House husband

By riczekkraczek

2.1K 266 54

House husband - mąż zajmujący się domem (najczęściej niepracujący) Porzucił swoje życie, oddając się czemuś... More

00
01
02
03
04
06

05

213 31 4
By riczekkraczek

Nowy rozdział! Juhu!

No i nareszcie zacznie się coś dziać! Nie wiem tylko czy dawać malutkie Harry pov, ale chyba nie, bo jakoś tak nie wiem... Zobaczy się zresztą. XD

I co, jak tam po pierwszym dniu szkoły?

Miłej nocy i miłego dnia! ♥


———



Kolejne dni Louis poświęcił na leczenie.

Ponieważ nie miał aż tak dużo zajęć w ciągu dnia, nie musiał się śpieszyć. Chociaż zwykle i tak nie robił większości rzeczy w biegu, znajdując odpowiedni rytm dnia dla siebie. Ale teraz codzienne sprzątanie mógł rozłożyć na kilka godzin, bo nie czekało na niego przygotowanie porannego śniadania dla Harry'ego, a także i obiadu. Prania było mniej, bo Styles uwielbiał się przebierać, a on choć czasami narzekał, nigdy nic z tym ostatecznie nie robił. Sam nie musiał jeść jakoś bardzo wykwitnie, co nie znaczyło, że żywił się zupkami w proszku. Po prostu chciał, aby brunet delektował się wzrokowo i smakowo, dlatego szykował wszystko porządnie a nie na pół gwizdka. Teraz nie nakładał sobie niczego na talerz, na przykład jedząc ryż z warzywami i kurczakiem prosto z garnka, w którym gotował wcześniej ryż. Przy Stylesie zawsze nakładał go do mniejszej miseczki, a dopiero później na talerz, aby na środku powstawał ładny kształt przypominający kopułę. Jego posiłki miały być ładne i smaczne tylko po to, żeby móc zobaczyć uśmiech na ukochanej twarzy.

Normalnie oglądał raczej, jak to jego ludzie odbierali za niego przeróżne sprawunki, ponieważ Louis raczej do tej pory korzystał z pralni chemicznej i niskiego szczebla pionków. Skoro miał takie możliwości, to dlaczego miał robić coś sam? Od sprzątania również miał ekipę, która idealnie ścierała plamy krwi z każdej powierzchni, a nawet i pozbywała się zabitych delikwentów za odpowiednią opłatą. Jedzenie zaś jadał w drogich restauracjach albo pokrętnie zamawiał zestaw z fast-fooda, jeżeli miał tylko na to ochotę. Był królem, był niczym bóg, który decydował o tak wielu rzeczach. O życiu, śmierci oraz o pieniądzach. Jedyne co robił to układał... Pliki pieniędzy, strunowe worki i woreczki z narkotykami. Był bardzo zajętym człowiekiem, niezależnie od tego, jakie życie prowadził.

Poza tym, jeżeli chcieć skupić się na jego chorobie, to głównie leżał w łóżku, walcząc to z bólem głowy, to z kaszlem, a to z katarem i obolałym nosem, który raz za razem smarował nawilżającym kremem. Rzadziej wychodził z domu, ponieważ nie wybierał się na codzienne zakupy. Wystarczyło, aby miał zapas herbaty i coś do jedzenia. Nie martwił się o pyszne desery ani o wybór odpowiedniego smaku jogurtu. Jak prawie nigdy od czasu ślubu oglądał telewizor, wściekając się, że nadal płacili za nic, ale robili to, ponieważ Harry uwielbiał głupie talk-show i inne podobne programy, na które Tomlinson jedynie wzdychał. Ale wolał już głupie filmy albo dokumenty o czymkolwiek niż siedzenie w ciszy. Cisza, kiedy nie miał nic innego zrobienia, wydawała mu się być mimo wszystko całkiem przytłaczająca. Czytanie również nie brzmiało najlepiej, kiedy nie potrafił się na niczym skupić i co chwila musiał odkładać tom, żeby móc się wysmarkać. Wtedy zupełnie tracił chęci do czytania i zagłębienia się w historię na nowo.

Dopiero po czterech dniach poczuł się na tyle dobrze, żeby wyjść z łóżka bez poczucia, że kosztowało go to więcej wysiłku niż było to warte. Puścił wtedy nie jeden, ale dwa automaty, pomył podłogi (dwukrotnie) oraz zaczął powoli szykować listę zakupów na powrót Harry'ego. Jego życie po krótkiej, chorobowej przerwie wracało już na codzienne, normalne tory, które znał najlepiej. I na których czuł się najlepiej, ponieważ zajmowanie głowy sprawami codziennymi pozwalało mu na odetchnięcie od demonów, które czaiły się na niego w cieniu.

W czasie tych dni, dla niektórych być może o dziwo, nie martwił się brakiem wiadomości od Harry'ego. Ale był do tego przyzwyczajony, dlatego jego paranoja chociaż była, to trzymał ją w ryzach. Ten rzadko kiedy odzywał się do niego w czasie swoich wyjazdów, najczęściej już pod sam koniec. Chciał wtedy wracać do domu i marudził na ten temat, że jednak łóżko było nie takie i śniadania mu nie pasowały albo prosił Louisa, aby kupił coś, na co miał ochotę. Był to też niejako czas, kiedy mogli odetchnąć od siebie. Mogli być małżeństwem i żywić do siebie naprawdę głębokie uczucia, ale każdy potrzebował chwili dla siebie. Tomlinson wiedział, że służbowe wyjazdy Harry'ego w małej części skupiały się na pracy, a większość osób traktowała to jako relaks i ucieczkę od rodzinnej codzienności, więc cieszył się, że ten zrelaksuje się chociaż trochę w znanym sobie gronie.

W ostatni dzień jednak zaczął się niepokoić. Zawsze już z samego rana dostawał wiadomości, że Harry był spakowany i gotowy do drogi. Ale teraz na jego telefonie nie pojawiło się żadne powiadomienie. Nie chciał pozwolić sobie na to, aby nieodpowiednie myśli zatruwały jego umysł, więc zajmował się czymkolwiek. Prasowaniem, ręcznym myciem naczyń i odkurzaniem każdego kąta w mieszkaniu. Dopiero po siedemnastej nie wytrzymał i postanowił samemu zadzwonić.

Kiedy wybierał numer, nie wiedział czemu, ale poczuł, jakby dłonie zaczęły mu się pocić. Dziwny stres brał nad nim w górę i nie potrafił go przezwyciężyć.

Ale zamiast upragnionego sygnału usłyszał komunikat, że abonent był niedostępny. Za pierwszym razem pomyślał, że był to jedynie drobny błąd. Za drugim czuł, że jednak coś się wydarzyło. Gdy spróbował zadzwonić dwie godziny później i nadal pojawiało się to samo, wiedział, że nie mógł to być przypadek. Nie w jego życiu.

Problemem było jedynie to, że niekoniecznie dokładnie znał współpracowników swojego męża. Jego życie zawodowe było jego, a Louis się do tego nie mieszał. Nie tak, jak zwykle by to robił. Poza tym nie miał nawet przy sobie telefonu Harry'ego, co oznaczało, że nie miał numerów od jego współpracowników.

Chodził po salonie zdenerwowany. Nie wiedział, czy powinien wyjść z mieszkania. Tylko gdzie miałby go szukać? Krążyć dookoła budynku jego firmy? Nie miało to najmniejszego sensu. Poza tym, gdyby cokolwiek stało się z telefonem Harry'ego, to przecież znali swoje numery na pamięć, więc Styles mógłby pożyczyć telefon od kogokolwiek innego.

Szybko zaczął czuć dziwne pulsowanie z tyłu głowy, kiedy nerwy zaczęły w nim narastać. Wtedy jednak przypomniał sobie, że faktycznie miał numer do jednego z kolegów Harry'ego. Do Nialla. Tego samego, z którym miał jechać na delegację. Co oznaczało, że ten musiał go widzieć.

Louis rzucił się na swój telefon, jakby miało zależeć od tego jego życie. Jak mógł o tym zapomnieć? Wybrał odpowiedni numer od razu, licząc jedynie na to, że chociaż Niall odbierze.

I odebrał.

Halo?

— Cześć, z tej strony Louis, mąż Harry'ego — powiedział Tomlinson, czując coś dziwnego w środku, kiedy między palcami obracał obrączkę zwisającą z jego szyi na łańcuszku.

O, miałem właśnie dzwonić dzisiaj albo jutro do Harry'ego. Nie było go na delegacji, nawet nie zadzwonił, a czekałem na niego.

— Tak, wypadło coś w rodzinie i... Ach, jeszcze popsuł mu się telefon. Poprosił mnie, żebym zadzwonił.

Och, mam nadzieję, że to nic bardzo złego — powiedział przez telefon Horan. — Okej, okej, po prostu przekaż mu moje pozdrowienia, okej? I że jakby coś, to może do mnie zadzwonić.

— Jasne, przekażę. Dzięki.

Musiał utrzymywać dobrą minę do złej gry. Jeżeli Niall go nie widział to znaczyło... To znaczyło, że Harry zniknął tydzień temu.

Telefon wysunął się z dłoni Louisa i upadł na wypolerowaną na błysk podłogę. Gdzie był jego mąż?

———

Louis nie spał całą noc. Chodził po mieszkaniu, czując, jakby ledwie powstrzymywał się od zmieszczenia wszystkiego, co tylko mogłoby znaleźć się w zasięgu jego rąk. Wazon w salonie prawie został roztrzaskany o ścianę, podobnie jak wszystko inne, co tylko było zrobione ze szkła. Jego dłonie drżały tak, jak widział to u niektórych dilerów, którzy postanowili przetestować produkt przed wypuszczeniem go na rynek.

Jego mąż... Jego Harry zniknął. Pot spływał po jego karku, kiedy myśl sprowadzała się do tego, że mógł to przewidzieć. Mógł to kurwa przewidzieć! Wiedział to! Ten Malik w sklepie, to nie mógł być przypadek Tyle lat było spokojnie i coś wydarzyło się niedługo po tym, jak go zobaczył. Chciał wierzyć Harry'emu. Że to była wyłącznie jego szalona paranoja. Ale teraz już wiedział, że coś się za tym kryło. Malik zwykle omijał dzielnice takie jak ta.

Cholerna mafia nigdy nie miała mu dać spokoju. Zostawił mafię, zostawił to wszystko za sobą, a jednak goniło go to jak cień.

— Kurwa mać! — krzyczał Louis, ostatecznie uderzając pięścią w stół. Jakim prawem ktoś śmiał mu coś zrobić. Na pewno nie był to przypadek. Nie doszło do żadnego incydentu w metrze, a był święcie przekonany, że Harry nagle nie dostał zawału w metrze i nie dochodził do siebie w jednym ze szpitali. Wiedziałby wtedy, na pewno by wiedział.

Być może była to szalona myśl z jego strony, ale poczuł, że to właśnie Zayn — jego stary druh i prawa ręka — musiał maczać w tym wszystkim palce. W końcu to właśnie on jako jedyny wiedział. Co prawda nie to, że Louis żył i mieszkał w Londynie, a przynajmniej do tej pory tak mu się wydawało. Ale miał świadomość, że w jego życiu był ktoś taki jak Harry. Że był dla niego bliski.

Jednak jego sentyment do dawnego przyjaciela mógł zniknąć bardzo szybko. Od razu. Jeżeli tylko wyczułby, że ten miał związek z tym wszystkim. Nie mógł nawet o tym myśleć, nie potrafił. Oddał mu przecież wszystko, całe imperium, które stworzyła jego rodzina. Sprawił, że stał się kimś. A ten miałby odpłacić mu się właśnie w taki sposób? A może po prostu był szalony? Nie wiedział, co miał myśleć. Co zrobić. Powinien zachować zimną krew, tak jak robił to wcześniej. Kilka lat wcześniej, nawet jeśli coś szło nie po jego myśli, nie drgała mu nawet brew. Musiał pokazywać, że to on był najważniejszą osobą w Londynie, a drobne przeszkody mogły mu co najwyżej przestawić w planie dnia obiad o kilka minut i nic więcej.

Przeczesał włosy lekko drżącymi dłońmi. Zdenerwowanie zaczęło przeradzać się w wielki strach. Wolałby, aby to mu samemu zrobiono krzywdę. On znał ten świat. Znał brutalność, która za nim szła. Ale Harry? Dla Harry'ego to wszystko było obce.

Chodził jeszcze przez dobry kwadrans po salonie, wyrzucając z siebie kolejne przekleństwa. W końcu zdzielił się mentalnie w twarz. Przecież nie mógł tak siedzieć i myśleć. Musiał działać. Jeżeli ktoś postanowił sprawić, że Louis Tomlinson ożyje i znów sprawi, że brytyjski półświatek zadrży, tak właśnie będzie.

Bo dla Harry'ego był gotowy na wszystko.

———

Podziemny garaż był miejscem, do którego jego mąż nigdy się nie zapuszczał. Trzymali tam raczej głupoty, typu narzędzia, stare kartony i inne tego typu rzeczy, to Styles nie wiedział, że znajdowało się tam coś jeszcze. Było to coś, co sprawiało, że Louis łapał się na wyrzutach sumienia wiele razy. Że jednak nie był aż tak szczery ze swoim ukochanym, jak każdy mógłby myśleć.

Zapalił światło i westchnął. Nie sądził, że kiedykolwiek będzie do tego zmuszony, ale chyba sam kusił tym wszystkim los. Mógł chociaż wyjechać na północ kraju, może do Ameryki. Ale nie, uparcie siedział w Londynie, uznając, że najciemniej było pod latarnią. Przełknął ślinę, rozglądając się po niewielkim boksie, który należał do nich.

Niewielka kasetka, zamykana na kluczyk, nadal była w tym samym miejscu, w którym zostawił ją ostatnim razem. Było to bezpiecznie miejsce. Harry nigdy tutaj nie zaglądał, poza tym dookoła innych narzędzi i pudełek, być może nawet by tego nie zauważył. Louis specjalnie ułożył wszystko tak, aby najbardziej potrzebne rzeczy były z przodu i nie było powodu do dalszego myszkowania.

Zerknął na czarne wieko, czując, że było to jak podpisanie cyrografu z diabłem. Skok do czegoś głębszego niż rów mariański. Coś, z czego nie będzie już drogi powrotnej. Zawsze się tego obawiał. Że będzie musiał wrócić do tego świata, z którego odszedł i że już tam pozostanie do swojej śmierci.

Zabrał wszystko do mieszkania i usiadł na kanapie w salonie, nadal zastanawiając się, czy to było coś, co powinien zrobić. Może jak przykładny obywatel powinien udać się na komisariat policji i zgłosić zaginięcie? Ale przecież wiedział doskonale, jak oni wszyscy działali. Że prędzej znajdzie Harry'ego martwego, a nie całego i zdrowego. Obiecał sobie, że kiedy to wszystko się skończy, wyjedzie. Zabierze ze sobą bruneta i nie wrócą do Anglii, co najwyżej do rodziców Stylesa.

Spojrzał na krzyżyk, który wisiał na jego szyi i zderzał się z obrączką. To miało być jego przypomnienie, dla czego — dla kogo — zmienił siebie. Zmienił wszystko.

— Mam nadzieję, że mi wybaczysz, kochanie — szepnął sam do siebie Louis, sięgając po kluczki i otwierając kasetkę.

I gdy wyciągnął z niej pistolet, wiedział, że sięgnie nawet samego dna, żeby sprowadzić męża do domu.

———

Pierwszym przystaniem w jego poszukiwaniach był klub Venus.

Jego pierwsze wielkie dziecko na nocnej mapie Londynu. Włożył w to wiele serca, nie wiedząc nawet dlaczego, kiedy na liście miał wiele innych nieruchomości. Ale to było coś jego, coś czemu to on nadał odpowiednią estymę. Z miejsca, które wydawało się być ruderą, stworzył jeden z najbardziej luksusowych miejsc w mieście. Kiedyś spędzał w tym miejscu każdy wieczór, prowadząc biznesy. Jeżeli ktoś szukał Louisa Tomlinsona, wiedziano, że największe szanse miał właśnie przychodząc do tego miejsca. Co prawda nie oznaczało to, że można było go złapać od tak, nawet jeśli zawsze siadał przy barze, wypijając szklaneczkę szkockiej albo jakiegoś drinka i rozglądał się po sali. Lubił obserwować ich z lekko uniesioną głową, żeby każdy doskonale wiedział, że to miejsce należało właśnie do niego. Że to on był tutaj królem, od którego zależało wszystko za pomocą czegoś tak prozaicznego jak pstryknięcie palcami. Dookoła kręcili się pracownicy, jego ludzie pilnujący zarówno spokoju jak i życia swojego szefa oraz goście, od których chciano wyciągnąć jak najwięcej pieniędzy. Chociaż to miejsce nie było de facto domem publicznym, jeżeli ktoś nie miał odpowiedniej ilości gotówki, mógł liczyć jedynie na lekki uśmiech. Teraz wszystko było dla niego jakby obce, nawet myślenie o tym miejscu. Przecież od tak wielu lat wieczory spędzał razem z Harrym, gdzie nie błyskały na niego światła i gdy panowała przyjemna cisza.

Jednak musiał robić dobrą minę do złej gry. Skoro to miejsce nadal stało i nadal miało swoją renomę, to wierzył, że Malik dobrze zajął się jego dzieckiem.

Do klubu dojechał samochodem, wiedząc, że będzie raczej stronił od alkoholu, chcąc jak najszybciej dostać się do biura obecnego szefa. Nie jeździł byle czym, więc wiedział, że jeżeli stanie w okolicy, nikt nie spojrzałby na niego źle. Musiał pamiętać o czym tak ważnym jak pozory.

Klub nie był dla każdego, był to fakt. Był to lokal dla niego zamożniejszych, ale wejście nie było dla niego problemem. Lekki uśmiech i odpowiednia suma pieniędzy wsadzona w dłoń goryla sprawiła, że bramy klubu rozchyliły się przed nim otworem. Rozejrzał się, szukając zmian, jakie zaszły w tym miejscu w czasie ostatnich lat. Meble najpewniej były wymienione na nowe, podobnie jak parkiet, ale klimat nadal pozostał ten sam. Ten, który sam wybrał. Muzyka grała dookoła, ale nie była przytłaczająca, raczej zachęcała do tego, aby usiąść i skupić uwagę na zwinnie poruszających się ciałach dookoła.

Szedł wyprostowany i dumny, jakby to miejsce należało do niego. Wszak jeszcze kilka lat temu tak właśnie było, więc chciał przypomnieć wszystkim, że nadal tak było. Że może te kilka lat nieobecności było jedynie przedłużoną przerwą.

A mimo to czuł się... dziwnie. A nawet wyglądał tak samo jak kiedyś. Skrócił włosy i zaczesał do tyłu, a po brodzie pozostał już tylko lekki zarost. Być może stracił dzięki temu kilka lat, ale nie to go interesowało. Musiał przypominać dawnego siebie, niezależnie od tego, jak się z tym czuł.

Chciał pokazać, że wielki smok Londynu żył i miał się dobrze. Że stan hibernacji mógł być tylko przejściowy i w każdej chwili mógł wybuchnąć wielkim żarem, niszcząc wszystkich i wszystko dookoła.

Zanim doszedł do baru, ktoś go zatrzymał.

— Pozwoli pan, że zaprowadzę pana do loży — odezwał się elegancko ubrany kelner. Najpewniej wyczuł, że Louis był kimś z odpowiednią ilością gotówki, aby zaproponować mu lepsze miejsce. Tomlinson widział, jak zachowują się nowobogaccy, bogaci od lat i inni.

Zerknął na niego i kiwnął głową. Może tak będzie nawet lepiej.

Ruszył za mężczyzną, obserwując otoczenie, jakby był faktycznie zainteresowany nowym miejscem. Ale chciał rozejrzeć się, czy Malik miał rozstawionych chłopaków z mafii. Musiał wiedzieć, w jaki sposób później się poruszać i które punkty mógłby uznać za newralgiczne. Droga jednak nie była długa, ale nie mógł się dziwić. Nie był już tutaj vipem. Loża była niewielka, nie taka jaka była w jego posiadaniu, gdy zarządzał tym miejscem. Uwielbiał wtedy stać przy balustradzie i obserwować klub niczym najwspanialszy gospodarz, kiedy wolał nieco więcej prywatności niż otwarty bar.

Usiadł na skórzanej kanapie, mówiąc do kelnera, aby przyniósł mu szkockiej oraz popielniczkę. Przez ostatnie dni wypalił tak dużo, że przez miesiąc nie schodziło mu tyle papierosów. W końcu udawało mu się już wypalać po dwa-trzy dziennie. Teraz takie tempo utrzymywał na godzinę. Kelner niemal skłonił się, jakby czuł, że miał do czynienia z kimś potężnym. I przecież tak właśnie było.

Nim wrócono z jego zamówieniem, towarzystwa postanowiła — a tak naprawdę jej to polecono — kobieta. Nieco młodsza od niego. O świecącej skórze, głównie za sprawą brokatowego balsamu, o którego istnieniu wiedział od Harry'ego. Jej wysokie buty, szklanki — zawsze nie znosił tej nazwy, była dla niego głupia — uderzały o parkiet. Spoglądał na nią z mieszaniną niechęci i znużenia, ale wydawało się, że ta była przyzwyczajona do podobnego zachowania i wiedziała, jak obejść się z gościem.

— Czy mogę dotrzymać panu towarzystwa tej nocy, sir? — zapytała flirciarskim głosem. Nie sprawiło to jednak, że cokolwiek w jego ciele zadrżało. Ale prawdą było, że jej głos mimo wszystko nie przypominał zaspanego tonu Harry'ego, który kazał mu iść do diabła z przypominaniem, że był poniedziałek. A to właśnie ten lubił najbardziej. Bo był przeznaczony wyłącznie dla niego. — Taki mężczyzna, na pewno docenia miłe rzeczy, prawda?

Musiał jednak odegrać swoją rolę perfekcyjnie. Sprawić wrażenie, że był zainteresowany, nawet jeśli był jak najbardziej daleko od tego.

— Będę zachwycony — odpowiedział, jednak ledwo na nią spojrzał. — Nie mógłbym w końcu odmówić kobiecie o takich wdziękach jak twoje.

— Niezwykle pan szarmancki.

— Jedynie dla pięknych kobiet — odparł, chociaż było to wierutne kłamstwo. Szarmancki potrafił być wyłącznie dla jednej osoby. — Może powiesz mi, jak cię nazywają, kotku?

— Mia.

— Mia? Ładnie — mruknął, lustrując ją od góry do dołu, żeby wyczuła od niego cień zainteresowania. — Powiedz mi, Mia, czym mogłabyś zabawić mnie dzisiejszego wieczoru, hm?

— Mogę sprawić, że poczuje się pan jak w niebie na wiele sposobów — kusiła go ta, wodząc palcem po jego ramieniu. Naprawdę powstrzymywał się, aby nie odtrącić jej ręki. Nawet to uznawał za potwarz w stronę Harry'ego. Ale cel uświęcał środki. A jego celem było bezpieczeństwo męża. — I chętnie pokażę każdy z nim.

— Mam nadzieję, że tak właśnie będzie — wydusił z siebie, a widząc uśmiech kobiety, uznał, że ta musiała pomyśleć, iż jej sztuczki na niego podziałały.

W końcu przyniesiono jego drinka oraz popielniczkę. Kiwnął również ręką, aby przyniesiono coś dla Mii, kiedy odpalał papierosa. Oparł się wygodniej plecami o kanapę, wciągając kolejną dawkę palonego tytoniu. Rulonik między jego palcami znikał szybciej niż sobie by tego życzył, więc po chwili między jego wargami znalazł się jeszcze jeden, tym razem jednak zapalniczka znalazła się w dłoni Mii. Nie powiedział nic, paląc dalej.

— Może opowie mi pan coś o sobie?

— A co taka ślicznotka chciałaby wiedzieć? — zapytał, zerkając na nią, gdy strzepywał popiół do popielniczki. Kobieta siedziała blisko i czuł jej słodkie, kwiatowe perfumy, które zdawały się zupełnie nie pasować do tego miejsca.

— A co taki elegancki pan chciałby mi powiedzieć? — odpowiedziała pytaniem, uśmiechając się bezczelnie.

— Mogę powiedzieć ci wiele, kotku. Ale może teraz mogłabyś zabawić mnie w inny sposób, co? — zapytał, w końcu pozwalając sobie samemu na uśmiech. — Na przykład mógłbym zobaczyć, jak będzie błyszczeć się twoje ciało w tym świetle.

Ta od razu zrozumiała, o co mu chodziło. Już po chwili tancerka wiła się przed nim, lecz on nie zwracał na nią najmniejszej uwagi, wodząc wzrokiem gdziekolwiek indziej. Nie interesowało go jej ciało, nigdy zresztą nie był specjalnie zafascynowany kobietami. Mógł powiedzieć, że któraś była piękna, jednak nigdy seksowna. Udawał, dla szczytnego celu jakim był święty spokój, ponieważ wiedział, że spora część gangu nie byłaby zadowolona z faktu, że wolał sypiać z mężczyznami. Cóż, od pewnego momentu wyłącznie z jednym mężczyzną, reszta niekoniecznie go interesowała, choć potrafił docenić piękne ciało.

Kiedy znów wróciła do jego boku, dopijał właśnie szkocką. Nie chciał pić, ale może właśnie tego potrzebował. Otępienia swoich myśli nawet na krótki moment. Dlatego pozwolił, aby Mia wciągnęła go w rozmowę i zamówienie po jeszcze jednym drinku. Kłamał, kiedy odpowiadał na każde jej pytania.

— Może mogłabym coś jeszcze dla pana zrobić, sir? Albo zabrać pana w nieco lepsze miejsce? Gdzie zrelaksuje się pan i poczuje kawałek raju? — zapytała, siląc się na słodki ton, gdy jej ręka wodziła po jego nodze. Jego wzrok śledził rękę z niemal widoczną niechęcią. Być może na wielu działała taka strategia. Ale nie na niego. Nawet gdyby nie był homoseksualny, to nie interesowały go również dziewczyny do towarzystwa, choć rozumiał ich byt na rynku. Był w końcu przedsiębiorcą, ponieważ w mafii, tak jak i wszędzie, chodziło wyłącznie o pieniądze. A ponieważ one przynosiły zyski, to Louis dbał o wszystkie swoje dziewczyny.

— Myślę, że mogłabyś sprawić, że byłbym bardzo szczęśliwy — odparł spokojnie, czując, jak na samą myśl o byłym przyjacielu znów wzbierała w nim dzika wściekłość. A jednak wyciągnął zza marynarki kilkaset funtów i wsunął je za pasek majtek, które ta miała na sobie. — Zależy, co byłabyś w stanie dla mnie zrobić.

Ta uśmiechnęła się, być może za sztucznie jak na jego upodobania. Ale na pewno pieniądze zachęciły ją do działania.

— Spełnię każde pańskie życzenie, sir.

I nim jej dłoń sięgnęła w miejsce, gdzie nie zamierzał pozwolić jej na dotyk, złapał jej dłoń. Ścisnął delikatnie nadgarstek, ściągając rękę ze swojego ciała. Miał jednak dosyć udawania, potrzebował efektów, a nie dalszego nagabywania jego osoby.

— Czy mogłabyś przyprowadzić swojego szefa, skarbie? — zapytał, uśmiechając się uprzejmie, jakby prosił o podanie serwetki. — Jak mniemam Malik rezyduje dzisiaj u siebie, czyż nie?

Ta spojrzała na niego z wyraźnym szokiem, ponieważ nie spodziewała się, że ktoś, kto nie wydawał się specjalny znany w tym miejscu stawiał takie żądania.

— Proszę pana...

— To właśnie jest moje życzenie, które mogłabyś spełnić, słodziutka — powiedział przymilnie Tomlinson, a poły jego marynarki tylko przypadkiem odchyliły się nieco bardziej, odsłaniając broń. — Mam nadzieję, że dobrze się rozumiemy. Chcę spotkać się z Malikiem. Nie chciałbym stać się niezadowolonym gościem.

— Tak... Tak, proszę pana — odpowiedziała, a jej głos nie był już taki słodki jak wcześniej. Wyczuwał w nim strach. Strach, którym kiedyś by się napawał.

— Doskonale. Zaczekam tutaj.

Założył nogę na nogę, kiedy został sam i odpalił kolejnego papierosa. Czuł, że jego życzenie nie zostanie spełnione, ale wiedział, że w najgorszy wypadku będzie musiał wyjaśnić kilku gorylom, że jego zdanie było nadrzędne wobec Malika.

Kręcił stopą, czując mimo wszystko pewne zdenerwowanie. Może tego, ja potoczy się ten wieczór. Czego się dowie. A chciał dowiedzieć się czegokolwiek, poza tym, że był to ślepy zaułek i właśnie tracił czas na dowiedzenie się czegokolwiek.

Gasił papierosa, kiedy usłyszał ciężkie kroki kilku osób i stłumiony głos Mii, która pewnie wskazywała dokładną lożę.

Po chwili mały boks zrobił się zdecydowanie ciasny, kiedy z jednej osoby zrobiło się pięć. On, Mia oraz trzech goryli zdecydowanie większych od niego. Zerknął na nich ze spokojem, ale nagle uśmiechnął się, kiedy rozpoznał jednego z nich.

I sam również został rozpoznany.

— Panie Tomlinson? Szefie, to pan?

— Diego, mój drogi, dawno się nie widzieliśmy — odpowiedział Louis i wstał, rozkładając ramiona, aby ułożyć dłonie na barczystych ramionach goryla. Czuł spojrzenia reszty na sobie. — Jak córka? Martwiłem się o nią przez te lata.

Najprawdopodobniej nikt z obecnych nie spodziewał się, że ten rosły facet, który zwykle bez cienia zawahania rozwiązywał burdy w klubie i nie tylko w nim za sprawą siły, niemal padł na kolana, chwytając szatyna za dłoń.

— Ja zawsze wiedziałem, że szef żyje, szefie — powiedział ten, potrząsając dłoń byłego mafioza. — Ja wierzyłem, że szef do nas wróci.

— Diego, nie wygłupiaj się, wiesz, że złego diabli nie biorą — odpowiedział Tomlinson. Lekka ulga pojawiła się na jego sercu. Nadal byli tutaj ludzie w pełni wierni jego osobie. A to nieco mogło ułatwić sprawę.

Zarówno tancerka jak i reszta ochroniarzy patrzyli to na swojego współpracownika, to na mężczyznę, który okazywało się, był założycielem tego miejsca. Którego pamięć dalej była żywa we wspomnieniach wielu osób, dlatego i oni również o nim słyszeli. Część nigdy go nie widziała, więc mogli go sobie jedynie wyobrażać. W głowach niektórych wyglądał jak z filmów; przystojny amant o brutalnej naturze. Dla innych przypominał dresa ubranego w garnitur. Nie spodziewali się jednak mężczyzny, który na ulicy mógł przyciągnąć uwagę, jednak bardziej ze względu na aurę dookoła. Na pewność siebie, dumę, powagę i siłę. Wiedzieli, że nie mieli do czynienia z początkującym gangsterem, który próbował się popisywać czy z nowobogackim dupkiem.

Niektórzy czasami żartowali sobie z Diego i z jego oddania dla poprzedniego szefa gangu. Nikt jednak nie wiedział, że to właśnie Louis uratował go, zanim poprzedni kartel odstrzelił mu łeb, a później z własnej kieszeni sfinansował operację jego córki. Wtedy Tomlinson nie uważał się za filantropa, zresztą nawet teraz było mu do tego bardzo daleko. Po prostu zrobił wszystko, aby uzyskać bezwzględną lojalność od mężczyzny. I pomimo lat ta wciąż była tak samo silna. Inne wpłaty charytatywne służyły temu samemu — uldze dla serca, która wymazywała grzechy oraz dla utrzymania odpowiednich kontaktów.

— Ja... Ja pójdę po pana Malika. Na pewno będzie chciał...

— Zaczekam, spokojnie, jestem dzisiaj na domiar cierpliwy — wciął mu się w zdanie Louis, gdy pozostali ochroniarze się wycofali na kilka kroków, jakby nie chcieli ryzykować spotkania z nim twarzą w twarz.

— O nie, szefie, szef nie może zostać tutaj. Nie, ja zaprowadzę szefa do pana Malika.

— Nie mogę ci więc odmówić, Diego. Prowadź.

Louis został poprowadzony do loży, którą sam kiedyś zajmował. Ta była pusta, jakby od dawna stała nieużywana, a jednak stale czyszczona. Czyżby Malik nie podzielał jego poglądu, aby doglądać gości własnym okiem? Nie chciał znajdować zagrożenia i potencjalnych współpracowników? Chyba jednak nie nauczył go do porządku swoich metod.

Stanął przy balustradzie, kładąc na niej dłonie. Czuł się znów jak król. Jak pan życia i śmierci tych wszystkich osób na dole. Było to tak samo ekscytujące jak i przerażające. Jak niewiele potrzebował, aby skazać kogoś na śmierć. Wystarczyło jedno jego słowo. Jedno. Gładził palcami złotą poręcz, rozglądając się.

— Louis?

Odwrócił się, kiedy usłyszał znany sobie głos. I wtedy zobaczył Zayna Malika. Chłopaka, którego uratował od ubóstwa i który stał się jego bratem.

Ale teraz był dla niego wyłącznie zdrajcą.

Zdrajcą, z którym zamierzał się rozprawić.



Continue Reading

You'll Also Like

8.1K 513 22
Młody kierowca Formuły 1 i wyśmienita tenisistka. Co ich połączy? A raczej co im w tym przeszkodzi. Życie rzuca nam wiele kłód pod nogi, a tej dwójce...
9.9K 527 22
❝ - Ty na serio się w niej zakochałeś - spojrzałem na kumpla z lekko podniesionymi brwiami z zaskoczenia. - Żartujesz sobie ze mnie - prychnąłem pod...
8.2K 426 23
Co gdyby to Hailie wychowała się z ojcem a chłopcy z Gabrielą? Co gdyby to oni stracili matkę? Co gdyby Hailie miała córkę w wieku 19 lat? Co gdyby t...
68.2K 1.6K 43
Co by było gdyby Hailie zgodziła się wyjść za Adrien podczas tej pamiętnej kolacji?