Bitwy, o całej wojnie nie wspominając, kiedy ta kobieta przydybała Harry'ego w ministerstwie, żeby poprosić o wsparcie dla Dracona. Dobrze, że miała chociaż tyle przyzwoitości, by nie niepokoić Weasleyów w Norze... Ale prawdopodobnie po prostu wiedziała, że stamtąd wygoniliby ją raz-dwa i że jeśli chce coś osiągnąć, to musi dorwać Harry'ego, kiedy będzie sam.

Hermiona do tej pory nie wiedziała, bo Harry nie chciał zreferować tej rozmowy, jak tej żmii udało się sprawić, by Harry, który całą szóstą klasę próbował przekonać wszystkich wkoło, że Draco Malfoy został śmierciożercą, teraz zawzięcie milczał na ten temat albo wręcz twierdził, że nic nie wie. Z dużym prawdopodobieństwem posunął się jeszcze dalej, bo nikt nawet nie próbował oskarżyć Malfoya, o aresztowaniu nie wspominając, a na pewno nie brakowało śmierciożerców, którzy próbując się ratować, gotowi byli zaświadczyć o jego przynależności.

- Ona uratowała mi życie.

- Nieprawda. Tylko okłamała Voldemorta.

- Na jedno wychodzi. Gdyby nie to, pewnie spróbowałby jeszcze raz i nie wiadomo, czy nie skutecznie, skoro nie było już horkruksa... Możliwe, że ocaliła nas wszystkich.

- I wystawi ci za to wysoki rachunek.

- Wolałabyś, żeby Malfoy poszedł do Azkabanu?

Na tak jednoznacznie postawione pytanie nie potrafiła odpowiedzieć. Nie była tak zawzięta jak Ron, który, gdy o tym rozmawiali we czwórkę, stwierdził po prostu, że Malfoy powinien swoje odsiedzieć, bo to by może go czegoś nauczyło. Szczerze wątpiła; choć zmieniły się władze i sposób działania Azkabanu, nie była przekonana co do resocjalizującej funkcji więzień. Niemniej uważała, że zamiatanie wszystkiego pod dywan i uznanie, że Draco Malfoy nie miał nic wspólnego ze śmierciożercami, też nie było właściwe, i tu było jej bliżej do Rona niż do Harry'ego, z tym jego skrzywionym poczuciem wdzięczności. A ponieważ Ginny z niewiadomych przyczyn - choć mogło to mieć coś wspólnego z ich pobytem w Hogwarcie - też była zdania, że życie Malfoyów jest już wystarczająco żałosne, mieli patową sytuację. Przynajmniej teoretycznie, bo w praktyce to Harry był osobą decyzyjną i wiele wskazywało na to, że od jakiegoś czasu bardziej ceni opinię Ginny niż Rona czy Hermiony.

- Myślę, że powinien po prostu stanąć przed sądem - powiedziała wreszcie. - Tyle że trochę nie wyobrażam sobie, by jakikolwiek sąd był w stanie wydać teraz sprawiedliwy wyrok.

Harry uśmiechnął się tajemniczo.

- Bardzo możliwe, że właśnie o tym chce z tobą pogadać Kingsley - rzucił, ale zanim poprosiła o dokładniejsze wyjaśnienie, pomachał jej tostem przed nosem. - Nic więcej nie powiem. Będziesz musiała poczekać.

Minę miał tak stanowczą, że nawet nie próbowała protestować. Za to w ramach zemsty zgarnęła z jego talerza tosta i wbiła w niego zęby, czując wyrzuty sumienia względem Stworka. Ale dżem był przepyszny. Smakował jak pierwsze lato w Norze, kiedy byli całkiem młodzi i beztroscy, bo nic złego jeszcze ich nie spotkało i wydawało im się, że cokolwiek się zdarzy, dadzą sobie z tym radę.

A ponieważ wiedziała, że to nieprawda, bo już wtedy mieli za sobą spotkanie z Voldemortem i jakieś przeświadczenie następnych starć, a mimo wszystko byli całkiem szczęśliwi - ten smak dawał nadzieję, że wszystko się ułoży.

ʘ

Atrium Ministerstwa Magii wyglądało przerażająco, ale w inny sposób niż kiedy byli tu ostatnio. Wtedy dominował mrok, a ta obrzydliwa fontanna z czarodziejami jako władcami świata na stosie mugoli robiła upiorne wrażenie. Nie pomagało też to, że przybyli pod wpływem Wielosoku i w każdym momencie swojej straceńczej misji obawiali się dekonspiracji, choć na pewno nie to zdeterminowało ich odczucia. Teraz było inaczej: pusto i sterylnie czysto, wbrew temu, co opowiadali chłopcy. Zniknął gruz, lśniąca posadzka ciągnęła się przez cały hol, idealnie gładka i bez najdrobniejszych zarysowań, na kamiennych ścianach nie było śladu dziur i nawet kolumny zostały odrestaurowane, choć tylko dwa kominki wyglądały na czynne. Jednak mimo porządku długi, szeroki hol pozbawiony śladów życia zniechęcał do dłuższego przebywania w tym miejscu.

- Niezbyt przytulnie, co? - zapytał Kingsley, kiedy przemierzali hall, zmierzając w stronę złotych wrót, a ich kroki rozbrzmiewały głośnym echem. - Na razie tylko posprzątaliśmy, ale znaleźliśmy już magiarchitekta, z którym podpisaliśmy umowę na horrendalnie wysokie honorarium, żeby coś z tym zrobił. Niestety uparł się, że musi zacząć od fontanny, i siedzi nad projektem już trzeci dzień, jak to Francuz. Ale w przyszłym tygodniu ma zacząć budować pod groźbą rozwiązania kontraktu i zwrotu zaliczki, więc może nawet coś z tego będzie.

- Nie można było po prostu wrócić do Magicznego Braterstwa?

- A co, tamta tak bardzo ci się podobała? - Kingsley mrugnął do niej porozumiewawczo i natychmiast przypomniała sobie dyskusję, jaką kiedyś stoczyli w Kwaterze Głównej na temat przedstawienia magicznych stworzeń i ich faktycznego stosunku do czarodziejów. - Nowa ma być w podobnym duchu, ale trochę bardziej... realistyczna. Wsiadaj.

Weszli do windy, mijając się z dwoma czarodziejami z administracji. O tej porze w ministerstwie nie było wielu pracowników, nie wleciały też z nimi żadne przesyłki, ale winda zatrzymywała się na każdym piętrze, pozwalając Hermionie dostrzec obdrapane ściany i popękane podłogi.

- Zaczęliśmy od części reprezentacyjnej - wyjaśnił Kingsley, zgadując, o czym myślała.

Wysiedli na drugim piętrze i ruszyli do Kwatery Głównej Aurorów.

- Nie zająłeś gabinetu ministra?

- Tam to dopiero był bałagan, gorzej niż w atrium... Tłum wparował tam zaraz po aresztowaniu Thicknesse'a i... powiedzmy, że wyładował słuszny gniew. Facet ma szczęście, że zgarnęliśmy go wcześniej. Poza tym po jego panowaniu gabinet dalej cuchnie czarną magią. Wolałem tymczasowo zostać u aurorów. Jak mianują nowego szefa, będę musiał się wynieść, ale pomyślę o tym, jak będzie trzeba. No dobrze - dodał, kiedy minęli biuro aurorów i weszli do jego starego gabinetu. - Tu nas nikt nie podsłucha. Usiądź, proszę.

Zajęła fotel przy biurku, choć Kingsley nadal stał, i wlepiła wyczekujące spojrzenie w ministra.

- Słyszałem, że wybierasz się na poszukiwania rodziców.

Przytaknęła. Nie musiała więcej tłumaczyć, w końcu doskonale znał sprawę. Sam jej pomógł wyrobić paszporty na nowe nazwiska rodziców, korzystając z techniki stosowanej przez ministerstwo przy tworzeniu mugolskich dokumentów dla czarodziejów.

- Jak ci idzie?

- Wygląda na to, że faktycznie wyjechali do Australii, tak powiedzieli w biurze, które sprzedawało ich dom. Ale pieniądze poszły na konto, które zostało zamknięte w zeszłym roku, i było wtedy puste, więc musieli przelać wszystko na inny rachunek. Bank nie ma takich danych, więc tu trop się urywa. Pan Weasley zasugerował, żeby skupić się na paszportach i sprawdzić na lotnisku, dokąd polecieli. Pewnie lecieli z przesiadkami, ale powinno mi się udać dotrzeć do ostatecznej destynacji, no i wtedy polecę na miejsce, żeby tam szukać dalej.

Kingsley patrzył na nią w milczeniu i zanim się odezwał, wiedziała, o co zapyta. Choć doceniła, że ujął to w taki sposób.

- Jak bardzo nieprzychylnie byłabyś nastawiona do propozycji, żeby się z tym trochę wstrzymać?

- To chyba zależy od tego, jak ważny miałabym powód - odpowiedziała uczciwie. - Ale nie chciałabym...

- Wiem. - Uśmiechnął się. - Ale to bardzo, bardzo ważne. Nie ważniejsze niż twoi rodzice, ale... ważne dla wielu, wielu ludzi.

Stłumiła westchnienie irytacji i skinęła głową, by mówił dalej.

- Wiesz, że wyłapaliśmy większość śmierciożerców i wszyscy czekają w areszcie na procesy? - spytał, a kiedy znowu pokiwała głową, kontynuował: - Problem w tym, że w świetle obowiązujących przepisów wielu z nich nie złamało prawa, w końcu mordowali głównie mugoli i czarodziejów o mugolskich korzeniach... Thicknesse doskonale zabezpieczył interesy śmierciożerców. Mielibyśmy problem ze skazaniem samego Voldemorta.

- Przecież on sam był śmierciożercą, a przewrót w ministerstwie i wszystkie dokonane przez niego zmiany w prawie były nielegalne, więc w ogóle nie będziecie ich brali pod uwagę, prawda? Wrócimy do starych przepisów.

- I jesteś przekonana, że one były dobrze skonstruowane? - zapytał i nagle uświadomiła sobie, że już na etapie rozmowy o fontannie przygotowywał grunt pod motyw przewodni spotkania. Powinna czuć się zdegustowana próbą manipulacji, ale nie mogła powstrzymać myśli, że Kingsley jest odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu.

- W poprzedniej wojnie poplecznicy Voldemorta byli zsyłani do Azkabanu bez procesu, jak Syriusz - powiedziała powoli, z góry wiedząc, że właśnie takiego toku myślenia od niej oczekiwał. - A po wojnie często skazywani po wstępnym przesłuchaniu, wyrok Wizengamotu był tylko formalnością... Nie ma przepisów regulujących postępowanie ze śmierciożercami, prawda?

- Są przepisy dotyczące morderstwa, rzucania Zaklęć Niewybaczalnych, tortur, prześladowania czarodziejów i znęcania się nad mugolami. Czasem na ich podstawie skazywaliśmy śmierciożrców. Ale zwykle wystarczyło, że po prostu byli znani jako śmierciożercy... O ile w ogóle mieli proces, rzecz jasna. Natomiast nie mamy żadnych przepisów dotyczących przynależności do czarnoksięskich ugrupowań, nie mamy metod oceniania szkodliwości czynów tych, którzy popierali Voldemorta, ale nie byli śmierciożercami, nie mamy ustandaryzowanego systemu kar... Mamy za to całe mnóstwo szmalcowników, denuncjantów i członków Komisji Rejestracji Mugolaków, nie wspominając o cichych poplecznikach śmierciożerców i drobnych ministerialnych złoczyńcach.

- Jeśli skażesz ich wszystkich, nie zostanie ci wielu pracowników w ministerstwie - oświadczyła Hermiona. - Mnóstwo ludzi brało w tym udział, mnóstwo ludzi, którzy normalnie nie dopuściliby się takich rzeczy, ale ze strachu przed Voldemortem...

- Całkowicie się z tobą zgadzam, ale nie wszyscy są podobnego zdania. Wiele rodzin ucierpiało z rąk ministerstwa, kiedy śmierciożercy byli u władzy, a teraz wszyscy chcą rekompensaty, od ministerstwa, rzecz jasna... Bardzo trudno znaleźć kogoś, kto przynajmniej spróbuje zachować obiektywizm, a ktoś musi stworzyć nowe prawo, które pozwoli nam przejść przez wszystkie procesy i skazać tych, którzy rzeczywiście zasługują na Azkaban.

Spojrzała na niego zdziwiona.

- Ja?

Pokiwał głową i położył jej dłoń na ramieniu.

- Powołałem specjalną komisję, która ma kompetencje ustawodawcze w tym zakresie. Chciałbym, żebyś została jej członkinią.

- Ale... dlaczego ja? Dlaczego nie Harry?

- Z dużym prawdopodobieństwem Harry zostanie na dniach ogłoszony Naczelnym Magiem Wizengamotu. Ma już dość głosów, by dołączyć do Wizengamotu, a sędziowie niemal jednogłośnie chcą go wybrać na przewodniczącego - powiedział jej Kinsgley i aż się zachłysnęła, słysząc to. Odkąd zdymisjonowali Dumbledore'a, nikt nie zajął jego miejsca, kolejni ministrowie lub szefowie Departamentu Przestrzegania prawa obejmowali tę funkcję jednorazowo na potrzeby danego procesu. Harry wydawał się zaskakującym wyborem, ale i godnym następcą. - Nie chcę dopuścić do tego, by prawo egzekwowali ci, którzy je tworzą, nawet tacy jak Harry... Właściwie to chciałbym całkiem uniezależnić Wizengamot od ministerstwa, tak jak to robią mugole, ale obawiam się, że czarodzieje jeszcze do tego nie dojrzeli... Ale to byłby dobry początek. Co ty na to, Hermiono? Pomożesz mi?

Pytał zupełnie tak, jakby to ona robiła jemu przysługę, a nie jakby on zaoferował jej realną szansę na wpłynięcie na przyszły kształt magicznego społeczeństwa... Co prawda kosztem jej poszukiwań, ale nikt nie powiedział, że będzie spędzać w ministerstwie całe dnie, zresztą to maksymalnie kilka tygodni, więc...

- Kiedy mielibyśmy zacząć?

- Co powiesz na teraz? Komisja obraduje parę pokojów dalej...

- Zaplanowałeś to, prawda? - zapytała srogim tonem, ale nie mogła powstrzymać uśmiechu. - Uznałeś, że nie odmówię.

- Trochę cię już nam. - Kingsley odwzajemnił uśmiech. - To co, idziemy?

Pokój, do którego ją zaprowadził, pełen był ludzi; przynajmniej tak wydawało się na pierwszy rzut oka, bo nie był zbyt duży. W rzeczywistości nie było tu więcej niż tuzin osób. Czarodzieje i czarodziejki, starsi i młodsi, zajmowali miękkie, obite chyba aksamitem fotele albo wysokie krzesła przy kilku prostych biurkach. Wszystkich otaczały grube tomiszcza, niektóre ręcznie spisane, i długie zwoje pergaminów, a dookoła walały się pióra i napoczęte kałamarze, szczęśliwie obłożone zaklęciami uniemożliwiającymi rozlanie się, bo kiedy Hermiona i Kingsley weszli, niechcący zahaczyli drzwiami o jeden z nich, stojący na podłodze.

- Co tam, panie ministrze? - zapytał pomarszczony, brodaty staruszek siedzący przy stole na samym środku pokoju. - Przyprowadziłeś nam nową asystentkę, żeby panna Florentyna mogła odpocząć?

Panna Florentyna, obfite dziewczę po sześćdziesiątce w niebieskim kapelusiku ze stokrotką, prychnęła z niedowierzaniem.

- Nie jestem twoją asystentką, Cicero!

- Szanowni Państwo - odezwał się pompatycznym tonem Kingsley. - Chciałbym przedstawić tym, którzy jeszcze nie znają: Hermiona Granger. Nie asystentka, pełnoprawny członek komisji. Niech was nie zwiedzie jej młody wiek, Hermiona dysponuje szeroką wiedzą i błyskotliwym umysłem.

- Dobra, dobra, nie czaruj - rzucił Cicero. - Sami się przekonajmy. Co wiesz o mrocznym znaku, moja panno? Pomijając to, że go noszą śmierciożercy, jak mądrze zauważyli niektórzy tu obecni?

Panna Florentyna rzuciła w niego kałamarzem, przed którym się uchyli.

- No, prosimy!

- Nie studiowałam dogłębnie tego zagadnienia - powiedziała Hermiona. - Wiem, że opiera się na Zaklęciu Proteusza, ale zmodyfikowanym w taki sposób, by na jednostkowy znak mógł oddziaływać tylko jego twórca, a nie wszyscy nosiciele.

- Właśnie dyskutowaliśmy o tym, czy rzeczywiście tylko jego twórca. Bo jeśli nie, to formę dyscyplinowania zbrodniarzy mielibyśmy gotową. - Zarechotał pod nosem, nic sobie nie robiąc z tego, że nikogo innego to nie rozbawiło. - Niestety brak nam obiektu do badań, chyba że aurorzy nam wypożyczą jakiegoś aresztanta... Dobra, panie ministrze, panna Hermiona nada się. Idź sobie ministrować czy co tam robisz za moje podatki.

- Z twoich podatków nie starczyłoby mi nawet na drugie śniadanie - oświadczył Kingsley i poklepał Hermionę po barku, dyskretnie popychając ją naprzód. - Zostawiam cię w dobrych rękach.

Po jego wyjściu Cicero zagrzmiał, że są wszyscy na „ty", bo tak łatwiej, co się nieco kłóciło z jego panowaniem, pannowaniem i paniowaniem. Przedstawił jej zgromadzonych w pokoju. Niestety mimo starań nie zapamiętała nikogo poza nim i panną Florentyną, choć mężczyzna bez ucha nazywał się chyba Starr, a drugi, z zielonkawą twarzą i włosami przypominającymi wodorosty, Mindy, i może jednak był kobietą, o ile istoty tego gatunku miewały wyraźnie określoną płeć.

Cicero zrobił jej miejsce przy stole naprzeciwko siebie i postukał palcem w pergamin przed sobą, na którym pięknie wykaligrafował Równe prawo dla wszystkich.

- To nam przyświeca.

- O, rzeczywiście? - zapytała Hermiona. - A co to znaczy „dla wszystkich"?

- Filozofka nam się trafiła? - Cicero parsknął w swój kubek. - Dla starych, młodych, bogatych, biednych, dzieciatych i samotnych. Wszystkich traktujemy tak samo, bezwzględnie, wszyscy są równi wobec prawa!

- A recydywiści?

- To inna historia.

- A chorzy psychicznie?

- Lubisz trudne pytania, co? Bardzo dobrze, bardzo dobrze, zajmiemy się tym w swoim czasie.

- A co z nieludźmi? - zgłosiła w końcu wątpliwość, która ją dręczyła, odkąd tu weszła. Rozejrzała się dookoła i spostrzegła, że na nieco zblazowanych twarzach czarodziejów i czarownic wreszcie zagościł błysk zainteresowania. - Po stronie Voldemorta opowiedziało się mnóstwo istot uznawanych za nieludzkie. Po naszej stronie również walczyły różne istoty. Wszystkie one tworzą magiczne społeczeństwo, więc powinny mieć udział w życiu publicznym.

- I jak ty to sobie wyobrażasz? Że wiedźmy i wampiry będę nam mówić, jak mamy sądzić czarodziejów?

- A jak ty sobie wyobrażasz równe prawo, jeśli będzie je tworzyć wąska grupa niereprezentatywna dla ogółu społeczeństwa? - odcięła się, stukając palcem w jego motto. - Jakoś przez wieki nikomu nie wydało się dziwne to, że czarodzieje sądzą wiedźmy i wampiry.

- Dobrze mówi dziewczyna! - zawołał, a może zawołała istota o zielonkawej twarzy. - Mówiliśmy ci, Ciecro!

- Ech, wiedziałem, że jak Kingsley się wmiesza, to tylko bałagan nam zrobi. - Cicero złożył swoje papiery w równy stosik, postukał nim o stół, po czym podniósł głowę i rzucił im złowrogie spojrzenie. - No, co tak siedzą? Koniec obrad na dzisiaj! Idźcie poszukać jakiś sensownych reprezentatywnych. I zgarnijcie tłumaczy przy okazji, bo ja po wampirzemu nie umiem.

Dopiero kiedy wyszedł zza stołu, Hermiona zorientowała się, że zamiast nóg ma cztery kopyta.

Continue Reading

You'll Also Like

639 79 10
Jest wszystko co być powinno. Miłość rozczarowanie i happy end. Przyjemnego czytania.
85K 2.8K 32
Opowieść inspirowana opowieściami u _QueenOfBitches oraz Majczi_887
11.4K 349 13
Opowiadanie jest o zwykłej dziewczynie , która posiada kanał na yt. Bohaterka o imieniu Amelia odrazu zawraca youtuberowi w głowie.
39.1K 2.4K 66
"Nie jestem już dzieckiem do cholery zrozum to wreszcie jestem prawie pełnoletni i mam prawo umawiać się z kim chce, to jest moje życie więc się odpi...