YINYANG TIGER

By milkychimy

20K 2.3K 1.1K

[☯️] zakończone ❝a tiger in a herd of hunters kills the most❞ Charlie Wilson to poseł republikański, wal... More

Prolog: pewność zasiana tygrysim czarem
1 🂡 mafiozo pod płaszczem politycznego wybawcy
2 🂡 godło na czole
3 🂡 skaryfikacja po ostrzu Xiuying
4 🂡 tygrysek z niewidzialną przeszłością
5 🂡 I rada: nie pozwól wrogowi poznać swoje lęki
6 🂡 zemsta to pierwszy stopień do piekła
7 🂡 władza nad krajem bliska władzy mafii
8 🂡 niewinny królik również potrafi się mścić
9 🂡 ostrze kompromitacji
10 🂡 niepokój budzi intrygę
11 🂡 nie zawstydza mnie męska aparycja
12 🂡 Amur Tiger
13 🂡 sieć rodzinna pod presją mafii?
14 🂡 melodia guzheng snuje powiew śmierci
15 🂡 powiedz mi, kim według ciebie jestem
16 🂡 jak dżentelmeni
17 🂡 imię moje - Xiao
18 🂡 początek mafijnej wojny
19 🂡 mały jadeitek
20 🂡 ten, którego imienia nie można wypowiadać
21 🂡 zwaśniona z tygrysem
22 🂡 wspólna nienawiść budzi najgorętszą potęgę
23 🂡 piętno obietnic
24 🂡 Resflor Company
25 🂡 kres wojny
26 🂡 krwawa piwonia
27 🂡 śmiertelny duet
28 🂡 wspólne łoże
29 🂡 pierwsza, chińska poszlaka
30 🂡 sprzymierzeńcy szybko we wrogów się zmieniają
31 🂡 pocałunek wybawienia
32 🂡 sumimasen, szach-mat
33 🂡 powiedz, co chcesz mi zrobić
34 🂡 dlaczego tutaj nie zostaniesz?
35 🂡 pierwsza ofiara
36 🂡 przepraszaj najskrytsze niebo
37 🂡 niczego nie żałuję
38 🂡 naczelny krzykacz
39 🂡 jaśmin na skórze
40 🂡 rewolucja jest kobietą
41 🂡 tęsknota za domem to pierwszy stopień do buntu
42 🂡 rodzinne więzy
43 🂡 plan mizogina
44 🂡 skoro chcesz ze mną zostać...
45 🂡 spalone mosty
46 🂡 Dzień Niepodległości
48 🂡 tchórzliwy prezydent
49 🂡 Rodzina Zhang
50 🂡 mafia jest jak państwo totalitarne
51 🂡 odwiedźmy Zhouzhuang!
52 🂡 żołądek amerykańskiego pieska
53 🂡 pociąg do Szanghaju
54 🂡 mądrości starej nainai
55 🂡 McDonald's i Kungfu Panda
56 🂡 Qiaoxi 桥西
57 🂡 polowanie na Smoka
58 🂡 spotkanie z feministyczną królową
59 🂡 ślad jaśminowego przymierza
60 🂡 Vincent Lawrence nie żyje
61 🂡 zmęczony, duży kiciuś
62 🂡 człowiek to bardzo delikatna maszyna
63 🂡 młodzieńcza głupota
64 🂡 paskudny kłamca
65 🂡 Ameryka o sobie przypomina
66 🂡 tego historia nie wytłumaczy braterską miłością
67 🂡 pocałunki w pierwszy śnieg
68 🂡 biały katolik z Ameryki - największe zagrożenie
69 🂡 Księżycowy Nowy Rok
70 🂡 Wǒ xǐhuan nǐ
71 🂡 Witaj ponownie, Ameryko
72 🂡 Konferencja zdrajcy czy ofiary?
73 🂡 Yareli Harrera i Zhang Chaoxiang
74 🂡 nóż w plecach
75 🂡 pozostał mi tylko on
76 🂡 ledwo zdobyta, a już stracona
77 🂡 plan Marshalla
78 🂡 pośmiertny ruch na szachownicy
79 🂡 zdrajca niejedno nosi imię
80 🂡 finał sztuki tragicznej
Epilog: powiedz mi, kiedy się we mnie zakochałeś

47 🂡 wiesz w ogóle, gdzie Chiny leżą?

126 24 0
By milkychimy

                 Nowy Jork był rajem dla osób spragnionych bodźców w życiu. Dla szalonych ekstrawertyków, których nie odstraszał całodobowy huk i tysiące świateł migających z każdego zakątka. Dla Vincenta cała Ameryka była paskudna i przerysowana. Wszystko tu było wielkie, głośne, przytłaczało jego zażyłą duszę spokojnego introwertyka. Co prawda w Chinach lubował się w imprezach. Szczególnie gdy tkwił w psychicznym dołku, poniżej zdrowego marginesu społecznego, kiedy każda cząstka umysłu kazała mu zatracić się w używkach, alkoholu i niszczycielskim towarzystwie.

Ameryka nie ciągnęła go do zabawy. Wręcz przeciwnie, ten przerysowany kraj wyciągnął wewnętrznego emeryta, który stawał na balkonie o szóstej rano i podziwiał ten sam od czterdziestu lat krajobraz pobliskiej dzielnicy. Z tym wyjątkiem, że Xiao mógł poszczycić się widokiem na panoramę porannego Nowego Jorku dopiero budzącego się ospale. Stojąc o poranku na balkonie apartamentu, z kubkiem kawy i wiatrem muskającym leniwie nagą pierś, nie podziwiał betonowych szczytów i niknących w pędzie samochodów. Wpatrywał się w rozciągającego się dwa metry przed nim Charliego.

— Tylko psychopaci i czterdziestolatki przeżywające kryzys wieku średniego rozciągają się na tarasie o szóstej rano — mruknął, rozcierając nie do końca wybudzone ze snu oczy.

Charlie rozciągający mięśnie ud, słysząc głos blondyna, roześmiał się perliście i się wyprostował. Poprawił ciemną koszulkę na ramiączkach i roztrzepane, atramentowe kosmyki, po czym sięgnął po butelkę wody.

— Tobie drobne ćwiczenia również by nie zaszkodziły. Zachowujesz się jak kot kanapowy.

Xiao prychnął. Odstawił kubek z wypitą do połowy kawą, przystając obok Charliego przy oszklonej barierce.

— Kot przynajmniej jest chytry i przebiegły.

— Na pewno niekanapowy. Zanim by się wybudził ze snu, już dawno byłby w połowie pożarty.

Blondyn uśmiechnął się kącikiem ust.

— O to się nie martw, najdroższy.

Charlie jeszcze rzucił coś bliżej nieokreślonego pod nosem, po czym wypił na raz połowę niegazowanej wody z butelki. Xiao przyglądał mu się, omiatając wzrokiem napięte mięśnie ramion, ud czy odsłoniętych łydek. Wracał do kondycji sprzed mentalnego upadku. Vincent do tej pory pamiętał ich pierwsze spotkanie, podczas którego ukrył nikłe zmieszanie związane z masywną sylwetką Wilsona. Widać było zapał do siłowni, ćwiczeń i całego zdrowego trybu życia, a tego Xiao nigdy nie potrzebował. Nigdy nie upatrywał większej masy ciała, był chudy i wysoki niczym konar, kondycję miał tragiczną, a na poprawienie tego stanu był stanowczo zbyt leniwy.

Gdy Charlie odrzucił butelkę, przystanął obok Vincenta, opierając ramiona na barierce. Obaj skierowali spojrzenia w stronę zachmurzonego nieba. Duszność wisząca w powietrzu i ciemniejące chmury sugerowały, że w drodze powrotnej do Waszyngtonu towarzyszyć będą pioruny. Xiao miał wrażenie, jakby burzowe chmury wisiały nad nimi już od wczoraj. Wrócili do hotelu zaraz po skończeniu się pokazu fajerwerków. Zastali w apartamencie zapitego Florence, który ostatkami sił mamrotał coś o końcu świata i wlewał do gardła resztki taniego whisky. Marshall wyparował. Możliwe, że był na imprezie na szczycie Empire State. Nie obchodziło ich to, żaden z nich nie miał większych sił na wszczęcie poszukiwania fioletowowłosego. Zamiast tego skradli sobie kilka namiętniejszych pocałunków, wymienili kilka szeptów i zasnęli z przytłaczającego zmęczenia w swoich objęciach. W Waszyngtonie musieli być jeszcze przed południem, a Vincent już wiedział, że nie odwlecze konsekwencji spotkania z Chaoxiangiem. Nawet nie chciał spoglądać na listę nieodebranych połączeń.

Chciał cieszyć się tym chwilowym, sielankowym spokojem. Gdy słońce ledwo zdołało wznieść się ponad statuą wolności, Nowy Jork ledwo budził się ze snu, a za ścianą chrapał pijany i zrozpaczony Florence.

Vincent zaszedł Charliego ostrożnie od tyłu. Czarnowłosy wyprężył plecy, a po ciele przebył dreszcz, gdy smukłe, wiecznie zimne palce osiadły na biodrach. Mężczyzna odchylił się nieznacznie do tyłu, pozwalając, aby plecy wpasowały się w nagą klatkę piersiową. Blondyn uśmiechnął się nieznacznie, zatapiając nos w szyi starszego. Nieznacznie odchylił ramiączko podkoszulka, przy okazji pozwolił sobie na złożenie nikłego, zapraszającego pocałunku na rozgrzanej, bladej skórze. Charlie zamruczał pod nosem jak kot, ściągając dłonie Vincenta na podbrzusze. Splótł ich palce w pęk.

— Wplątałeś mnie w niezłe bagno, zdajesz sobie z tego sprawę? — szepnął, nawiązując do wczorajszej rozmowy.

Vincent zostawił jeszcze jeden pocałunek na bladym karku, wcisnął nos między puchate, lekko pokręcone kosmyki.

— Sam pozwoliłeś się w to bagno wciągnąć.

Charlie zaśmiał się wyraźnie.

— Właśnie za to cię nienawidzę.

— Za co dokładnie mnie nienawidzisz, najdroższy?

Czarnowłosy odwrócił się do niego, oparł się plecami o barierkę oddzielającą od przepaści. Mimo to złożył ufnie dłonie na szyi Vincenta, obserwując przyjemny dla oka kontrast między odcieniami ich skór. Blada cera Charliego wyglądała niczym nietknięty atramentem papier przy karmelowym odcieniu szyi Xiao.

— Lubisz słuchać, jak ludzie mówią, za co cię nie znoszą? — zaśmiał się pod nosem, sunąc palcem po obrysie tygrysiego tatuażu.

Vincent uśmiechnął się pobłażliwie.

— Ludzie sprawili, że wiele emocjonalnych wyznań staje się płytkie i tanie. Jednak srogie, soczyste „nienawidzę cię" na zawsze pozostanie pełne uczuć. Nienawiść jest jedną z najbardziej wyrazistych i niszczycielskich emocji. Trudno jednak zauważyć, kiedy w pewnym momencie nienawiść ustępuje oczarowaniu i uwielbieniu — odpowiedział prędko, nie ściągając spojrzenia z rozchylonych w uśmiechu warg.

— Ja chyba właśnie za to najbardziej cię nienawidzę. Sprawiłeś, że chcę brnąć za tobą w największe szaleństwo — odparł z nikłym, rozładowującym napięcie chichotem.

Vincent również momentalnie się rozluźnił. Mięśnie oswobodziły napięcie, serce opadło w spokojniejszy rytm. Charlie był tą jedyną osobą na świecie, przy której czuł, że słowa nie muszą padać. Spojrzenia, dotyki, przyśpieszone bicia serc czy dudniąca w żyłach krew mówiły czasami więcej, niż wyzute z sentymentalnego napięcia słowa.

Musieli za chwilę powrócić do rzeczywistości — znaleźć Marshalla, wybudzić Florence i zebrać się do powrotu, do stolicy, obowiązków i reprymendy od Smoka. Nim to, Xiao łaknął jeszcze chwili tego mitycznego odrealnienia. Odłączenia mózgu od ciała i być na tym balkonie.

Nie było to dane przez przesiąknięty obrzydzeniem głos, który wyrwał się wraz z wiatrem.

— Lecicie już w ślinę czy jeszcze nie?

Vincent odwrócił się natychmiast, a zza nim wychylił się zaciekawiony Charlie. W balkonowych drzwiach stał skrzywiony zaginiony. Niezadowolony blondyn się odsunął. Zdecydował przesunąć ich pieszczoty na wieczór, gdy już nic nie będzie im miało prawa przeszkodzić.

— Długo tam stoisz? — zapytał Charlie, gdy Marshall ruszył ospałym krokiem.

— Wystarczająco, aby zrobić wam sesję zdjęciową i wysłać ją do najbliższej gazety plotkarskiej — ziewnął, wciskając dłonie do kieszeni szerokich, ciemnych dresów. Ewidentnie przed chwilą dopiero wstał, o czym świadczyły oczy jak zapałki czy roztrzepane w nieładzie kosmyki. Gdy zatrzymał się przy barierce, zmierzył ich skonfundowanym spojrzeniem od stóp aż po czubki głów. — Oraz wystarczająco, żeby usłyszeć dziwne wyznania. Psychopaci, jakby nie można było powiedzieć sobie po prostu „lubię cię" albo „lubię się z tobą pieprzyć" dla bardziej wstydliwych.

Te słowa powinny były ich zawstydzić, jednak wywrócili oczami, ignorując zaczepkę.

— Florence wstał? — zagadnął Vincent.

Marshall zaśmiał się gorzko.

— Wstał. I pije dalej.

Charlie potarł palcami nasadę nosa, a Xiao odrzucił głowę do tyłu.

Florence przydawał się w wielu politycznych sprawach. Nie było tak dobrego politycznego stratega, jednak nie zmieniało to faktu, jak wielką kulą u nogi był. Wystarczyło, aby szablonowany do perfekcji plan zboczył chociaż odrobinę z głównej drogi, aby brał nogi za pas do ucieczki za granicę i rozglądał się za schronami awaryjnymi jak w przypadku spadku bomby atomowej.

Vincent zaczesał miodowe kosmyki sprzed twarzy, wzdychając cierpiąco.

— Zostawmy go, poproszę ludzi, aby wysłali go pocztą albo coś — mruknął, szykując się do wrócenia, do środka, najpewniej po to, aby zbadać stan ich naczelnego krzykaczo-panikarza. Zatrzymał go twardy i zimny niczym odłam lodu głos Marshalla.

— To nie jest nasz największy problem, Vince.

Blondyn odwrócił się zdziwiony, marszcząc brwi.

— Co się dzieje?

Fioletowowłosy poruszył charakterystycznie brwiami, wypuszczając nagromadzone w płucach powietrze. Sięgnął do głębokich kieszeni, wyciągnął nieustannie wibrujący od połączenia telefon. Wysunął urządzenie pod nos Xiao i Charliego. Blondyn, w przeciwieństwie do Wilsona, nawet nie musiał patrzeć na ekran. Zacisnął usta w wąską kreskę, dławiąc przekleństwo.

— Najpewniej, nie mogąc dodzwonić się do ciebie, zaczął bombardować mnie. Odbierz teraz albo oddzwoń do niego. Ja nie mam zamiaru odbierać. Swojego synusia nie zabije, w przeciwieństwie do mnie.

Vincent zgromił go śmiertelnym spojrzeniem, analizując w głowie wszystkie za i przeciw. Odkąd obudził się o poranku, wiedział, że szala wściekłości Chaoxianga przeleje się prędzej czy później. Uporczywie jednak odkładał tę chwilę, samemu nie wiedząc, na co tak naprawdę liczył. Że wraz z ciągnącymi się godzinami ciszy Smok się znudzi? Przejdzie mu cała złość? Przemyśli sprawę i uzna, że jego przyszywane dziecko ma świętą rację, a on powinien przejść na prawą stronę, znaleźć ukochaną i założyć szczęśliwą rodzinę?

Karmił się własną naiwność, dobrze zdawał sobie z tego sprawę.

Nie ukrywał, że wolałby przeprowadzić tę druzgoczącą rozmowę twarzą w twarz z Chaoxiangiem. Znał go na tyle, że w drodze do Waszyngtonu mógłby ułożyć całą listę anegdot i odzywek, którymi zagada władcę imperium.

Nie mógł jednak pozwolić, aby oberwało się Marshallowi.

Zabrał telefon. Na jednym, odważnym wdechu przeciągnął do zielonej słuchawki, kierując się energicznym krokiem do środka pomieszczenia. Marshall i Charlie spojrzeli po sobie przelotnie, po czym ruszyli pośpiesznie za nim.

— Co tam, staruszku? — rzucił po chińsku, siląc się na pewny siebie ton.

— Ogłupiałeś do reszty — odezwał się natychmiast Chaoxiang.

Xiao mimowolnie uśmiechnął się dumnie. Mimo strachu przeszywającego żyły i niepokoju związanego z konsekwencjami plan szedł w dobrą stronę. Właśnie o chodziło. Smok miał być wściekły, rozjuszony do tego stopnia, aby wyrywać sobie ostatnie włosy z głowy, widząc, co jego wykreowany, wymuskany, marionetkowy prezydent czyni. Mimo że Xiao był szczerze przerażony tym, co go spotka po powrocie do Waszyngtonu, ale nie miał zamiaru chylić głowy w pokorze.

Prawdziwe przedstawienie zemsty dopiero miało się zacząć.

Opadł z ciężkim, teatralnym westchnieniem na krzesło przy stole w głównym pomieszczeniu apartamentu. Za jego plecami pojawiła się zaciekawiona, pozostała dwójka. Po drugiej stronie zgonował na nowo Florence.

Oh, so sorry, daddy — odparł, siląc się na typowy, amerykański akcent rozpieszczonego dzieciaka milionera.

Usłyszał syk Chaoxianga. Charlie zasłonił usta dłonią, aby powstrzymać wybuch śmiechu. Marshall obserwował z rezerwą sytuację.

— Mów w ojczystym języku, kiedy się do mnie zwracasz, gówniarzu.

Vincent wywrócił oczami, żałując, że przyszywany ojciec nie może tego zobaczyć. Zarzucił nonszalancko nogę na nogę, wzdychając.

— No trochę zabalowałem, no sorki. Chciałem się odstresować przed wystąpieniem i troszkę przesadziłem, nic na to nie poradzę. Ale chyba nikt nie zauważył, że byłem pijany, prawda?

Robił z siebie idiotę. Z chorą, rozpuszczającą satysfakcję w żyłach premedytacją.

Ku jego zdziwieniu Chaoxiang jedynie syknął pod nosem, jakby próbował ujarzmić nerwy ostatkami sił. Zaszczyciła go chwila niespodziewanej ciszy, która zaciekawiła dwójkę pozostałych mężczyzn. Charlie i Marshall podsunęli uszy, chcąc podsłuchać słowa Smoka. Vincent ułatwił to, przełączając rozmowę na głośnomówiący.

— Boże, pieprzyć tę przemowę! Biały Dom wystosował pismo tłumaczące, że nie byłeś pijany, tylko chory. — Xiao wywrócił oczami. Nie wierzył, że ktoś o zdrowych zmysłach by uwierzył w taką ściemę. Jaki chory miał na szyi odcisk po pomadce? Na szczęście to głupie wytłumaczenie nie niszczyło planów. Im dalej słuchał Smoka, miał wrażenie, że odcięcie się od Internetu na te kilkanaście godzin wytrąciło go z kontroli. — Wszystko by ucichło, ale ty nigdy nie możesz pozostać przy jednym skandalu. Zbyt długo byłeś posłuszny, tak? Swędziało cię już dupsko, żeby tylko zrobić mi na złość?

Xiao zmarszczył brwi. Marshall również się skrzywił, zaraz przetłumaczył wszystko zdezorientowanemu Charliemu.

— Że co? Co masz na myśli?

Akcja pod kryptonimem „Pijany Prezydencik" na oficjalnej przemowie była jedynym skandalem, jaki przewidzieli na początek. Kiedy układali plan z Marshallem, zgodnie stwierdzili, że między pokąszeniami we władzę Smoka powinni stosować odpowiednie odstępy czasu. Wpadki Vincenta miały być naturalne i realne, a cała pogoń strategiczna rzucona na jeden dzień, przy okazji zniweczyłaby cały autorytet dotychczas dobrze sprawującego się prezydenta, mogłaby im tylko zaszkodzić.

Wtem uświadomienie spadło niczym rzucony z nieba kamień.

Ktoś nakrył go z Charliem w parku. Ktoś ich zauważył, zrobił zdjęcie, wstawił na Twittera, wysłał do gazetek plotkarskich.

Pewny siebie uśmieszek zniknął z twarzy w ciągu sekundy. Charlie zaczął z nerwów zgryzać skórki z paznokci.

— Otwórz Twittera. Włącz telewizje. Cokolwiek, Xiao, obudź się do cholery — syknął Chaoxiang.

Blondyn momentalnie odwrócił się w stronę pozostałych.

— Włączcie telewizje, natychmiast.

Do pilota w pobliskim salonie rzucił się Marshall. Tuż za nim pośpiesznie pognał Charlie oraz Vincent pozostający na linii z szefem. Wszyscy zatrzymali się za skórzaną kanapą w chwili, gdy fioletowowłosy drżącymi palcami załączył telewizor, przeskoczył do najbliższego kanału z wiadomościami. Nie musieli długo czekać na wyjaśnienia.

Na mosiężnym, ogromnym ekranie pojawiła się sylwetka blondwłosej prezenterki z poważną miną. Na czerwonym pasku poniżej rozwinął się nagłówek „Prezydenckich skandali ciąg dalszy", a w tle ukazało się niebywale rozmazane, rozpikselowane zdjęcie. Nim przeskoczyli na kanapę, aby przystanąć bliżej i dokładniej się przyjrzeć, prezenterka odezwała się monotonnym tonem.

— Po piśmie wydanym przez Biały Dom, tłumaczącym stan prezydenta Vincenta Lawrence'a z głębokimi przeprosinami, spokój nie wyciszył plotek i teorii wobec prezydenta. O poranku wypłynęło do sieci z anonimowego źródła zdjęcie budzące skandal na skalę światową — kiedy to powiedziała, na ekranie powiększono zdjęcie.

Przedstawiało szczyt Empire State, który tamtego wieczora przerobiono na bankietowy zalążek dla reporterów. Co roku wychodziło stamtąd mnóstwo oficjalnych zdjęć, ukazujących sztucznie uśmiechniętych polityków ściskających dłonie największych wrogów, aby podkreślić łączącą siłę narodowego święta. Przyjęcie było otwarte dla reporterów, zawsze wychodziły stamtąd drobne skandale — jeden spojrzał krzywo na drugiego, w czasie gdy trzeciego całkowicie pijanego wyprowadzała ochrona.

W tym roku jednak pomniejsze skandale przyćmiło zdjęcie charakterystycznego mężczyzny o łudząco podobnych, miodowych kosmykach. W typowym dla Lawrence'a jasnym garniturze i o karmelowej skórze. Rozmazana, niewyraźna sylwetka stała na tle nocnego Nowego Jorku, a oba boki otaczały dwie zgrabne kobiety — reporterki, może kelnerki, na pewno nikt szczególny, ponieważ ich twarze zostały zamazane. Nie byłoby w tym nic wyjątkowo skandalicznego, gdyby mężczyzna jedną ręką nie zakasywałby do góry sukienki jednej, gładząc szarmancko policzek drugiej.

Stali jak wryci z rochylonymi wargami. Na ekranie na nowo pojawiła się prezenterka, a w tle przewijały się wpisy na Twitterze z całego świata. Wszystkie szkalowały młodego, nowego prezydenta. Ludzie zuchwale twierdzili, że Vincent Lawrence wygrał przypadkiem i nigdy nie powinien dostać się do władzy. Inni twierdzili, że tak naprawdę nie zna się na polityce, twierdzili, że kandydatura jest dla niego zabawą. Jeszcze inni żądali wotum nieufności wobec prezydenta.

Xiao zadrżał. Sam nawet nie wiedział dlaczego. Ten skandal był nagłą, nieprzewidzianą defensywą w wypowiedzianej jednostronnie wojnie z Chaoxiangiem. Powinien się cieszyć, że ktoś właśnie wyręcza go. I cieszyłby się, gdyby to był ich zaplanowany ruch.

Powoli odwrócił się w stronę oniemiałego Charliego i Marshalla. Wskazał palcem na ekran.

— To nie ja — wyjaśnił drżącym tonem, jakby bał się, że mu nie uwierzą.

Jednak Charlie i Marshall jedynie skinęli głowami. Wiedzieli to, doszli do tego sami. Szczególnie Charlie, z którym Vincent był przez cały wieczór.

Xiao panicznie podciągnął telefon z trwającą wciąż rozmową pod usta. Determinacja zaiskrzyła w oczach, a desperacja zadrżała palcami.

— To nie ja! Chaoxiang, nie rozumiesz, naprawdę, ktoś to sfałszo... — próbował się wytłumaczyć, jednak Smok wciął się prosto w słowa.

— O dwunastej masz być u mnie. Bez dyskusji.

Rozłączył się.

                Charlie, Xiao i Marshall wpadli do gabinetu Chaoxianga minutę po dwunastej. Drzwi trzasnęły do tego stopnia, że z półek pospadało kilka starych ksiąg, a kostki lodu zatopione w whisky zadrżały. Staruszek na ich widok poderwał się momentalnie z fotela, okrążył pośpiesznym krokiem biurko. Vincent idący na przodzie niemalże drżał. Jego kroki były pośpieszne, chwiejne, pełne zdenerwowania i jednoczesnego przerażenia. Niemalże biegł do gabinetu Smoka, czując się na nowo jak kilkuletni dzieciak, prowadzony na reprymendę do opiekuna. Zatrzymał się zaraz przed starszym, czując, jak desperacja wypaliła już dziurę w płucach.

— Chaoxiang, ja naprawdę mogę to wytłumaczyć. To nie byłem ja, naprawdę, cały wiecz... — Natychmiast zaczął się tłumaczyć, jednak Smok nie pozwolił mu mówić.

Nie chciał tłumaczenia Xiao, nie chciał słuchać drżącego, żałosnego, tchórzliwego tonu — to on miał mówić. A żeby podkreślić przewinienie wychowanka, jakim było odzywanie się bez pozwolenia, nie czekał nawet chwili z uderzeniem go w twarz. Marshall i Charlie zamarli w progu, kiedy zwinięta pięść niskiego staruszka wymierzyła cios prosto w niedawno skaleczony policzek Xiao. Objętym szokiem blondyn zatoczył się do tyłu, podparł się ostatkiem sił o półkę z książkami. Przy uderzeniu musiał ugryźć się w język albo wargę, ponieważ zęby w sekundę zaszły zasłoną ze szkarłatnej krwi.

— Ty pieprzony gówniarzu. Dałem ci wszystko! Życie w pałacu jak książę, przestrzeń do nauki, wychowanie godne najlepszego władcy, aż w końcu kluczową rolę w historycznej dla Yijing misji. A ty w taki sposób mi się odwdzięczasz? — mówił przerażająco, wręcz spokojnie. Do tego stopnia ujarzmionym i wyciszonym tonem, że studził żyły z adrenaliny, budził respekt i chęć natychmiastowego padnięcia na kolana. Xiao jednak nie miał zamiaru klękać. — Myślałeś, że się nie domyślę, że mnie sabotujesz? Że się buntujesz jak gówniarz po kłótni z ojcem?! — Głos Chaoxianga nabierał na rwącej agresji. — Nie jesteś na tyle głupi, aby wyjść pijanemu przed kamery, od razu zauważyłem, że kręcisz. Dlatego nie rób głupca ze swojego ojca! To dzięki mnie zawdzięczasz fakt, że żyjesz! Oczekuję od ciebie tak mało, a ty łakniesz tylko więcej i więcej. Jesteś rozpuszczonym gówniarzem, który myśli, że może sobie mną sterować.

Xiao świadom był tego, że Chaoxiang domyśli się jego planu. Był na to całkowicie przygotowany. Wyobrażał wszystkie reprymendy, rzekome kary i próby ograniczenia go. Nie zdziwiłby się nawet, gdyby został zamknięty za kratami w siedzibie Yijing, byle tylko nie narobił żadnego bałaganu. W gruncie rzeczy Zhang był geniuszem.

Sytuacja jednak wymknęła się spod kontroli. Gdyby nie ruch jakiś sabotujących go mediów i wycieknięcia tego ustawionego zdjęcia, gniew Smoka byłby mniejszy. Uszłoby mu to koło uszu, dałby jedynie rodzicielską reprymendą. Gdyby jego plan na stopniowe podpalanie ojcu tyłka się powiódł, Chaoxiang nie byłby tak wściekły jak teraz.

W całym tym chytrym, odważnym, rebelianckim schemacie Xiao nie przewidział jeszcze jednej rzeczy.

Tego, że będzie tak cholernie przerażony.

Strach zagrał oddechem, wybudził z letargu serce, poniósł manię. Xiao nie zdołał nawet podciągnąć się na równe nogi, ponieważ szef imperium stanął nad nim i wymierzył trzy konkretne kopniaki w brzuch. Blondyn wrzasnął, opadając na podłogę. Chaoxiang zaczął kopać całą siłą, sprawiając, że Xiao momentalnie zaczął dławić się krwią.

Dopiero ten ruch wybudził z przerażenia stojących wciąż w drzwiach mężczyzn. Obaj momentalnie rzucili się w ich stronę. Fioletowowłosy odciągnął zwiniętego w bólu Xiao poza zasięg kopniaków, natomiast Charlie odważnie pchnął szefa całego imperium.

Gdyby ich nie było, zakopałby mnie na śmierć — przewijała się myśl w oczach otępiałego, przerażonego Xiao.

Zabiłby go. Zabiłby z zimną krwią, pokopał wszystkie organy, połamał żebra. Gdyby nie litość ojca, szamotałby się przez najdłuższe godziny w mękach, czekałby, aż spływająca do gardła krew udusiłaby go.

Przyjeżdżając do Ameryki, Xiao był pewien, że niczego się nie boi. Był perfekcyjnym pupilkiem szefa Yijing. Nikt nie mógł go ruszyć. Nikt nie mógł nawet podskoczyć mu pod nos. Świat chylił się pod jego nogami, przyszywany ojciec chwalił. Czuł się jak bóg.

Teraz uświadomił sobie boleśnie, że nawet gdyby cały świat drgałby i klękałby na jego widok, zawsze będzie na tym świecie jedna osoba będąca ponad nim.

Chaoxiang był jedyną osobą, której Xiao bał się całym sercem.

Marshall pomógł mu usiąść stabilnie na podłodze. Oparł plecy o regał, pomógł wykrztusić ostałą w ustach krew, aby nie spłynęła do gardła. Wzrok blondyna, zupełnie nieobecny, osadzony był gdzieś w bliżej nieokreślonej przestrzeni. Nic do niego nie docierało, cały drżał, a panika zawładnęła nim doszczętnie, gdy dotarł do niego wrzask Marshalla.

— Charlie, odsuń się! — uprzedził czarnowłosego Diaz, wzbudzając uwagę Vincenta.

Xiao dopiero teraz dostrzegł, że jego kochanek stał naprzeciw władcy Yijing, jakby miał zaraz oddać mu za każde kopnięcie. Jednak nawet uwaga Marshalla nie przestraszyła Charliego. Wilson rzucił wyzywające spojrzenie starszemu, nawet nie drgnął przy tym strachem.

— Tylko ja mam prawo gnębić Xiao. Uspokój się, bo ci ostatnie włosy z wąsa wypadną. Czemu nie pozwolisz mu wytłumaczyć, że to ustawka? — syknął Charlie po angielsku.

Chaoxiang patrzył na niego z pełnym obrzydzenia skrzywieniem.

— Nie masz predyspozycji, aby się do mnie odzywać — odparł po chińsku.

Charlie nie rozumiał, co mówił Chaoxiang, a Chaoxiang nie rozumiał, co mówił Charlie. Nie przeszkadzało im to jednak w ciągnięciu kłótni.

— Przysięgam ci, stary, złamany fiucie, że Xiao był cały wieczór ze mną na Manhattanie. Możesz go winić za przemowę, ale to zdjęcie to nie jego sprawka.

— Nie mów do mnie po angielsku, głupi Amerykańcu! Wiesz w ogóle, gdzie Chiny leżą na mapie?!

— Jaką masz czelność, zapuszczać swoje tłuste, parszywe dupsko z obrzydliwymi, szowinistycznymi reformami w moim kraju? Niszczysz życie wszystkich wokoło, włącznie z Xiao.

Chaoxiang podniósł na niego rękę. Widział, że Charlie nawet nie skulił się przerażony, dlatego jedynie poczerwieniał ze złości.

— Wynoś się stąd!

— Spieprzaj do swojego kraju!

Marshall podniósł się z podłogi, podbiegł do Charliego. Złapał go za umięśnione ramię, próbował odciągnąć.

— Charlie, to niebez...

Czarnowłosy wyrwał się z ucisku. Wcisnął palec wskazujący prosto w tłustą pierś Chaoxianga. Staruszek był zdruzgotany.

— Głupi, obrzydliwy, stary zboczeniec, a nie szef wielkiego imperium. Mam nadzieję, że zdechniesz najgorszą, najpowolniejszą śmiercią — wysyczał te słowa, szykował się na splunięcie władcy pod stopy.

Gdy Marshall zdał sobie sprawę, co zamierza Wilson, prędko odciągnął go, wepchnął za siebie. Tym razem Charlie nie sprawiał większego oporu. Zachwiał się, zatrzymał się obok Vincenta, który koślawo podniósł się z podłogi. Chaoxiang wymierzył pełne mordu spojrzenie prosto w stronę polityka, zaraz wymierzył ku niemu palcem.

— Przetłumacz, co powiedziało to białe, szczekające gówno — rzucił do Marshalla.

Fioletowowłosy pokłonił się pokornie, kiwając głową.

— Charlie chciał powiedzieć, że zdjęcie, które wyciekło, było ustawione. Xiao nie mógł na nim być, nie przyszedł na przyjęcie na szczycie Empire State. Cały wieczór był z Charliem na Manhattanie — tłumaczył z drżącym przerażeniem. Co rusz odwracał się za siebie, jakby liczył, że w razie ataku złości staruszka którykolwiek wyskoczy mu na pomoc. Unikając spojrzenia Chaoxianga, mówił dalej. — Szefie, Xiao zawinił z przemową, to była naprawdę ogromna porażka, nie przypilnowaliśmy go. Ale przysięgam na swoje życie, że w tym momencie powinniśmy skupić się na tym, kto próbuje nam zagrozić. Równie dobrze mogą stać za tym śmieszki z opozycji, ale równocześnie może to być realne zagrożenie. Dla Yijing i misji w Stanach.

Xiao czuł ogarniający go zewsząd wstyd. Już nie tylko dlatego, że biernie łapał się za obolałe części ciała, wspominając, jak fałszywy ojciec pobił go na oczach innych. Wypełniało go wstyd w związku z tym, że jego odważny, rebeliancki plan poszedł się pieprzyć.

Chciał zajść za skórę Chaoxiangowi, ale pokonał go jego uporczywy strach. Przez niego Marshall musiał ich tłumaczyć, narażać się, wmawiać, że wszystko było nieszczęśliwym wypadkiem, mimo że Xiao dobrze wiedział, iż Smok nie uwierzy.

Wystarczyło jedno spojrzenie ojca w oczy przybranego dziecka, aby dojrzał potężną skalę płonącej księżycowym ogniem nienawiści.

Chaoxiang już nie spoglądał w jego stronę. Najpewniej z obrzydzenia i rozczarowania. Zamiast tego skupił się na fioletowowłosym.

— Diaz, skontaktuj się z Szanghajem, niech namierzą, skąd wypłynęło to zdjęcie. Niech wyciągną winnego i zmuszą go do przyznania się, do winy publicznie — rozkazał Smok, kierując się w stronę biurka. Sięgnął do szklanki z whisky, wypił alkohol do ostatnich kropel.

Marshall skinął panicznie głową.

— Tak, oczywiście.

Chaoxiang oparł się o mebel, wymierzając karcące spojrzenie w stronę Xiao.

— Świetnie wyknułeś sobie show pod publikę, aby utrzeć mi nosa. Skoro taki dobry z ciebie strateg, może masz pomysł, jak to odkręcić? Ludzie nie kupili śpiewki o chorobie. Szczególnie w obliczu późniejszego zdjęcia.

Xiao ciężko było mówić. Ojciec nic mu nie połamał, jednak ból był na tyle paraliżujący, że oddychał płytko i niestabilnie. Nie mógł nawet stanąć prosto, musiał podtrzymywać go Charlie. Mimo to, zginając się w pół, otarł rękawem krew z ust, chrypiał z trudem.

— Niech Biały Dom wytoczy oficjalną sprawę śledczą, w której podstawicie kogoś, kto mnie otruł.

Xiao nie chciał niczego odkręcać. Żenujące i uwłaczające było zmuszanie się do wymyślania planu, jak posprzątać bałagan po ułożonym z dumą planie. Chciał krzyknąć Chaoxiangowi w twarz, że nie będzie zbierał trupów po własnej walce. Pragnął buntu, rozniecenia ognia namiętnego sprzeciwu, który pochłonie chore idee Yijing niczym świeży, zielony las.

Zamiast tego zdeptał go strach.

Marshall prędko podpiął się pod pomysł Vincenta, widząc sceptyczne spojrzenie szefa.

— Mógł się tak zachować, będąc otrutym. Szminka na jego szyi była rozmazana, możemy podpiąć ją pod siniaka, zadrapanie, wszystko. To... da się ogarnąć.

Sceptyczny Smok kiwnął głową, odpychając się od ciężkiego, drewnianego biurka.

— Wykonać. Natychmiast.

Marshall pokiwał pokornie głową, wyciągając ze spodni telefon. Prędko wystukał odpowiedni numer, po czym z urządzeniem przy uchu wyszedł z gabinetu. Przechodząc obok drzwi, zerknął jeszcze pełnym współczucia, solidarności spojrzeniem w stronę kochanków. Xiao wiedział, że nie miał mu za złe, że ich plan nie wypalił. Wręcz przeciwnie — współczuł mu, mimo że to ostatnie, czego w tym momencie łaknął fałszywy prezydent.

Mimo strachu rozrywającego żyły przerażenia i bólu piętnującego ciało był pełen złości. Wściekłość płonęła pod skórą, a pragnienie zemsty wypływało wraz z krwią.

Nie odrywał spojrzenia od kroczącego leniwie Chaoxianga. Smok zataczał się w jego stronę niczym cwany, odważny drapieżnik, który wypatrzył słabą, poranioną ofiarę. Gdy tylko przystanął wystarczająco blisko, Charlie natychmiast wyszedł przed blondyna, jakby pragnął ochronić go własną piersią. Tym razem odsunął go na bok sam Vincent.

Chaoxiang ujął w palce podbródek wychowanka, obejrzał jego twarz z każdej strony.

— Mam wrażenie, że ostatnio wypaliłeś się ze swojej roli, Wang Xiao. Byłeś mi swego czasu taki posłuszny, tak oddany. Przez moment mógłbym uwierzyć, że kroczyliśmy tą samą drogą. Odbudowywaliśmy nasze zatracone relacje — mówił spokojnym, delikatnym, rodzicielskim tonem, który zaraz zaostrzył się wraz ze skrzywieniem wyrysowanym na twarzy staruszka. — Ale ty jak zawsze musiałeś wszystko spieprzyć.

Blondyn prychnął gorzkim śmiechem.

— No i co w związku z tym zrobisz? Wpieprzysz mi jeszcze mocniej? — zapytał, a Chaoxiang uśmiechnął się podstępnie, gładząc policzek z parszywą, obrzydliwą, sztuczną czułością.

— Myślę, że potrzebujesz odpoczynku. Resetu. Czegoś, co przypomni ci, kto powinien być twoim jedynym autorytetem w życiu.

Xiao uniósł zdziwiony brew. Charlie obok niego przeskakiwał nerwowo z nogi na nogę, nic nie rozumiejąc. Jednak ściskał bok Vincenta, jakby tylko czekał na odpowiedni moment, aby w razie ataku go odciągnąć. Uderzenie, kopnięcie czy nawet splunięcie w twarz nie nadeszło. Chaoxiang uśmiechał się dumnie, jakby wpadł właśnie na najlepszy pomysł.

— Wracasz do Szanghaju. Nie powinieneś przez najbliższy czas pojawiać się publicznie w Ameryce, dlatego wrócisz do Jadeitowego Pałacu i przemyślisz swoje zachowanie w towarzystwie rodziny.

Continue Reading

You'll Also Like

5.4K 1K 16
Hyowol, znany jako Księżycowy Świt, to jedyny męski kisaeng, w dodatku cieszący się sympatią wśród arystokratycznych bywalców domu uciech. Znany z cz...
46K 3.6K 200
One Direction ma przerwę, a jedynym marzeniem Zayna jest odzyskanie Louisa. Okazuje się jednak, że mimo jego rozstania z Harrym, nie jest to takie ł...
318 92 17
Seoho od kilku miesięcy chodzi do kwiaciarni po kwiaty dla swojego przyjaciela, który wiecznie go prosi o taką przysługę. Niestety chłopak spotyka ta...
238K 55.7K 160
gdzie chanyeol to brzydki chłopiec piszący dziennik, a baekhyun to ten, który jako jedyny chciał się z nim zaprzyjaźnić >>> ©xjunsu | 2017...