Listen to the melody [ZAWIESZ...

Bởi szameliaa

756 21 13

Książka o losach Aiden'a Perez'a, syna Mitchie i Austina z ,,To dance your dream"!! Siedemnastoletni Aiden ro... Xem Thêm

Prolog
1. To moja miłość.
3. Pierwsze spotkanie.
4. Koncert
5. Salon piękności Paige Perez.
6. Liceum
7. Mecz siatkówki.

2. Nowa w mieście.

101 2 1
Bởi szameliaa

ROBIN

Siedziałam na kanapie w salonie i otoczona milionem książek oraz zeszytów, jadłam chipsy, oglądając mecz siatkówki. Nogi miałam luźno położone na blacie stolika do kawy, a w powietrzu unosił się zapach obiadu przygotowywanego przez mamę.

- Ej! - uniosłam się, widząc nieczyste zagranie zawodnika z drużyny przeciwnej. - Tak nie można!

Mama wyjrzała z kuchni, aby zobaczyć, co takiego się dzieje.

- Jaki wynik? - zapytała mnie.

- Dwadzieścia cztery do dwudziestu trzech - warknęłam, wrzucając do buzi kilka chipsów na raz. - Sędzia idiota zaliczył im punkt, chociaż nie powinien tego robić - wybełkotałam z pełną buzią.

Barbara usiadła obok mnie. Na kolanach położyła miskę z miksem sałat, które intensywnie mieszała, chociaż jej wzrok skupiony był na ekranie telewizora. Obie jesteśmy maniaczkami oglądania meczów siatkówki.

W całkowitej ciszy oglądałyśmy poczynania naszej ulubionej drużyny, dopóki nie poczułam unoszącego się w powietrzu zapachu spalenizny.

- Czujesz to?

Mama popatrzyła na mnie zdezorientowana i pociągnęła nosem. Od razu szeroko otworzyła oczy i biegiem ruszyła w stronę kuchni, wołając:

- Kurczak!

Zaśmiałam się pod nosem. Zgniotłam pustą już paczkę do chipsach i otrzepałam brudne ręce. Zabrałam się za poukładanie porozwalanych zeszytów i książek, co chwile podnosząc głowę, słysząc gwizdek sędziego.

Nie jestem fanką siatkówki. Kiedy chodziłam do szkoły i na lekcjach wf mieliśmy w nią grać, zawsze symulowałam wypadek lub w twarz nauczycieli mówiłam, że nie będę w nią grać. Zazwyczaj się wtedy z nimi kłóciłam i zajmowałam im wiele minut, co było głównym powodem, dlaczego mi pozwalali siadać na ławce. Lubiłam oglądać ją z boku, ale nie jak grają amatorzy, tylko jak robią to profesjonaliści. Na telewizorze mam wykupione wszystkie programy sportowe, które serwują oglądanie zmagań siatkarzy z całego świata.

- Za ile obiad?! - krzyknęłam, czując jak burczy mi w brzuchu.

Nie uzyskałam odpowiedzi, więc sama po nią poszłam. Weszłam do kuchni, podczas gdy Barb stała przy piekarniku i coś w majstrowała. Zatrzymałam się w przejściu, marszcząc brwi.

- Mamo? - poinformowałam ją o swojej obecności.

- Zepsuł nam się piekarnik - oznajmiła mi.

Odwróciła się w moja stronę, wycierając ręce w ręcznik, a ja od razu zobaczyłam w jej oczach łzy. Samej zrobiło mi się przykro. Podeszłam do kobiety, otwierając ramiona, aby ta w nie wpadła. Zrobiła to niemal od razu.

- To tylko piekarnik, kupimy nowy - starałam się ją pocieszyć. - Będzie dobrze.

- Czemu to zawsze nam musi się trafić? - szlochała mi w koszulkę. - Dlaczego, Robin?

Pogłaskałam ją uspokajająco po plecach. Sama chciałabym sobie odpowiedzieć na to pytanie.

- Nie wiem, mamo - westchnęłam. - Naprawdę nie mam pojęcia.

Pomogłam kobiecie dotrzeć do jej sypialni. Chwile leżałam z nią w łóżku i, gdy miałam pewność, że usnęła, najdelikatniej jak tylko potrafiłam, wyswobodziłam się z jej uścisku i po cichu opuściłam pokój. Wróciłam do kuchni.

Przeżyłyśmy w życiu naprawdę wiele złych chwil. Los nie był dla nas łaskawy, zdarzały się moment, gdzie było gorzej niż ciężej. Myślałyśmy, że wyjeżdżając z Seattle, uratujemy siebie. Wszystko szło nam niemal idealnie. Szybka, potajemna przeprowadzka, ukrycie się w małym mieście, gdzie będziemy bezpieczne. Ostatni miesiąc był jak z bajki, bez żadnych problemów. Zaczęłyśmy się przyzwyczajać do normalnego życia, a ten cholerny piekarnik zepsuł się w totalnie złym momencie. Dlaczego nie mógł tego zrobić za jakieś dwa miesiące? Albo najlepiej za dwa lata.

Westchnęłam, wyrzucając spalonego kurczaka. Złapałam za ulotkę z lokalną knajpką, gdzie serwowana jest chińszczyzna i wybrałam ich numer, ówcześnie sprawdzając menu.

Po kilku minutach odłożyłam telefon, spoglądając na zegarek. Nie mają możliwości wysłania do nas dostawcy, dlatego muszę sama się do nich pofatygować.

Nie znam do końca Westport. Darcy starała się mnie oprowadzić po mieście i pokazać najważniejsze rzeczy, które faktycznie przydałoby się zapamiętać, ale że ja, to ja, nie zapamiętałam. Z tego powodu musiałam wpisać w nawigację ulice restauracji i wychodząc z domu, złapałam za swój rower i trzymając urządzenie w jednej ręce, ruszyłam w stronę centrum miasta.

Nie byłam przekonana co do Westport. Wolałam wyjechać gdzieś znacznie dalej, czego nie chciała mama. Po rozmowie z ciocia Clarą ostatecznie zdecydowałyśmy się na to miasto. Mama Darcy jest bardzo przekonująca, a jej córka jest zdecydowanie bardziej i to ona przypilnowała, abyśmy tutaj wylądowały.

Spojrzałam na urządzenie. Musiałam pokonać prawie trzy kilometry dosyć krętej drogi. Wynajmujemy dom w dosłownie szczerym polu. Oprócz łąki nie ma tam niczego ciekawego. Chciałyśmy mieszkać z dala od miastowego zgiełku, nawet jeśli chodzi o ten małomiasteczkowy.

- And I try to be tough, but I wanna scream... - zanuciłam sobie piosenkę Olivii Rodrigo, którą usłyszałam wczoraj na tik toku.

Lubię muzykę. Do niedawna kształciłam się muzycznie. Pobierałam lekcje z grania na fortepianie oraz śpiewu. Byłam naprawdę niezła i szczerze to lubiłam. Od pewnego czasu jednak straciłam zapał i całkowicie zamknęłam swój artystyczny rozdział. Nie został on jednak zapomniany, a po prostu usunięty z życia.

Po piętnastu minutach dojechałam do centrum i dopiero tak zaczęły się większe problemy. Zatrzymałam się pod jakimś studiem tanecznym i spojrzałam na telefon, który w tym momencie postanowił się akurat rozładować.

- Świetnie - warknęłam, starając się go włączyć. Oczywiście, na marne.

Zeszłam z rowera, który następnie przypięłam do latarni. Niepewnie weszłam do środka studia, rozglądając się po pomieszczeniu. Nie wiem dlaczego, ale czułam się jakbym była złodziejem. I chyba tak patrzyła na mnie platynowa blondyna z recepcji.

Wzięłam głęboki wdech i podeszłam do niej.

- Mogę w czymś pomóc? - zapytała, posyłając mi nieszczery uśmiech.

Głupia pinda.

- Jestem nowa w mieście i chciałam się tylko zapytać, czy możesz mi powiedzieć...

- Amanda! - przerwał mi głos dochodzący jednej z sal tanecznych.

Dziewczyna przewróciła oczami, przeprosiła mnie i pobiegła w tylko sobie znanym kierunku. Westchnęłam głośno i oparłam się o blat recepcji.

Głupia pinda Amanda.

- Amanda, słuchaj, mogłabyś...

Odwróciłam się za siebie, aby spotkać brązowy wzrok pewnego blondyna. Proste, że go nie znałam, ale ten uśmiechał się do mnie w tak przyjazny sposób, że przez chwile mocno się zastanawiałam, czy jednak już gdzieś go gdzieś nie widziałam. Szybko moja podświadomość mi wypomniała, że to nie jest możliwe.

- Nie jesteś Amandą - zauważył.

- Zdecydowanie nie.

- Jesteś nowym uczniem? - próbował zgadnąć. - Uczęszczasz do klasy mojego taty? Mam go zawołać? - obrzucał mnie pytaniami.

Wystawiłam dłonie, chcąc zaprotestować i przy okazji pokazać mu, aby przestał tyle gadać. Chłopak szybko zrozumiał aluzje, bo natychmiast zamknął usta. Mentalnie odetchnęłam z ulgą. Zdecydowanie nie lubię ludzi, którzy dużo gadają. Wole milczące dusze.

- Jestem nowa w mieście i trochę się zgubiłam. Chciałam zapytać się Amandy o drogę, ale ona zniknęła - wytłumaczyłam. - Możesz mi powiedzieć jak dojść do chińskiej knajpki?

Brązowooki wplątał palce we włosy i potargał nimi. Miał naprawdę ładne włosy. Były zdrowe, miały śliczny blond kolor, a na dodatek były kręcone, co wyglądało naprawdę uroczo.

- Jasne, chodź.

Ruchem dłoni pokazał, abym poszła za nim. Wyszliśmy na ulicę i uniósł dłoń w lewą stronę.

- Musisz iść prosto i przy światłach w lewo. Od razu na lewo powinna być - wytłumaczył.

Do niego uśmiechnęłam się z wdzięcznością. W przeciwieństwie do głupiej pindy Amandy.

- Dzięki.

Ukucnęłam, chcąc przy zamku wpisać odpowiedni kod, by odpiąć swój rower. 3012. Gdy już miałam odjeżdżać, głos nieznajomego mi w tym przeszkodził.

- Powiesz mi, jak masz na imię?

Spojrzałam na blondyna przez ramie. Pokręciłam głową i odjechałam, nie planując się mu przedstawiać. W ogóle nie chce poznawać nowych osób. Wystarczy mi moja mama, Darcy i ciocia.

A, jak już wspominałam, Darcy jest bardzo przekonująca, to i również jej przyjaciele, których poznam w ten weekend. Jakież to ekscytujące. Czujecie ten sarkazm?

Dzięki wskazówką nieznajomego z łatwością podjechałam pod restaurację. Weszłam do środka, ówcześnie przypinając rower. Podałam pani przy kasie numer zamówienia, a ta dosłownie po pięciu sekundach mi je przyniosła. Odebrałam siatkę, słysząc jak burczy mi w brzuchu. Posłałam kobiecie zażenowany uśmiech.

- Smacznego, dziecko - powiedziała z uśmiechem, ewidentnie nabijając się z mojego burczącego żołądka.

Wyszłam z lokalu. Na zewnątrz, tak samo jak i wewnątrz prezentował się całkiem ładnie. Było w nim dużo czerwonych kolorów oraz typowych chińskich dodatków, które tylko dodawały klimat całej restauracji. Pachniało w niej równie apetycznie, co jedzenie, które widziałam na talerzach innych gości. Wychodzi na to, że restauracja cieszy się dużą popularnością wśród mieszkańców Westport.

Włożyłam jedzenie do koszyka i wsiadłam na rower, wracając tą samą drogą, którą tutaj jechałam. Przejeżdżając obok tego studia tanecznego, spojrzałam się przez okno. Oprócz blondyny Amandy w hallu nie było nikogo. Szybko jeszcze spojrzałam na szyld widniejący na górze budynku: ,,To dance your dream".

Droga powrotna zajęła mi niecałe dwadzieścia minut, a gdy tylko opadłam na kanapę w salonie, wyraźnie odetchnęłam z ulgą.

Spojrzałam na schody, po których właśnie schodziła Barbara.

- Wstałaś.

Na potwierdzenie kobieta ziewnęła i rozciągnęła się. Obeszła kanapę i złapała za pudełko z, na szczęście, ciepłą jeszcze chińszczyzną.

- Ile mam ci za to oddać? - zapytała mnie z ustami pełnymi jedzenia.

- Nic, mamo - pokręciłam głową. - Nie musisz mi oddawać za wszystko, co kupię.

- Ale te pieniądze...

Westchnęłam, tym samym jej przerywając. Jak ja strasznie nienawidzę tego tematu.

- Te pieniądze dostaje od taty, jako ,,kieszonkowe". Mam prawo wydać je na co tylko zechcę, a więc dzisiaj miałam ochotę na wydanie na jedzenie - niemalże warknęłam. - Skończmy tę dyskusję.

- W porządku - powiedziała tylko, zanim całkowicie zapadła między nami cisza.

Chwilę wgapiałam się w wyłączony telewizor, ale cisza, która nastała była na tyle uciążliwa, że postanowiłam sama zagadać.

- Od kiedy zaczynasz pracę?

Mama spojrzała na kalendarz wiszący na ścianie, dopiero później mi odpowiedziała:

- Od poniedziałku.

Pokiwałam głową, stwierdzając, że to koniec przesłuchania. Złapałam za swoje pudełko z jedzeniem i się nim zajęłam, uważnie obserwując, aby pałeczki mi nie wypadły z rąk. Żyjąc w Seattle bardzo często jadłyśmy niezdrowe żarcie, głównie chińszczyznę, a mimo to, nadal nie potrafię obsługiwać się tym cholerstwem.

Siedziałyśmy w ciszy. Nie była ona niekomfortowa, stała się dopiero tak, kiedy mama postanowiła zacząć nieodpowiedni temat:

- Rozmawiałaś z tatą?

Przewróciłam oczami, tracąc cały apetyt. Odłożyłam w połowie pełne pudełko na blat stolika kawowego i złapałam za butelkę coli, którą dostałam w gratisie do zamówienia. Chciałam dać sobie więcej czasu ma odpowiedź.

Mama westchnęła.

- Robin...

- Dzwonił kilka razy, ale nie odebrałam - wyznałam w końcu pod naciskiem jej stalowego spojrzenia. - Nie zamierzam z nim rozmawiać.

- Nie chciał, żeby tak wyszło - próbowała go bronić. - Wiesz przecież, jaki jest zapracowany.

Zmarszczyłam brwi, patrząc na mamę z niedowierzaniem.

- Zapracowany?! - podniosłam głos. - Według ciebie on jest zapracowany?!

- Nie tym tonem - skarciła mnie.

Pod wpływem emocji zerwałam się na równe nogi. Wplątałam palce w swoje rudawe włosy i lekko pociągnęłam za nie u samej nasady. Chciałam samej sobie udowodnić, że cała ta sytuacja mi się śni. Że się za chwilę obudzę we własnym łóżku, we własnym pokoju, oblana potem i ciężkim oddechem. Na ten moment wizja wydawała mi się bardziej ciekawsza, niż ta rozmowa.

- Czemu nie możesz mnie zrozumieć?

Barb również się podniosła. Złapała mnie delikatnie za dłonie i wyswobodziła moje włosy z uścisku. Popatrzyła na mnie z troską w oczach, przez co momentalnie miękłam.

- Bo nie możesz wychowywać się bez ojca.

Prychnęłam w odpowiedzi.

- Wychowywałam się bez niego siedemnaście lat - uśmiechnęłam się ponuro. - Myśle, że teraz tym bardziej sobie poradzę.

I to powiedziawszy ruszyłam schodami na górę i mocno trzasnęłam drzwiami, pokazując, jak bardzo jestem zła. Będąc w swoim pokoju rzuciłam się na łóżko i schowałam twarz w poduszkę. Mimo, że chciało mi się płakać, wiedziałam, że żadna łza nie wyleci z moich oczu. Za dużo ich wylałam, aby teraz tak po prostu się rozpłakać.

Odkąd sięgam pamięcią nie było wokół mnie ojca. Nie dorastałam z nim, nie widział jak stawiałam kroki, nie był przy mnie gdy przechodziłam pierwsze zakochanie, a tym bardziej pierwszy związek. Nigdy nie był przykładnym ojcem. Zawsze zjawiał się w najmniej odpowiednich momentach, mieszał mi w głowie mówiąc, że się zmieni i w końcu stworzymy normalną rodzine, a po kilku dniach znowu uciekał. I tak w kółko. Cała nasza trójka tkwiła w błędnym kole, z którego w końcu udało mi się wydostać. Tylko mi, niestety.

Wyjęłam telefon z kieszeni spodni i wybrałam numer do swojej kuzynki, jak i również najlepszej przyjaciółki, Darcy Willer.

- Co tam? - usłyszałam jej głos po trzech sygnałach.

Jadła coś. Myśle, że były to chipsy. Obie obżeramy się niezdrowym żarciem. Żyjemy dokładnie w ten sam sposób.

- Przeszkadzam ci? - zapytałam, a w moim głosie napewno można było usłyszeć smutek.

- Oglądam film z Jess'em - powiedziała wesoło.

Aha. Czyli jestem lepszą aktorką, niżbym siebie o to posądzała.

- A, to wam nie przeszkadzam - rzuciłam, udając, że mnie to nie zabolało. - Zgadamy się później.

Odłożyłam telefon na blat stolika nocnego. Uśmiechnęłam się do maskotki żyrafy, którą dostałam od taty, ale ma ona dla mnie za duże znaczenie, abym od tak mogła się jej pozbyć. Przypomina mi o chwilach, które jakkolwiek były dobre. Nawet przez ten krótki moment.

Wzięłam pluszaka w rękę i uważnie przyjrzałam się bransoletce, która była obwiązana wokół nogi miśka. Przeczytałam na głos słowa znajdujące się na biżuterii:

- Własność Robin Williams.

Uśmiechnęłam się blado.

Już nie Williams. Tylko Rodrigo.

Đọc tiếp

Bạn Cũng Sẽ Thích

487K 9.6K 105
violet jones grew up around people that she feared. one day she got thrown a massive curve ball, her whole life blowing up just within just two days...
135K 5.9K 55
ငယ်ငယ်ကတည်းကတစ်ယောက်နှင့်တစ်ယောက်မတည့်တဲ့ကောင်လေးနှစ်ယောက်ကအလှလေးတစ်ယောက်ကိုအပြိုင်အဆိုင်လိုက်ကြရာက မိဘတွေရဲ့အတင်းအကြပ်စီစဉ်ပေးမှုကြောင့်တစ်ယောက်အပေါ...
182K 7.1K 66
An Indian brother-sister/family story. The Singhania family is the most prestigious family in the country. Together, they seemed to be invincible...
585K 52K 34
𝙏𝙪𝙣𝙚 𝙠𝙮𝙖 𝙠𝙖𝙧 𝙙𝙖𝙡𝙖 , 𝙈𝙖𝙧 𝙜𝙖𝙮𝙞 𝙢𝙖𝙞 𝙢𝙞𝙩 𝙜𝙖𝙮𝙞 𝙢𝙖𝙞 𝙃𝙤 𝙜𝙖𝙮𝙞 𝙢𝙖𝙞...... ♡ 𝙏𝙀𝙍𝙄 𝘿𝙀𝙀𝙒𝘼𝙉𝙄 ♡ Shashwat Rajva...