House husband

By riczekkraczek

2.1K 266 54

House husband - mąż zajmujący się domem (najczęściej niepracujący) Porzucił swoje życie, oddając się czemuś... More

00
01
02
03
05
06

04

245 26 1
By riczekkraczek

jej, kolejny i to nie po 4 miesiącach XD

 grejt sakces

no, to od kolejnego rozdziału wreszcie będzie coś ciekawego XD

miłej nocy! (albo miłego dnia)


———


Miesiąc minął im jak szalony. Nic dziwnego, skoro zawsze było coś do zrobienia, zawsze coś wisiało na głowie, a weekendy spędzane razem miały jeszcze szybsze tempo. Harry'emu zdawało się, że te godziny, które spędzał głownie na odpoczynku pędziły. Był nawet święcie przekonany, że w dni wolne doba trwała krócej niż te dwadzieścia cztery godziny. Bo przecież dopiero co przychodził w piątek z pracy, a kiedy tylko mrugnął już była siódma rano w poniedziałek i musiał wstawać. Coś było z tym czasem poważnie nie tak, jednak za nic nie potrafił tego udowodnić. A przecież wydawało się, że ich życie nie mogło takie być ze stabilną pracą, planem dnia oraz brakiem poważnych zobowiązań. Nawet nie mieli się czym martwić. Nie mieli nad głową żadnych kredytów i innych finansowych zobowiązań poza najzwyklejszymi w świecie rachunkami, w domu wszystko było okej, bo ani nie zalewali ich sąsiedzi, ani nic się nie psuło. No po prostu wszystko było dobrze, a przecież nie raz stres powodował, że gubiło się we własnych myślach, nie zauważając upływu czasu.

Ale, o dziwo, ten miesiąc był również dla nich zupełną zmianą na tak wielu poziomach.

Po pierwsze, z perspektywy Tomlinsona chyba najważniejszą kwestią było to, że z powodu dziwnego braku pracowników, Harry pracował i pracował, prawie codziennie zostając przynajmniej godzinę dłużej w pracy albo z rana wychodził nieco wcześniej. Oczywiście Louis mówił mu, żeby sobie odpuścił, ponieważ zdrowie nie było warte zaharowania się, nawet jeśli miał typowo pracę biurową. Ale on był uparty, ponieważ chciał awansu oraz lepszej pozycji. Harry za to siedział cicho, ponieważ w tygodniu bywał drażliwy, szczególnie rano i naprawdę nie chciał dogryźć swojemu partnerowi, że przecież co on mógł wiedzieć o prawdziwej pracy. Jednak nie zrobił tego ani razu, najczęściej później kajając siebie samego już w metrze, mówiąc sobie, że przecież Louis chciał dobrze. Nie próbował zamknąć go przecież w domu czy coś. Jedynie nie chciał, aby się nie przepracowywał. Tomlinson rozumiał postępowanie bruneta, ale w tym samym czasie i nie rozumiał. W swojej poprzedniej pracy — ponieważ co by o niej nie mówić, to była to praca, w której obracał naprawdę ogromnymi sumami jakby były to marne pensy — awanse wyglądały troszeczkę inaczej i może patrzyłby na wszystko z innej strony, gdyby nie zaczynał jako szef syna mafii tylko żółtodziób z ulicy. Tacy wcale nie mieli łatwo. A on miał. Cóż, okej, nie miał, ale na pewno było łatwiej niż w wypadku kogoś takiego.

Pomijając jednak wątpliwe wspomnienia, to Louis w takiej sytuacji jedyne czego chciał, to zadbać o komfort swojego męża. Może jeszcze bardziej niż wcześniej, ponieważ brunet był zagrzebany w tym wszystkim, więc starał się mu również nie przeszkadzać. Dbał o obiady, pamiętał, aby każdego dnia pamiętać o czymś słodkim i w nocy tulił go tak długo, jak Harry tylko chciał, nawet jeśli robiło mu się nieznośnie gorąco albo ręka mrowiła go już tak, że miał wrażenie, jakby miała sama odpaść. To, że kiedy szedł jeszcze do łazienki tuż po tym jak Styles zasypiał i krzywił się, czując ból w kończynie, było wyłącznie jego własną tajemnicą. Pakując śniadania, zostawiał nawet karteczki z kilkoma miłymi słowami, mając nadzieję, że rozweseli to jego dzień. Nawet nie marudził, kiedy w te nieco wolniejsze weekendy Harry naciskał na komedie romantyczne, których Tomlinson szczerze nie znosił. Miał wrażenie, że one wszystkie były takie same. Tak samo nudne i z bardzo podobną fabułą.

I chyba jego sposoby na poprawianie humoru działały, a przynajmniej tak mu się wydawało, ponieważ w czasie lunchu zawsze dostawał wiadomość od Stylesa, który odpowiadał mu na życzenia z karteczki w podobny sposób. Cieszył się, że coś przynosiły zamierzone rezultaty, ponieważ w nocy, gdy leżeli już w łóżku, ten narzekał na pracę i na to, jaki był zmęczony. Louis proponował mu, aby wziął chorobowe i posiedział kilka dni w domu, ale Harry nie chciał robić sobie problemów bez powodu. Mógł więcej jedynie akceptować decyzje swojego męża, nawet jeżeli sam ich nie popierał. Przecież Styles również miał pewne wątpliwości wobec starego życia szatyna, więc i tak musiałby siedzieć cicho.

Kwiecień był również miesiącem, w którym odwiedzali ich rodzice Harry'ego. I chociaż obydwaj próbowali to jakoś przełożyć, wizytacja była rzeczą świętą i nijak szło ją ruszyć, ponieważ została zapowiedziana. Telefony z wiadomością, że będą mieli gości było czymś, co pojawiło się w życiu bruneta, kiedy zamieszkał z Tomlinsonem. I wyszło to naturalnie, zupełnie samo i to chyba tylko dlatego, że kiedy pierwszy raz pojawili się bez zapowiedzi... Cóż to była historia, która zawsze rozbawiała Harry'ego. Louis, cóż, swoich teściów lubił, ale obawiał się, że różnie działało to w drugą stronę. Nie żeby się specjalnie dziwił, ponieważ kiedy pierwszy raz się poznali, nie był wcale tak długo na wolności, więc jego umysł wciąż pracował na mafijnych obrotach, a poza tym mógł sprawić lepsze wrażenie. Zresztą, jeżeli chodziło o natrętne myśli, to nadal je miał, ponieważ półświatek wszedł w jego krew za mocno. Nawet codzienne czynności były okraszone starymi zasadami gry.

Louis oczywiście już trzy dni wcześniej zaczął wszystko sprzątać oraz szykować, nawet jeśli coś zaczynało łamać go w kościach. Może gdyby nie zapomniał ostatnio parasola, udałoby mu się tego uniknąć. Nawet Harry zauważył, że ten był jakiś słabszy i pociągał nosem, chociaż normalnie tego nie robił. Ale szatyn na moment odstawił swoje zdrowie na bok, obiecując sobie, że jeżeli nie przejdzie mu samo, to zajmie się tym po weekendzie, kiedy i tak zostanie w domu sam. No bo przecież takie odwiedziny były dla niego wielkim wydarzeniem, ponieważ były niemal jak test na doskonałego pana domu. Wycierał podłogi jeszcze żarliwej, a lista zakupów wydłużyła się o kilka pozycji, które w pamięci kojarzył z teściami. Harry oddał dowodzenie w jego ręce, jak zwykle zresztą, więc wiedział, że musiał się wykazać.

Weekendowa wizyta zaczęła się tuż po ich sobotnim śniadaniu. Harry zajadał się tostami, które sam wybrał, Louis raczył się za to kawą. Nie był specjalnie głodny, ponieważ od rana siedział w kuchni, co powodowało, że cały czas coś podjadał. A tutaj kawałek czegoś, a tam jeszcze i tak w kółko. Szykował już obiad oraz deser, a ponieważ nie chciał zostawiać wszystkiego na ostatni moment, a brunet w weekendy spał dłużej, to znalazł czas na przygotowanie kilku rzeczy do przodu.

— Kochanie, to tylko moi rodzice. Serio, możemy ich wziąć nawet do jakiejś knajpki, nie obrażą się — powiedział mu Harry, oglądający coś na telefonie. — Poza tym, wtedy cały dzień latasz jak oparzony po domu, dosłownie mam wrażenie, że na dziale z chemią nie pachnie tak mocno jak u nas.

I chociaż jeszcze wcale nie aż tak dawno Louis uchodził za najstraszniejszego mężczyznę w Londynie, tak zdawało się, że morderczy wzrok nijak nie działał na jego męża. A właśnie takim raczył w tym momencie ukochanego. Z drugiej jednak strony cieszył się, że Harry się go nie bał.

— To jest ważna sprawa, chcę dobrze wypaść — odpowiedział Tomlinson, dopijając kawę, kiedy zaraz sięgnął po kawałek ręcznika papierowego, aby móc wyczyścić nos.

— Ile już ze sobą jesteśmy? I to wiesz, tak na poważnie — mruknął Styles, unosząc dłoń i wymachując palcami, na których mieniła się obrączka oraz pierścionek zaręczynowy. — Znają cię nie od wczoraj i nie od przedwczoraj, więc czemu się tak martwisz? Nie musisz dobrze wypadać. Jakby wiesz, nadal będziemy razem?

— Tak, być może masz trochę racji, że nie muszę starać się aż tak bardzo — przyznał Louis, kiedy sprawdzał jeszcze zapisaną na kartce listę zakupów, kaszląc od czasu do czasu. — Ale nadal wiem, że twój ojczym za mną nie przepada. I patrzy się na mnie, jakbym zabił mu rodzinę i jeszcze sąsiadów obok.

— Bo się ciebie boi. — Harry powiedział to w taki sposób, jakby była to największa oczywistość tego świata. — Nie bez powodu zresztą, bo jak ktoś pierwszy raz cię zobaczył, to zaraz miałem nawał pytań, czy ja tak właściwie wiem, z kim się umawiam. No może i nie wyglądasz jak kupa mięcha, jak ci co stoją na bramkach czy coś, ale potrafisz być cholernie przerażający i to bez większego wysiłku. No i Des nie jest głupi, więc mógł dodać dwa do dwóch i stwierdzić, że aniołem to ty nie byłeś. Może nie że byłeś, wiesz, szefem. Ale że noc czy dwie spędziłeś w areszcie. Zresztą, mam zapytać?

— Niech ci nawet takie głupie pomysły nie przychodzą do głowy. — Louis nie czekał z odpowiedzią. Ostatnim czego chciał, to Harry pytający własnego ojczyma o to, czy w sumie nie myślał, że jego zięć jest trochę jak z mafii. — Wiesz, jak to będzie wyglądać? Jakbym sam bał się coś do niego powiedzieć. Poza tym ty się jakoś nie boisz, a widziałeś mnie z mniej atrakcyjnej strony. Twoja mama i siostra również się nie boją, chociaż musiałem je trochę przekonywać.

— Louis, sypiam z tobą w jednym łóżku i to od lat, niepokojące byłyby, gdybym się ciebie bał. No i jak cię poznałem, to nie wiedziałem, kim jesteś. Pomagałem pobitemu człowiekowi, jakbym wiedział, to sam wiesz, że być może bym się zawahał. Chociaż przecież są takie małżeństwa, gdzie jedna osoba boi się drugiej... — mówił Harry, zajadając się swoim śniadaniem. — Poza tym, widziałeś kiedyś poród? Też bym się nie bał żadnego pana o twojej pozycji, kiedy alternatywą jest coś takiego.

Może miało to sens. Harry wiedział, a do tego ciągle był zapewniany, że Louis prędzej by sobie odrąbał rękę niż podniósł ją na niego. Bo na początku naprawdę miał podobne myśli z tyłu głowy, że jeżeli przekroczy granicę, to gniew Tomlinsona odbije się na jego ciele. Jednak poznał go siedem lat temu i tak naprawdę od momentu, kiedy miał okazję dowiedzieć się o ni więcej, nigdy nie bał się go, a jeśli już to raczej o niego. A to, że ten sprawiał takie wrażenie, jakby mógł zrobić krzywdę każdej napotkanej osobie i nawet nie mrugnąć? Cóż, przynajmniej Styles zawsze czuł się bezpieczny w jego towarzystwie. Nawet kiedy wracali do domu późno w nocy po swoich randkach, nie bał się, że ktoś ich zaatakuje. Znaczy, nie no trochę się obawiał, ale nie tego, że ostatecznie ich skroją. A to już było coś, ponieważ Londyn potrafił mieć swoje brudne i brutalne tajemnice.

— A pamiętasz, jak cię poznali?

— Harry, proszę cię, nie wracajmy do tego — poprosił Louis, ale wiedział, że na nic się to zda.

— No ale sam się przecież zastanawiałeś, czemu Des ma do ciebie taki no różny stosunek. To co mówię. Może jakbyś mu wtedy nie otworzył drzwi w takim wydaniu...

———

I cóż, sytuacja ta miała może na trzy miesiące od momentu, w którym Louis upozorował swoją śmierć i odszedł z mafii, zostając przy Harrym. Był to dla nich trudny czas, docierali się, a on próbował znaleźć na nowo swoje miejsce w świecie. W tym legalnym, teoretycznie bezpiecznym świecie, który do tej pory był dla niego jedynie przykrywką. Motał się wewnętrznie, zastanawiając się, czy robił dobrze. Czy nie powinien usunąć się raczej z życia Stylesa i zostać przy tym, co znał najlepiej. Ale po każdej nocy, którą spędzał jeszcze w mieszkaniu, w którym brunet pomógł mu po raz pierwszy, coraz ciężej było mu z myślą o odejściu.

To był jeden z takich dni, kiedy obudził się z niechęcią do wszystkiego. Noce nadal bywały dla niego bezsenne, jakby jego ciało nadal było przyzwyczajone do trybu życia, który prowadził do tej pory. Na domiar złego, jeżeli już zasypiał, to uparcie cały czas goniły go mary ledwie zamkniętej przeszłości. Dlatego właśnie chciał zostać jedynie w łóżku, tuląc się do Harry'ego i udają, że poza tym niewielkim miejscem, świat nie istniał. Ale tak nie było i został o tym brutalnie uświadomiony, kiedy pęcherz domagał się swojego. Nie mając innego wyjścia, musiał wyplątać się z ciepłego, przyjemnego uścisku i iść do łazienki. Szybki prysznic oraz inne rzeczy takie jak umycie zębów sprawiły, że poczuł się chociaż odrobinę lepiej. Co prawda miał na sobie jedynie spodnie, które ubrał dzień wcześniej, przez co wszystkie jego tatuaże oraz blizny były doskonale widoczne. Jeszcze niedawno nie wstydził się ich pokazywać, co więcej nawet robił to specjalnie, żeby inni widzieli, że był nieśmiertelny. Że nie dałoby się go wypchnąć z brytyjskiego półświatka tak łatwo. Ale teraz, kiedy był zwykłym cywilem, wolał, aby ludzie nie myśleli o nim jako o bandycie. Bo przecież kto normalny wyglądałby w taki sposób?

Wychodząc z łazienki, zauważył, że Harry też już nie spał.

— Cześć — mruknął wciąż zaspany Styles, podchodząc do Louisa i wtulając się w niego tak, jakby nadal byli w łóżku. Dookoła siebie miał kołdrę, pod którą jeszcze chwilę wcześniej obydwaj leżeli przykryci.

— Dzień dobry, Harry — odpowiedział Louis, całując jego czoło, ponieważ tylko do tej części twarzy miał dostęp. — Czemu nie śpisz?

— A tak jakoś się obudziłem, chyba poczułem, że nie ma cię obok. Nie chciałem niby wstawać, ale myślałem, że wyszedłeś. Czasami dziwne pomysły przychodzą ci do głowy.

— Byłem pod prysznicem. Nie mogłem spać, a nie chciałem kręcić się i przypadkiem cię obudzić.

— Taaaa — ziewnął Harry, przecierając oczy. — Ale w pierwszej chwili byłem jeszcze za bardzo zaspany, żeby ogarnąć, że coś szumi z łazienki. Może gdybyśmy nie siedzieli wczoraj do późna, to by było lepiej. Ale jak już nie śpisz, to na wrócę przecież do łóżka. Może też pójdę się wykąpać i nie wiem, napiję się kawy. O albo coś zjem. Jesteś głodny? Masz na coś ochotę?

To jeszcze nie był etap, w którym Louis był panem domu, nawet nie był wtedy początkującym w tej dziedzinie. Dopiero uczył się codziennych czynności, które dla większości były normalne jak pranie, gotowanie czy odkurzanie. Wcześniej zawsze był ktoś, kto takie rzeczy robił za niego. Teraz mógł niejako docenić to, w jakich luksusach przychodziło mu żyć, mając zastęp ludzi gotowych zrobić wszystko na jego jedno skinięcie.

— Poczekam na ciebie i postanowimy co dalej — odpowiedział jedynie, nie wiedząc, co powiedzieć więcej. Mógł co prawda zaproponować, że to on przygotuje kawę oraz coś na śniadanie, ale po ostatnim razie, kiedy nasypał za dużo kawy i prawie przypalił jajecznicę, chyba wolał sobie darować. Może innego dnia.

— Okej. Taka opcja też mi pasuje.

Kiedy Tomlinson został sam, zerknął na telefon, chyba z przyzwyczajenia, które nadal go nie opuściło. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej, niezależnie od dnia i godziny, ktoś zawsze zawracał mu dupę albo sam musiał się czymś zająć. Przyjąć zainteresowanego, zagrozić odpowiedniej osobie albo służyć jako głowa mafii. Jego kalendarz w tym okresie był zdecydowanie napięty. Teraz nie działo się nic. Prawie nikt nie znał jego nowego numeru.

Opadł na kanapie w salonie, przeczesując palcami włosy. Słyszał szum dochodzący z łazienki. Czy właśnie tak miało wyglądać teraz jego życie? Co miał zrobić? Nie wyobrażał sobie siebie w normalnej pracy. Nie miał studiów, nie żeby jakichkolwiek potrzebował do prowadzenia interesów, a w CV nie mógł wpisać sobie zarządzania klubami nocnymi, zresztą nie pracował tam na umowę. Nie chciał opuszczać Londynu, lubił to miasto. W metropolii zawsze było łatwiej wtopić się w tłum niż w mniejszych miejscowościach. Ameryka go nie interesowała, a w reszcie Europy musiałby nauczyć się języka, a to jakoś niespecjalnie go bawiło.

Zastanawiał się, czy to wszystko miało sens. Czasami korciło go, aby zadzwonić do Zayna, dowiedzieć się, jak wszystko szło. Ale wiedział, że nie mógł tego zrobić, bo przecież sam obiecał sobie zmianę. Harry niczego na nim przecież nie wymuszał, a przynajmniej nie na etapie, na jakim byli. Louis czuł, że gdyby został w mafii, za kilka miesięcy usłyszałby, co było dla niego ważniejsze.

Po chwili zebrał w sobie wystarczające pokłady energii i przekonania, aby wstać i spróbować jeszcze raz zrobić tą przeklętą kawę? Skoro nauczył się zarządzania rynkiem nieruchomości, pieczą nad narkotykami i bronią w kraju oraz w skali międzynarodowej oraz utrzymaniem luksusowego burdelu (choć i to nie jednego), to z cholerną kawą również powinien dać sobie radę. Chyba.

Poszedł do niewielkiej kuchni, w której nadal nie czuł się pewnie. O wiele bardziej wolał, kiedy dookoła siebie miał Harry'ego, który pilnował go w jego dalszych połczynianach. Ale w tym jednym momencie go przy nim nie było. Jednak w głowie przecież miał potrzebne informacje, które związane były z tym, jaki napój lubił Styles. Nie mógł się teraz poddać i polecieć do najbliższej kawiarni i to wcale nie dlatego, że za oknem lało, najwyraźniej nie zamierzając nawet przestać. Kiedyś wystarczyłby jeden telefon, a samochód oraz osoba czekająca na niego z parasolem byłyby czymś normalnym. Teraz mógł zadowolić się jedynie obskurną taksówką albo dodatkowym prysznicem, kiedy wracałby do siebie. Na szczęście Harry nigdy go nie wyganiał. Louis mieszkał teraz w centrum, w kupionym kiedyś mieszkaniu, o którym nie wiedział nikt oprócz niego. Wiele razy chodziło mu po głowie, aby je sprzedać, ponieważ nigdy tam nawet nie spał, ale okazało się, że jego zawahanie przyniosło korzyści.

Zanim zdecydował się zrobić cokolwiek, cały czas zastanawiając się, czy tak właściwie mógł, Harry wyszedł z łazienki.

— Szukałeś czegoś?

Louis odwrócił się, zerkając na gospodarza.

— Nie — odpowiedział, może jedynie lekko speszony. To wszystko było dla niego takie irytujące, czuł się jak dziecko, które należało prowadzić za rączkę, czego nie znosił. Nawet jeśli znosił Harry'ego bez problemu.

— Jak zawsze jesteś wspaniale rozmowny — mruknął Styles, ale na jego twarzy błądził mały uśmieszek.

— Chciałem zrobić kawę, ale...

— Kochanie, ekspres nie jest taki trudny w obsłudze — mędrkował mu Harry, jakby teraz to on był skarbnicą wszystkich tajemnic życia. — Nie zachowuj się już tak, jakbyś był jakimś, łolaboga, wampirem co się obudził po miliardzie lat i obrazki w telewizorze są bardziej przerażające od słońca. Ja wiem, że żyłeś trochę inaczej, no ale bez przesady. Zachowujesz się, jakby cię to miało ugryźć.

Louis chciał coś odpowiedzieć. Coś lekko złośliwego, może po prostu się oburzyć, ale przyznać mu rację. Bo faktycznie zachowywał się tak, jakby ten nieszczęsny ekspres miał co najmniej wyciągnąć broń i postrzelić go kilkukrotnie. Przecież był prosty jak budowa cepa. Skoro potrafił jeździć samochodem i co nieco znał się na jego naprawie, korzystał z telefonu czy komputera oraz, co najważniejsze, z mikrofalówki, to musiał dać sobie radę. Tym bardziej, że był na kapsułki. (Co miało się zmienić w kolejnych latach, ponieważ wraz z postępem Louisa jako pana domu, jedną z rzeczy było wymienienie plastikowych kapsułek na ziarna, które rozdrabniał sam ekspres).

Ale nagle zadzwonił dzwonek do drzwi.

— Zamawiałeś jakieś śniadanie? — zagaił Harry, kiedy wyciągał kubki z szafki.

— Nie, gdybym zresztą to zrobił, wszedłbym zapytać, co chcesz. To nie tak, że nie widziałem cię już nago.

— Żartowniś się znalazł. Idź lepiej otworzyć.

Sąsiedzi Stylesa kojarzyli już mniej więcej Louisa, a Louis kojarzył ich. Oczywiście, że jego paranoiczne zachowania wychodziły w pewnych momentach na wierzch. Dlatego wiedział, że, dla przykładu, starsza pani mieszkająca naprzeciwko przychodziła często pożyczyć szklankę cukru, trochę mleka albo czegoś, a w zamian dzieliła się z Harrym swoimi wypiekami. Ponieważ była sobota rano, był pewien, że właśnie rozgrywał się taki scenariusz.

Jednak otwierając drzwi, zobaczył kogoś zupełnie innego. Nie sąsiadkę i nie nikogo innego, kto mieszkałby w budynku. Tych ludzi znał, ale jedynie ze zdjęć. Rodzice Harry'ego. Teraz wpatrywali się w niego tak, jakby zobaczyli ducha. Zresztą on sam nie wyglądał lepiej, ponieważ kompletnie nie spodziewał się zobaczyć właśnie ich. Nie rozmawiali na ten temat, na temat poznanie rodziców. Louis na razie się wzbraniał, a Styles po prostu go nie naciskał.

Życie jednak najwyraźniej chciało spłatać mu figla.

— Tak? — zapytał, a dopiero teraz zorientował się, że stał przed nimi bez jakiejkolwiek koszulki, która zasłaniałaby jego ciało. Koszula, którą miał na sobie dzień wcześniej wisiała na wieszaku na szafie, głównie z uprzejmości Harry'ego, który nie chciał, aby materiał za bardzo się pogniótł. Prasowanie również było dla Louisa niewiadomą, tym bardziej elementów garderoby tak skomplikowanych jak garniturowe koszule.

— Czy... Cóż... Anne, na pewno nie pomyliliśmy mieszkania? — powiedział Des, ojczym bruneta, który wpatrywał się w Louisa tak, jakby rozważał, czy ten nie zabił jego pasierba.

Być może fakt, że przez ostatnie minuty Tomlinson stał skonsternowany i zirytowany w kuchni sprawił, że jego mina również nie zachęcała do jakiejkolwiek rozmowy z nim czy nawiązywania relacji. Tak naprawdę Louis uśmiechał się teraz wyłącznie przy brunecie, a to i tak nie zawsze miało miejsce.

— Harry! — powiedział głośniej, odwracając głowę.

Co znowu, z czym masz znowu problem? — rozległ się głoś z wnętrza mieszkania, który wcale nie brzmiał na specjalnie rozbawiony.

— Możesz tutaj podejść?

— No mogę, no. Ale po co mnie znowu woła... O, nie mówiliście, że przyjedziecie. Wchodźcie, wchodźcie.

Cóż, chociaż o tyle dobrze, że Harry również nie wiedział, a nie że specjalnie coś wymyślił. Wtedy Louis naprawdę by się wściekł, choć starał się tego nie robić. Ale nie lubił niespodzianek, zarówno w życiu jak i w biznesie. I nawet te pozytywne nie napawały go optymizmem, ponieważ po serii radości zawsze musiała przyjść porażka. A on nie chciał być jej adresatem.

Anne wyglądała na lekką zmieszaną, jakby nie wiedziała, co miałaby powiedzieć. Des za to był między bladością ściany a czerwienią wybuchu. Jakby był nieco wystraszony, ale gotowy, żeby bronić najmłodszego z klanu Stylesów. Jeżeli ktoś wyglądał jak żywcem wyjęty z filmów dokumentalnych o mafii, to to był właśnie ten ktoś.

Louis odsunął się kawałek, burcząc coś o tym, że pójdzie ubrać się do końca, pozwalając na to, aby to Styles zajął się swoimi krewnymi.

— Harry, synku, to twój... kolega? — zapytała Anne, kiedy wieszała płaszcz na wieszaku i rozglądała się po mieszkaniu. Nic jednak nie wskazywało na to, a przynajmniej nie na pierwszy rzut oka, że z jej synem działo się coś złego. Harry był w domowych ubraniach, ewidentnie daleki od bycia zastraszonym czy smutnym.

— Nie, mamo, no coś ty. Mówiłem ci o nim, to Louis, mój chłopak. Ten, któremu wiesz, pomogłem wtedy na ulicy. Wiesz, że spotykamy się od... uff, no z pół roku to już będzie? Został dzisiaj u mnie na noc. Przecież sama narzekałaś, że jestem już starym singlem, a takie coś to chyba nie jest zakazane?

— Ale chyba nie do końca o to mi chodziło — powiedziała kobieta z wahaniem.

Nie przeszkadzało jej, że Harry wolał towarzystwo innych mężczyzn, ale nie zamierzała ukrywać, że chyba niekoniecznie takich. Widziała takich w dużych miastach oraz w serialach czy innych programach telewizyjnych. Na pewno miał problemy z prawem, wyglądał na takiego. Z ulgą jednak musiała przyznać, że nie sprawiał wrażenia, jakby był ćpunem, wtedy już dzwoniłaby na odpowiednie służby. Ale raczej uwierzyłaby, gdyby ktoś powiedział jej, że kradł samochody czy zajmował się czymś nielegalnym.

— A o co? Lubię go, mamo — odpowiedział pytaniem Harry, który chyba nie był specjalnie zadowolony z reakcji swoich bliskich. — Louis dużo zyskuje przy bliższym poznaniu. Wiesz, dopiero wstaliśmy, no naprawdę się was nie spodziewałem. Ale mam ciepłą kawę, wam też dorobię, a wy rozsiądźcie się w salonie. Może chcecie coś zjeść? My jeszcze jesteśmy bez śniadania. Ja nie wiem, zawsze wpadacie bez zapowiedzi, bo coś robicie w pobliżu, nawet jeśli to sobota i wiem, że to tylko wymówka, żeby sprawdzić, jak sobie radzę.

Zanim państwo Styles doszli jeszcze do salonu, Louis wrócił, ubrany w to, co nosił poprzedniego dnia. Koszula zakrywała już jego tatuaże i blizny, przez co wyglądał nieco przyjaźniej. Ale ponieważ ci widzieli, to nie sądził, aby jego elegancki strój miał mu cokolwiek więcej dać. Zresztą mina szatyna również nie wyrażała największego w świecie zadowolenia.

— Harry, będę się zbierał — powiedział Tomlinson cicho do bruneta, nadal czując na sobie wzrok Anne. Okazywało się, że były straszniejsze osoby od połowy popaprańców w mafii.

— No co ty, Louis, siadaj, przecież bez śniadania cię nie puszczę, potem cały dzień nic nie zjesz.

— Harry...

Wystarczyło jednak jedno spojrzenie Stylesa, dokładnie takie same jak jego matki, sprawiło, że siedział teraz skrępowany w tym średniej wielkości salonie i robił dobrą minę do złej gry.

— Louis, gdzie pracujesz?

I tak zaczęło się przesłuchanie. Przesłuchanie, które wydawało trwać kolejne kilka lat.

———

— A skąd ja, przepraszam bardzo, miałem wiedzieć, że będziesz mieć tego dnia wizytację — powiedział Louis, kiedy

— Sam mówiłeś, że wiesz wszystko o wszystkich!

— W każdym razie, jak już pozwoliłeś sobie przypomnieć, że Des był od krok od wydzierania się, że jestem przestępcą, to mam nadzieję, że wyjaśniliśmy sobie, że nie będziesz rozmawiał z moim teściem na ten temat — zaczął Louis, składając kartkę na pół. — Idę zaraz do sklepu, muszę dokupić kilka rzeczy, a później nie będę biegał we wszystkie strony. Chcesz coś?

— Lou, daj sobie spokój i siadaj, przecież wszystko mamy. Poważnie, dobrze, że nie jestem z jakiejś królewskiej rodziny, bo chyba zwariowałbyś kompletnie. Oni przyjeżdżają tylko na weekend, a nie na rok.

Oczywiście, że wiedział, że w tym wypadku mówił do ściany i że szatyn nie zmieni swojego zdania. A on nie chciał się kłócić, ponieważ była cholerna sobota rano i pragnął spokojnego weekendu.

Ale może właśnie taki był urok Louisa?

Chyba tak, chyba naprawdę właśnie tak było.

———

Salon w mieszkaniu Louisa i Harry'ego zwykle był ich miejscem odpoczynku. Teraz jednak, przynajmniej dla tego pierwszego, był polem walki. Naprzeciw niego siedziała Anne, matka Harry'ego oraz Des. Brunet siedział na fotelu, udając, jakby nic się nie działo i że jego partner wcale nie oszalał, kiedy nakładał domowy, ręcznie robiony truskawkowy dżem obok biszkoptowego ciasta, które również upiekł sam. Być może miał gorączkę, a kaszel męczył go coraz bardziej, ale Louis był uparty.

— Musisz koniecznie dać mi przepis — mówiła Anne, a ten kiwał jedynie głową na zgodę, dolewając jej herbaty. Musiał przyznać, że nie miał nawet sił słuchać rozmów dookoła, chciał się położyć. Ale nie mógł. Jak mógłby zostawić z tym wszystkim swojego męża? Łyknął jakieś proszki, które znalazł w szafce z lekami, jednak coś nie chciały na niego działać.

Kiedy był sam z Harrym w domu, najczęściej pozwalał sobie na to, żeby podwinąć rękawy koszuli do łokci albo żeby nie zapinać jej do końca. Teraz jednak nie chciał, żeby czarny tusz wybijał się na światło dzienne. Głównie ze względu na Desa, który od czasu do czasu nadal rzucał w jego stronę nieprzyjazne spojrzenia.

— A jak biszkopt? — zapytał, kiedy widział, że kobieta zabrała się za jedzenie. — Wydawało mi się, że wyszedł nieco za suchy, ale Harry upierał się, że jest okej. Wolę posłuchać opinii eksperta.

— Nie doceniasz swoich umiejętności, wyszedł naprawdę dobry — powiedziała kobieta z uśmiechem. Naprawdę przez pierwsze miesiące nie lubiła swojego, jeszcze wtedy przyszłego, zięcia, ale teraz, widząc, jak się starał, nie mogła powiedzieć o nim nic złego.

— W takim razie mogę się jedynie cieszyć. Czasami testuję inne przepisy, żeby znaleźć ten jeden, optymalny, ale zdarza się, że mi coś nie wyjdzie.

— Krem też sam robił — wtrącił Harry, kiedy odbierał od Tomlinsona swój talerzyk z ciastem. Oczywiście, że Louis wszystko podawał, taki był podział obowiązków, na który obydwaj się zgodzili. — Zresztą, czego to on nie zrobi. Wiesz, ile ja przy nim przytyłem? Ale jak ja mam sobie odmówić, kiedy czekają na mnie takie rarytasy. Mamo, mówię ci, ostatnio zrobił taką potrawkę z indyka, że bałem się, że wyliżę garnek. Dawno nie jadłem czegoś tak dobrego, a Lou gotuje przecież codziennie.

Atmosfera wydawała się dziwna. Harry i Anne rozmawiali na tematy kulinarne, Tomlinson włączał się co któreś zdanie. Des siedział zaś cicho, wpatrując się pochmurnie w ciasto. Było dobre, ale było zrobione przez osobę, której ani trochę nie ufał.

Louis manewrował między trójka osób w salonie i chodził do kuchni. Bo a to musiał schować coś jeszcze do lodówki, a to odnosił większy talerz do zmywarki (chociaż często zmywał ręcznie, dzisiaj po prostu nie chciał mieć naczyń na blacie). W końcu i on usiadł, pijąc swoją herbatę. Doskonale wyczuwał, że coś było nie tak, jak mógł nie? Szybko wyłapywał takie zachowanie, jeszcze kilka lat wcześniej musząc jak najszybciej dusić je w zarodku. Starał się jednak udawać, że wszystko było w porządku. W tle grał telewizor, na który zerkał zarówno Harry, jak i Anne.

— Ekhem, więc, Louis... — zaczął Des, a Tomlisnon zaraz zwrócił wzrok w jego stronę.

— Tak?

— Harry pokazywał ci ostatnie zdjęcia Dusty'ego w ogrodzie? — zapytał, wyglądając, jakby wcale nie chciał się odzywać. — Może sprawicie sobie kota? Albo psa?

Louis słysząc pies najczęściej miał w głowie policjantów. Wkurwiających krawężników wlepiających mandaty za byle co, upierdliwych śledczych i tych kutasów od przestępczości zorganizowanej. Ci ostatni zawsze działali mu na nerwy. Zabijanie policjantów było satysfakcjonujące, ale niewarte zachodu, bo później przylepiali się do dupy gorzej jak gówno do buta. I było to bardzo trafne porównanie.

Znał wielu policjantów, z imienia, nazwiska, rodziny, a także i adresu. Część glin wiedziała, że dobre życie z mafią oznaczało spokój i odpowiednie korzyści, jeżeli wiedziało się, jak ugrać coś na swoją korzyść. Był przesłuchiwany dwa razy, za młodu i nie wspominał tego najlepiej, głównie dlatego, że zmarnował więcej czasu, niż było to warte.

— Nie przepadam za psami — powiedział Louis, upijając łyk herbaty z filiżanki. Jego ton jednak wskazywał na to, że chyba niekoniecznie on i Des rozmawiali o tym samym. — Nie mam z nimi... Cóż, najlepszych wspomnień.

— Aha — odpowiedział Des.

Jednak Tomlinson skupiony na teściu nie zauważył spojrzeń, jakie Harry posyłał w stronę ojczyma. Jakby chciał zmusić go, aby ten dalej próbował wpłynąć na nieco przyjaźniejszy grunt z szatynem.

Nagle w telewizji pojawiła się reklama, którą zaczął nucić Styles, co również zwróciło uwagę pozostałych.

— Och, Louis, a może lubisz śpiewać? Masz taki ładny głos — powiedziała tym razem Anne.

Zaś on wyglądał, jakby miał zachłysnąć się herbatą. On? Śpiewać? Powiedzieć cokolwiek policji? Nie, nie, nie. Pierwszą zasadą było trzymanie gęby na kłódkę. Tego nauczył się od ojca szybciej niż chodzenia.

— Nie śpiewam, nigdy nie śpiewałem — odparł Louis, a jego ton był tak grobowy, że nawet wesoła piosenka z telewizora nie miała, jak uratować atmosfery. Wtedy właśnie zorientował się, co powiedział i zaraz wstał. — Może pójdę i dorobię świeżej herbaty, jak tak rozlałem, to dzbanek zrobił się pusty...

Odchrząknął, znikając w kuchni. Oparł ręce na blacie, wzdychając. Mógł próbować, ale nawet przy takich głupotach, jak pytania od teściów, jego cholerny umysł musiał podsuwać mu wyłącznie takie myśli. Nic tylko walić głową w mur. Wydawało się, że do końca życia będzie pamiętał to jedno wesele kuzynki, na które zaprosiła ich kuzynka Harry'ego i nieco wstawiony Des powiedział mu w łazience prosto w twarz, że go nie lubił i że wolałby, aby się rozstali. Louis nie powiedział niczego, tylko wyszedł, a gdy Styles pytał się, co się stało, całą winę zwalił na krem z tortu, który mu zaszkodził. Nie chciał powodować rodzinnych awantur. Wiedział, kim był i dlaczego ludzie tak na niego reagowali. Ale obiecał sobie, że zniknie dopiero wtedy, kiedy Harry tak powie. Od tamtego czasu raczej unikał swojego teścia, dla świętego spokoju. Czasami myślał, żeby zrobić coś, aby się z nim dogadać, ale ostatecznie porzucał ten pomysł.

Nie miał nic, czym mógłby go przekonać. A jeżeli bezdenna miłość i oddanie, jakie żywił w stronę Harry'ego nie wystarczyło, to nie mógł już zrobić nic więcej.

Wybił znów sobie te wszystkie myśli z głowy i zabrał się za zaparzanie herbaty. Lubił Anne, Gemma również była w porządku, traktowała go jak Harry — jak człowieka. Des... Chciał go lubić, bo tolerować tolerował. Ale nie potrafił.

Kiedy wrócił do salonu po kwadransie, Harry może tylko lekko złośliwie pytał się, czy ta herbata nie zdążyła wystygnąć przez ten czas. Louis spojrzał jedynie na niego i zapytał, o czym rozmawiali podczas jego nieobecności.

— Mama pytała, gdzie jadę.

— Na delegację? — dopytał Louis, chociaż mógł domyśleć się odpowiedzi.

— Tak, jeszcze muszę się jutro wieczorem spakować, ale na szczęście to firmowy wyjazd, więc nie będzie źle. Ech, no nic tylko człowiek robi i robi.

Louis chciał coś powiedzieć, ale zaraz zaczął kaszleć. Wyglądał na chorego, jednak nikt nie powiedział ani słowa. Rozmowa toczyła się dalej. Przy obiedzie Tomlinson wyglądał już tak źle, że Harry był gotowy się pokłócić, aby tylko wysłać go do łóżka. O dziwo, szatyn poddał się bez walki, przepraszając wcześniej Anne. Ta kazała mu się kurować, zaś Harry obiecał, że wszystko w odpowiedni sposób popakuje rodzicom na drogę. Ci postanowili wrócić wcześniej do domu, aby dać szatynowi się wykurować. Zarówno pani Styles jak i jej syn wiedzieli, że jeżeli zostaną dłużej, Tomlinson w końcu zwlecze się z łóżka, nie pozwalając sobie na odpoczynek.

Wieczorem, kiedy wszyscy zakończyli swój dzień, a mieszkanie było względnie czyste (czyli takie według standardów bruneta), Harry wrócił do Louisa, widząc, jak ten zbierał pościel z łóżka.

— Co ty robisz? — zapytał, kiedy zrzucał z siebie sweter. Uznał, że będzie mógł ponosić go jeszcze w niedzielę i wrzuci go do prania przed samym wyjazdem.

— Idę spać na kanapę, Harry. Nie mogę zarazić cię przed delegacją.

— Zgłupiałeś? — oburzył się brunet. — Wracaj do łóżka i nie rób z siebie naczelnego męczennika. Przyniosę ci jeszcze herbaty i czegoś na grypę. Tyle lat razem, a ciebie po raz pierwszy tak rozłożyło.

— Harry...

— Kładź się, zanim się zdenerwuję.

I, o dziwo, Louis znów go usłuchał. Tak samo jak i w momencie, w którym Harry kazał połknąć mu kolejne tabletki, zapijając herbatą. I tak samo wtedy, kiedy całą niedzielę leżał w salonie na kanapie, nie mogąc ruszyć się nawet na krok, podczas gdy Styles pakował się na wyjazd.

Poniedziałkowy poranek nie przyniósł wielkiej zmiany, jeżeli chodziło o zdrowie Louisa. Nadal kaszlał, smarkał, ale chociaż gorączka spadła, co cieszyło Harry'ego, który miał zostawić go samego. Spakowana walizka oraz torba stały już przy drzwiach, a Styles walczył z mężem, który próbował wstać.

— Zawiozę cię. Daj mi się tylko ubrać.

— Leż, podjadę przecież metrem pod dom Nialla — mówił Styles, poprawiając kołdrę na ramionach Tomlinsona. — Odpoczywaj, jak mnie nie będzie, okej? Przynajmniej póki nie poczujesz się lepiej.

— Ale już wszystko ze mną w porządku — wydusił z siebie ten, pociągając nosem.

— Nie jest w porządku, dalej jesteś chory i obydwaj o tym wiemy. A teraz idę, inaczej się spóźnię.

Louis bąknął coś pod nosem, przymykając oczy, a Harry pocałował go w nadal lekko ciepłe czoło i wyszedł z mieszkania.

I to wydarzenie było tym, które Louis Tomlinson miał przeklinać do końca swojego życia.

Continue Reading

You'll Also Like

23.4K 974 38
🍀Gdy po zakończeniu wojny, Hermiona Granger postanawia wrócić do Hogwartu na powtórzenie siódmej klasy i mimo zastrzeżeń przyjaciółki i chłopaka, mi...
8.1K 513 22
Młody kierowca Formuły 1 i wyśmienita tenisistka. Co ich połączy? A raczej co im w tym przeszkodzi. Życie rzuca nam wiele kłód pod nogi, a tej dwójce...
8.2K 426 23
Co gdyby to Hailie wychowała się z ojcem a chłopcy z Gabrielą? Co gdyby to oni stracili matkę? Co gdyby Hailie miała córkę w wieku 19 lat? Co gdyby t...
14.6K 1.4K 16
Draco kocha syna ponad wszystko. Dlatego, kiedy była żona planuje odebrać mu dziecko, Draco zwraca się o pomoc do ostatniej osoby, o której by pomyśl...