Dzieciaku, przestań | Irondad

By aniewiem4

61.1K 4.5K 1.6K

Mrok, otaczał go od najwcześniej chwili jego marnego istnienia. Mrok zawsze chodził w parze z bólem i strache... More

PRZEDSTAWIENIE POSTACI
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Rozdział 53
Rozdział 54
Rozdział 55
Rozdział 56
Rozdział 57
Rozdział 58
Epilog
Informacja!!!!!

Rozdział 35

605 49 7
By aniewiem4

10 miesięcy później

Petera nie było.

Nie było go już.

Już była tylko broń doskonała. Broń stworzona przez Hydrę.

Broń o numerze 141, co oznaczało, że był sto czterdziestym pierwszym projektem.

Co się stało z resztą? Co się stało z stu czterdziestoma  projektami?

Albo fruwały po świecie zabijając ludzi na zlecenie i z własnego rządu poczucia zapachu krwi, jak Peter.

Albo uciekli. Wyrwali się od tego okropnego miejsca, zostało to tylko w ich wspomnieniach, nie było to już teraźniejszością, a jedynie przeszłością, jak niejaki Bucky Barners.

Szkoda, że Peter już go nawet nie pamiętał.

Bo Petera już nie było.

Tylko był już cień.

Nie było już go widać, jak i również słychać. Przez te 10 miesięcy, z czego 6 w Hydrze, opanował wszystko do perfekcji. Stało się pamiętnego dnia, gdy oficjalnie został najemnikiem. Po wypuszczeniu go z Hydry i kilkukrotnym praniu mózgu. Został nim. Został prawdziwym najemnikiem, który budzi strach we wszystkich swoich ofiarach. Ofiary i świadkowie opisywali tylko cień. Z samego Petera również został już jedynie cień. Cień jego starej wersji.  Nawet nie myślał co by powiedziała jego ciotka, czy Tony. Otóż jego umysł był za bardzo przećpany i zmanipulowany, żeby w ogóle pamiętać o ich istnieniu.

Pierwsze pranie mózgu.Gdy siedział już na tym okrutnym fotelu,wiedział.Wiedział doskonale co z nim zaraz zrobią.Nie chciał. Nie chciał stać się bez serca. Nie chciał mordować. Nie chciał nie pamiętać swojego dawnego życia.

 Choć mówił sobie, że był okrutny wcześniej, to taki nie był. Choć myślał tak, to wiedział podświadomie, że nie zabiłby nikogo. A może chłopiec chciał tak myśleć? Może chciał być okrutny, pokazać im wszystkim, że się mylili, ale nie umiał?

Po czwartym miesiącu ciężkiej pracy Hydry, w końcu udało się stworzyć broń doskonałą. Oni tylko to widzieli. Postępy, jak lepiej walczy, broni się. Nie widzieli tego, co każdy by ujrzał. Okrutnego bólu brunecika. Jego krzyk, błagania i mokre policzki od ciągłych lejących się łez. Oni tego nie widzieli. Bo oni chcieli tylko, jednego. Broń na swoje zawołanie. Nie pokonaną, szybką, niezwykle silną broń. Bo taka miała być. Taki miał być projekt. 

Nie zdecydowali się oni na podobny program do Zimowego Żołnierza, który nie wypalił. Peterowi dali jedno, ciupkę własnych myśli, własnego zdania..  Tylko ciupkę. Bo, gdy z jakże specyficznej, czerwonej książeczki z czarnym, skórzanym pająkiem na jej okładce, żołnierz przeczytał 10 słów, Peter wiedział. Wiedział, że ma rozkaz. I nie liczyło się jego zdanie. Wypowiadał wtedy jakże okrutne i bolące, jednak dla żołnierzy, kojące słowa.

— Gotowy na rozkazy.

Wtedy myślał tylko o przelewie krwi. Tylko o rozkazie. Nie ważne kto to był. Musiał zabić. Musiał widzieć ból. Choćby nie wiadomo, jak by to go kosztowało. Używali tego jedynie, gdy Parker się sprzeciwiał. Nie  było to za często, ale czasem wielki Spizzy zmiękł. Po rozkazie, nie zapominał. W ciągu dalszym pamiętał co zrobił. I nie czuł się z tym źle. Czuł się źle jedynie, bo wcześniej się sprzeciwił swoim stwórcom.

Tak, Peter myślał, że od zawsze mordował. Myślał, że był dzieckiem Hydry.

Kiedy wziął kokainę pierwszy raz po morderstwie zawładnęła nim okrutna żądza. Chęć poczucia stężałego zapachu krwi. Widzieć jak wybywa życie z jego ofiary. Zawładnęła nim żądza, o której nikt nie myślał. Zawładnęło nim uczucie władzy. I tylko wtedy nie potrzebował magicznych 10 słów. Wystarczyło to. Te uczucie dzięki, któremu pojawiał się mały uśmieszek na jego bladej twarzyczce. W końcu to miał. Miał władzę nad swoimi ofiarami. To w końcu od niego zależało czy wbije swoją ukochaną katanę w serce, czy nie. Od niego zależało czy pociągnie za spust, czy nie. Uwielbiał to. Kurwa, to mało powiedziane, że to uwielbiał. To nim władało. Gdy tego nie przeżył za długo, nie mógł się opanować. Przez to czasem musiał wbijać nóż we własną skórę, aby to zobaczyć. Aby to poczuć.

Żołnierze byli z tego faktu ucieszeni. Nie musieli ciągle prać mu w mózgu, co zabierało dużo czasu. Narkotyki i sprany już wcześniej mózg robiły swoje w kwestii młodszego.

Petera wszystko zniszczyło. Ten mały chłopiec nie dostał miłego losu. Do tego stopnia, że stał się mordercą, okrutnym mordercą. Bo nie wiedział jak sobie ma radzić inaczej. Wszyscy go zostawili, zgnietli i zostawili ranę na tym bezbronnym serduszku. A chłopiec patrzył się szklanymi oczami, bo nie rozumiał. Tak bardzo nie rozumiał. Bo dlaczego? Co zrobił nie tak?

Zaczął zapominać. Zapominać wszystko. Parker nie pamiętał  większości swojego życia przed tą cholerną  organizacją. Czasem miał nagłe wspomnienia, które mu później nie dawały spokoju. Jednak żył w przeświadczeniu, że się wychował w Hydrze. Że od zawsze był taki i był do tego stworzony. Do zabijania z zimną krwią.

Nie pamiętał swoich rodziców, którzy i tak szybko zniknęli z jego życia. Nie pamiętał  Bena, czy ukochanej May. Nie pamiętał chłopaków z sierocińca, których jeszcze nie tak dawno uważał za braci. Nie pamiętał Avengersów, których uważał za rodzinę. I nie pamiętał Tonego, który był dla niego jak tata, którego tak szybko stracił we wczesnym dzieciństwie.

Ale pamiętał ból. Pamiętał jak na 3 miesiące wzięła go Hydra. I torturowała. Biła za każde nieposłuszeństwo. Przypalała papierosem podczas testów. Robiła na nim eksperymenty wstrzykując coś do jego żył. Pamiętał jak  panika naradzała się, gdy słyszał kroki. Pamiętał jak wbijali nóż w jego ręce. Pamiętał jak krzyczał, jak płakał i jak prosił.  Jak robili coś z jego mózgiem. Nękała, nie dając mu narkotyków. Każąc klękać jak pies, aby dał mu jego pożywienie.

— B-błagam.. d-daj m-mi t-to — jęknął chłopiec z licznymi ranami. Właśnie wrócił z badań. Nad nim stał Smith z chorym uśmiechem. Brunecik jedynie wyciągał drżącą rękę po strzykawkę z płynem w środku. Na jego widok pojawiały się iskierki w oczach. Już nie umiał bez tego żyć, a szczególnie w tym chorym miejscu.

— Masz — rzucił mężczyzna na zimną podłogę, na której chłopak klęczał. Zeskanował go pogardliwym spojrzeniem, zaraz po tym oceniająco prychając. — Brzydzę się tobą.

Chłopak jednak nie zwrócił uwagę na te słowa. Po prostu cieszył się, że to ma.

Pierdolone narkotyki.

Peter pamiętał tylko takich ludzi. Dlatego nie ufał. Nie chciał ufać. Nie umiał ufać. Myślał, że jak nie pokaże, że jest wyżej to ludzie go skrzywdzą. A on nie chciał. Bo to bolało. Tak cholernie bolało.

Po 6 miesiącach go wypuścili. Ponownie był w tym samym mieszkaniu, gdzie się zadomowił na nowo. Jednak czuł, że stracił coś w sobie, przez co zaczął siebie nienawidzić. Czuł cholerną pustkę, którą nie wiedział jak wypełnić.

Więc wypełniał narkotykami i morderstwami.

 Nie umiał na siebie patrzeć w lustrze. Bo wiedział, że coś z nim jest nie tak. Zaczął się jeszcze bardziej wyniszczać i wpadać w różne paranoje. Ciągłe koszmary, w śnie jak i na jawie, paranoja, że ponownie go wezmą do tego cholernego piekła, strach przed niewykonaniem rozkazu.

Parker na co dzień przeżywał wspomnienia stamtąd. To był jego największy koszmar. I musiał radzić sobie sam. Sam przeżywał to wszystko. Bo był pewny, że ludzie i tak by go wyśmieli. Szydziliby z niego, jaki to on nie jest słaby. Tak Peter został nauczony. Że łza, to powód do wstydu i kary.

Szkoda, że nie pamięta jak było kiedyś. Bo by może komuś zaufał? Komuś dał się porwać w ramiona i nie poddać się żądaniom Hydry?

Ale chcieć nie wystarczy. Na to nie ma wpływu.

Starego Parkera nie ma. Nie ma tego chłopca. Nie ma spider-mana.

Jest tylko niebezpieczny najemnik, który pozbawił życia już kilkaset osób.

Świecie, poznaj Spizzy'ego.

Pov. Peter Parker

— Ostatnie słowo? — spytałem widząc swoją ofiarę klęczącą przede mną. Patrzyłem się na niego od góry, z lekką pogardą. Powoli przystawiłem  pistolet do jego skroni. Uśmiechnąłem się złowieszczo, jednak ten nie mógł tego zauważyć przez czarną maskę znajdującej się na mojej twarzy.

—Czemu? — spytał drżącym głosem.

Przewróciłem oczami.

Pierdoleeeee... czemu oni zawsze muszą mówić takie nudne ostatnie słowa? Nie wiem może jakaś tajemnica, której świat miał nigdy nie ujrzeć? Miejsce gdzie są pieniądze? Cokolwiek kurwa. A to głupie 'czemu' powtórzyło się nie raz w mojej karierze. Choć pamiętam jedynie ostatnie jej 9 miesięcy.. ciekawe czy przed tym moje ofiary również mówiły tak powtarzające się słowa. A co jak kiedyś ktoś mi wyjawił tajemnicę świata, a teraz jej nie pamiętam? Jebana Hydra, która musiała wyczyścić mój umysł parę razy.

— Chujowe — mruknąłem pociągając za spust. Po chwili rozległ się huk po pustym pomieszczeniu, a mężczyzna zjechał po białej ścianie, zostawiając na niej krwisty ślad. Uśmiechnąłem się delikatnie na ten widok. 

Odłożyłem broń do mojej pochwy zawieszonej na biodrach. Wyjąłem już dawno potłuczony telefon z kieszeni i wysłałem krótkiego SMS mojemu klientowi, że cel został wyeliminowany. Po paru sekundach ujrzałem już powiadomienie z banku, na którym wpłynęło prawie pół miliona dolarów. Wyszczerzyłem się, napawając się dumą. Choć wiedziałem, że dziewięćdziesiąt pięć procent i tak będę musiał oddać Hydrze, to się cieszyłem. W końcu kogo te parę zer na koncie nie przyprawia o szczęście?

Udałem się skocznym krokiem do okna, przez, które wszedłem. Tym razem je otworzyłem zamiast wybijając i wyskoczyłem przez nie zgrabnie. Już po chwili czarną jak smoła siecią przyczepiłem się do jednego z budynków i tak zacząłem krotką podroż z powrotem do baru. Wtopiłem się w mrok dzisiejszej nocy, która jak na razie była naprawdę udana. Musiałem w końcu coś wziąć bo ostatnio brałem przed wyjściem, czyli z 5 godzin temu.

Zdecydowanie za długo.

Zmrużyłem powieki bujając się na pajęczynie i rozkoszowałem się przyjemnym, wilgotnym nocnym podmuchem wiatru. Tak to uwielbiałem. W dodatku czuję, że już kiedyś to robiłem. Najpewniej również jak wracałem od moich nieżyjących ofiar. Rzadko zabijałem w dzień. Mój strój wykonany z czarnego materiału idealnie wtapiał się w mrok, który nie dał rady oświetlić księżyc.

Uchyliłem powieki wtapiając wzrok w oświetlone ulice. Kochałem noc w tym mieście. Nowy Jork, coś pięknego. Najprzyjemniej mi się tu zabijało. Nie zaprzeczam, że w Los Angeles czy Chicago morderstwa nie sprawiały we mnie tego przyjemnego dreszczyku. Co to, to nie. Zabijanie zawsze sprawia mi radość, lecz w tym mieście czuję się swojo. Nie obco, jak w domu.

Chyba zostałem stworzony do zabijania. W końcu to robiłem przez całe życie, tak? Napawałem się strachem ludzi, byłem bezlitosny, samowystarczalny. Od zawsze. tak musiało po prostu być. Choć tego nie pamiętałem, to czuje co płynie w moich żyłach. Chęć mordu i przelewu krwi.

I czasem strach i bolesne wspomnienia.

Może lepiej, że wyczyścili mój mózg? Zakładam, że w Hydrze byłem od dziecka. Czyli więcej okropnych wspomnień. Z tych ostatnich sześciu miesięcy tam mam okrutne, a co dopiero całe życie?

Choć czasem zastanawiałem się. Zastanawiałem się czy miałem rodzinę, przyjaciół, może nawet dziewczynę? Może nawet gdzieś tam miałem miłe wspomnienia.

— Nie myśl o tym Peter — skarciłem siebie na głos. Na szczęście nikt tego nie słyszał, przez moje dalsze fruwanie między wieżowcami. — Jesteś bronią. Projektem 141.  Dzieckiem Hydry. Nie potrzebne ci są takie bzdury.

Z takimi myślami wszedłem do baru. Wszyscy stali klienci jedynie skinęli do mnie głowami, a niektórzy z nich tylko spojrzeli kto znowu wszedł. Pewnym krokiem pognałem do baru. Opadłem na drewniany stołek barowy i westchnąłem zdejmując maskę. Jack kręcił się za barem między klientami i dopiero po aż 5 długich minutach podszedł do mnie. Zeskanowałem go ostrym wzrokiem widząc, że jest w pośpiechu. W końca piątkowa noc zawsze równa się większej klienteli niż w inne dni. Jednak to nie znaczy, że ma mnie bezczelnie ignorować.

— Łeb na karku straciłeś? — zmarszczyłem brwi, odnosząc się do barmana nadzwyczaj oschłym i wręcz pogardliwym tonem.

— Sory stary, widzisz ile mam klientów — powiedział przepraszającym tonem, na co wywróciłem oczami i skinąłem lekko głową co miało znaczyć 'niech ci będzie'. Po chwili ciszy i wpatrywania się mnie szatyn w końcu się odezwał. — Ile dziś osób zajebałeś? 

— Kilka — odpowiedziałem wymijająco. Zdziwiło mnie to pytanie. Nigdy takich nie zadawał, a wręcz omijał ten temat. Go, oprócz oczywiście pracowników Hydry i Smitha, pamiętałem, że był w mojej przeszłości. Więc często zadziwiało mnie to, jak szybko  zmieniał temat, gdy ponownie dzieliłem się swoimi misjami.

— Eh.. młody, kiedyś taki nie byłeś — mruknął, na co ja posłałem mu zszokowany wzrok. Przecież od zawsze zabijałem z zimną krwią. Tak mi mówiła Hydra, moi stwórcy, po co by mieli kłamać. Wlepiłem w niego zaciekawione spojrzenie, pozwalając mu kontynuować. — Pamiętam jak do mnie przyszedłeś i powiedziałeś, że nie chcesz mordować.

Praktycznie wybuchłem śmiechem. Szatyn krzywo się na mnie spojrzał i westchnął. Ja? Nie chcieć mordować? Nie śmieszny żart. To było moje życie. Całe życie. Moim zadaniem na tej planecie było sprzątać ludzi, którzy czymś sobie przeskrobali.

— Peter ja mówię.. — zaczął poważnym tonem, jednak przerwał mu dzwonek mojego telefonu.

Przeprosiłem go gestem dłoni, na co on kiwnął głową i ruszył do nowych klientów, którzy zjawili się w czasie naszej krótkiej rozmowy. Spojrzałem na wyświetlacz.

Smith

 Cały się spiąłem, a moje ręce zaczęły drzeć.

Co jak mam wrócić do Hydry?

Co jak się nie spisałem?

Nie wykonałem jakiś rozkazów?

Peter, opanuj się. Jak nie odbierzesz będzie jeszcze gorzej.

Drżącymi opuszkami palców kliknąłem zieloną słuchawkę i przyłożyłem telefon do ucha.

— Halo? — spytałem drżącym głosem, na co od razu skarciłem się w myślach.

— Cześć Petey — powiedział tym obrzydliwym tonem głosu, na co przechodziły mnie ciarki i wracały przykre wspomnienia. Lecz w tym momencie nie mogłem dać im się ponieść, więc wziąłem głęboki wdech, a następnie wydech.

— Dzień dobry Panie Smith — odpowiedziałem nieco pewniej.

— Mam dla ciebie zlecenie — zaczął, na co moje mięśnie nie świadomie się rozluźniły.

— A więc słucham — w tym momencie Jack podał mi mojego ulubionego drinka. Wziąłem szklankę w już mniej drżące dłonie i duszkiem wypiłem zawartość. Czułem jak ostry smak drinku wykonanego z 90 procent czystej wódki i 10 procent jakiejś marnej coli rozlewa się po moich ustach. Na trzeźwo nie będę gadał z tym człowiekiem.

—Masz sprzątnąć szefa mafii z Brooklynu —powiedział spokojnym tonem głosu.

Aż tak proste zadanie mi dał? Pff.. Znam tego człowieka osobiście. Łamaga jak cholera, a jego ludzie są mało lojalni. Dziwie się, że w ciągu dalszym on stąpa na tej Ziemi. Z ogromną przyjemnością go sprzątnę. Uśmiechnąłem się sam do siebie z myślą na kolejne morderstwo i odchyliłem się lekko do tyłu.

— Do kiedy?

— Jak najszybciej — skomentował chłodno, a następnie się rozłączył.

Wzdychając schowałem telefon do kieszeni i ponownie czekałem na barmana kręcącego się w kółko.

Już czułem ten przyjemny dreszczyk, gdy pozbawię go życia. Już czułem ten jakże cudowny zapach krwi. Już czułem to uczucie, uczucie władzy. Cudowne uczucie spełnienia kolejnego rozkazu. Teraz tylko jak go zabić? Kulka w łeb? Niee.. Za nudno jak  na szefa mafii. Katana przebijająca go na wylot? Nie.. żeby to efektownie wyglądało musiałbym pozostawić w nim narzędzie zbrodni, co nie widziało mi się. Naprawdę lubię moje katany. O wiem! Odetnę mu głowę! Tak, to idealne.

—Zlecenie? — spytał barman wyrywając mnie z zamyśleń.

— A i owszem — wyszczerzyłem zęby, uwydatniając je wszystkie. Mężczyzna westchnął i spuścił głowę. Zmarszczyłem brwi i spojrzałem się na niego gniewnie. Zdenerwował mnie. Tym jednym gestem mnie zdenerwował. Czułem jak zbiera się we mnie nadmierny gniew, którego zaraz nie będę mógł opanować, jak z jego ust poleci jeszcze jedno słowo na ten temat. Wyjąłem katanę i podstawiłem szatynowi do szyi. Ten spojrzał się na mnie przerażony, a ja się jedynie uśmiechnąłem okrutnie. — Coś jeszcze do dodania?

— Nie — wyszeptał.

— Tak myślałem — skwitowałem z wrogim uśmiechem, chowając katanę na moich plecach. Skoczyłem z wysokiego barowego krzesła i poszedłem do swojego 'mieszkania', aby znowu się naćpać.


Continue Reading

You'll Also Like

199K 9K 30
Praca bierze udział w konkursie literackim ,,Splątane nici" organizowanym przez @glnozyce Jedna sytuacja potrafi wywrócić całe życie do góry nogami...
275 38 4
Będzie to opowieść z jednym z członków enhypen, a mianowicie z Sunghoonem. Zapraszam do czytania.
122K 7.3K 36
Pierwsza część serii "Stony - Jak to się zaczęło?" Steve Rogers i Tony Stark. Dwa różne światy, dwie różne osobowości. Czy może połączyć je coś więc...
267 73 37
Sora wraz ze swoim najlepszym przyjacielem, Kaito, uciekł z domu i rozpoczął życie na własną rękę daleko, daleko od jakichkolwiek cywilizacji. Poczuc...