–nie przesadzaj– parsknęłam śmiechem, zajadając się orzechami w przyprawach, które przywieźli mi rodzice dobry tydzień temu. Właśnie rozmawiałam z mamą przez kamerkę, gdyż akurat miała dzień wolny od pracy. Ciemnowłosa kobieta uśmiechnęła się z rozczuleniem, najwyraźniej ucieszona słowami lekarza, z którym rozmawiała jakieś dziesięć minut wcześniej.
–nie przesadzam, pyśka– skrzyżowała ramiona na klatce, wymachując mi przed oczami drewnianą łyżką, którą właśnie mieszała zupę, swoją drogą, moją ulubioną. Znowu zdusiłam w sobie chęć śmiechu i westchnęłam z utęsknieniem, nie mogąc się doczekać, aż znowu tam będę. Usiądę w naszej kuchni, pogłaszcze za uchem naszego Mruczka i po prostu będę cieszyła się tym, że jestem znowu wśród swoich. Choć teraz mogłam też nazwać moim domem szpital, ale wciąż był on tym drugim. Mniej przeze mnie lubianym.
–przesadzasz– przymknęłam beztrosko powieki, czując na twarzy przyjemny, czerwony wietrzyk. Lato oraz koniec szkolnego właśnie zbliżały się wielkimi krokami, co oznaczało wolne także dla mnie. W końcu bez żmudnych prac domowych i zatroskanych nauczycieli, którzy co jakiś czas podpytywali o to, co u mnie, jak się czuje itd. Ahhh, nie chciałam, żeby ktokolwiek się tym przejmował, bo tłumaczenie się każdemu z własnego samopoczucia było conajmniej udręczeniem, ale co miałam na to poradzić?
Kurczę, orzeszki mi się skończyły. Z miną zbitego psa wyrzuciłam do śmietnika puste opakowanie, gdy mama nagle zmarszczyła lekko brwi.
–kto ponabijał ci takie siniaki?– spytała z prowadzącym niedowierzaniem w głosie, przez co odruchowo spojrzałam w tamtą stronę zszokowana. Faktycznie. Pod moim kolanem i po boku uda rozciągał się wielki, fioletowo-żółty siniak. Wzruszyłam lekko ramionami.
–nie wiem, chyba niedobór żelaza– rzuciłam bez większego zastanowienia. Mama popatrzyła na mnie grzmocącym wzrokiem. Przysięgam, gdyby tylko mogła zabijać spojrzeniem to zginęłabym zapewne w wieku niemowlęcym. Nie byłam zbyt spokojnym niemowlakiem, jednak nie przypominałam jej o tym, tylko podrapałam się po policzku i odchrząknęłam cicho.
–jak z Peterem i Jane?– zmieniła szybko temat, odzyskując swoją niezmienną pogodę ducha. Posmutniałam z lekka, uśmiechając się słabo.
–Peterowi grozi wózek na jakieś 99%, ale z Jane jest lepiej, jeśli będzie tak dalej, to za dwa tygodnie dostanie wypis i skierowanie do neurologa– wyjaśniłam, siadając pośród białej pościeli. Otrzepałam ją z okruszków, w myślach stwierdzając, że w długich spodniach było już naprawdę gorąco.
–Oh, biedny Peter.. a taki pozytywny jest– westchnęła cicho zmartwiona. –przynajmniej z Jane jest lepiej, silna dziewczyna.. jak ty– choć tego nie pokazała, mogłam wywnioskować, że czuła żal w środku serca. Umiałam to wyczytać z jej tonu, jednak zastanawiało mnie, czemu. Bo nie było jej tutaj ze mną? W porządku, mogłam jej to wybaczyć. Bo miałam wadę serca, której nikt nie umiał przewidzieć, i której nikt nie planował? Spoko, dla mnie to żaden problem. Trafiło się mnie, tyle. To, że zabierało mi lata największej radości, to już nie ważne.
–słuchaj, będę chyba kończyła, muszę się przebrać i chciałabym jeszcze wyjść na dwór, dopóki.. No wiesz.. jesteśmy tutaj w trójkę.. kocham was– pomachałam powoli do ekranu, co moja mama odwzajemniła, a po chwili ekran zrobił się czarny, wyświetlając jedyne ikonkę zerwanego połączenia oraz wielki napis „POŁĄCZENIE ZOSTAŁO ZAKOŃCZONE
1:57"
Zagryzłam od środka policzek, czując doskwierający mi upał. Wobec tego sięgnęłam do szafeczki, grzebiąc w poszukiwaniu spodenek i jakiejś koszulki. Po chwili wygrzebałam z tej sterty ciuchów zwykle, jeansowe spodenki oraz jakiś top na ramiączkach. Na moje nieszczęście był on żółty w jakieś cienkie paski, ale później przypomniałam sobie, gdzie byłam. W szpitalu, a tutaj nikt nie zwracał uwagi na to, jak się ubierasz.
Od razu gdy się przebrałam, poczułam przyjemne uczycie chłodu przebiegającego po mojej skórze. W duchu się uśmiechnęłam i zgarnęłam telefon spod ładowarki, chcąc iść do moich ulubieńców, jednak zatrzymała mnie pani ordynator.
–Olivia Woods?– spytała podejrzliwie, odruchowo spoglądając na mój nadgarstek z opaską pacjenta. Pokiwałam delikatnie głową w ramach potwierdzenia.
–tak, zgadzam się, a o co chodzi?– przechyliłam lekko głowę w pytającym geście. Uśmiechnęła się uspokajająco, po czym zrobiła krok w tył.
–zmieniamy ci kardiologa– oznajmiła śpiewnym głosem. Nie powiem, trochę wbiło mnie w ziemie, bo do tej pory wydawało mi się, że z tym jest wszystko w porządku.
–oh.. rozumiem, ale.. czemu?– spytałam, gdy minął pierwszy szok. Zaśmiała się cicho, po czym poczochrała moje włosy i lekko przegryzła wargę.
–jest z tobą coraz lepiej, dlatego twój obecny kardiolog stwierdził, że jego pomoc już nie jest ci potrzebna. Jasne, kontrole nadal będą, ale nie tutaj w szpitalu– wyjaśniła pobieżnie, po chwili zostawiajac mnie samą. Coś tam powiedziała, że przeprasza, ale ma jeszcze innych pacjentów, choć docierało to do mnie, jak zza ściany. W końcu ruszyłam do moich ulubieńców.
Jane prowadziła wózek, na którym siedział Peter z radosnym uśmiechem. Za to ja niosłam nasze trzy mrożone herbaty, które kupiliśmy w sklepiku na parterze szpitala.
–i jak tam z Nathanielem?– spytałam ich niespodziewanie, uśmiechając się lekko. Jakoś tak chłopak nie dawał mi spokoju przez tą swoją biologię oraz.. w pewnym względzie przez przypadłość. To okropne, gdy przez swoje zainteresowanie musisz z nim skończyć. Ale jakoś nie miałam serca, by go spytać, co robił. Przynajmniej wprost.
–a czemu o niego pytasz?– spytał podejrzliwie Peter, odwracając się w moją stronę z lekko uniesioną brwią. Mimowolnie z lekka się zaczerwieniłam, czując, jak do mojej głowy uderzała krew.
–on jej się chyba podoba..– wyszeptała do chłopaka Jane, myśląc , że nie słyszę, ale zaraz wybuchli śmiechem. Aj, głupi ludzie.
–nie prawda– wymamrotałam, sprzedając dziewczynie lekkiego kuksańca w ramie. Wszyscy usiedliśmy na ławce przed szpitalem, z zaciekawieniem rozglądając się wokół. Przez zimę trwały tu remonty, i jak widać, to wyszło im to na dobre, bo w końcu to miejsce nie wyglądało, jak jakieś więzienie.
Dziewczyna zmarszczyła lekko nos.
–przez twoje kłamstwa aż mnie nos zaswędział– skwitowała, patrząc na mnie wymownie. Po chwili jednak spuściła lekko wzrok, biorąc łyk swojej herbaty.
–za tydzień dostanę wypis– oznajmiła, a na jej bladej buzi zaczął malować się smutek. Nie, nie byliśmy na nią źli, wręcz przeciwnie. Peter chwiejnie wstał z wózka i mocno ją przytulił, uśmiechając się od razu szeroko.
–Janette! To dobrze!– wyszczerzył się jeszcze szerzej, o ile to możliwe, a ja pomogłam mu usiąść z powrotem. Po tym także przytuliłam przyjaciółkę, uśmiechając się w jej kierunku ciepło.
–to bardzo dobrze, Jane.. chociaż jedno z nas musi wrócić do normalnego życia– zaśmiałam się cicho, a ona razem ze mną, lekko klepiąc mój bark. Odsunęłam się posłusznie, zauważając, jak na jej ustach malował się lekki uśmiech. Jak to ona miała w zwyczaju, wywróciła oczami.
–tsaaa, po tym wszystkim to mi się przydadzą długie wakacje, najlepiej na Hawajach.. albo Bahamach, O!– klasnęła w dłonie przez co znowu wybuchliśmy śmiechem. Oj, Jane miała najbardziej gadane z nas wszystkich i nie było co się z tym kłócić.
Jednak nasze chwile radości przerwał czyjś dobrze znany nam głos. Jak jeden mąż odwróciliśmy głowę w stronę dźwięku, a naszym oczom ukazał się.. Nathaniel. Rozmawiający z jakąś dziewczyną. Z ukosa patrzyłam, jak blondynka prawie jego wzrostu mocno go przytula, klepie po barku, a następnie maszeruje w stronę bramy wyjazdowej. Zmierzyłam ją spojrzeniem. Na moje oko miała jakieś 1.70 pare wzrostu, wysportowaną i długą sylwetkę, a do tego piękny uśmiech i długie włosy. Na sobie miała białe converse, białe dłuższe skarpetki, spodenki i do tego koszulkę oversize. Byłam pewna, że dalej mordowałabym ją spojrzeniem, gdyby nie to, że Jane po kryjomu szturchnęła mnie w bok.
–hej wszystkim– Nathaniel od razu podszedł do nas i posłał nam uśmiech, tak samo szeroki, jak Petera chwile temu. Odwzajemniłam go, choć z większym kwasem, po czym skrzyżowałam ręce na klatce.
–nie chwaliłeś się nam, że masz dziewczynę– Jane pokręciła lekko głową. Ona i ta jej bezpośredniość kiedyś nas zgubią, naprawdę. Nate z lekka się zarumienił, drapiąc się po karku.
–ah, tak.. jakoś nigdy nie było okazji– wzruszył lekko ramionami z miną niewiniątka, a ja nie wiedzieć czemu, poczułam dziwne ukłucie w klatce. Owszem, Nathaniel był przystojny i cholernie w moim typie, a nawet z charakteru wydawał się idealny, ale.. nawet go nie znałam. I to jedyne, co trzymało mnie z daleka od stwierdzenia, że był moim ideałem.
–jak się nazywa?– spytałam, siląc się na miły ton głosu. Chyba to łykną, bo od razu skierował wzrok w moją stronę, ukazując w uśmiechu rzędy białych zębów.
–Katie Smith, a czemu pytasz, arytmiczko?– uniósł lekko brew. Prychnęłam pod nosem, dopijając mój ulubiony napój.
–bo wydaje się znajoma– skłamałam, skubiąc skórkę przy paznokciach. I po tym temat się, na całe szczęście, skończył. Zaczęliśmy rozmawiać o czymś innym.
***
Po dobrych trzydziestu minutach znowu siedziałam w swoich czterech ścianach, nie umiejąc przetrawić informacji, które dzisiaj do mnie dotarły. Zmienili mi kardiologa, Jane dostawała wypis do domu, Peter dostał wolny termin na operacje, a Nate pieprzony ideał mial dziewczynę.. fortuno, coś ty dzisiaj brała? To zbyt dużo szczęśliwych wieści, jak na jedną gorszą. Zdecydowanie zbyt dużo.
Przymknęłam oczy. Szkoda, że jeszcze nie wiedziałam, że rozmawiam z Peterem ostatni raz.