Pan "M" [ Słowackiewicz ]

By Mysh_kinn

18.8K 1.2K 1.2K

- Na łodydze mojego życia, wyrosły dwa kwiaty. Jeden zazdrości i dumy, ten więdnieje; drugi miłości ku tobie... More

I
II
III
IV
V
VI
VII
VIII
IX
X
XI
XII
XIII
XIV
XV
XVI
XVII
XVIII
XIX
XX
XXI
wiersz Adama
XXII
XXIII
XXIV
XXV
XXVI
XXVII
XXVIII
XXIX
XXX
XXXI
epilog

XXXII

563 40 107
By Mysh_kinn


Juliusz z premedytacją obrał  ścieżkę ich spaceru, specjalnie wybierając drogę przez park i bardziej spokojne miejsca, by skierować ich w to jedno wybrane. Adam oczywiście nieświadomy zamiarów młodszego, podążał za nim bez żadnego zająknięcia, ciesząc się pięknem przyrody. Poza tym, Juliusz lubił przebywać w estetycznie przyjemnych dla niego miejscach, tak więc pomyślał sobie, że również umili to im czas. Jak już zostało powiedziane wszystko dokładnie zaplanował.

Dlatego szli teraz spokojnie ramię w ramię przez śliczny, soczyście zielony park. Z dala od smrodu miasta i gwaru jego mieszkańców. Choć ostatecznie w planach mieli zawrócić jeszcze do pewnego miejsca. Przyjemna cisza umilała im czas, tak więc Adam postanowił nie poruszać tematu wcześniejszego wieczoru, widząc, że Juliusz ewidentnie milczy w tej sprawie.

Cieszył się z tego powodu, ale jednocześnie chciał niezmiernie wiedzieć, czy on rzeczywiście wszystko pamięta, czy jednak nie.. To zachowanie było nadzwyczaj niepodobne do osoby Słowackiego, tak więc Adam był nieco zaalarmowany tym niby naturalnym spokojem. I z tego właśnie powodu, mimo, że zazwyczaj emanował pewnością siebie, tak teraz gdy przypominał sobie sytuację z wczoraj i kompletne milczenie ze strony młodszego, peszył się i był zdezorientowany.

Nie chciał tego pokazywać oczywiście by w oczach młodszego poety pozostać tym nieuchwytnie tajemniczym i nieskończenie pewnym siebie wieszczem polskiego narodu, wielkim poetą i geniuszem. Było to zrozumiałe, że chciał postawić się w jego oczach w jak najlepszym świetle, choć nie wiedział nawet ile to razy Juliusz zauważył tę drobną nieśmiałość i zmieszanie w jego oczach.

I uważał je nawet za całkiem urokliwe. Choć nie przyznał tego nigdy na głos. Ani przed sobą, ani tym bardziej przed starszym. Osobowość Mickiewicza imponowała mu na nowo i zdał sobie sprawę, że naprawdę, naprawdę lubi tę jego stronę. Sympatyzował w duszy nieświadomie, gdy ten robił jakieś nieprzemyślane i aż nienaturalnie niemądre rzeczy, które to niekiedy szczerze go bawiły i chwytały za serce.

Zdecydowanie lubił to, że ta cecha charakteru nie pasowała wcale do opisów Mickiewicza ze strony osób trzecich, które to miały go za ideał geniuszu i poezji. W pewnym sensie naprawdę cenił to i zdawało mu się nieraz, że to tylko jemu ukazuje on swój wizerunek w takim świetle. Tak śmiało, a zarazem po ludzku, osobiście, a niekiedy nawet zbyt intymnie.

Powoli już kierowali się do wyjścia z parku, gdy Adam kończył opowiadać jakąś mniej lub bardziej zabawną anegdotę o swoim pobycie za granicą i komicznym starcu którego tam spotkał, gdy to ich ręce zetknęły się ze sobą i otarły ze dwa razy. Obu przeszedł drobny dreszcz na ten niby tak nieznaczny dotyk.

Obaj również zamilkli w tym samym momencie odwracając wzrok i w chwili, gdy Adam chciał zdobyć się na odwagę i zrobić niebezpieczny krok w ich relacji, by chociażby zahaczyć swoim małym palcem o ten Juliusza, ten nagle spanikował i natychmiast odsunął dłoń.

Widząc to, brunet westchnął może nieco zbyt głośno na co natychmiast młodszy szybko pożałował swojej gwałtowności, dlatego postanowił zainterweniować. Nie wiedział, dlaczego tak zareagował i co to miało znaczyć, ale czuł, że tak trzeba.

Uśmiechnął się więc i natychmiast chwycił go za nadgarstek, powodując tym samym wyraz szoku na Adamowej twarzy. Przystanęli obaj na sekundę i starszy miał już zapytać o co chodzi, gdy to Juliusz przerwał mu niespodzianie.

- Chodź ze mną. - i pociągnął go w tylko sobie znaną stronę. A mianowicie z powrotem w kierunku miasta. To tym razem Juliusz prowadził jego, a nie odwrotnie co tworzyło drobny paradoks, ale szczerze podobało mu się to tak, że dał się posłusznie zaprowadzić w wybrane przez młodszego miejsce.

Gdy dotarli już, rozpoznał w nim swego rodzaju kawiarnię? Salon? W każdym razie takie miejsce, w których to dość często bywał, choć nigdy w towarzystwie Juliusza. Gdy stanęli przed wejściem ten w końcu puścił jego dłoń, na co Adam nieco spochmurniał, czując pustkę miast ciepłego dotyku tej delikatnej i zadbanej młodszego.

Szatyn za to nieco się zmieszał i znów spojrzał wprost na niego.

- Wybacz, że cię tu zaciągnąłem, ale..bo widzisz - spojrzał na chwilę na swoje buty by zebrać jakoś w sobie tą pewność siebie, która jeszcze przed chwilą wręcz z niego emanowała, a teraz nagle gdzieś wybyła.

- Fryderyk gra tu dzisiaj i mnie zaprosił..tak po przyjacielsku, to nic oficjalnego, ale pomyślałem sobie, że może lubisz kawę, więc może mógłbym się odwdzięczyć za to..- powiedział na jednym wydechu by spojrzeć mu w oczy z powrotem - co zrobiłeś. - dodał i uśmiechnął się.

Adam ledwo co zrozumiał z tej wypowiedzi jednak na ostatnie zdanie poczuł sie mocno zdezorientowany i nawet spanikowany. A co jeśli pamięta wczoraj? Pomyślał, a Juliusz jakby czytając mu w myślach natychmiast dodał.

- Wiesz..za to na jeziorze i.. za opiekę - powiedział dla sprostowania na co starszy automatycznie poczuł ulgę i dodało mu to nieco pewności siebie, dlatego uśmiechnął się tym swoim tak jasne, wszystko rozumiem i jestem super uśmiechem.

- Ach to, tak, właśnie. Lubię..kawę. O to chodzi właśnie, że lubię kawę. - powiedział na co Juliusz ostatkiem sił powstrzymał się, by się nie roześmiać z udanej śmiałości starszego, ale przetrzymał to w sobie ostatecznie i wszedł do środka. Adam natychmiast podążył za nim oczywiście.

Słowacki zaraz odszukał wzrokiem siedzącego już przy fortepianie przyjaciela, który rozmawiał jeszcze z kimś zawzięcie. Rozpoznał w tym osobniku sympatię, ekh ekh to znaczy przyjaciela Fryderyka. Chopin również odnalazł go wzrokiem i rzucił tylko powitalny uśmiech.

Juliusz natomiast spojrzał na Ferenca, który to stał obok jego przyjaciela i uśmiechnął się dwuznacznie w stronę Fryderyka. Ten rzucił mu jedynie oburzone spojrzenie by nawet nic nie insynuował i zaraz obrażony  odwrócił sie z powrotem w stronę instrumentu.

Liszt przysiadł tuż obok niego nie zauważając obecności wieszcza i uśmiechając się przyjaźnie do drugiego pianisty. I tyle by było z przyglądania sie parze przez Juliusza. Przez tę krótką, a jednak tyle mówiącą wymianę spojrzeń z przyjacielem kompletnie zapomniał o obecności starszego poety.

- Kawa więc. - rzekł tuż za nim na co podskoczył w miejscu wystraszony jego głosem tuż nad swoim uchem. Adam roześmiał się na to, za co został brutalnie zdzielony łokciem w przedramię. Mimo krótkiego jęku bólu pełnego wyrzutu, wciąż się uśmiechał i podążył za oburzonym poetą.

Mimo pozornie spokojnego początku spotkania, miejsce to zapełniło się szybko ludźmi, a atmosfera przyjemnej ciszy przerodziła się w wesoły gwar i o dziwo jakoś bardzo im to nie przeszkadzało. Tym bardziej, że z upływem czasu za namową Chopina zdążyli wypić po kieliszku, chociaż bardziej lub mniej procentowego alkoholu.

Jednak było go na tyle mało, co w sam raz na ogólnie większe rozweselenie i na dodanie pewności siebie. Muzyka przekształciła się ze spokojnej i wolnej na skoczną i bardziej taneczną tak, że miejsce to przypominało już raczej jakieś prywatne przyjęcie niżeli zbiorowisko obcych ludzi.

A, że muzyka była dobra, skoczna, atmosfera przyjemna, alkohol w krwi poprawiał nieco śmiałość to jak mógłby Juliusz przepuścić taką okazję aby nie zatańczyć, skoro tancerzem był wyśmienitym i wszyscy bez wyjątku wiedzieli o tym. Mało tego, może niektórzy nawet czekali na to gdyż w ten sposób zabawa zawsze się rozkręcała, choć trwała ona zawsze w granicach rozsądku. W końcu byli to porządni i wykształceni ludzie, a nie żadna gawiedź czy hołota. 

Nie wiedząc nawet, w którym to momencie Juliusz znalazł się na parkiecie, Adam przyglądał się mu z zachwytem, którym to obdarzał naprawdę wąską grupę ludzi. Teraz jednak podziwiał jego śmiałe, a zarazem przepełnione gracją ruchy i z błyskiem w oczach śledził każdy z nich.

Wkrótce zauważył, że dołączyła do niego pewna młoda panienka, chyba córka gospodarza, albo kogoś z towarzystwa. Młoda, jeszcze z krótką sukienką, na oko miała może z siedem lat. Taka wesoła była i policzki miała rumiane gdy Julka zapraszała do tańca. On oczywiście z radością zgodził się być jej partnerem, co ze strony osoby trzeciej musiało naprawdę komicznie wyglądać.

O połowę niższa od niego dziewczynka przypominała mu o sześcioletniej Matyldzie, którą zwykł nazywać swoją żoną. Przywołało mu na myśl to urokliwe wspomnienie jak to dziewczynkę tę uczył rysować i opowiadał różne ciekawe historie. Łatwo nawiązywał kontakty z dziećmi co było jedną z pozytywnych i urokliwych zalet jego osobowości. 

Dlatego też wszyscy rozczuleni i uradowani klaskali i śmiali się również kontynuując tańce. Adam za to widząc ten zabawny widok tańczącego z panienką poważnego poetę, teraz śmiejącego się radośnie, sam uśmiechnął się oczarowany i nie odrywał od niego wzroku. Jednak to zajęcie ktoś ku jego mocnemu niezadowoleniu mu przeszkodził. 

Gdy muzyka ucichła, a on z największym szacunkiem i uprzejmością podziękował i pożegnał się ze swoją partnerką w tańcu począł szukać wzrokiem wciąż szczęśliwy starszego wieszcza. Chciał przecież w głównej mierze to z nim spędzić ten czas i dlatego tutaj go zaprowadził.

- No wiesz Julu, żeby tak własną żonę zdradzać, wstydził byś się. - usłyszał zaraz za swoimi plecami głos rozbawionego Fryderyka. 

- Wyśmienicie zabawna uwaga Frysiu - rzekł z ironią jednak wciąż z uśmiechem na ustach i odwrócił się w stronę przyjaciela. Obok stał uśmiechnięty Liszt. Zauważając go Juliusz skinął głową na powitanie, co ten odwzajemnił z kurtuazją.

- No wiem, jestem świetny, gdzie zgubiłeś Mickiewicza? - spytał brunet 

- Właściwie..to nie wiem gdzie jest, miałem go szukać.

- Widziałem go przy schodach. - wtrącił drugi muzyk czym zwrócił uwagę ich obu. Juliusz zastanowił się chwilę co ten mógł tam robić jednak odrzucił wszystkie pytania na bok by odszukać go i znaleźć odpowiedź. 

- Oh, dziękuję, pójdę go poszukać. - powiedział na co Chopin chwycił go jeszcze tylko za ramię by poczekał. Widząc pytający wzrok przyjaciela, wręczył mu kieliszek z alkoholem w dłoń z uśmiechem.

- Na odwagę. - powiedział na co ten jedynie przewrócił oczami i odszedł w swoim kierunku.

Oni natomiast tylko uśmiechnęli się do siebie po czym spojrzeli dwuznacznie w kierunku wieszcza, obserwując jak ten zdeterminowany odchodzi.

- Myślisz o tym samym co ja? - spytał po chwili Węgier.

- Zdecydowanie. Choć nie jestem przekonany do tego czy im wyjdzie..- rzekł nieco zmartwiony i zaraz poczuł ciepłą dłoń drugiego pianisty na swoim ramieniu. Spojrzał więc na niego zatroskany, a widząc ten pokrzepiający uśmiech, serce mu zmiękło i poczuł się nieco uspokojony. 

Juliusz natomiast przeciskał się przez tłum  ludzi w stronę schodów wciąż z uśmiechem na ustach na myśl o ujrzeniu bruneta. Zaraz jednak przystanął w miejscu, a uśmiech z twarzy zniknął mu natychmiastowo. Widząc obraz przed sobą w szoku stanął jak wryty w podłogę. Mickiewicz stał w dość dwuznacznej odległości z nieznaną mu kobietą i co gorsza, ściskała ona mu dłoń, a drugą ułożoną miała na jego policzku jakby niby miało dojść do..pocałunku. 

Naczynie z procentową cieczą wyleciało mu z rąk roztrzaskując się hałaśliwie o podłogę, co natychmiast zwróciło uwagę dwójki. Poczuł jak traci grunt pod nogami. Zanim jednak ktokolwiek zdołał coś powiedzieć bądź się ruszyć, on już gnał w kierunku wyjścia targany mieszanką sprzecznych ze sobą emocji. 

Adam zamarł na moment widząc go i natychmiast wyrwał się z objęć znanej mu kobiety. Ta chwyciła go za ramię stanowczo zatrzymując, na co on rzucił jej jedynie rozwścieczone spojrzenie i mocniej szarpnął swoje ramię wyswobadzając się z jej uścisku.Szczerze znienawidził ją w tym momencie.

Była to jego była kochanka z bardzo wczesnych lat młodzieńczych, która to rozpoznała go i wywlekła w to dyskretne miejsce pod pretekstem jakiejś ważnej informacji na temat jego brata, którego niestety znała. Adam zaniepokoił się mocno, gdyż faktycznie mało ludzi z jego otoczenia poruszało ten temat, a tym bardziej nie posiadało jakichś szczególnie ważnych informacji na ten temat. Oczywiście takowa informacja nie istniała, a ona go oszukała na rzecz choć krótkiej chwili uwagi.

Adam rzucił jej jeszcze swoje mrożące krew w żyłach spojrzenie na co ona speszyła się nieco i całkiem zeszła mu z drogi. Natychmiast więc pobiegł śladem młodszego. Nie miał pojęcia co ten mógł sobie pomyśleć i nie miał pojęcia również, dlaczego tak zareagował jednak mało go to w tym momencie obchodziło. Musiał go odnaleźć.

Nie chciał by ten myślał, że właśnie taki jest naprawdę, taki jakim malowali go różni ludzie. Już przecież od dawna nie bawi się w przelotne romanse, które bardziej nabawiły go kłopotów niż korzyści. Z resztą miał już dosyć kobiet, dosyć wszystkich.. oprócz jego..tylko jego tolerował. Na nim jedynym mu zależało i nawet nie wiedział kiedy to młodszy stał sie dla niego tak ważny.

Nie miał czasu jednak o tym myśleć, gdy przeciskając się przez tłum wyrzuty sumienia atakowały go raz za razem, a on wciąż próbował odszukać tę czuprynę ciemnych loków.

Jest.

Zauważył jedynie skrawek jego ubrania jak wybiegł w pośpiechu z budynku. Zdesperowany również natychmiast tam się skierował starając się nie poddać rozpaczy jaka chciała nim teraz zawładnąć i temu przerażeniu. Strachu, że go straci.

Wyszedł natychmiast na zewnątrz zauważając tylko jak Juliusz prędko rozedrgany chce wsiąść do najbliższego dyliżansu. Jednak zauważył go, a ich spojrzenia spotkały się na krótki moment. Juliusz nie dał się przekonać jego błagalnemu wzrokowi i pełen żalu oraz goryczy mimo pewnego oporu wsiadł do środka.

Starszy poczuł jak panikuje nie widząc nigdzie żadnej choćby dorożki aby dogonić szatyna. Powoli popadał w rozpacz, gdy nagle zauważył jedyny promyk nadziei, aby zdążyć jakoś naprawić to co sam sobie naważył.

Dwójka muzyków stała tuż przed jednym z pojazdów. Adam rozpoznając w nich Liszta i Chopina natychmiast podbiegł do nich będąc już na skraju, czym zwrócił uwagę dwójki.

- Mickiewicz co ty-

- To przez ciebie Juliusz tak wyszedł? Lepiej powiedz co znów zrobiłeś bo-

- Ja wyjaśnię wszystko, tylko proszę, muszę go dogonić i jemu pierwszemu się wytłumaczyć. - powiedział błagalnie na co Ferenc położył dłoń na ramieniu podejrzliwego Chopina. Ten widząc ten gest westchnął jedynie i odstąpił pojazd wieszczowi.

- Dziękuję, naprawdę - rzekł wdzięcznie z pewną dozą ulgi i już miał wsiadać gdy to pianista chwycił go za przedramię zatrzymując jeszcze na chwilę. Poeta rzucił mu pytające spojrzenie chcąc pospiesznie wsiąść do pojazdu.

- Nie zrób niczego głupiego, bo przysięgam, że pożałujesz. - powiedział poważnie Fryderyk co stanowczo nie pasowało ani trochę do jego osoby, choć gdy chodziło o jego przyjaciół zrobiłby wszystko co trzeba by ich uszczęśliwić lub też unieszczęśliwić tych którzy sprawili im przykrość.

Adam przytaknął ze szczerością w oczach czym nie do końca jeszcze przekonał muzyka.

- Obiecuję. - przysiągł na co dopiero Fryderyk puścił jego rękę. Adam nie tracąc czasu rzucił im obu tylko wdzięczne spojrzenie i pospiesznie wszedł do pojazdu kierując go, za tym którym to pojechał młodszy. Teraz zostało mu czekać aż dotrze na miejsce z nadzieją, że nie jest za późno.

Juliusz natomiast w drodze do domu w głowie miał kompletny chaos myśli i sam czuł się nieco winny za swoją może nieco zbyt przesadzoną reakcję. Jednak nie myślał o tym w ten sposób długo, ponieważ złość na starszego wieszcza skutecznie to przyćmiewała. Nie wiedział dokładnie, dlaczego, ale po tym wszystkim, po tym jak zobaczył go z tej innej, czarującej strony gdy teraz nagle uderzyła w niego ta druga.. Ta o której wszyscy mówią, o jego miłosnych podbojach i szybko zostawianych, nieskończonych miłościach.. Zinterpretował tę sytuację może zbyt osobiście, a jednak czuł się tak zbałamucony, tak oszukany i zdradzony, choć sam nie wiedział czy miał do tego jakiekolwiek prawo.

Emocje jednak wzięły górę skutkując ucieczką. Jego ciało reagowało tak jak nakazało serce, nie rozum. Dlatego też był tak roztrzęsiony, a w oczach mimo woli szkliły się słone i gorące łzy, którym to jednak nie pozwolił znaleźć ujścia.

Gdy dotarł na miejsce po opłaceniu przejazdu natychmiast skierował się do mieszkania z myślą, że starszy został pod kawiarnią. To nawet lepiej, lepiej, że, nie ma to dla niego znaczenia. Pomyślał jednak zaraz przystanął w miejscu tuż przed wejściem do budynku, zauważając drugi pojazd i wykrzykującego coś do dorożkarza Mickiewicza. Widać mężczyzna odpuścił i machnął tylko ręką odjeżdżając w swoją stronę. Adam natomiast od razu zauważył młodszego i z nadzieją szybko zaczął iść w jego kierunku.

Juliusz widząc to uczuł nagły przypływ złości na drugiego poetę, więc ściągnął jedynie brwi gniewnie i wszedł do budynku. Powoli zdawał sobie sprawę, że kierowało nim jeszcze jedno prócz gniewu uczucie, coś gorszego od zwykłego zdenerwowania, coś doprowadzającego nieraz wielu ludzi do szaleństwa, coś powiązanego z tak głębokim i pięknym, opisywanym w nowelach uczuciem. Zazdrość.

Wszedł na klatkę schodową nie oglądając się za siebie choć słyszał nowoływania i szybkie kroki starszego. Ten dogonił go ledwo jednak na schodach Juliusz znów był szybszy.

- Słowacki zaczekaj! To nie tak jak myślisz! - zawołał nie zwalniając.

- Oh, nie tak jak myślę?! Oczywiście. Zresztą nie moja sprawa z kim co robisz! - krzyknął wcale się nie obracając i już był tylko parę kroków przed mieszkaniem, gdy wyjmując klucze przypomniał sobie nagle, że przecież mieszkania nie zamknął. Zignorował tę myśl jednak. Słyszał jak Mickiewicz wspina się szybko po schodach przez co serce szybciej mu zabiło.

- Ale ja nie-

- Dlaczego wogóle ci tak zależy, że wciąż za mną idziesz?! - zawołał zirytowany i równo zrozpaczony Juliusz mając już przystanąć przed drzwiami mieszkania, gdy nagle poczuł jak ktoś mocno chwyta go za dłoń obracając w swoją stronę i przyciskając swoje usta do tych jego.

Natychmiast poczuł falę gorąca i szoku sprawiającą, że mimo woli zacisnął mocno powieki, a kolana zmiękły. Czując jak starszy naparł na niego przyciskając do drzwi mieszkania, podparł się o klamkę odruchowo aby nie upaść. I to było nieprzemyślanym zbytnio posunięciem. Z resztą jak cała ta sytuacja, tworząca się w jeden tak rozkoszny chaos, który chce się przerwać, a jednocześnie pragnie aby trwał w nieskończoność.

W efekcie czynu młodszego poety drzwi otworzyły się na oścież, przez co oboje polecieli do środka i gdyby nie szybki refleks starszego, już leżeli by na podłodze. Przerwali tym samym ten krótki pocałunek, kończąc go tak samo gwałtownie i szybko jak się zaczął. Adam podtrzymał się jedną dłonią szafki w holu, a drugą mocno w swych objęciach trzymał wciąż oszołomionego Juliusza. Z resztą obaj byli w mocnym szoku i osłupieniu, tak że trwali tak jeszcze chwilę w zawieszeniu wpatrując się sobie nawzajem w oczy.

Wreszcie starszy opamiętał się i mimo poczucia, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi wprost w dłonie szatyna, musiał ustawić ich do pionu w znaczeniu dosłownym. Tak więc pospiesznie pomógł wstać młodszemu poecie i natychmiast odsunął się od niego na pewien dystans.

Był bowiem pewien, że tym poczynaniem całkowicie zaprzepaścił szansę na choćby unormowane stosunki z młodszym. Gorzej nawet, złamał obietnice daną Chopinowi, naraził ich obu na pogłoski, swoją reputację jak i pracę włożoną w całe życie mógł zaprzepaścić tak bezmyślnym czynem, którego dokonał i to nie tylko siebie narażając, ale też i Juliusza. Stał więc w odrętwieniu przerażony i czekał na wyrok młodszego poety.

Przełknął ciężko ślinę wpatrując się w niego usilnie i obserwując jak stopniowo skołowanie opuszcza jego oczy. Gdy ten zdał już sobie sprawę z tego co zaszło, z kołatającym w piersi sercem i głębokim rumieńcem na policzkach wreszcie spojrzał mu w oczy.

- Czyli..dlatego. - wydusił z siebie tylko dając dwuznaczną odpowiedź oczekiwaniom starszego. Nie miał on bowiem pojęcia, czy się wycofać, przepraszać na kolanach, czy może jednak..zaczekać na cud.

Panika coraz bardziej ogarniała jego ciało, a pewność siebie uciekała z niego z każdą sekundą i żal za popełniony przez siebie przed chwilą czyn krzyczał wręcz, że powinien uciec. A z kolejną chwilą milczenia ze strony młodszego, czuł jak ręce coraz bardziej zaczynają mu drżeć. Spuścił więc bezsilnie wzrok i chwycił za klamkę od drzwi zwracając tym samym uwagę pogrążonego w zadumie i szoku Juliusza.

- Wybacz..to, zapomnij o tym - wykrztusił z goryczą i dźwięczną melancholią w głosie, już mając wyjść. Jednak zauważył jak wyraz twarzy młodszego z powrotem zmienił się na ten gniewny co uznał za swoją ostateczną porażkę. Juliusz podszedł do niego szybkim krokiem zamykając mu stanowczym ruchem  i z trzaskiem drzwi tuż przed nosem.

Zaskoczył tym wystraszonego Adama, który to spojrzał na niego zszokowany, by zaraz poczuć niezbyt silne jednak mocno porażające uderzenie w policzek. Nie było ono silnie bolesne, a jednak Adam poczuł się zdezorientowany jak nigdy, więc spojrzał tylko zmieszany na młodszego chwytając sie odruchowo za obolały policzek.

- Po pierwsze Mickiewicz, nikt nie będzie mnie całował bez mojej wcześniejszej, wyraźnej zgody. - pogroził mu zastraszająco palcem, przez co ten odsunął się krok w tył napotykając plecami zimne drewno dębowych drzwi.

- Po drugie, jesteś największym idiotą i kretynem, a zarazem inteligentnym głupim czarującym geniuszem i pacanem jakiego wogóle znam. - dodał zbliżając się jeszcze o krok.

- A po trzecie to- zaciął się myśląc chwilę nad czymś intensywnie. Widocznie złagodniał bo jego rysy twarzy na powrót stały się delikatne niżeli groźne, a wzrok już nie tak rozzłoszczony jak wcześniej.

- Po prostu przestań być dla mnie taki. - rzekł odwracając wzrok i nieco spochmurniał.

- Jaki? - spytał szczerze zbity z tropu Adam.

- No.. - Juliusz obleciał go wzrokiem niedyskretnie i w rozdrażnieniu. Odsunął się na dwa kroki dając mu tym samym większą swobodę ruchów, tak, że ten mógł odetchnąć wreszcie głęboko, przez tą ciągłą bliskość.  Juliusz gestykulował przy tym myśleniu co powiedzieć intensywnie i pokazywał dłonią, całą jego postać.

- No taki właśnie. - rzekł ze zrezygnowanym westchnieniem

Adam zdezorientowany do granic możliwości poczuł jak mięśnie mu się nieco rozluźniają na myśl o tym, że widocznie na młodszym pocałunek nie zrobił jakiegoś piorunująco oburzającego wrażenia. Był raczej wściekły o to, że zrobił to z zaskoczenia niżeli konkretnie o sam akt..

Zapaliło to drobną iskierkę nadziei w jego bolejącym sercu, a którą można było też dostrzec w jego świecących oczach.

- To znaczy, że - zaczął zmieszany wciąż. - że mnie nie nienawidzisz? - spytał co wywołało u niego deja vu z ich spotkania w ogrodzie, gdzie miała miejsce podobna konwersacja. Tym razem jednak miał nadzieję na nieco odmienną odpowiedź. Wiele się bowiem zmieniło od tamtego czasu, dlatego też wierzył głęboko, że odpowiedź młodszego również będzie inna.

Juliusz spojrzał na niego skołowany, lecz z pewną dozą ledwo zauważalnego politowania.

- Nie, Mickiewicz, nie nienawidzę cię. Może trochę mnie czasem irytujesz, ale to już nie to. - rzekł dobitnie ze szczerością. Jednak Adam nie poczuł się jakoś mocno urażony bowiem szok wciąż górował w jego umyśle nie dopuszczając do siebie odpowiedzi młodszego. Czuł, że może mu zwyczajnie śni się to wszystko i jego umysł zażartował sobie z niego okrutnie, tworząc tak piękną fantazję jego najskrytszych pragnień. Braku odrzucenia.

Szatyn westchnął głęboko i podszedł bliżej o krok.

- Powiem to może językiem, który łatwiej ci będzie zrozumieć.. - rzekł choć mimo to uśmiechnął się łagodnie sprawiając, że ten automatycznie poczuł swego rodzaju większy spokój ducha i skupił się jedynie na ciemnych oczach młodszego, który to z każdą sekundą w małym stopniu zbliżał się w jego stronę.

- Na łodydze mojego życia wyrosły dwa kwiaty. - zaczął będąc już tak blisko, że ich dłonie otarły się o siebie powodując przyjemny prąd przechodzący po kręgosłupie.

- Jeden zazdrości i dumy - tu Juliusz odwrócił wzrok mimo to zbliżając się jeszcze parę centymetrów bliżej, przez co w efekcie między ich ciałami nie pozostała już żadna odległość do pokonania.

- Ten więdnieje. -  uchwycił jego rękę i wtulił w nią swą dłoń, przez co Adam poczuł jak krew zaszumiała mu w uszach, a w żołądku pojawiło się to przyjemne łaskotanie.
Intensywnie odczuwał już na sobie ten gorący oddech młodszego poety, jego słodki zapach i powalającą bliskość.

- Drugi, - kontynuował patrząc wieszczowi głęboko w błękitne tęczówki odbijające od rzucanego przez zachodzące słońce światło

- Miłości ku tobie, świeżo rozkwity. - mówiąc to nieświadomie zjechał wzrokiem na usta pisarza, Adam widząc to poczuł dreszcz przechodzący mu po ciele i sam podążył jego śladem zwracając swe spojrzenie na malinowe usta młodszego.

- Schyl się - drugą dłoń ułożył delikatnie na karku starszego wciąż jednak z podobną do swej natury nieśmiałością. Tym ruchem jednak sprawił, że Adam jak zahipnotyzowany faktycznie nachylił się odrobinę, pozostawiając między nimi kilku milimetrowy dystans.

- i zerwij go. - zakończył czując jak starszy zmniejsza do zera dzielący ich dystans i przyciska subtelnie swe usta do tych jego. Czuł jak miękka skóra jego policzka płonie tuż przy jego twarzy, jak ich dłonie pieszczą się nieśmiało umacniając w uścisku czułych kochanków, przyjaciół, nie wrogów.

Pocałunek ten, w przeciwieństwie do poprzedniego, przepełniony był spokojem i namiętnością, nie chaosem i biernym szokiem. Był czymś, czym można było określić definicję piękna i spełnienia ich fantazji, tak długo i boleśnie skrywanych, że gdy uwolniły się wreszcie, opuścić ich nie mogły tak długo, aż jednemu nie zabrakło tchu.

Zawarta w akcie czułość i jeszcze pewna doza niepewności oraz niewinności niektórych ruchów jedynie postępowała urok, jak i również zamiłowanie oraz pasję jaką nawzajem się obdarzali.

Wreszcie jednak musieli odsunąć się od siebie, choć pozostali na tyle blisko by wzajemnie wyczuć swe silnie wybijające wspólny rytm serca. Na tyle blisko by wciąż czuć palący ogień na policzkach i żar na zaczerwienionych ustach.

Adam zauważył, że te Juliusz mają tak pięknie odznaczający się na jego śnieżnobiałej cerze kolor, jak cudnie kontrastują z tymi teraz roztrzepanym i ciemnymi lokami oraz mrocznymi wyroczniami przypominającymi świecące w blasku węgielki, że chciałby nosić taki jego widok ze sobą przez resztę życia, a byłby dostatnie szczęśliwy.

Uśmiechnął się więc nie ukrywając swej radości.

- A co jeżeli wcale nie chcę go zrywać. - nawiązał do jego wcześniejszego wyznania, czym go nieco zbił z tropu. Widząc dezorientację na twarzy młodszego, tym razem to on zrobił krok bliżej czując nawrót swej powalającej pewności siebie.

Onieśmielił tym samym zmieszanego Juliusza, który oczekiwał dokończenia jego wypowiedzi. Adam zamiast tego zapatrzył się mgliście chwilę w jego osobę i przechylił głowę, w zamyśleniu zakładając jeden zbłądzony kosmyk za jego ucho. Zaraz jednak zwrócił z powrotem swe spojrzenie w żądające odpowiedzi oczy młodszego.

- Co jeśli wolę go pielęgnować i starać się by rósł i rozkwitał z każdym dniem? Zdecydowanie wolę tą opcję. - powiedział uśmiechając się zawadiacko, na co Juliusz powstrzymał się przed wywróceniem oczami przez fakt, że starszy zawsze chciał mieć ostatnie słowo. Mimo to, jego wypowiedź poruszyła go mocno, przez co ( jeśli się wogóle dało) zarumienił się jeszcze mocniej niż przedtem. Uczuł się pierwszy raz tak bardzo szczęśliwy, tak bardzo spełniony i..kochany.

Ta sytuacja niby tak nierealna napawała go tak wielkim szczęściem, że jedyne czego teraz pragnął, to bliskości drugiego poety skoro wreszcie, nie dość, że zrozumiał że chce mieć go przy sobie, to jeszcze mógł go mieć dla siebie na wyłączność. A to palące uczucie w piersi i widok szerokiego uśmiechu starszego wystarczyły by oddać mu się w całości.

Mimo odrealnienia tego wszystkiego, tej niby zakazanej miłości, oboje byli szczęśliwi, przyzwyczajeni w końcu do codziennych dziwów dziejących się w ich artystycznym życiu na co dzień. Przywykli do niespodzianych odkryć, sytuacji zdarzeń i nawet, może nie nowych, a głęboko w duszy skrywanych w sobie gorących i stęsknionych uczuć.

Połączyli się więc ponownie w harmonii ducha i ciała z nadzieją na piękną wspólną przyszłość i wciąż z nieśmiałą delikatnością muśnięc w usta, czoło czy policzek, bo wrażeń sporo było tego dnia, a przecież mieli przed sobą jeszcze całe życie do spełnienia razem. Całe życia do utrwalenia niektórych jeszcze niepewnych uczuć oraz do pewnej już jednak i szczerej miłości zakorzenionej w głębi serca.

Uczucie to, mimo nadchodzącej dużymi krokami straty, będzie przywoływać gorące i piękne chwile, które mają ze sobą stworzyć, choć jeszcze o tym nie do końca wiedzą.

_____________________________________

to tylko teoretycznie niby koniec, ale nie koniec..

CZEKAJCIE JESZCZE NA EPILOG!

bo epilog to już ostateczny ending, który dawno już zaplanowałam.

Poczekajcie jeszcze parę dni, będzie fajnie..

Continue Reading

You'll Also Like

34.2K 2.5K 10
you don't have to be a hero to save the world It doesn't make you a narcissist to love yourself It feels like nothing is easy it'll never be that's a...
62.4K 7.7K 17
Szkoła to miejsce, gdzie każdy bez wyjątku zostawał szufladkowany. Dostawał niewidzialną etykietkę z przydzielonym mu tytułem. Etykietkę z tytułem "...
11.5K 355 10
A co gdyby Vince miał wpadke w wieku 18 lat? Co gdyby urodziła mu sie córeczka o imieniu Hailie? historia w pełni zmyślona tylko postacie są z pierwo...
107K 11.3K 63
Głośne imprezy, alkohol, lejący się strumieniami, wykładowca, rzucający w studentów markerami... To tylko niektóre z problemów, z którymi na pierwszy...