Mam nadzieję, że dobrze się bawiliście w weekend!
Jednak nie wypiłam tak dużo, jak myślałam. Kiedy porządnie się wyspałam, zjadłam dobre śniadanie i popiłam je gorącą herbatą doszłam do wniosku, że w sumie to mogłabym wypić więcej.
Zaraz jednak karciłam się za takie myśli, bo wracałam do randki, którą zorganizował Michael. Jego pomysłowość absolutnie mnie oczarowała, a potem było już tylko lepiej. Rozmawialiśmy o gwiazdach, wymieniajac się niedokładną wiedzą na temat poszczególnych konstelacji. Kiedy już wyczerpaliśmy nasze płytkie źródła zaczęliśmy rozmawiać na takie typowe tematy, które porusza się na pierwszych randkach - wiek, ulubione jedzenie, kolor, żeby skończyć na największym marzeniu.
Przez cały wieczór blondyn pilnował, żebym nawet na chwilę nie poczuła się zaniedbana. Dolewanie wina było największą oznaką troski, ale momenty, w których proponował mi pożyczenie swojej marynarki lub podłożenie koca pod plecy też były przyjemne.
Jego towarzystwo w ogóle było przyjemne.
I - chociaż to wszystko rysowało w mojej głowie obraz idealnego faceta - nawet Michael nie był w stanie w pełni wyprzeć z moich myśli Trevora. Z każdym jego gestem przed oczami pojawiał mi się brunet. A zaraz po nim Heather, która pomiatała nim na lewo i prawo.
Szłam do biura z szerokim uśmiechem na twarzy. Czułam napływającą do twarzy krew za każdym razem, gdy tylko pomyślałam o swojej wczorajszej randce. Przywitałam się z Zoe, a potem weszłam do gabinetu.
Trevor siedział przy swoim biurku, przygryzając długopis. Błękitne tęczówki intensywnie wpatrywały się w ekran wielkiego komputera.
- Cześć - uniósł na mnie spojrzenie. Wydawał się rozkojarzony. - Wpadłam, tak jak prosiłeś. - Przyjaciel kilka razy klinął myszą, pokazując brodą krzesło na przeciwko niego.
- Siadaj - posłusznie wykonałam jego polecenie. Przyjaciel podniósł się z krzesła i oparł biodra po mojej stronie biurka. - Pamiętasz, jak mówiłem, że zbliża nam się następna delegacja?
Oczywiście, że pamiętałam. Prawda była taka, że Trevor wspominał coś o wyjeździe, a potem to ja musiałam mu przypominać, że w ogóle cokolwiek mówił. Jeśli spodziewałam się zapomnieć o jakimś, pisałam o nim w kalendarzu. Ale chyba nikt nie byłby w stanie zapomnieć o podróży służbowej do Las Vegas.
Kiwnęłam głową w odpowiedzi. Z twarzy przyjaciela zniknął grymas, zastąpiony przez szeroki uśmiech. Niebieskie oczy lśniły z radości, a zmarszczki w ich kącikach dodawały mu szczerości. Musiał mieć dla mnie naprawdę dobrą wiadomość.
- Lecimy do Vegas, jutro. Co ty na to? - uniósł pytająco brew, ale uśmiech nie zniknął z jego twarzy. Przeciwnie. Miałam wrażenie, że za kilka sekund rozniesie na kawałki mocno zarysowane policzki Trevora.
Radość prawie eksplodowała w moim ciele. Usta same rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, a niekontrolowany pisk wydostał się z mojego gardła. Zarzuciłam Trevorowi ręce na szyję zamykając go w uścisku. Jego śmiech uwolnił ciepło w okolicy mojego żołądka.
- Na ile?
- Weekend? Tydzień? - Trevor wciąż szeroko się uśmiechał.
Trochę zaskoczyło mnie to, że powiedział na ile dokładnie jechaliśmy. Mój przyjaciel był niesamowicie skrupulatny, jeśli chodziło o planowanie służbowych wyjazdów - znał hotel i okolicę dookoła niego. Wiedział, w której restauracji powinniśmy jeść, jak dostać się na spotkanie z klientem, a poza tym zostawiał chwilę na zobaczenie fajniejszych miejsc danego miasta.
- To nie wiesz? - zapytałam odsuwając się odrobinę od niego. Ręce przyjaciela wciąż spoczywały na moich plecach.
- Jedziemy załatwić biznes z Brycem, a potem jesteśmy wolni. - Drugą część zdania wyszeptał prosto w moje usta. Ciepły oddech Bruneta owiał mój podbródek i wargi.
Chciałam go pocałować. Chciałam, żebyśmy mogli wrócić do tego, co było kilka dni wcześniej u niego na biurku. Potrzebowałam jego dotyku. To jak blisko siebie staliśmy w tamtej chwili wcale nie ułatwiało mi sytuacji.
Służbowy wyjazd był doskonałą okazją do spędzenia z nim czasu sam na sam. Załatwienie biznesów zajmie nam raptem kilka godzin, a później zostaniemy we dwójkę - bez Heather, Zoe, ochroniarza budynku. W innych miastach ryzyko spotkania kogoś znajomego spadała, bo nawet jeśli mieliśmy kolegów czy koleżanki z branży to oni też jeździli w delegację, a Stany w końcu są wielkim krajem.
W euforii spodowanej wyjazdem zapomniałam, że jutro miałam iść na lunch z Michaelem. Wciąż uważałam, że po ostatniej randce powinniśmy spotkać się jeszcze raz. Chciałam spędzić z nim więcej czasu, głównie po to żeby przekonać się, że to nie była zasługa wyłącznie wina i bez niego też tak dobrze spędza mi się z nim czas.
Wzrok Trevora płynnie zjechał z moich oczu na usta. Dopiego, kiedy to zobaczyłam, zorientowałam się, że przygryzałam wargę. Brunet uwolnił ją kciukiem z moich zębów.
- O czym myślisz? - zapytał szeptem. W niebieskich oczach błysnęło coś na kształt przejęcia.
Kiedy stałam tak blisko niego, ciężko było mi myśleć o czymkolwiek innym niż on. Trevor zajmował bardzo duży kawałek moich myśli, a jego bliskość tylko to wzmacniała. Nie miałam pojęcia, jakim cudem Michael dał radę na krótką chwilę pojawić się w mojej głowie.
- Nie chcesz jechać? - uśmiechnęłam się lekko i przeniosłam dłonie na jego policzki.
- Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo chcę jechać.
***
Telefon leżał na stoliku do kawy przede mną. Nie mogłam się zebrać, żeby wybrać numer Michaela i tak po prostu odwołać ten lunch z nim. Wyczynem było zaproszenie go, a teraz tak nagle miałam zrezygnować.
- Jeśli będziesz to przeciągać, będzie tylko gorzej - Meredith stanęła nade mną z kubkiem parującej herbaty i talerzem pełnym jedzenia.
Nie spodziewałam się jej wizyty. Jak wychodziłam z biura zadzwoniła, że będzie dzisiaj w Jersey, więc może wpaść. Ton mojej przyjaciółki wyraźnie sugerował, że i tak wpadnie, więc po prostu się zgodziłam. Instynkt macierzyński, który obudził się w Mer od kiedy zajmowała się swoim bratankiem był aż niepokojący, a co za tym idzie - z odmową wiązały się konsekwencje.
- Nie wiem, czy chcę to robić - spojrzałam na nią oczami smutnego szczeniaka, kiedy przejmowałam od niej naczynia. Przyjemny zapach jedzenia połaskotał mnie w nos i przypomniał, że byłam przeraźliwie głodna.
- Ale Trevor powiedział, że jedziecie. - Kiwnęłam głową, wciskając do buzi widelec pełen makaronu z sosem.
Odkąd w życiu Meredith pojawił się jej bratanek, przyjaciółka nauczyła się gotować i wychodziło jej to całkiem nieźle. Dalej nie na tyle, żebym nie bała się, że mnie nie otruje, ale jedzenie było zjadliwe. Szczególnie, jeśli ktoś, tak jak ja, częściej stołował się w restauracjach niż w domu.
- Chyba w tej sytuacji nie masz zbytniego wyboru - przyjaciółka wzruszyła ramionami. Zgarnęła ze stolika mój telefon. Westchnęłam głęboko biorąc od niej urządzenie. Wybrałam kontakt Michaela i wcisnęłam zieloną słuchawkę.
Liczyłam sygnały z nadzieją, że Michael jednak nie odbierze telefonu. Jako szef w wielkiej firmie pewnie ciągle miał jakieś zajęcia i może to akurat był ten moment. Nagranie się na pocztę głosową było zdecydowanie łatwiejsze, niż rozmowa na bieżąco.
- Michael Rudson, słucham? - głos Michaela rozbrzmiał w telefonie. Ręka Meredith leżała na moim kolanie, zaciskając się uspokajająco od czasu do czasu.
- Stella z tej strony. Możesz rozmawiać? - pod drugiej stronie rozeszły się jakieś szmery.
- Z tobą zawsze - uśmiech wpłynął na moje wargi. - Coś się stało?
Spuściłam głowę, bawiąc się frędzlami mojej narzuty z kanapy. Czułam spojrzenie Mer na sobie i to właśnie ono dodawało mi otuchy, żeby załatwić sprawę tak, jak powinnam.
- Nic takiego, ale... - wzięłam głęboki oddech, żeby uspokoić szum w uszach. - Jutro jadę w delegację. Nie spotkamy się na lunchu.
Mężczyzna przez chwilę nic nie odpowiadał. W końcu jego melodyjny głos dotarł do mojego ucha:
- Nic się nie stało, rozumiem. Takie życie w biznesie. - Zamknęłam oczy, a przyjemna ulga rozeszła się po moim ciele. - Mam tylko nadzieję, że nadrobimy.
- Jasne, że tak. Umówimy się jak wrócę - wymieniliśmy jeszcze kilka zdań i rozłączyliśmy się. Z uśmiechem spojrzałam na Mer, która wyglądała na naprawdę dumną.
Telefon zabrzęczał mi w dłoni, a na wyświetlaczu pokazało się powiadomienie o przychodzącej wiadomości.
Trevor: O 13 mamy lot
Trevor: Zabiorę cię spod domu