Behind The Tears| ZOSTANIE WY...

By kiczkaa

731K 3.2K 1.4K

Ivy zawsze starała się dorównać wygórowanym marzeniom jej rodziców. Nawet jeśli nie chciała wciąż lgnęła w ot... More

Prolog
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 3
Nabór patronacki

ROZDZIAŁ 2

23.1K 687 368
By kiczkaa

Nie wiedziałam kiedy dotarliśmy do domu. Wiedziałam tylko, że ojciec był wściekły. Nie mogłam myśleć o wydarzeniu, które miało miejsce kilkanaście minut temu. Miałam świadomość co stanie się późniejszym wieczorem, ale odganiałam od siebie te myśli. Zastanawiałam się nad własnym zachowaniem, bo nawet nie wiedziałam dlaczego posunęłam się do czegoś takiego. Szukałam jakiś powodów, ale nie potrafiłam znaleźć tych racjonalnych. Może myślałam, że jak ojciec zobaczy moje bohaterskie zachowanie uzna mnie za wartą uwagi osobę? Że może jeszcze nadawałabym się na prawnika, albo zyskam miano tej dobrej córki? Nie wiedziałam co ja sobie wtedy myślałam, ale zdecydowanie nie było to tego warte.

Stałam w przedpokoju, a moi rodzice tuż przede mną patrząc na mnie z rozczarowaniem. Teraz dotarło do mnie jak bardzo są wściekli. Milczałam, bo te milczenie wydawało się być lepszą drogą, ale wiedziałam że w końcu będę musiała się odezwać. Moja matka założyła swoje ręce na piersi i przygryzając dolną wargę kręciła głową w zrezygnowaniu. Ojciec stał z opuszczonymi dłońmi, ale jedną z nich miał ułożoną w pięść tak mocno że jego knykcie robiły się białe.

— Ivy, dlaczego ty się tak zachowujesz? Dlaczego nie mogłaś pójść w ślady Iris? — powiedziała blondynka i opadła zrezygnowana na białą kanapę w salonie.

— Ona nigdy nie będzie taka jak Iris — dodał ojciec, siadając obok niej. Masował ją po ramieniu, jakby chciał ją uspokoić.

Czułam w sobie zbierające się emocje, które siedziały w ukryciu zbyt długo i wiedziałam że jeśli dłużej będę tu stała to wybuchnę i powiem słowa, których mówić nie powinnam. Patrzyłam jak oboje okazywali sobie wsparcie przez czułe uściski dłoni, czy pocałunki w policzek. Coś, czego ja nie dostałam nigdy. Powstrzymywałam łzy i gdy nadal nie nawiązali ze mną kontaktu wzrokowego po prostu ruszyłam w stronę schodów. Słyszałam jak jedno z nich się podnosi. Marvin Flores, kochający ojciec wśród opinii innych ludzi nie odpuściłby mi tak łatwo.

— Wróć. Jeszcze nie skończyliśmy.

Odwróciłam się na pięcie w jego stronę, czując paraliżujący strach. Tym razem jego dwie dłonie były ułożone w pięści, ale po chwili je rozluźnił głęboko oddychając. Matka znowu do niego podeszła. Znowu stali razem, wyglądając jakby chcieli doprowadzić do mojej egzekucji. Bo tacy byli. Byli potworami z którymi żyłam ciągle wierząc w ich zmianę i czasem widziałam te małe gesty. To, że przygotowywała mi śniadanie, choć okropnie liche to wciąż to robiła. To, że woził i odbierał mnie ze szkoły. To, że kupowali mi nowe stroje baletowe. Mimo, że robili to wszystko w jakimś celu ja traktowałam to jak przebłyski grama ich człowieczeństwa. Szkoda tylko, że oni nie widzieli we mnie zupełnie nic poza totalną porażką.

— Nie możesz się tak zachowywać w stosunku do nas. Jesteśmy twoimi rodzicami, a ty nas lekceważysz. Twoje zachowanie jest niedopuszczalne.

— O co ta cała awantura? — zapytałam uniesionym tonem, a ojciec ponownie złożył ręce w pięści i zbliżał się ku mnie.

— Marvin! — powstrzymała go kobieta, przyciągając do siebie.

— Ja tylko się spóźniłam, bo byłam wyczerpana po zajęciach. To naprawdę takie okropieństwo?

— To nie jest tylko spóźnienie, młoda damo. Musisz traktować wszystko poważnie i niczego nie umniejszać. Tłumaczyłam ci to tak wiele razy, a ty nadal tego nie rozumiesz.

Nie, nie rozumiałam tego. Nie mogłam pojąć dlaczego tak mnie traktowali. Nie chciałam być tak traktowana, bo wiedziałam że nie zasługuje na to w takim stopniu. Nikt na to nie zasługiwał, a ja jak ostatnia idiotka się na to godziłam. Bo powinnam już dawno odpuścić i się im postawić, ale byłoby gorzej. Nie miałam nikogo poza nimi i choć brzmiało to żałośnie, wolałam ich niż samotność, która by mnie przytłoczyła. Chociaż już dawno byłam samotna, ale ta samotność była inna.

— Wracaj do pokoju. Przez dwa tygodnie nie wychodzisz nigdzie poza szkołą i baletem — stwierdziła matka. — Zrozumiano?

— I tak nigdzie nie wychodzę — odburknęłam, napotykając rozżażone spojrzenie ojca.

— Nie pyskuj do matki! — krzyknął, a ja pognałam na górę. Cieszyłam się, że nie słyszałam za sobą jego kroków.

W pokoju panował mrok, a za oknami szalała burza. Podchodząc do okna miałam wrażenie, że ktoś stał w naszym ogródku. Ubrany na czarno, w ten sam długi płaszcz który podkreślał jego ciało. Jednak po kolejnej błyskawicy postać zniknęła. Wiedziałam, że coś sobie ubzdurałam, a dzisiejsze emocje spowodowały taki stan. Pokręciłam głową i odeszłam od okna, nie zasłaniając rolet. Lubiłam patrzeć na burzę, bo wzbudzała we mnie różne uczucia, nawet te nieoczekiwane. Poszłam do łazienki z zamiarem wzięcia prysznica. Zdjęłam z siebie ubrania i z trudem rozczesałam włosy. Moje palce stóp pokryte były we krwi od ciasnych baletek, a pięty były całe poobcierane. Cieszyłam się, że jutro nie miałam zajęć. Odbywały się co dwa dni, co pozwalało na dwudziestocztero godzinną przerwę od piekła.
Puściłam korek z gorącą wodą, a para wypełniła całe pomieszczenie. Uwielbiałam gorące przysznice, nie były oczyszczające jak te zimne ale pozwalały na pewnego rodzaju ukojenie. Czułam wtedy pewnego rodzaju spokój, który pozwalał poukładać tysiące myśli w mojej głowie. Patrzyłam na swoje siniaki rozlegające się po całym ciele, nie pamiętając jak wyglądało ono bez nich. Przywykłam do nich i najbardziej lubiłam te żółte. Pozwalały zapomnieć o powodzie jakim zostały wykonane i robiły miejsce na kolejne, ale zawsze nie znikały do końca. Nie chciały dać o sobie zapomnieć, a ja nigdy nie zapomniałam.

Wyszłam z kabiny prysznicowej, dokładnie osuszając swoje ciało ręcznikiem czując dyskomfort dotykając obolałych miejsc. Ubrałam się w swoją piżamę, która jak wszystko inne była biała. Delikatnie rozczesałam swoje mokre włosy, które sięgały mi już do żeber. Lubiłam mieć je rozpuszczone, ale rzadko zdarzały się okazję bym mogła je tak nosić bez żadnych obelg. Wróciłam do sypialni w której panował okropny ziąb, okno balkonowe było otwarte, a krople deszczu spadły na podłogę. Byłam prawie pewna, że okna były zamknięte ale pomyślałam, że może ojciec tu był i je otworzył. Dość często bywał w moim pokoju bez mojej zgody. Jeszcze chwilę stałam w oknie podziwiając piękno burzy po czym położyłam się do łóżka, biorąc ze sobą telefon. Przeszukiwałam sieć, widząc zdjęcia Lyli z imprezy, na której chyba dobrze się bawiła. Miałam od niej kilka wiadomości, które od razu chciałam odczytać.

Lyla:

Anderson cały czas o tobie gada. Pomocy!

Tą wiadomość wysłała o godzinie dwudziestej pierwszej. Impreza odbywała się kilka domów dalej i mogłam przysiąc, że słyszałam tą głośną muzykę którą puszczali. Byłam w szoku, że żaden z sąsiadów nie zadzwonił jeszcze na policję. Po godzinie dwudziestej trzeciej ponownie wysłała mi wiadomość, która zawierała zdjęcie. Było bardzo rozmazane, ale widziałam na niej moją przyjaciółkę, Andersona i kogoś jeszcze w tle. Jednak zdjęcie było bardzo rozmazane, miał on ubrany czarny płaszcz i trochę mnie to przeraziło. Jednak dopisek do zdjęcia nie był uspokajający.

Ktoś o ciebie pyta! Kolejny adorator więcej!

Wiedziałam, że to nie mógł być on. Widać było, że był ode mnie że cztery lata starszy i co miałby robić na imprezie jakiś dzieciaków ze szkoły. To kompletnie się nie łączyło i wiedziałam, że moja wyobraźnia płata mi figle. To zdecydowanie był moment w którym postanowiłam oddać się snu, który dość łatwo do mnie przyszedł.

Coś mnie wybudziło. Spojrzałam na wyświetlacz w telefonie, który wybijał godzinę czwartą rano. Miałam jeszcze jakieś dwie godziny snu. Rozejrzałam się po ciemnym pokoju, wyglądał tak jak zwykle o tej porze dnia. Ciemny, ale coś się różniło. Panował w nim ten ziąb jednak wszystkie okna były pozamykane. Na podłodze były ślady deszczu, co również mnie zdziwiło. Wstałam z łóżka i podeszłam do okna, ale tak jak się spodziewałam nikogo tam nie było. Weszłam jeszcze do łazienki chcąc się upewnić, że to tylko znowu moja wyobraźnia. Może coś mi się śniło i jakimś cudem to też był sen? Czasami potrafią być realistyczne. Kiedy już wyszłam z łazienki i wszystko wydawało się być w porządku ponownie położyłam się do łóżka, przykrywając się kołdrą aż po sam nos.

Te dwie godziny snu zleciały mi zdecydowanie za szybko. Jak najszybciej wyłączyłam wybrzmiewający budzik, by nie denerwować tym dźwiękiem rodziców którzy zapewne już pracowali. Przecierałam swoje zmęczone oczy, które z ciężkością się otwierały. Poszłam do łazienki, by wykonać te rutynowe czynności. Tym razem postawiłam na niskiego, starannie ułożonego kucyka. Na siebie ponownie założyłam białe rzeczy, bo przeważały w mojej szafie. Usiadłam jeszcze na chwilę na łóżku by móc przez chwilę być Ivy z grymasem na twarzy, na który po prostu miałam dziś ochotę z tego niewyspania i wydarzeń zeszłej nocy. Niestety przyszedł moment w którym musiałam zejść na dół. Duże marmurowe schody z pozłacaną poręczą znały każdy mój cichy szept. Pokonując ostatni ze schodków szeroko się uśmiechnęłam,wchodząc do kuchni gdzie ich zastałam. Przy komputerach, jak zawsze.

— Dzień Dobry — powiedziałam, zasiadając do wielkiego stołu.

Oboje na mnie spojrzeli w tym samym momencie. Patrzyli dłużej niż mieli w zwyczaju, co mnie zdziwiło. Były tylko dwie opcje, zła i ta dobra. Przeważnie trafiało na tą złą, a w zasadzie zawsze trafiało na tą złą. Jednak dzisiaj nie odezwali się do mnie słowem, co zaakceptowałam. Musieli okazać swoją złość wczorajszego dnia i przenieść go na ten dzisiejszy. To było zupełnie w stylu Państwa Flores.

Zjadłam śniadanie, które wyglądało zupełnie tak samo jak zeszłego ranka. Bez słowa poszłam do przedpokoju by ubrać buty i narzucić kurtkę, bo deszcz wciąż nie dawał spokoju. Wyszłam na zewnątrz siadając w samochodzie, do którego zaraz miał wsiąść ojciec. Wyszedł na dwór jeszcze rozmawiając z kimś przez telefon. Kiedy dołączył do mnie panowała cisza, która sprawiała ogromny dyskomfort.

— Matka zarwała przez ciebie noc — rzucił, mocniej ściskając kierownicę.

Nic nie odpowiedziałam, bo nawet nie wiedziałam co mogłabym powiedzieć. Kolejne przepraszam by go tylko zdenerwowało więc te milczenie było lepsze. Myślałam, że usłyszę od niego kolejne obrażające mnie kazanie, ale nic więcej nie odpowiedział. Wysadził mnie pod szkołą i od razu odjechał. Wolałam to, niż rzucanie obelg w moją stronę. Przed wejściem widziałam Lyle, w okularach przeciwsłonecznych, która zdawała się na mnie czekać i naprawdę bardzo mocno powstrzymywałam się od śmiechu.

— Ktoś ma kaca? — zapytałam prześmiewczo, dając jej buziaka w policzek na przywitanie.

— Nie, słońce mnie razi — powiedziała, zachrypniętym głosem.

— Oh, naprawdę? To dziwne, bo pada deszcz a chmury przysłaniają twoje słońce.

— Dobra, wygrałaś.

— Czyli impreza się udała? — dopytywałam, chwytając ją pod ramię.

Minęłyśmy po drodze Andersona, który od wczoraj patrzył na mnie inaczej. Tym innym, dziwnym spojrzeniem. Miałam nadzieję, że Lyla nie nagadała mu żadnych głupot bo lubiła być swatką wśród znajomych.

— Żałuj, że cię nie było! — krzyknęła, mocniej ściskając mnie za ramię co lekko zabolało.

— No nie wiem czy mam czego żałować patrząc na ciebie.

— Bardzo zabawne. To są oznaki dobrej zabawy moja droga. — odburknęła. — Swoją drogą, wiedziałam że jesteś ładna ale nie, że masz tylu adoratorów! Byłam dumna będąc twoją przyjaciółką i obiecuję, że godnie cię reprezentowałam.

— Daj spokój. Mówisz o Andersonie i tym innym nieznajomym? — ciekawiło mnie, kim był ten chłopak ze zdjęcia.

— Myślałam, że Anderson jest naprawdę nieziemsko przystojny ale tamten... Wow!

— A kto to? Znamy go? — dopytywałam.

— Nie, na pewno nie ale musisz go poznać. To był bóg, a nie człowiek.

Przekręciłam oczami na jej słowa i pokręciłam głową. Przypadkowy chłopak, który zapytał o Ivy. Jakbym była jedną Ivy w stanie Kentucky. Miałam tylko nadzieję, że moja przyjaciółka odpuści sobie ten temat i nie będzie mnie tym dręczyć przez resztę dnia. Weszłyśmy do sali historycznej, gdzie czekała na nas już nauczycielka. Omawialiśmy epokę średniowiecza, co nie za bardzo mnie interesowało. Generlanie nie bardzo przepadałam za historią. Pokazywała nam prezentacje, na których widniały stroje ludzi w tamtych czasach.

— Jezu! Weź załóż taką kieckę z gorsetem i noś ją przez cały dzień. Chyba bym umarła — wymamrotała moja przyjaciółka, patrząc na suknie, które swoją drogą prezentowały się ładnie ale faktycznie wyglądały na strasznie niewygodne.

— No co, wdech i modlisz się żeby przypadkiem nie poodpadały guziki z tyłu.

— O! Podobny płaszcz miał ten chłopak z imprezy! Tylko, że czarny. Żałuj, że nie widziałaś tych mięśni które podkreślał. — Westchnęła na widok średniowiecznego płaszcza, co mnie rozbawiło.

— Zakochałaś się? — zapytałam prześmiewczo, stukając ją w ramię.

— Nie, nie biorę cudzych.

— Cudzych? — zmarszczyłam brwi, słysząc jej odpowiedź.

— On pytał o Ivy, nie o Lyle — powiedziała stanowczo. — A, szkoda.

— Daj spokój — odpowiedziałam. — Nie jestem jedyną Ivy w tym stanie.

— Może i nie, ale on pytał o Ivy Flores.

To mnie lekko zdziwiło. W Lexington może byłam znana, ale tylko przez moich rodziców i zazwyczaj ja kojarzyłam w jakiś stopniu osoby, które kojarzyły mnie. Naprawdę zaczynałam się zastanawiać czy chłopak z imprezy miał jakiś związek z tym co widziałam po zajęciach baletu, ale to przecież było niemożliwe. Jeszcze raz w mojej głowie wertowałam wydarzenia tamtego wieczoru. Jego czarny płaszcz dokładnie zapadł mi w pamięć. Wychodził z kościoła śledząc tego mężczyznę, któremu ewidentnie chciał zrobić krzywdę. Jego kości policzkowe idealnie się wyrysowywały, gdy spinał swoje mięśnie, a jego ciemne oczy doskonale zapadły mi w pamięć Pełne zemsty i tej tajemniczości, która w jakiś sposób mnie intrygowała.

— Halo? Ivy! — doszedł do mnie głos przyjaciółki, która stała tuż nade mną.

— Tak? — odpowiedziałam zdezorientowana.

— Jest po dzwonku, idziesz?

— A tak, tak.

Cała sytuacja w jakiś sposób mnie ciekawiła. Zastanawiałam się jeszcze czy kiedykolwiek go spotkam. Zrobił coś okropnego, ale żyjąc w takim otoczeniu stałam się bardziej wyrozumiała na to co robili inni. Każdy miał swoje powody. Czy nie wszyscy byliśmy grzesznikami?

Podążałam za przyjaciółką na szkolne patio, gdzie zazwyczaj spędzałyśmy swoje przerwy. Na dworze jeszcze delikatnie mżwiło, a powietrze było orzeźwiające. Z Lylą raczej trzymałyśmy się bliżej tylko we dwie, bo inni wydawali się być dla nas dziwni jakkolwiek źle by to nie brzmiało. Poszłyśmy za mury szkoły i osuwając się na ławkę moja przyjaciółka zapaliła papierosa.

— To cię powoli zabija, wiesz o tym? — zaczęłam ten temat, chociaż wiedziałam jak bardzo go nienawidziła.

— Znowu to samo, Ivy? — zakpiła. — Nic mnie nie zniszczy, jeśli sama to zrobię.

Zaśmiałam się na jej słowa, kręcąc głową. Byłyśmy zupełnie różne i dalej się zastanawiałam jak to się stało, że od kilku lat jesteśmy przyjaciółkami. Zazdrościłam jej tej pewności siebie i wyluzowania. Rodzice pozwalali jej na wszystko, tylko wyznaczając godziny w których chcieliby ją widzieć w domu. Zawsze będę tego zazdrościć komukolwiek.

— Chcesz? — wystawiła w moją stronę żarzącego się papierosa.

— Nie, nie powinnam.

— Ja nie pytam, czy powinnaś. Pytam, czy chcesz.

  Zaczęłam się zastanawiać. Z jednej strony tak, chciałam spróbować jak to smakowało bo przecież zakazane korciło najbardziej, a przecież jedno pociągnięcie nie sprawi że stanę się złą córką, którą właściwie już dawno byłam więc nie miało to znaczenia.

— Chcę — powiedziałam stanowczo. — Chwyciłam go w dwa palce i przyciągając do ust zaciągnęłam się. Czułam nieprzyjemne drapanie w gardle, przez co kilka razy kaszlnęłam. Po chwili jednak to przeszło i zaciągnęłam się raz jeszcze, oddając go przyjaciółce.

— Nie takie złe, co? — zapytała podśmiechując.

— Nie, ale śmierdzące.

— Coś za coś.

  Po chwili wszyscy zaczynali zawijać swoje kroki do szkoły, więc zrobiłyśmy to samo. Zostały nam dwie godziny do końca zajęć co cieszyło czarnowłosą, ale mnie niestety niekoniecznie. Przemierzając szkolny korytarz poczułam silny uścisk w ramieniu i aż zasyczałam z bólu.

— Anderson? — zdziwiłam się widząc bruneta, który od razu puścił moją rękę gdy zaczęłam się za nią łapać.

— Oh, przepraszam nie chciałem tak...

— Nic się nie stało — przerwałam mu. — Co chciałeś?

Uderzyłam się w myślach za to powiedzenie, które nie należało do najmilszych. Czułam na sobie piorunujący wzrok Lyli, ale udawałam że wcale jej tam nie było. Widziałam, że się zestresował i jednocześnie wiedziałam do czego to zmierzało.

— Bo tak pomyślałem, że może kiedyś dałabyś się namówić na jakąś wspólną kawę? — wydukał z siebie, po czym szeroko się uśmiechnął.

— Jasne, kiedyś tak.

Po tej żałosnej odpowiedzi po prostu go wyminęłam ciągnąc za sobą przyjaciółkę. Czułam ogromne zażenowanie, ale nie wiedziałam nawet co powinnam powiedzieć. Pierwszy raz ktokolwiek z płci męskiej chciał ode mnie czegoś innego, niż jakieś notatki. Głęboko oddychałam chowając się za szafkami.

— Możesz mi wytłumaczyć co to było? — odburknęła, powstrzymując się od śmiechu.

— Nie wiem, Lyla.

— "Jasne, kiedyś tak" — powtórzyła po mnie. — To było tak żałosne, że nawet  nie wiem co powiedzieć.

— A co według ciebie miałam powiedzieć! — wykrzyczałam oburzona.

Dziewczyna pokręciła głową i spuściła swój wzrok. Wychyliła się w stronę głównego korytarza i zaciekawieniem coś oglądała. Ja w tym momencie chciałam zapaść się pod ziemię. Usiadłam na podłodze opierając się o szafkę. Czułam się okropnie, chyba pierwszy raz zdarzyło mi się potraktować kogoś tak przedmiotowo i miałam okropne wyrzuty sumienia. W swojej głowie już wymyślałam przeprosiny dla Andersona. Czarnowłosa odwróciła się w moją stronę i wymachiwała ręką bym do niej podeszła, ale nawet nie zamierzałam tego robić. Bałam się co takiego wymyśliła.

Jednak szybko pociągnęła mnie za rękę tak, bym również spojrzała w tym kierunku. Na początku nie wiedziałam o co jej chodziło, a potem spojrzałam na drzwi wejściowe przy których stał pewien mężczyzna. Ubrany na czarno, a na jego ciele widniał ten czarny płaszcz który wszystko idealnie podkreślał. Od razu go poznałam podziwiając po raz kolejny te wyrysowane policzki i ciemne jak noc oczy. Robił małe kroki, uważnie się rozglądając. Wyglądał tak, jakby czegoś szukał. Ponownie schowałam się za szafki, a mój oddech znacznie przyspieszył.

— Ivy, to ten gość z imprezy! — wykrzyczała z radością. Cóż, mnie to wcale nie cieszyło ale ona nie wiedziała co wydarzyło się poniedziałkowego wieczoru.

— Jesteś tego pewna? — zapytałam, wciąż się nie wychylając.

— No tak, na sto procent. Boże on naprawdę wygląda jak bóg.

Chwyciłam ją za torebkę, którą miała na sobie przez co znalazła się tuż obok mnie. Wzięłam ją za dłoń i weszłyśmy do pierwszej pustej sali. Widziałam, że była zaskoczona ale nie zamierzałam jej teraz wszystkiego powiedzieć, nie mogłam.

— Posłuchaj, wiem co planujesz — stwierdziłam, na co uniosła brwi w zdziwieniu.

— Hm? Co takiego? — dopytywała.

— Chciałabyś, żebym teraz wyszła i powiedziała że Ivy Flores to ja.

— Oczywiście, że tak.

— Ale ja tego nie zrobię, Lyla.

— Dlaczego? Przecież to jedyna szansa na milion. On tu po ciebie przyszedł, to musi być przeznaczenie nie rozumiesz? Walić już tego Andersona, spójrz tylko na tego faceta!

— Lyla, coś ci przed chwilą powiedziałam.

Była zła i wiedziałam, że tak będzie. Nie mogłam zrobić tego czego oczekiwała, na imprezie nie porozmawiała z nim ani razu i nie wiedziała, że był niebezpieczny. Ale ja wiedziałam i nie zamierzałam wpakowywać się w żadne bagno.

— To skoro ty nie pójdziesz, ja to zrobię i podam się za ciebie.

— Zwariowałaś? — nie dowierzałam w to co mówiła.  Najgorsze w tym wszystkim było to, że ona nie żartowała. Poprawiała swoje włosy i torebkę do wyjścia.

— Jeśli ci na mnie zależy to proszę cię, nie wychodź i do niego nie podchodź. Nie znamy go, nie jest nawet z naszej szkoły i wydaje się być straszy. Nie wiemy do czego jest zdolny. Proszę cię, Lyla.

— Psujesz całą zabawę — odburknęła i wyszła, a ja czułam narastającą złość.

Natychmiast podążyłam za nią, ale nie udało mi się jej złapać. Ponownie schowałam się za szafkami, obserwując w ukryciu co planowała dziewczyna. Serce biło coraz szybciej, wygrywając nierówne rytmy. Podeszła do niego, spotykając  się z nim w cztery oczy. Na korytarzu nikogo już nie było, bo lekcje się zaczęły. Bałam się, że coś jej zrobi ale gdyby miało do tego dojść byłam gotowa by ruszyć jej na pomoc. To była moja odpowiedzialność.

— Kogoś szukasz? — zapytała, poprawiając swoimi dłońmi jego płaszcz.

— Możliwe — odpowiedział chłodno, zrzucając z siebie jej ręce.  Kiedy usłyszałam ten głos, nie miałam wątpliwości, że był to ten sam mężczyzna.

— A może szukasz mnie? — powiedziała, nie dając za wygraną. Jakaś część mnie wierzyła, że mnie nie pamiętał. Będąc w tym stroju baletowym i upiętych włosach wyglądałam inaczej. Dlatego wierzyłam, że to się uda.

— Zależy kim jesteś — rzucił, podchodząc do niej kilka kroków by dziewczyna się odsunęła. — I lepiej, żebyś nie marnowała mojego czasu.

— Mhmm! Jesteś nieugięty, co?

— Imię i nazwisko, już.

— Ivy Flores.

Widziałam jak jego ciemne oczy się rozluźniły, a ciało całe spięło. Uderzył dłonią w ścianę przecierając swoją twarz. Byłam przerażona, bo wiedziałam co oznaczało.

— A to ciekawe — mruknął, patrząc jej prosto w oczy.

— Mnie szukałeś? — dopytywała uśmiechnięta i naprawdę nie rozumiałam w czym ona widziała tutaj zabawę. Całe to zajście było przerażające.

— Mówisz, że jesteś Ivy Flores?

— Tak.

— W takim razie, mogę ci coś wyznać. — Strzelił swoją szyją, przekręcając ją na różne strony.

— Co takiego? Wysłucham wszystkiego, co tylko masz do powiedzenia.

Lyla udawała głupią blondynkę, co mi się nie podobało i jemu też. Mogłam to stwierdzić nawet przy nim nie stojąc, a ona najwidoczniej tego nie zauważyła.

— Bardzo nie lubię jak ktoś kłamie mi prosto w oczy wiesz? Za takie coś jestem w stanie zabić.

— Ale jakie kłamstwo? Przecież mnie szukasz, tak? — w tym momencie usłyszałam pewne wahanie w jej głosie.

— Ivy Flores ma brązowe oczy i inny kształt ust. Kolor włosów też się różni. Więc jeśli nie wiesz gdzie ona jest to masz ostatnią szansę by stąd zmykać. 

Odetchnęłam z ulgą gdy wypowiedział te słowa, a dziewczyna od razu skierowała się w moim kierunku. Schowałam się do wcześniejszej sali i na nią czekałam. Zapamiętał moje oczy i usta. Wpadłam mu w pamięć tamtego wieczoru i z jakiegoś powodu mnie szukał. Nie był to dobry znak i bałam się, co takiego ode mnie chciał. Wciąż mnie jednak intrygował i jedna część mnie chciała wybiec i pokazać mu prawdziwą Ivy Flores, ale wiedziałam że to było w cholerę niebezpieczne.

— Boże miałaś rację, on jest jakiś chory! — krzyknęła dziewczyna, wchodząc do sali.

— Nigdy nie możesz się mnie posłuchać? Co jeśli by ci coś tam zrobił?

— Daj spokój, nic się nie stało — odparła, olewczo machając dłonią.

— Lyla do cholery! Mogło się stać, a gdybyś mnie posłuchała nie wiedziałby jak wyglądasz. On może cię śledzić, właśnie dałaś mu do tego powód.

— Jaki powód? — zapytała, siadając na ławce.

— Nieoficjalnie przyznałaś się, że wiesz kogo szuka. Teraz, może myśleć że mnie znasz.

Chodziłam w kółko po sali, czując ogromny niepokój. Nie chciałam wracać na lekcję bo by mnie zauważył. Wyjść ze szkoły również nie mogłam więc pozostało nam czekanie w tej sali, modląc się żeby nie wpadł na pomysł by do niej zajrzeć. Pierwszy raz od dłuższego czasu byłam tak bardzo przerażona i wściekła na siebie, że pozwoliłam Lyli tam iść. Nie wiedziałam do czego mógł się posunąć, ale bardziej bałam się teraz o jej bezpieczeństwo  niż swoje.

::))

Continue Reading

You'll Also Like

28.1K 816 7
Jeśli zostałeś brutalnie złamany, ale wciąż masz odwagę, by być łagodnym dla innych, zasługujesz na miłość głębszą niż sam ocean. ~ Nikita Gill Chlo...
713K 27.6K 104
Fragment z książki - Ostatni raz - powiedziałam do siebie dusząc się łzami wykonując krwawą kreskę. I to był ten czas. Koniec. Za głębokie cięcie. ...
246K 4K 25
Wystarczyła drobna chwila nieuwagi z jej strony, aby chłopak, którego prawie w ogóle nie znała, w krótkim czasie stał się dla niej ważny • Pierwsza c...